Reklama

PGE Ekstraliga bez faworytów, pewny tytuł MŚ dla Zmarzlika? Rusza sezon żużlowy

Szymon Szczepanik

Autor:Szymon Szczepanik

08 kwietnia 2022, 13:23 • 18 min czytania 5 komentarzy

Oto jest dzień, który dał nam Pan – mogą w końcu powiedzieć wszyscy kibice speedwaya w Polsce. Chociaż tydzień temu dostaliśmy przystawkę w postaci Indywidualnych Międzynarodowych Mistrzostw Ekstraligi, to nikt nie ma wątpliwości, że sezon żużlowy w Polsce zaczyna się właśnie dziś, kiedy startuje PGE Ekstraliga. Kto w tym roku zdobędzie mistrzostwo kraju, a kto pożegna się z ligą? Jak absencja Rosjan wpłynęła na poszczególne kluby i jakich transferów dokonano? I czy Bartosz Zmarzlik ponownie wywalczy tytuł indywidualnego mistrza świata na żużlu? Zapraszamy na zapowiedź sezonu żużlowego 2022.

PGE Ekstraliga bez faworytów, pewny tytuł MŚ dla Zmarzlika? Rusza sezon żużlowy

TRANSFEROWY SEN ZIMOWY

W tym miejscu, zaraz na wstępie, chcielibyśmy się rozpisać na temat najciekawszych ruchów transferowych, jakie jesienią i zimą poczyniły kluby Ekstraligi. Ale tych było jak na lekarstwo. Nie ma co ukrywać, prezesi polskich klubów przed tym sezonem nie zaszaleli. Z jednym wyjątkiem, o którym będzie nieco później.

Motor Lublin zakontraktował Maksyma Drabika. 24-latek od dawna jest uważany za jednego z najlepszych polskich żużlowców młodego pokolenia. Dwa razy zostawał indywidualnym mistrzem świata juniorów (2017 i 2019 r.), a raz wicemistrzem – w 2018 roku lepszy okazał się Bartosz Smektała. Maksym świetnie radził sobie również w rozgrywkach ligowych. Jeszcze jako junior w 2018 roku wykręcił średnią biegopunktową 2,034. W następnym sezonie poprawił ten wynik na 2,136.

Kolejny sezon nie był aż tak dobry w jego wykonaniu, ale niech nie zmyli was bilans 1,596 punktu na bieg. To był pierwszy rok żużlowca w roli seniora. Koniec z łatwym nabijaniem punktów w biegu juniorskim. Wielu młodych rajderów zalicza wtedy większy zjazd. A Makysm – przynajmniej w domowych meczach we Wrocławiu – wciąż pokazywał kawał dobrego ścigania.

Reklama

Jednak w sezonie 2021 Polak udał się na przymusowy odpoczynek od żużla, bowiem w styczniu POLADA zawiesiła go za zastosowanie wlewki witaminowej. Czyli kroplówki, którą zawodnik przyjął w pięciokrotnie wyższym stężeniu niż pozwalały na to przepisy. To taki sam kaliber dopingu, jak w przypadku opisywanej na naszych łamach afery z piłkarzami Pogoni Siedlce. U Maksyma nie było mowy o czterech latach zawieszenia. Żużlowiec od razu przyznał się do winy, przy czym twierdził, że przyjęcie wlewki było podyktowane jego złym stanem zdrowia i zalecane przez klubowego lekarza.

W tym roku Drabik powraca i według menedżera Koziołków Jacka Ziółkowskiego jest piekielnie szybki. Ile w tym wszystkim jest prawdy, a ile przechwałek? O tym w jakimś stopniu przekonamy się już dziś o godzinie 20:30. Motor Lublin w swoim pierwszym spotkaniu sezonu pojedzie do Gorzowa Wielkopolskiego, gdzie zmierzy się z drużyną Moje Bermudy Stal Gorzów.

Jedna aczkolwiek istotna zmiana nastąpiła w zespole Fogo Unii Leszno. W miejsce Emila Sajfutdinowa, który z leszczyńskimi Bykami był związany od 2015 roku, sprowadzono Davida Bellego. Ale czy transfer Francuza powinniśmy traktować jako zamianę jeden do jednego za Rosjanina? O zbliżającym się sezonie porozmawialiśmy z Michałem Łopacińskim, dziennikarzem Canal+, którego z pewnością nie raz zobaczycie na antenie podczas tegorocznych żużlowych zmagań, a do niedawna mogliście go też posłuchać na antenie Weszło FM.

– Założenie, że David Bellego przychodzi w miejsce Emila Sajfutdinowa, jest błędne. Bellego będzie mierzył się z wyzwaniem, z którym nigdy wcześniej nie miał do czynienia. Do tej pory mistrzostwa świata par były zawodami najwyższej rangi w których jechał. Fajnie tam wypadł, zasługuje na miejsce w drużynie z Ekstraligi, ale to jeszcze nie jest kaliber zawodnika, który będzie w każdym meczu robił dwucyfrówki. Będzie dobrze, jeżeli będzie przywoził po 7-8 punktów. To tacy zawodnicy jak Doyle, Kołodziej i Pawlicki muszą załatać dziurę po Emilu, nie Francuz – twierdzi Łopaciński.

Reklama

TORUŃ ZAKRĘCIŁ KARUZELĄ

To właśnie Emil Sajfutdinow, który zamienił Leszno na Apator Toruń, był największym hitem transferowym tego okienka. Dzięki toruńskim Aniołom tegoroczna karuzela transferowa w ogóle nabrała jakiegokolwiek tempa, gdyż sprowadzili oni również Patryka Dudka.

Popularny Dudżers za chwilę będzie miał trzydziestkę na karku, ale przez całą żużlową karierę w Polsce był związany z Zieloną Górą. A że zadebiutował w Ekstralidze 2009 roku, to trochę w Winnym Grodzie pojeździł. Lecz o ile – zostając w żargonie winiarskim – pierwsze lata Dudka były bardzo owocne, tak trudno było nie zauważyć, że w ostatnich kilku sezonach Motomyszy popadły w marazm, stając się ligowym średniakiem. Ubiegłoroczne rozgrywki z pewnością przelały czarę goryczy zarówno kibiców Falubazu, jak i samego Patryka, który rokrocznie był jednym z liderów macierzystego klubu. Ale nie uratował Zielonej Góry przed sensacyjnym spadkiem z ligi.

Łopaciński:– Gdyby zielonogórzanie się utrzymali, Patryk miałby twardszy orzech do zgryzienia, choć nie wierzę, że na pewno zostałby w domu. W tym sezonie wraca do cyklu Grand Prix, chce jeździć wśród najlepszych, więc spodziewano się jego pozostania w Ekstralidze.

W obliczu sprowadzenia takich nazwisk, klub z Torunia musiał również pożegnać się z kilkoma jeźdźcami. I tak zespół opuścili Adrian Miedziński oraz Chris Holder. Obydwaj są bardzo związani z Apatorem, ale jednak najlepsze lata mają już za sobą.

Miedziak zdecydował się zejść szczebel niżej i zasilił skład pierwszoligowej Polonii Bydgoszcz. Z kolei Australijczyk – mistrz świata z 2012 roku – przez lata był liderem drużyny z grodu Kopernika. Jednak jego pozycja w zespole troszkę zaklinała rzeczywistość na torze. Holder od 2017 roku nie wykręcił w Ekstralidze średniej biegopunktowej przekraczającej 1,8. W pięciu startach w meczu taki wynik daje 9 oczek. Dobry rezultat, ale jak na zawodnika z drugiej linii. Od rajdera, który ma ciągnąć wynik w trudnych momentach, oczekuje się więcej. W poprzedniej kampanii Chris już zupełnie popadł w przeciętność, stąd Toruń bez żalu oddał go do drużyny beniaminka Ekstraligi – Agred Malesy Ostrów Wielkopolski.

Starszy z braci Holderów – bo młodszy, Jack, pozostał w grodzie Kopernika – wymieniony za Emila, brązowego medalistę cyklu Grand Prix? To brzmi jak plan na zajęcie wyższego miejsca, niż szóste, na którym Toruń zakończył rozgrywki w poprzednim sezonie. To transfery zgłaszające wręcz aspiracje do walki o medale.

Być może wszystko przebiegłoby po myśli torunian, gdyby nie wojna ukraińsko-rosyjska oraz konsekwencje, które w jej wyniku dotknęły zawodników wielu dyscyplin sportu. Żużel nie był tu wyjątkiem.

EKSTRALIGA BEZ ROSJAN

W ten sposób na stadionach żużlowych PGE Ekstraligi nie zobaczymy zawodników reprezentujących Rosję, co niektóre kluby z pewnością odczują. Wszak Sajfutdinow miał być liderem Torunia.

Podobnie, jak Artiom Łaguta w Betard Sparcie Wrocław. Klub ze stolicy Dolnego Śląska w poprzednim roku stworzył świetną ekipę, w której do dotychczasowych liderów – Taia Woffindena i Macieja Janowskiego – dołączył właśnie Rosjanin. Do definicji składu idealnego wrocławianom brakowało może tylko nieco lepszych juniorów. Ale punkty do liderów dokładała mocna druga linia Daniel Bewley i Gleb Czugunow. Ten drugi również pochodzi z Rosji, lecz już w zeszłym sezonie jeździł z polską licencją, stąd zawieszenie rosyjskich żużlowców go ominęło. W każdym razie, z takimi jeźdźcami na pozycjach seniorów, wrocławianie posiadali wszystko, by obronić mistrzostwo Polski. Bez Artioma ciężko będzie powtórzyć ten sukces.

Podobny los spotkał starszego brata Artioma – Grigorija, którego nie zobaczymy więcej w barwach Motoru Lublin. I mówiąc szczerze, temu panu w ogóle podziękowalibyśmy już za występy w Polsce. Wielu rosyjskich żużlowców potępiło działania wojenne, a niektórzy wręcz otwarcie skrytykowali Władimira Putina. Ale nie Grisza, który na łamach “Tygodnika Żużlowego”, po rozwiązaniu z nim kontraktu przez klub z Lublina wygłosił taką oto tezę:

– Więcej prawdy niż w Unii Europejskiej pokazują w rosyjskiej telewizji. Dużo więcej. Szkoda tego wszystkiego, szkoda, że do tego wszystkiego doszło. Ale szkoda, że w telewizji nie mówili i nie pokazywali tego, co działo się w 2014 roku – jak w Donbasie gromili, strzelali i zabijali niewinnych Rosjan. Wtedy było cicho i wtedy nikt nie protestował. Wszyscy sportowcy jakoś startowali w Rosji i nikt nie był zawieszony. I Polacy też jeździli w Rosji, jakby nic się nie stało. Dostawali nawet więcej pieniędzy od rosyjskich zawodników i nikt nie zwracał uwagi na to, co dzieje się w Donbasie. A tam ginęli ludzie z Rosji. I nikt wtedy nie zawieszał innych sportowców.

Brakuje nam słów, by dostatecznie dosadnie podsumować tę wypowiedź, zatem po prostu ją przemilczymy. Zresztą czegokolwiek krytycznego byśmy nie napisali, zapewne do Grigorija i tak by to nie dotarło. Jak widać, rosyjska propaganda chroni jego głowę przed bodźcami zewnętrznymi bardziej, niż najlepszej jakości kask żużlowy.

JAK ROSYJSKIEMU ŻUŻLOWI POWIEDZIANO “DA SWIDANIA”?

To oczywiście nie koniec rosyjskich wykluczeń z ligi. Ma czego żałować ekipa ZOOleszcz GKM-u Grudziądz, która w miejsce Kennetha Bjerre – odszedł do Bydgoszczy – sprowadziła stamtąd Wadima Tarasienkę. W ten sposób klub z 1. ligi pozyskał solidnego Duńczyka, a zespół z Grudziądza ma problem. Tarasienko w zeszłym sezonie świetnie spisywał się na zapleczu Ekstraligi, stąd liczono na to, że w najlepszej żużlowej lidze świata pokaże się z równie dobrej strony. Ale w tym sezonie nie będzie miał ku temu okazji.

Łopaciński:- Najciekawszych transferów – czyli Emila Sajfutdinowa i Wadima Tarasienki – nie zobaczymy w akcji z oczywistych przyczyn. Powiem szczerze – odpowiedzialność zbiorowa w tym przypadku działa tak, że pokrzywdzeni są ci, którzy wydają się być w porządku. Emil i Wadim jako pierwsi wykonali gesty wsparcia dla Ukrainy i daleko im do putinowskiej propagandy. Natomiast trudno dyskutować nad słusznością wykluczenia Rosjan ze sportu. Szkoda, bo chociaż transfer Emila był trochę spodziewany, to byłby hit Ekstraligi.

W obliczu niespodziewanych osłabień niektórych zespołów, władze Ekstraligi rozszerzyły zapis o możliwości zastosowania zastępstwa zawodnika w meczu. Dotychczas drużyna mogła skorzystać z prawa ZZ-ki w przypadku kontuzji swoich żużlowców. W tym sezonie z zapisu skorzystają też kluby, które w swoich składach posiadały żużlowców z Rosji. Przy czym z zastępstwa rosyjskiego zawodnika będzie można korzystać przez cały sezon.

Zastosowanie zastępstwa ma rekompensować klubom brak jeźdźca, który na papierze byłby mocnym punktem drużyny. Senior jest zobowiązany do pojechania czterech biegów w meczu. W przypadku zastępstwa wybranych przez trenera czterech zawodników otrzymuje prawo dodatkowego biegu, startując za nieobecnego kolegę. Czasami zastępstwo zawodnika potrafi w pełni zrekompensować brak czołowego żużlowca, ale nie zawsze tak jest. Prowadzący wrocławską drużynę Dariusz Śledź, z pewnością wolałby przystępować do meczów mając do dyspozycji Artioma Łagutę, który w lidze w zasadzie nie zawodził. Szansa na to, że jeden z czterech zastępujących go żużlowców nie poradzi sobie w biegu, bo na przykład nie znajdzie odpowiednich przełożeń motocykla na daną nawierzchnię toru, jest o wiele większa. Ale to nie musi być reguła.

– Wrocław będzie osłabiony, w końcu mieli w składzie indywidualnego mistrza świata. Będą musieli stosować zastępstwo zawodnika. Natomiast czy Motor Lublin jest osłabiony przez brak Grigorija Łaguty? Nie powiedziałbym. Wraca Maksym Drabik, który podobno jest w znakomitej formie, w Motorze ogólnie zebrała się fajna, wyrównana ekipa do jazdy. Z pewnością prędzej Lublin poradzi sobie z brakiem Griszy, niż Wrocław z brakiem Artioma – mówi Łopaciński.

LIGA BĘDZIE CIEKAWSZA

Przez takie nieplanowane zmiany obecny sezon Ekstraligi zapowiada się, jako jeden z najbardziej nieprzewidywalnych od wielu lat. Wcześniej faworytami do mistrzowskiego tytułu z pewnością byli wrocławianie. Toruń zgłaszał swoje medalowe aspiracje transferami Dudka czy Sajfutdinowa. Ale obie drużyny zostały osłabione, przez co liga na papierze bardzo się wyrównała. Każdy zespół posiada swoje mocne strony, ale wszystkie mają też luki w składach.

Weźmy za przykład Moje Bermudy Stal Gorzów. W poprzednim sezonie Gorzowianie wywalczyli brązowe medale. Do zbliżających się rozgrywek podchodzą z nowymi nazwiskami w formacji juniorskiej, jednak to nie ona ma zdobywać punkty. Siła gorzowskiej drużyny niezmiennie opiera się na Bartoszu Zmarzliku, którego w zeszłym sezonie bardzo skutecznie wspomagali Martin Vaculik, Anders Thomsen i Szymon Woźniak. Obecny wicemistrz świata od początku sezonu znajduje się w świetnej dyspozycji – albo jak kto woli, po prostu jest sobą. W zeszłym tygodniu zwyciężył w PGE Indywidualnych Międzynarodowych Mistrzostwach Ekstraligi im. Zenona Plecha.

Ale jego koledzy wciąż szukają odpowiedniej formy i ustawień w sprzęcie. W rozmowie z portalem SportoweFakty potwierdził to Marek Grzyb, prezes Stali Gorzów.

– Z jednej strony cieszy mnie, że Bartek jest od początku sezonu cesarzem na torze. Widać u niego ogromne chęci i determinacje. Jego postawa napawa nas optymizmem, bo u progu rozgrywek nie musi niczego nerwowo poszukiwać. To wielki plus. Jeśli chodzi o pozostałych, to podchodzę do tego spokojnie i uważam, że nie należy pochopnie wyciągać wniosków. Mamy początek sezonu, więc niektórzy zawodnicy szukają. To jest zupełnie normalne. Nie mam jednak wątpliwości, że w naszym zespole są żużlowcy, którzy muszą teraz popracować więcej. Rozmawiałem o tym między innymi z Martinem Vaculikiem, który dobrze wie, że musi znaleźć coś w sprzęcie. Ma nasze pełne wsparcie i cały czas w niego wierzymy. Do tej pory prędkości jednak brakowało, co było najpewniej związane ze zmianą tunera. Jeden z naszych liderów musi się przyzwyczaić do nowej rzeczywistości.

Do walki o mistrzostwo powinien włączyć się Zielona-energia.com Włókniarz Częstochowa. Naszym zdaniem na papierze to właśnie drużyna spod Jasnej Góry prezentuje się jako zespół najbardziej kompletny. Posiadają niezłego lidera w postaci Leona Madsena i w przeciwieństwie do rywali dysponują znakomitą parą juniorów Jakub Miśkowiak-Mateusz Świdnicki. Jeżeli tylko Fredrik Lindgren, Bartosz Smektała czy Kacper Woryna odpowiednio trafią z formą i sprzętem, częstochowianie mogą zajechać nawet do finału Ekstraligi.

A przecież jest jeszcze Unia Leszno. Owszem, David Bellego nie jest zawodnikiem klasy Sajfutdinowa. Ale w obecnej sytuacji posiada nad Rosjaninem jedną, malutką przewagę, mianowicie może startować w zawodach. Nawet jeżeli będzie przywoził po 7-8 punktów na mecz, to przynajmniej odciąży pozostałych zawodników, którzy przez cały sezon nie będą musieli startować po sześć razy w ciągu meczu – pięć startów z biegami nominowanymi, plus start za nieobecnego kolegę. A w przypadku wykorzystania rezerwy taktycznej, byłoby to nawet siedem biegów w meczu.

Z takim problemem zmierzy się Motor Lublin. Jeżeli słowa Michała Łopacińskiego się potwierdzą, Koziołki mogą okazać się największym beneficjentem stosowania zastępstwa zawodnika za Grigorija Łagutę. Ale by tak się stało, konieczne do spełnienia są dwa warunki. Po pierwsze, każdy żużlowiec z czwórki Maks Drabik, Mikkel Michelsen, Jarosław Hampel i Dominik Kubera, musi prezentować równą i wysoką formę. Po drugie, lublinianie muszą też liczyć na to, że ominą ich kontuzje. W przypadku absencji któregoś z wyżej wymienionej czwórki, w składzie zrobi się dziura, którą trudno będzie załatać.

– Szykuje nam się najbardziej otwarta walka o tytuł od wielu lat. Trudno mi wskazać wyraźnego faworyta, dlatego podam swoją trójkę do podium. W niej znalazłoby się miejsce dla Częstochowy – o nich w trakcie przerwy było najciszej, ale to chyba im najbardziej sprzyja – pod Jasną Górą doszło tylko do zmiany trenera. Nie lekceważyłbym Gorzowa, tę drużynę zdecydowanie stać na medale. I już przy trzecim zespole mam sporą zagwozdkę. Waham się pomiędzy Lublinem a Lesznem i ostatecznie postawię na Byki. Jeżeli ominą ich kontuzje, to Leszno wciąż jest mocną drużyną. Pytanie, jak poradzą sobie bez Emila – twierdzi Łopaciński.

Dodajmy że Ekstraliga bardzo mocno rywalizuje z Ekstraklasą, jeżeli chodzi o reformę formatu rozgrywek praktycznie w każdym roku. W sezonie 2022 tradycji stało się zadość i również doszło do zmiany. Tym razem zdecydowano się powiększyć fazę play-off. Poprzednio składała się z czterech najlepszych drużyn, które spotykały się w półfinałach. Obecnie w jej pierwszej fazie będzie uczestniczyć sześć zespołów. Do półfinałów awansują trzy zwycięskie drużyny, oraz szczęśliwy przegrany – czyli klub, który odniesie porażkę z najlepszym bilansem punktowym.

EMOCJE W WALCE O UTRZYMANIE?

Ciekawie powinno być też na dole tabeli. Tam w ostatnich dwóch sezonach zadomowił się zawodnicy ZOOleszcz GKM Grudziądz, ale jednak utrzymywali się na powierzchni kosztem innych ekip. Dwa lata temu była to drużyna ROW-u Rybnik, która wyraźnie odstawała od reszty stawki, gromadząc zaledwie dwa punkty na przestrzeni całego sezonu.

Z kolei w ubiegłym roku dość sensacyjny spadek zaliczył Falubaz Zielona Góra. Na papierze ekipa Myszki Miki prezentowała się solidnie i nawet jeżeli ponosiła kolejne porażki – niektóre wręcz minimalne – to wydawało się, że w końcu się przełamie. Nic bardziej mylnego. Tymczasem w ostatniej kolejce sezonu zasadniczego żużlowcy z Grudziądza stanęli na wysokości zadania i pokonali u siebie Włókniarza Częstochowę 48:42. Tym samym uzbierali w tabeli siedem oczek – o jedno więcej od Zielonej Góry, która pożegnała się z Ekstraligą.

W nadchodzącym sezonie najpoważniejszym kandydatem do spadku wydaje się zespół beniaminka, czyli Agred Malesa Ostrów. Wprawdzie ostrowianie utrzymali skład z 1. ligi, a w dodatku wzmocnili się pozyskaniem Chrisa Holdera, ale pozostaje pytanie – czy to aby nie za mało na utrzymanie się w Ekstralidze? Zawodnicy, którzy byli solidni na niższym poziomie, mogą nie poradzić sobie w starciach z żużlowcami z ekstraligowego topu. Wprawdzie tacy żużlowcy jak Tomasz Gapiński czy Grzegorz Walasek, mieli naprawdę dobre sezony w najwyższej klasie rozgrywkowej, ale to było lata temu. Nie bez powodu w ostatnich sezonach nie znajdowali zatrudnienia w Ekstralidze i musieli jeździć w niższych rozgrywkach. O traktowaniu Chrisa Holdera w roli lidera również napisaliśmy.

To co, Grudziądz kolejny raz bez problemu się utrzyma, a może nawet powalczy o play-offy? Gdyby GKM miał do dyspozycji Wadima Tarasienkę, bylibyśmy tego pewni. Ale ze względu na absencję Rosjanina, sytuacja drużyny z Grudziądza jest nieco trudniejsza. Pewnym punktem drużyny jest Nicki Pedersen, jednak wiele będzie zależało od duetu Krzysztof Kasprzak-Przemysław Pawlicki. Doświadczeni Polacy przez większość poprzedniego sezonu spisywali się fatalnie. W dodatku w trakcie sezonu byli głównymi bohaterami afery sprzętowej.

Otóż okazało się, że dwaj zawodnicy… podbierają silniki juniorom GKM-u. Te przygotowywał im Ryszard Kowalski, uznawany za obecnie najlepszego tunera silników na świecie. Tuner sprzedawał szkółce swoje produkty po niższej cenie tak, by młodych w ogóle było stać na nawiązanie rywalizacji ze starszymi kolegami. Kiedy Kowalski – który delikatnie rzecz ujmując, nie przepada za oboma żużlowcami – dowiedział się o procederze, natychmiast rozwiązał umowę z klubem.

Łopaciński:– Jestem przeciwnikiem skazywania kogokolwiek na porażkę zanim wyjedzie na tor. Ale moim zdaniem sprawa utrzymania i spadku również jest najbardziej otwartą kwestią od wielu, wielu lat. Z jednej strony, Grudziądz zwykle przewijał się w kontekście potencjalnego spadku, ale z drugiej, zawsze znalazł się ktoś słabszy. Oczywiście, w poprzednim roku absolutnie sobie wywalczyli pozostanie w Ekstralidze, pokonując Częstochowę w ostatniej kolejce. Ale jeżeli Ostrów będzie wygrywał u siebie, a na wyjazdach niewiele tracił – plus może zdarzy im się jakaś niespodzianka – to wcale nie jest powiedziane, że w Grudziądzu mogą spać spokojnie. Wydaje mi się, że jedna i druga drużyna będzie miała mobilizujący stres w związku z tą sytuacją.

Czy rzeczywiście tak będzie? O tym przekonamy się już w tej kolejce, która może okazać się jedną z kluczowych w dalszej walce o utrzymanie. Już w niedzielę zespół z Ostrowa Wielkopolskiego podejmie na własnym stadionie ZOOleszcz GKM Grudziądz. Jeżeli ostrowianie realnie myślą o utrzymaniu, inny scenariusz niż zwycięstwo u siebie z drużyną, której kosztem mogliby pozostać w lidze, po prostu nie wchodzi w grę.

JAK BĘDZIE W GRAND PRIX?

Na zakończenie pokrótce omówmy to, co czeka nas w cyklu Grand Prix. Walka o tytuł indywidualnego mistrza świata na żużlu rozpocznie się 30 kwietnia w chorwackim Gorićan. Oczywiście, w niej również zabraknie Rosjan. Ale ironia losu polega na tym, że o ile nieobecność Artioma Łaguty czy Emila Sajfutdinowa może wpłynąć pozytywnie na walkę o mistrzostwo Ekstraligi, gdyż składy się wyrównały, o tyle obecny sezon Grand Prix zapowiada się bardzo… nudno.

Poprzedni rok stał pod znakiem rywalizacji Bartosza Zmarzlika z Łagutą. Polak i Rosjanin stworzyli świetne widowisko, porównywalne do tego, które widzieliśmy w walce o tytuł mistrza Formuły 1 pomiędzy Lewisem Hamiltonem a Maxem Verstappenem. Dwóch zawodników zdecydowanie odstawiło w klasyfikacji resztę stawki i jeździło w swojej własnej lidze. Ostatecznie lepszy okazał się Łaguta, który zdobył 192 punkty w generalce. Zawodnik ORLEN Team zgromadził zaledwie 3 oczka mniej. Trzecie miejsce w cyklu Grand Prix zajął Emil Sajfutdinow, który zgromadził 149 punktów.

Zatem Bartkowi z dnia na dzień wypadło dwóch największych konkurentów do wywalczenia mistrzowskiego tytułu. W obliczu wykluczenia Rosjan, Polak jest zdecydowanym faworytem do zdobycia swojego trzeciego indywidualnego mistrzostwa świata. W wieku dwudziestu siedmiu lat. To jest kosmos. Dla porównania, jego mentor oraz sportowy idol – Tomasz Gollob – chociaż wielokrotnie był blisko wywalczenia mistrzostwa świata, to sukces ten osiągnął dopiero w 2010 roku, kiedy miał 39 lat na karku.

No dobrze, ale może ktoś jednak będzie w stanie przeszkodzić Polakowi w zdobyciu trzeciego złota? Jeżeli mielibyśmy na kogoś postawić, byłby to Tai Woffinden. Wprawdzie Brytyjczyk – trzykrotny mistrz świata oraz wicemistrz z 2020 roku – poprzedni cykl zakończył na szóstym miejscu w klasyfikacji generalnej, ale pamiętajmy, że nie omijały go problemy zdrowotne. Jeżeli tylko Tajski nie będzie miał pecha do kontuzji, powinien liczyć się w walce o medale. Zmarzlik będzie też musiał uważać na poczynania Leona Madsena. Duńczyk miał znakomite występy w 2019 roku, kiedy walczył o tytuł właśnie z Polakiem. Mistrzostwo przegrał o zaledwie dwa punkty.

Z ciekawością będziemy się przyglądać również Maćkowi Janowskiemu. Bo Magic to taki odpowiednik starych żartów o Arsenalu Londyn. Z ostatnich pięciu edycji cyklu Grand Prix, cztery kończył na… czwartym miejscu. Czołowy żużlowiec świata? Bez wątpienia. Ale brakuje mu stabilizacji na przestrzeni całego sezonu.

I to w zasadzie tyle, jeżeli chodzi o kandydatów do mistrzowskiego tytułu. W miejsce wykluczonych Rosjan zobaczymy Jacka Holdera oraz Dana Bewleya. To nieźli zawodnicy, potrafiący zdobić show na torze. Ale jeszcze nie znajdują się na mistrzowskim poziomie.

Łopaciński:

– Nie oszukujmy się – jeżeli chodzi o walkę o tytuł, to będzie bardziej monotonna. Ale jestem ciekaw zawodników, którzy zastąpili Rosjan. Więc w walce o dalsze miejsca może być trochę niespodziewanie. Będzie brakować rosyjskiego kolorytu – podkreślam to bardzo wyraźnie – sportowego. Ale czy cykl Grand Prix na tym ucierpi? Sport nie lubi próżni. W miejsce nieobecnych pojawią się nowi bohaterowie. Jednak trzeba liczyć się z tym, że może być to bardzo przewidywalny sezon.

W takim razie chyba najlepszą receptą na żużlowe emocje w cyklu Grand Prix będzie pasjonowanie się akcjami w pojedynczych biegach, bez zwracania uwagi na to, jak ich wyniki wpłyną na ostateczne rozstrzygnięcia. W końcu fantastyczne mijanki są istotą tego sportu, a kto jak kto, ale tacy ludzie jak Zmarzlik czy Woffinden potrafią zapewnić emocje niezależnie od wyniku.

Tymczasem dziś o godzinie 18:00 rozpocznie się inauguracyjne spotkanie PGE Ekstraligi, w którym Zielona-energia.com Włókniarz Częstochowa gościł będzie Fogo Unię Leszno. Zaraz po jego zakończeniu przeniesiemy się do Gorzowa Wielkopolskiego, na mecz Moje Bermudy Stal Gorzów z Motorem Lublin. Jedziemy!

SZYMON SZCZEPANIK

Fot. Newspix

Pierwszy raz na stadionie żużlowym pojawił się w 1994 roku, wskutek czego do dziś jest uzależniony od słuchania ryku silnika i wdychania spalin. Jako dzieciak wstawał na walki Andrzeja Gołoty, stąd w boksie uwielbia wagę ciężką, choć sam należy do lekkopółśmiesznej. W zimie niezmiennie od czasów małyszomanii śledzi zmagania skoczków, a kiedy patrzy na dzisiejsze mamuty, tęskni za Harrachovem. Od Sydney 2000 oglądał każde igrzyska – letnie i zimowe. Bo najbardziej lubi obserwować rywalizację samą w sobie, niezależnie od dyscypliny. Dlatego, pomimo że Ekstraklasa i Premier League mają stałe miejsce w jego sercu, na Weszło pracuje w dziale Innych Sportów. Na komputerze ma zainstalowaną tylko jedną grę. I jest to Heroes III.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Komentarze

5 komentarzy

Loading...