Reklama

Których piłkarzy ze spadkowiczów widzielibyśmy w Ekstraklasie?

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

16 maja 2022, 16:49 • 14 min czytania 27 komentarzy

Poznaliśmy już wszystkich tegorocznych spadkowiczów. Właśnie pomachaliśmy na „do widzenia” trzem klubom – Wiśle Kraków, Bruk-Betowi i Górnikowi Łęczna. Rozliczenia trwają, szukanie winnych w toku. Czy będziemy tęsknić? I tak, i nie, dopiero pierwszoligowe boje oddzielą ziarno od plew, ale postanowiliśmy przysiąść z notesem i wypisać sobie piętnastu zawodników, których – w bliższej lub dalszej perspektywie – znów widzielibyśmy na boiskach Ekstraklasy i którzy ewentualnie mogliby stanowić łakomy kąsek transferowy dla ekip, które w przyszłym sezonie będą biły się na najwyższym szczeblu rozgrywkowym. 

Których piłkarzy ze spadkowiczów widzielibyśmy w Ekstraklasie?

We wszystkich trzech spadających drużynach nie brakowało zawodników wątpliwej jakości, ale kupiliśmy sobie lupę i wyselekcjonowaliśmy bardzo przyzwoitą grupę piłkarzy, którzy mogliby zostać na ekstraklasowych boiskach bez przesadnego ciągnięcia za uszy i głośnego kowalowego „ale, ale, ale”.

Dziesiątka piłkarzy gotowych na Ekstraklasę

Bartosz Śpiączka

Wiosną sobie nie postrzelał, ale gdzie byłby Górnik Łęczna po rundzie jesiennej, gdyby nie jego bramki? W ciemnej dupie, za przeproszeniem. Gdyby nie dziesięć goli strzelonych przez Śpiączkę na przełomie 2021 i 2022 roku, które czyniły go w tamtym momencie topowym strzelcem ligi, drużyna z Łęcznej nie miałby nawet najmniejszych podstaw, żeby marzyć o ligowym bycie, a tak w walce o spadek liczyła się do ostatnich kolejek, wcale niewiele krócej niż Bruk-Bet czy Wisła Kraków. Dość powiedzieć, że Śpiączka brał udział w jakichś 40-45% akcji bramkowych Górnika z tego sezonu.

Reklama

Wiedzieliśmy, że doświadczony napastnik może być zawodnikiem, który w kadrze Górnika Łęczna będzie się wyróżniał. Pamiętaliśmy go przecież dobrze z poprzedniej walki Górnika Łęczna o utrzymanie – miał wtedy Śpiączka dwa sezony, kiedy zakręcił się w okolicach dziesięciu bramek i nikogo nie dziwiło, że zostaje w lidze mimo spadku Górnika. Pojawiła się na stole nawet oferta z Jagiellonii, ale nie tak dobra finansowo jak z Niecieczy, gdzie jednak nie poszło już tak dobrze.

Zakładaliśmy jednak, że tym razem może być też tak, iż po prostu będzie jednym z najmniej słabych w zespole outsidera. Ale Śpiączka zdaje się mieć warsztat idealny pod naszą ligę. Jest mobilny, piłkarsko w miarę ogarnięty, można z nim pograć. Nade wszystko: doskonale gra głową, świetnie walczy w powietrzu, a przecież w tej lidze co druga akcja to wrzutka na alibi. Nie boi się fizycznej walki, ba, nadaje jej ton. Jest niewygodny do krycia, trudny do upilnowania, kiedy rozmawiamy z ligowymi stoperami, często słyszymy od nich: „nie lubię grać przeciwko Śpiączce”.

Spokojnie mógłby znaleźć sobie miejsce w jakimś przyzwoitym ekstraklasowym klubie, pytanie tylko, czy będzie na to przestrzeń, bo wciąż ma ważny kontrakt z Górnikiem Łęczna, a historia pokazuje, że na Lubelszczyźnie najzwyczajniej w świecie odnajduje się najlepiej.

Damian Gąska

Dwudziestopięciolatek jest niezły piłkarsko, tak to ujmijmy. Widać – i na boisku, i poza nim – że to kumaty koleś. Pewnie miał papiery na większą karierę, ocierał się o reprezentację U-21 za kadencji Czesława Michniewicza, której członkowie jeżdżą po świecie i brylują w seniorskiej kadrze, ale nie jest przecież tak, że Damian Gąska kompletnie przepadł w odmętach marności.

Pięć goli.

Reklama

Cztery asysty.

Jedno kluczowe podanie.

Dziesięć wpisów statystycznych z asystami drugiego stopnia to całkiem solidny bilans dla ofensywnego pomocnika ekipy spadkowicza. Gąska sporo widzi (jest w pierwszej trzydziestce ligowców z największą liczbą podań poprzedzających strzał – według Ekstrastats), potrafi uderzyć, wejdzie w drybling, poprowadzi grę, weźmie na siebie odpowiedzialność za kreację. Wielkiego szału nie zrobi, ale może być przydatny. Szkoda, żeby marnował się w I lidze, choć przypadek kilka lat starszego Bartosza Nowaka pokazuje, że na pełen rozbłysk rozgrywający może trochę poczekać.

Mateusz Grzybek

Przez cały sezon gwarantował coś, z czym problem miała reszta jego klubowych kolegów – równą formę. Ocenialiśmy go dwadzieścia pięć razy, a tylko sześciokrotnie zszedł poniżej noty wyjściowej. Już w I lidze dał się poznać jako bardzo ciekawy i perspektywiczny prawy obrońca, a swoim pierwszym sezonem w Ekstraklasie potwierdził, że również w elicie zalicza się do klasy co najmniej przyzwoitych ligowców.

Po powrocie do I ligi tylko dusiłby się w niej niemiłosiernie.

Nie róbmy mu tego.

Mateusz Grzybek nie jest już młodzieniaszkiem, swoje na zapleczu pograł, więc naprawdę chcielibyśmy zobaczyć go w silniejszym ekstraklasowym klubie. Solidnie broni, uczciwie pracuje, nie zostawia dziur, wraca po rajdach, ma fajny ciąg na bramkę rywala – strzeli, asystuje, poda, dośrodkuje. Kto przygarnie takiego sympatycznego pana w swoje szeregi?

Jason Lokilo

Nie okazał się ananasem. Kiedy przychodził do Łęcznej, szczycił się całkiem ładnym CV, które jednak – w przypadku niepotwierdzenia przynależności do lepszego piłkarskiego świata – szybko mogło stać się jego przekleństwem. Wiecie, miano talentu, ale i problemy wychowawcze w szkółce Anderlechtu, wąchanie murawy Premier League z perspektywy ławki rezerwowych w Crystal Palace, kilka występów w Ligue 2 w barwach Lorient… ewidentnie coś tam widziano w Jasonie Lokilo w zachodnich ligach. Pytaliśmy tylko: co konkretnie? Bo przychodził z trzecioligowego angielskiego Doncaster Rovers, a nie z Manchesteru United.

Wszystkie obawy okazały się niesłuszne.

Lokilo zaliczył kiepskie wejście do ligi, ale im dalej w las, tym było lepiej. Ma bardzo dobrze ułożoną lewą nogę i potrafi robić z niej użytek. Ruszy wzdłuż linii, zejdzie do środka, dośrodkuje na nos – posiada starter pack atrakcyjnego skrzydłowego. Rzadko nas żenował, rzadko schodził poniżej znośnego poziomu, a zaskakująco często stanowił o różnicy. W zimie kilka silniejszych klubów pytało o jego dostępność, ale – tak informuje Przegląd Sportowy – Veljko Nikitović odpowiadał, że jego gotów sprzedać go za… milion euro. Górnik Łęczna nie jest jednak potęgą finansową i pewnie nie machnie ręką na realniejszą ofertę za usługi Lokilo.

Adam Radwański

Na samym początku sezonu wydawało nam się, że to silny kandydat do walki o miano objawienia kampanii. Wszedł do ligi z buta. Asystował ze Stalą Mielec, strzelił gola z Wisłą Kraków. Rozprowadzał grę Bruk-Betu. Brał na siebie odpowiedzialność. Przyjemnie patrzyło się na jego przebojowe wjazdy, na kilkudziesięciometrowe rajdy, na łatwość w operowaniu piłką i w prowadzeniu futbolówki przy nodze. Błyskawicznie pojawiły się głosy, że jeśli nie jeszcze latem, to zaraz zimą wykupią go włoskie kluby.

„Gdy czuję krew, idę. Nie jestem typem piłkarskiego lesera”

Nic z tego nie wyszło. Najpierw wyhamowała go kontuzja, a potem sprzeciętniał. Po powrocie do regularnej gry nie odwalał totalnej fuszerki, miewał dobre mecze, ale do pełni pozytywnej recenzji zabrakło właściwie wszystkiego: i spektakularności, i ogólnego wrażenia, i goli, i asyst. Liderami zespołu byli inni. Inna sprawa, że Radwański ma dwadzieścia cztery lata i umiejętności, które wyrastają ponad I ligą. Zasługuje na jeszcze jedną poważną szansę w Ekstraklasie. Jeśli ją wykorzysta, nie będziemy specjalnie zdziwieni. Jeśli nie, trudno spodziewać się, żeby jeszcze zaznaczył swoją obecność w większej (zagranicznej) piłce, a takie niewątpliwie ma aspiracje.

Muris Mesanović

Jak na warunki niecieczańskie, ten transfer naprawdę dobrze się zapowiadał. Przez półtora roku, poprzedzające jego przyjście do Bruk-Betu, grał w znacznie mocniejszej tureckiej ekstraklasie i strzelił dziewięć goli – najpierw trzy dla Kayserisporu, a potem sześć dla Denizlisporu. Wcześniej także pokazywał, że potrafi regularnie posyłać piłkę do bramki: zaliczył dwucyfrowy sezon w Slavii Praga (2016/17, mistrzostwo Czech), a przed wyjazdem nad Bosfor w ciągu rocznego pobytu w Mladzie Boleslav uzbierał szesnaście trafień. Gdyby zaraz na początku drugiego sezonu w Slavii nie doznał poważnej kontuzji kolana, dziś zapewne byłby w innym miejscu.

Długimi momentami wkurzał swoją nieskutecznością, ale koniec końców bronią go solidne liczby (dziewięć goli, jedno kluczowe podanie), a także zwyczajna piłkarska jakość: jest mobilny, upierdliwy względem obrońców przeciwnika, dobrze współpracuje z kolegami. Widzieliśmy w tej lidze setki gorszych napastników. Tym bardziej, że jeśli spojrzy się na bardziej zaawansowane statystyki porządnie wypada zarówno w klasyfikacjach expected goals, jak i w procencie wykorzystanych dogadanych okazji, co trochę zaprzecza opinii o Mesanoviciu jako o kompulsywnym marnotrawcy dobrych okazji.

Luis Fernandez

Piłkarz plażowy. Spotykasz takiego typa na hiszpańskim piaseczku, proponujesz meczyk i za chwilę cały rumienisz się ze wstydu, bo wychodzisz na gościa z piątego piłkarskiego świata. Ma na koncie blisko sto spotkań na zapleczu La Liga i prawie czterdzieści meczów w greckiej Super Lidze. Sporo widział, sporo przekiwał, z miejsca widać było to na ekstraklasowych boiskach, choć początkowo brakowało mu świeżości i kondycji po niezbyt udany okresie w Khor Fakkan.

Nie został ulubieńcem trybun przy ulicy Reymonta, bo też ciężko rozkochać w sobie wymagających fanów wielkiego klubu, kiedy spadasz z nim z ligi. Ale pozostawił po sobie dobre wrażenie. Strzelił trzy gole. Zanotował średnią not 5.33. W ferworze walki podczas meczu Wisły Kraków z Wisłą Płock zaatakował Damiana Michalskiego i dostał karę kilku meczów dyskwalifikacji, ale też zadośćuczynił i wpłacił dwanaście tysięcy złotych na cel charytatywny, więc w kwestii moralnej nie ma się do czego przyczepić. Przy tym wszystkim Luis Fernandez to chyba po prostu dobry piłkarz. Sygnalizuje posiadanie cech, które lubimy w iberyjskich piłkarzach – talent do gry kombinacyjnej, kreatywny umysł, umiejętność operowania w tłoku, zdolność do wymyślania nieszablonowanych pomysłów na rozegranie akcji.

luis-fernandez

Giorgi Citaiszwili

Szanse na to, że pozostanie w Ekstraklasie, są niewielkie. Niedawno interesował się nim Ferencvaros, a Dynamo Kijów wycenia go na grubo ponad milion euro. Razem z Dynamem sięgnął po cztery trofea, ma już na koncie debiut w Lidze Europy, trzykrotnie był na ławce w Lidze Mistrzów. Jeśli miałby osiąść w Polsce, w grę wchodzi zapewne tylko ponowne wypożyczenie, ale sam Citaiszwili opowiadał nam ostatnio, że marzy mu się większa kariera i większa piłka.

Uczeń legend z Gruzji, mistrz świata U-20. Kim jest Gio Citaiszwili?

Pomyślmy jednak życzeniowo. Gdyby tak się złożyło i Citaiszwili mógł zostać w Ekstraklasie, z miejsca stałby się wielkim wzmocnieniem prawie każdej ekipy tej ligi, bo to po prostu piekielnie zdolna bestia. Zagrał w tym sezonie w sześciu ekstraklasowych meczach, a już ma na koncie gola, dwie asysty i kluczowe podanie, choć przecież wcześniej nie słynął z przesadnej efektywności. No właśnie, bo Gruzin ma jeszcze jedną atrakcyjną cechę – z łatwością wrzuca na bęben rywali drużyn przeciwnych, z palcem w nosie wozi sobie naprawdę przyzwoitych defensorów. Komfortowo czuje się w pojedynkach, zgrabnie drybluje, jest szybki, dynamiczny i dość silny. Może i ta – niezbyt udana przez wzgląd na spadek – krótka przygoda w Wiśle Kraków jest jego ostatnim stykiem z polskim futbolem, ale jeśli nie: byłoby naprawdę super.

Andrij Dombrowskyj

Pewnie niełatwo skupić mu się na piłce nożnej. – Bardzo martwię się tym, co się dzieje w naszej ojczyźnie. Te stworzenia zabijają dzieci i cywilów, dochodzi do masowych zbrodni. Mam szczerą nadzieję, że wszyscy odpowiedzialni za te tragedie spłoną w piekle – mówił w rozmowie z TVP Sport. Czernihów, z którego przyjechał do Polski, jest jedną wielką ruiną, został zniszczony w siedemdziesięciu procentach. Stadion lokalnej Desny, w której występował przed ucieczką do Bruk-Betu, nadaje się tylko do rozbiórki. Wszystko zniszczyli Rosjanie.

Andrij Dombrowskyj wielkim grajkiem nie jest i pewnie nigdy nie będzie, ale coś nam podpowiada, że na warunki ekstraklasowego średniaka to może być piłkarz naprawdę przyzwoitej klasy. Napędza akcje, nie chowa się za kolegami, bierze na siebie grę w środku pola, kontroluje tempo, nie forsuje głupich rozwiązań, podaje na wysokim procencie celności, pracuje w defensywie, zalicza odbiory. Nieprzypadkowo właściwie z automatu dostał miejsce w środku pola, kiedy na ławce usiadł doświadczony Piotr Wlazło. Gwiazdą ukraińskiej ligi nie był, więc pewnie przy odpowiednio przemyślanych działaniach rynkowych dałoby się go utrzymać w Ekstraklasie.

Marko Poletanović

Wiąże go długi kontrakt z Wisłą Kraków, więc pewnie zostanie przy Reymonta, co nie znaczy, że nie widzielibyśmy go w Ekstraklasie. Wcześniej nieprzypadkowo długo cenił go Marek Papszun, ale jak to w Rakowie bywa – w końcu przychodzi kolej na pożegnanie każdego solidnego wyrobnika, a właśnie w takich kategoriach postrzegamy Poletanovicia.

Serb jest ograny. Ma na koncie debiut w krajowej reprezentacji. Zaliczył epizody w lidze belgijskiej i lidze rosyjskiej. Na polskich boiskach dobija do dziewięćdziesięciu występów. To zawodnik zrównoważony, ukształtowany, dojrzały. Nie odwala krzywych akcji, nie głupieje w obliczu kryzysowych sytuacji, nie durnieje w trudnych momentach. Utrzyma piłkę. Pogra w trójkącie. Poda do tyłu, jeśli trzeba zwolnić. Zagra do przodu, jeśli trzeba przyspieszyć. Bonusem jest ułożona prawa noga i ponadprzeciętna umiejętność egzekwowania stałych fragmentów gry.

Piątka piłkarzy z potencjałem na Ekstraklasę

Mikołaj Biegański

Stracił miejsce w składzie Wisły Kraków po fatalnym występie przeciwko Piastowi Gliwice na samym finiszu ligi. Wcześniej bronił z imponującą młodzieńczą energią. Przeplatał momenty niepewności, która prowadziła do niebezpiecznych sytuacji w polu karnym, z naprawdę świetnymi i spektakularnymi interwencjami. Dość powiedzieć, że znajduje się w ścisłej ligowej czołówce w liczbie obronionych strzałów, mimo że rozegrał tylko osiemnaście spotkań, czyli mniej niż cała reszta bramkarskiego topu w tej statystyce. Mało? 74,3% skutecznych parad plasuje go na dziewiątym miejscu w lidze i trzecim wśród golkiperów, którzy rozegrali dziesięć lub więcej meczów w tym sezonie Ekstraklasy.

Po rundzie jesiennej umieściliśmy go nawet na szóstym miejscu wśród największych ligowych zaskoczeń i na dziesiątym miejscu w klasyfikacji najlepszych młodzieżowców. Po wiośnie pewnie trudniej o jakiekolwiek większe pochwały dla Biegańskiego, pewnie też zejście do I ligi trochę unormuje jego ścieżkę kariery (wcześniej z II ligi wskoczył do Ekstraklasy), ale to chłopak, którego – w bliższej lub dalszej perspektywie – na pewno chcielibyśmy jeszcze zobaczyć w elicie.

Kacper Śpiewak

Może nie ma tego samego „efektu wow”, ale przypomina nam trochę Bartosza Białka z czasów jego wejścia do Zagłębia Lubin. Przed nim jeszcze duuuużo nauki. W I lidze dawał dużo więcej niż w Ekstraklasie. Trudno o nim nawet powiedzieć, żeby na najwyższym szczeblu rozgrywkowym był podstawowym piłkarzem Bruk-Betu, ale pamiętajmy, że jeszcze dwa lata temu grał jako stoper, nie mógł przebić się w Stali Stalowa Wola i był w zasadzie spakowany na ekskluzywne wypożyczenie do Wólczanki Wólka Pełkińska. Nikt nie wróżył mu kariery. Dostał szansę na ataku, gdy w Stali… wypadli wszyscy napastnicy. A że Śpiewak jako młody chłopak zaczynał jako snajper, to rzucono go na szpicę, by chociaż przepychał się z defensorami. No a ten w pięć minut strzelił dwa gole. I tak już poszło.

Śpiewak: Nie jestem zaskoczony tym, że dobrze gram

Do Bruk-Betu odszedł już jako napastnik. Na zapleczu potrafił być przydatny i całkiem efektywny, ale w Ekstraklasie zabrakło mu liczb i umiejętności, choć zaangażowania, serca i pracowitości nie sposób mu było odmówić. Jego największym atutem jest siła fizyczna, bywały mecze, że potrafił toczyć udane pojedynki nawet z takimi wieżami jak Tomas Petrasek. Wiosną był znacznie gorszy niż jesienią, ale nie zamierzamy go skreślać. Niech wróci silniejszy.

Konrad Gruszkowski

Prawdopodobnie nie jest największym talentem w drużynie Wisły Kraków. Wyżej cenimy sobie potencjał Piotra Starzyńskiego, Mateusza Młyńskiego czy Patryka Plewki, ale na ten moment najlepszym piłkarzem z całego grona jest właśnie Konrad Gruszkowski. To takie zdrowe chamidło. Umie wejść agresywnie, odebrać piłkę, rzetelnie pracuje w obronie, a do tego potrafi podłączyć się skrzydłem w biegu na pełnej parze. Kiwać – nie pokiwa. Celnie dośrodkować w pełnym biegu pięć razy na dziesięć prób – nie dośrodkuje. Pograć kombinacyjnie i wykazać się kreatywnością – nie pogra i nie wykaże się. Czasami też zgłupieje, pogubi się, spóźni, zaliczy fatalny mecz. Ale w ostatecznym rozrachunku nie musi czuć kompleksów przed zdolniejszymi od siebie.

Gruszkowski: Nie zagrałbym w Cracovii, nawet gdyby Wisła była cztery ligi niżej

Co czego go dalej? – Wisła Kraków może być nawet cztery ligi niżej, ale i tak nie zagrałbym dla Cracovii – mówił nam niedawno i jest to jakaś deklaracja w sprawie jego przyszłości.

Marcin Grabowski

W sezonie 2020/21 wyrósł na jednego z najlepszych młodzieżowców I ligi i prawdopodobnie najlepszego lewego defensora zaplecza Ekstraklasy, ale miał olbrzymiego pecha, bo w samej końcówce tamtej kampanii naderwał więzadła w kolanie i stracił dobre kilka miesięcy na powrót do zdrowia. Zdrowy i w formie zapowiadał się na kawał piłkarza. Bardzo dobrze bronił, aktywnie udzielał się w ataku, zaliczał asysty, dostał nawet powołanie do kadry U-21.

Taka Wisła Kraków mogła sobie pluć w brodę, że wypuściła go z rąk, zwłaszcza, iż w jej barwach debiutował w Ekstraklasie. Inna sprawa, że po zakończonej rehabilitacji Grabowski nie bardzo potrafił nawiązać do wiosny 2021 roku. Testowano go na wahadle, testowano go na skrzydle, ale próżno było szukać jakichkolwiek sensownych efektów takich roszad. Dość powiedzieć, że ani razu nie oceniliśmy go wyżej niż na przeciętną piątkę. Potencjał jest, nie wypada go zmarnować, ale niech ten gość wróci na swoją nominalną pozycję i na spokojnie się odbuduje.

Bartłomiej Kukułowicz

Trochę na doczepkę, trochę na zasadzie: „wrzućmy gościa i zobaczmy, co się zdarzy”. Bardziej utalentowany jest Patryk Plewka, ale długo go znamy, długo go obserwujemy i nie jesteśmy w stanie wykazać żadnego rozwoju jego umiejętności. Bardziej utalentowany jest Piotr Starzyński, ale po tak słabym sezonie w jego wykonaniu przy sporych oczekiwaniach trudno o jakieś sensowne argumenty i siłowe wciskanie go do Ekstraklasy, bo może lepiej, żeby trochę nabrał ogłady w I lidze.

A Kukułowicz to Kukułowicz, nikt nie spodziewał się po nim wielkich rzeczy, a między siódmą a dziesiątą kolejką – w meczach z Wartą, Zagłębiem, Górnikiem Zabrze i Radomiakiem – udowodnił, że drzemie w nim jakiś tam potencjał i jakieś tam umiejętności, choć zmuszony został do gry na lewej obronie przy wiodącej prawej nodze.

***

Kandydatów do pozostania w Ekstraklasie więc nie brakuje, silniejsze kluby mogą przebierać w kadrach spadkowiczów jak w ulęgałkach, ale przypominamy, że sprawa nie jest taka prosta i kolorowa, bo wszystko regulują przepisy, które idą na rękę zdegradowanym drużynom.

O co chodzi?

Każdy klub po spadku z ligi może rozwiązać umowę z dowolnym piłkarzem przy wypłaceniu mu jednej miesięcznej pensji. W drugą stronę zaś nie ma takiego przepisu, nie ma takiego ułatwienia – zawodnik nie może rozwiązać umowę po degradacji na swój wniosek. Chyba, że jego umowa zawiera specjalną klauzulę, w ramach której po spadku może odejść za darmo, jak ma to zazwyczaj miejsce w przypadku zagranicznych piłkarzy.

Czytaj więcej o finiszu Ekstraklasy:

Fot. Newspix

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Boks

Pięściarze dali radę, transmisja nie. “Niestety, ten DAZN to wielki shit”

Błażej Gołębiewski
4
Pięściarze dali radę, transmisja nie. “Niestety, ten DAZN to wielki shit”
Boks

Olbrzym nie dogonił króliczka. Usyk ponownie pokonał Fury’ego!

Szymon Szczepanik
15
Olbrzym nie dogonił króliczka. Usyk ponownie pokonał Fury’ego!

Komentarze

27 komentarzy

Loading...