Reklama

Emocje były, ale sensacji zabrakło. Betard Sparta Wrocław żużlowym mistrzem Polski!

Szymon Szczepanik

Autor:Szymon Szczepanik

26 września 2021, 22:53 • 6 min czytania 4 komentarze

Nie oszukujmy się – rewanżowy mecz finałowy PGE Ekstraligi miał wyraźnego faworyta, którym była Betard Sparta Wrocław. Gospodarze w czwartek zremisowali na wyjeździe z Motorem Lublin i dziś mieli tylko dopełnić formalności. Jeżeli mielibyśmy szukać jakichkolwiek argumentów przemawiających w tym meczu za Koziołkami, musielibyśmy odwoływać się do kwestii mentalnych. Sparta musiała wygrać ten mecz, skreślany przed meczem Motor nie odczuwał takiej presji. Ale to nie znaczy, że przyjezdni nie napsuli krwi gospodarzom. Bo choć Wrocław ostatecznie triumfował 50:40, to w pewnym momencie kibicom zgromadzonym na Stadionie Olimpijskim zrobiło się gorąco.

Emocje były, ale sensacji zabrakło. Betard Sparta Wrocław żużlowym mistrzem Polski!

Betard Sparta Wrocław żużlowym mistrzem Polski

W zwycięstwo Motoru Lublin wierzyli tylko niepoprawni optymiści, będący przy okazji fanami Koziołków. Jednak cała reszta żużlowej Polski przed rewanżowym spotkaniem jako faworytów do mistrzostwa wskazywała wyłącznie wrocławian. Za Motorem nie przemawiało praktycznie nic, poza wspomnianym brakiem presji. W finałach jechali bez swojego lidera – Grigorija Łaguty. W pierwszym meczu wyszarpali remis 45:45 wygrywając podwójnie w ostatnim biegu. Spoglądając na skład, goście dzisiejszego meczu po prostu nie mieli kim straszyć zespołu Sparty. Okej, posiadają lepszych juniorów, lecz sami młodzieżowcy nie wygrają finału. Można było liczyć na to, że podobnie jak w pierwszym spotkaniu, Dominik Kubera i Mikkel Michelsen będą się dwoić i troić by utrzymać swój zespół w grze o mistrzostwo. Jednak szansa na to, że Artiom Łaguta w meczu u siebie zrobi zaledwie pięć, a Tai Woffinden siedem punktów, była minimalna.

Doprawdy, wszystko przemawiało za ekipą trenera Dariusza Śledzia. Zwłaszcza, że jechali u siebie. Chyba nie trzeba nikomu tłumaczyć, jak ważny w żużlu jest atut własnego toru, z którego nawierzchnią gospodarze są zapoznani o wiele lepiej. I jako postronni obserwatorzy to właśnie z wrocławskim owalem wiązaliśmy największe nadzieje pod względem potencjalnych emocji. Kiedyś oglądanie zawodów żużlowych na Stadionie Olimpijskim mogło przyprawiać człowieka o senność, bo tak nudny był tor we Wrocławiu. Ale w 2017 roku ukończono przebudowę stadionu, a metamorfoza nie ominęła też samego toru. Od tego momentu owal Betard Sparty jest jednym z najlepszych obiektów w Polsce, na jakich można zobaczyć ciekawe ściganie.

I z takim też nastawieniem podchodziliśmy do dzisiejszego spotkania. Liczyliśmy na to, aby główni bohaterowie dzisiejszego meczu pokazali kawał dobrego żużla. Nawet, jeżeli na papierze wynik wyraźnie wskazywałby na wrocławian. Ale na szczęście dla widowiska, przez długi czas rezultat spotkania wcale nie był taki oczywisty.

CZY DWÓCH ZAWODNIKÓW MOŻE ZDOBYĆ MISTRZOSTWO?

Po pierwszej serii biegów rajderzy Motoru pokazali, że nie mają zamiaru robić w tym meczu za statystów. O ile wygrana 5-1 pary juniorskiej Wiktor Lampart-Mateusz Cierniak nikogo nie dziwiła, o tyle wygraną Michelsena w trzecim biegu z Maćkiem Janowskim można było traktować w kategorii niespodzianki. A przecież w tym trzecim biegu para gości wyszła na podwójne prowadzenie, zatem Magic na trasie i tak wywalczył jedną pozycję, wyprzedzając Dominika Kuberę.

Reklama

Ten sam Kubera miał okazję do rewanżu na Janowskim już w szóstej gonitwie. Tu musimy przyznać, że starty z udziałem Maćka oraz dwójki liderów Koziołków były jednymi z najciekawszych wyścigów w meczu. Za drugim razem to właśnie Kubera zwyciężył, zaś Janowski tym razem rozprawił się na trasie ze swoim poprzednim pogromcą – Mikkelem Michelsenem.

ZAŁÓŻ KONTO W FUKSIARZ.PL I SPRAWDŹ OFERTĘ ZAKŁADÓW!

Cóż, jeżeli kibice Betard Sparty liczyli na łatwe zwycięstwo swoich ulubieńców, to po połowie zawodów musieli zweryfikować swoje poglądy. Na papierze zapowiadał się pogrom Koziołków, a tymczasem po siódmym wyścigu wrocławianie wygrywali zaledwie dwoma punktami. Co prawda liderzy Betard Sparty jechali na miarę oczekiwań, a Artiom Łaguta był wręcz nie do objechania przez zawodników gości. Ale już od Gleba Czugunowa można było oczekiwać lepszego wyniku, tymczasem Rosjanin z polskim paszportem na własnym torze był totalnie zagubiony, zdobywając zaledwie jeden punkt w trzech pierwszych startach.

Fajsynująca była postawa zespołu prowadzonego przez duet trenerski Maciej Kuciapa – Jacek Ziółkowski. W tym składzie widać było spore braki i nie chodzi tu wyłącznie o absencję starszego z braci Łagutów. Ale lublinianie wyciskali absolutne maksimum ze swojego potencjału kadrowego. Weźmy na przykład wspomnianego już Dominika Kuberę. Przecież ten chłopak przed sezonem został bez żalu wypchnięty z Unii Leszno. Dziś ponownie trzymał swój zespół w meczu, a ustępujący mistrz Polski może sobie tylko pluć w brodę, ukończywszy rozgrywki na czwartym miejscu.

Otwartym pozostawało pytanie, czy Motor Lublin rzeczywiście jest w stanie sprawić sensację, eksploatując do cna dwóch zawodników?

POBUDKA WROCŁAWIAN

Niestety, żużel tak nie działa. Doceniamy postawę gości, lecz Wrocław dziś – jak i na przestrzeni całego sezonu – udowodnił, że jest obecnie zdecydowanie najlepszą żużlową drużyną w Polsce. Co ważne, żużlowcy Betard Sparty pokazali, że są mocni również mentalnie. Przecież jeszcze po dziesiątym biegu goście nawet prowadzili 31:29. Sensacja wisiała w powietrzu.

Reklama

I wtedy nastąpiła masakra Motoru Lublin. W tak newralgicznym momencie Wrocław wygrał trzy biegi z rzędu, z czego dwa po 5-1. W końcu brakujące punkty dorzucił Czugunow, który pilnowany przez Artioma Łagutę wygrał w jedenastym biegu. Oczywistym jest, że najwięcej oczekuje się od tercetu Janowski-Woffinden-Łaguta. Lecz bohaterem WTS-u został Daniel Bewley. To właśnie dwudziestodwuletni rudzielec z Wysp w pięciu startach trzy razy dojeżdżał do mety na pierwszej pozycji. Podobnie jak w czwartek, swój występ zakończył z dziesięcioma punktami na koncie. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że Bewley wygrał Sparcie tytuł.

Kiedy w trzynastej gonitwie razem z Janowskim ograli Jarosława Hampela i Krzysztofa Buczkowskiego, Stadion Olimpijski eksplodował z radości. Przed biegami nominowanymi wynik meczu brzmiał 43:35 dla wrocławian. Tylko kataklizm – czyli nieukończenie biegów nominowanych przez żadnego zawodnika gospodarzy – mógł pozbawić ich mistrzostwa. Otatnie dwie gonitwy były formalnością – Wrocław został mistrzem Polski.

Maciej Janowski, pełniący funkcję kapitana zespołu z Dolnego Śląska, po sukcesie złożył przed kamerami nSport+ specjalną dedykację:- Dedykujemy to zwycięstwo naszemu przyjacielowi, który patrzy na nas z góry – Tomkowi Jędrzejakowi – powiedział Magic, chcący w ten sposób uczcić pamięć tragicznie zmarłego przed trzema laty kolegi z toru oraz mentora, po którym przejął opaskę kapitana.

To pierwszy tytuł ekipy z Dolnego Śląska od 2006 roku – trochę wody w Odrze od tego czasu upłynęło. WTS zgarnął mistrzostwo całkowicie zasłużenie, co do tego nie mamy wątpliwości. Jednak trudno nie docenić również zespołu z Lublina, którego zawodnicy pokazali kawał charakteru. To był cholernie dobry dwumecz, godny finału najlepszej żużlowej ligi świata. Aż szkoda, że ten sezon Drużynowych Mistrzostw Polski już się skończył.

Betard Sparta Wrocław – Motor Lublin 50:40

Betard Sparta Wrocław:

  1. Tai Woffinden (2*,2*,0,2*,3) 9+3
  2. Matuesz Panicz – brak startów
  3. Artiom Laguta (3,3,3,3,1) 13
  4. Gleb Czugunow (0,1,0,3) 4
  5. Maciej Janowski (2,2,3,2*,3) 12+1
  6. Michał Curzytek (0,0,0) 0
  7. Przemysław Liszka (1,0,1) 2
  8. Daniel Bewley (3,3,1,3,0) 10

Motor Lublin:

  1. Mikkel Michelsen (1,3,1,3,1,2,2) 13
  2. Mark Karion – brak startów
  3. Jarosław Hampel (0,2,2,2,1) 7
  4. Krzysztof Buczkowski (2,0,1*,0,0) 3+1
  5. Grigorij Laguta – zawodnik zastępowany
  6. Wiktor Lampart (3,1*,1*) 5+2
  7. Matuesz Cierniak (2*,D,0) 2+1
  8. Dominik Kubera (1,3,1,2*,2,1*,0) 10+2

Fot. Newspix

Pierwszy raz na stadionie żużlowym pojawił się w 1994 roku, wskutek czego do dziś jest uzależniony od słuchania ryku silnika i wdychania spalin. Jako dzieciak wstawał na walki Andrzeja Gołoty, stąd w boksie uwielbia wagę ciężką, choć sam należy do lekkopółśmiesznej. W zimie niezmiennie od czasów małyszomanii śledzi zmagania skoczków, a kiedy patrzy na dzisiejsze mamuty, tęskni za Harrachovem. Od Sydney 2000 oglądał każde igrzyska – letnie i zimowe. Bo najbardziej lubi obserwować rywalizację samą w sobie, niezależnie od dyscypliny. Dlatego, pomimo że Ekstraklasa i Premier League mają stałe miejsce w jego sercu, na Weszło pracuje w dziale Innych Sportów. Na komputerze ma zainstalowaną tylko jedną grę. I jest to Heroes III.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

4 komentarze

Loading...