Reklama

Miał być „Ostatni taniec”, a ZAKSA wciąż na parkiecie. Czy ponownie zwycięży w Lidze Mistrzów?

Szymon Szczepanik

Autor:Szymon Szczepanik

06 kwietnia 2022, 18:52 • 17 min czytania 2 komentarze

2 maja ubiegłego roku – dzień po tym jak wygrany finał z Itas Trentino był niczym ostatni taniec drużyny, która wykorzystała pierwszą i ostatnią szansę na to, by wejść na szczyt. Tymczasem po roku okazuje się, że choć skład ZAKSY istotnie uległ zmianie, to kędzierzynianie wciąż dobrze bawią się na parkiecie. I mają spore szanse na to, by nawet poprawić zeszłoroczne osiągnięcia – do triumfu w Lidze Mistrzów dokładając mistrzostwo kraju.

Miał być „Ostatni taniec”, a ZAKSA wciąż na parkiecie. Czy ponownie zwycięży w Lidze Mistrzów?

NIESPODZIEWANY (?) SUKCES

Był 1 maja 2021 roku. Jak co roku w Polsce obchodzono Święto Pracy. Ale niecały rok temu dzień ten zapisał się w historii jako święto całej polskiej siatkówki. Oto Grupa Azoty ZAKSA Kędzierzyn-Koźle została najlepszą drużyną w Europie. Ten mecz był ukoronowaniem wielkiego sezonu Koziołków. Pokazem mocy świetnej ekipy, dowodzonej przez trenera Nikolę Grbicia. A przecież polska drużyna grała praktycznie na wyjeździe, choć miejscowi ze względu na pandemię nie mogli liczyć na wsparcie kibiców. Piszemy „miejscowi”, gdyż przeciwnikiem był zespół Itas Trentino Volley, zaś mecz finałowy miał miejsce w Weronie. To zaledwie sto kilometrów od Trydentu.

W takich okolicznościach Grupa Azoty ZAKSA Kędzierzyn-Koźle pokonała włoski zespół 3:1 w setach. Tercet Łukasz Kaczmarek-Aleksander Śliwka-Kamil Semeniuk był nie do zatrzymania przez zawodników rywali. Kaczmarek i Semeniuk w finałowym starciu zdobyli po 15 punktów. Śliwka dołożył do tego 18 oczek. Ale wiele z ich akcji punktowych w ogóle nie doszłoby do skutku, gdyby nie świetny Benjamin Toniutti. Francuz, który w klubie z województwa opolskiego spędził sześć lat, był – i dalej jest – uznawany za jednego z najlepszych rozgrywających na świecie. Nie zapominajmy też o duecie środkowych Jakub Kochanowski – David Smith, który również dokładał ważne punkty.

Reklama

Na libero cały mecz zagrał Paweł Zatorski. Jak ważnym ogniwem Zaksiarzy był „Zati”, mogliśmy się przekonać pod koniec sezonu siatkarskiej PlusLigi. Libero reprezentacji Polski opuścił wtedy dwa mecze półfinałowe z PGE Skrą Bełchatów i różnica w jakości przyjęcia Koziołków była widoczna. Wprawdzie Zatorski powrócił na mecze finałowe z Jastrzębskim Węglem, lecz widać było, że zarówno on, jak i cały zespół z Kędzierzyna-Koźla jadą na oparach sił. Porażka 0:2 w dwumeczu z pewnością nie poprawiła humorów w drużynie, ale też mogła stanowić motywację przed finałem Ligi Mistrzów. W końcu drużyna, która na przestrzeni całego sezonu była najlepsza, mogła zakończyć rozgrywki tylko z jednym trofeum – Pucharem Polski.

Z tego względu dwa tygodnie przerwy, które dzieliły drugi mecz finału PlusLigi od decydującego starcia Ligi Mistrzów, okazały się dla ZAKSY zbawienne. Drużyna wreszcie mogła się zregenerować po okresie, w którym regularnie zdarzało jej się grać co 3-4 dni. I tak, podrażniona po porażce na krajowym podwórku, głodna sukcesu, ale też na większej świeżości, ZAKSA powróciła z Werony z pucharem Ligi Mistrzów.

To historyczny sukces dla całej polskiej siatkówki. Wszak w historii tego sportu tylko jeden raz polski zespół zdobył tytuł najlepszego w Europie. W 1978 roku sztuki tej dokonał Płomień Milowice, przy czym dla formalności dodajmy, że wówczas rywalizowano o Puchar Europy Mistrzów Krajowych. Siatkarska Liga Mistrzów jako taka powstała w 2000 roku i pod tym względem Grupa Azoty ZAKSA Kędzierzyn-Koźle była pierwszą polską ekipą, której udało się wywalczyć to trofeum.

„THE LAST DANCE”

Poza oczywistą atmosferą radości, w powietrzu dało się również wyczuć poczucie ulgi. Wynikało ono nawet nie tyle z powetowania sobie porażki w finale PlusLigi, co poczucia, że dla wielu zawodników grających w tamtej drużynie to mogła być pierwsza i ostatnia szansa w życiu na wywalczenie Ligi Mistrzów. Wszyscy wiedzieli, że projekt „ZAKSA” w formie, którą widzieliśmy 1 maja 2021 roku, dobiega końca. Zmiany personalne czekały nie tylko drużynę, ale jak się później okazało – cały klub.

Na fali popularności świetnego dokumentu „The Last Dance” – czy też jak kto woli, „Ostatni Taniec” – opowiadającego o drużynie Chicago Bulls z lat dziewięćdziesiątych, kibicom oraz mediom zajmującym się siatkówką łatwo było przenieść to hasło na rodzimy grunt. Oto Grupa Azoty ZAKSA Kędzierzyn-Koźle, fenomenalna drużyna, miała swój ostatni taniec w takim składzie. Zgodnie z tą narracją, drugi taki sukces miał się Koziołkom nie przytrafić. No, przynajmniej nie w ciągu najbliższych kilku lat.

Reklama

Już w trakcie sezonu stało się jasne, że klub opuści prawdziwy mózg zespołu – Benjamin Toniutti. Mało tego, Francuz przenosił się do ekipy Jastrzębskiego Węgla. Zatem drużyna, która kosztem ZAKSY zdobyła mistrzostwo Polski, dodatkowo wyciągnęła od rywala jeden z najważniejszych elementów parkietowej układanki. To był ruch pokazujący aspiracje drużyny z Jastrzębia-Zdroju. Pomarańczowi chcieli być liczącą się siłą nie tylko w Polsce, ale i całej Europie.

Mało tego, po nieudanym sezonie – oczywiście, w porównaniu do swoich ambicji i możliwości – na zakupy wyruszyła Asseco Resovia Rzeszów. Złośliwi mogliby powiedzieć, że awanturnicza polityka transferowa wpisała się już niemalże w DNA tego klubu. Jednak uszczypliwości nie zmieniają faktu, że rzeszowianie tym razem poszli na grubo. Klub ściągnął Macieja Muzaja, Sama Deroo, Jana Kozamernika, a także dwóch podstawowych siatkarzy ZAKSY – Kochanowskiego i Zatorskiego.

ASSECO RESOVIA, CZYLI W KRAINIE PIENIĘDZY I NIEPOWODZEŃ

W ten sposób, niedługo po największym sukcesie w historii klubu, ZAKSA straciła dwóch reprezentantów Polski oraz świetnego rozgrywającego, który trzy miesiące później zdobył z Francją mistrzostwo olimpijskie.

Na domiar złego, klub opuścił również Nikola Grbić. Pomimo tego że pod koniec 2020 roku przedłużył kontrakt, Serb ostatecznie zdecydował się odejść do Włoch. Jak sam mówił, zaważyły o tym kwestie rodzinne. Grbić od połowy lat dziewięćdziesiątych występował we Włoszech i tam mieszka na co dzień. Nie negujemy tego, że tęsknota za domem miała spore znaczenie w podjętej decyzji. Ale naszym zdaniem kontrakt trenerski w Perugii – gdzie zastąpił Vitala Heynena – był równie ważnym argumentem w podjęciu decyzji o przeprowadzce.

Wreszcie – last but not least, jak to mawiają na Zachodzie – pod koniec września Sebastian Świderski zamienił gabinet prezesa Grupy Azoty ZAKSY Kędzierzyn-Koźle na gabinet prezesa Polskiego Związku Piłki Siatkowej. W kuluarach od dawna mówiło się, że nie ma lepszego kandydata na to stanowisko. Wszystko za sprawą pracy, którą Świderski wykonał w Kędzierzynie-Koźlu. Legenda polskiej siatkówki została głównodowodzącym klubu w 2015 roku. ZAKSA już była solidną siatkarską firmą na krajowym podwórku, ale Świderski wprowadził klub na sam szczyt. Nie tylko polski, ale światowy.

O tym, w jakiej kondycji Świderski pozostawił klub z Kędzierzyna-Koźla, porozmawialiśmy z Aleksandrą Rajewską – współprowadzącą program „SIAT-MAT”.

– Sebastian Świderski był odpowiednią osobą na odpowiednim stanowisku i mam nadzieję, że równie udanie będzie kontynuował swoją pracę w Polskim Związku Piłki Siatkowej. Po jego odejściu klub prosperuje równie dobrze, a za chwilę może się okazać, że nawet lepiej. Przynajmniej pod względem sukcesów sportowych, bo ZAKSA może poprawić wynik z zeszłego sezonu, zdobywając potrójną koronę – Puchar Polski, mistrzostwo kraju oraz Ligę Mistrzów.

EWOLUCJA, NIE REWOLUCJA

Gdybyśmy mieli wymienić największe pozytywne zaskoczenie tego sezonu, to bez wątpienia byłaby to sportowa postawa ZAKSY Kędzierzyn-Koźle. Doszło do sporych roszad w składzie. Choć zespół nie został zupełnie zburzony, to siłą rzeczy wiele elementów trzeba było składać na nowo. Tylko kto miał to zrobić, skoro trener również opuścił drużynę?

Oczywiście, zespół Koziołków nagle nie zamienił się w skład węgla i papy. Jednak w takich warunkach bardzo łatwo było poczynić ruchy transferowe, które skutkowałyby tym, że klub popadnie w przeciętność. Owszem, wciąż będzie groźny, bo ma w składzie Kaczmarka, Semeniuka i Śliwkę, ale nawet najlepsi zawodnicy bez dobrego szkoleniowca i wsparcia reszty drużyny, nie mieliby szans zawojować polskiej ligi. Nie mówiąc już o Europie. Wszystko wskazywało na to, że Trójkolorowi będą tylko dobrzy. Ale nic więcej.

Tymczasem w obecnym sezonie ZAKSA ponownie jest najlepsza. A wszystko zaczęło się od… Sebastiana Świderskiego i jednej z ostatnich kluczowych decyzji, którą jako prezesowi klubu, dane mu było podjąć. W miejsce Nikoli Grbicia przyszedł Gheorghe Cretu, który teraz zdaje się jawić jako strzał w sam środek tarczy. Rumun to szkoleniowiec doświadczony, ale też nie wypalony. Wcześniej prowadził Kuzbass Kemerowo, z którym zajął trzecie miejsce w lidze rosyjskiej. W dodatku zna specyfikę polskiej ligi, gdyż pracował również w Rzeszowie, Lubinie czy Olsztynie.

– Nie można powiedzieć, że trzon drużyny został taki sam, jednak kędzierzynianie dobrali bardzo dobrych zawodników. W drużynie pozostał Kamil Semeniuk – sensacja poprzedniego sezonu. Tego chłopaka wcześniej nie było w kadrze Polski, a ostatecznie pojechał na igrzyska. Wszystkie elementy zostały sensownie poukładane przez Gheorghe Cretu. Ja osobiście dobrze go nie poznałam, ale miałam okazję z nim porozmawiać. Wywarł na mnie wrażenie człowieka surowego i stanowczego, ale zarazem sympatycznego w swoim zachowaniu, potrafiącego odpowiednio podejść do człowieka. Jeżeli taki sam jest w stosunku do swoich zawodników, to jestem spokojna o atmosferę w szatni – mówi Aleksandra Rajewska.

ZAKSA dokonała również właściwych transferów, a każdy ze sprowadzonych siatkarzy podołał zadaniu wejścia w buty zawodnika, który wcześniej odszedł z klubu. A to nie we wszystkich przypadkach było takie oczywiste.

Z całym szacunkiem do Jakuba Kochanowskiego, jego akurat najłatwiej było zastąpić. A to z tego względu, że do Kędzierzyna-Koźla zawitał zawodnik, który na papierze prezentuje podobny poziom. Dwudziestotrzyletni środkowy Norbert Huber nieźle radził sobie w PlusLidze, gdzie grał w drużynie PGE Skry Bełchatów. W dodatku zdołał już rozgościć się w reprezentacji Polski, gdzie rywalizuje o miejsce w składzie między innymi z „Kochanem”. Zatem możemy powiedzieć, że pod względem jakości, którą obaj siatkarze wnoszą na pozycji środkowego, była to zamiana jeden do jednego.

Nieco większą niewiadomą był Erik Shoji. Z jednej strony Amerykanin urodzony na Hawajach grał wcześniej w Rosji oraz Włoszech. Zatem miał obycie w silnych ligach. Można go było również zobaczyć w składzie USA podczas turniejów Ligi Narodów, które jego drużyna kończyła na podium. Ponadto jest rok starszy od Pawła Zatorskiego, którego miał zastąpić na pozycji libero. Pozostawała tylko jedna niewiadoma – jak Shoji poradzi sobie w nowym kraju i środowisku.

Okazało się, że Erik nie ma najmniejszego problemu z dopasowaniem się do nowego otoczenia. Amerykanin jest bardzo otwartą osobą, która momentalnie złapała kontakt z szatnią. Potrafi znaleźć wspólny język z młodszymi kolegami, w czym zapewne pomaga mu również jego hobby. Mianowicie Shoji aktywnie działa na… TikToku.

CZOŁOWY LIBERO ŚWIATA, MIŁOŚNIK PIEROGÓW I TIKTOKER. ROZMAWIAMY Z ERIKIEM SHOJIM

@thelibero Is that a rolling thunder? 😅 #volleyball #passing #reception #setpoint #haikyu #haikyuu #nishinoya #rollingthunder ♬ Pony x Only Girl In The World by Altegomusic – ALTÉGO

Jednak najwięcej pytań spowodowało sprowadzenie Marcina Janusza. Dwudziestosiedmiolatek nie jest postacią anonimową w PlusLidze. W 2018 roku wywalczył mistrzostwo Polski w barwach PGE Skry Bełchatów, choć oczywiście głównym rozgrywającym popularnych Pszczółek był wówczas Grzegorz Łomacz. Janusz ostatnie lata spędził w Treflu Gdańsk. Miał tam pewne miejsce na parkiecie, ale gdańszczanie mogli pomarzyć o nawiązaniu walki o czołowe lokaty z zespołami ZAKSY, Jastrzębskiego Węgla. Są bowiem typowym średniakiem, który potrafi zaskoczyć w pojedynczych spotkaniach, lecz do czołówki nieco im brakuje.

O zmieniającej się sytuacji kadrowej ZAKSY, zaraz po zakończeniu ubiegłego sezonu rozmawialiśmy z Danielem Plińskim. Były reprezentant Polski i mistrz Europy z 2009 roku powiedział nam wtedy: – Na nowym rozgrywającym ZAKSY będą ciążyły sukcesy z zeszłego roku, a przecież nie będzie ich łatwo powtórzyć. Może mieć zatem w głowie to, że jego zespół rok temu był strasznie mocny. Pewne jest, że będzie musiał dostosować się do zawodników, których ma. Śliwka, Semeniuk, Kaczmarek lubią grać szybko. Ten rozgrywający [Marcin Janusz – dop. red] potrafi grać szybko, ale jego najlepszą bronią jest odbicie do tyłu. Być może bardziej obciążony będzie więc atakujący.

Z kolei kiedy pytaliśmy o odejście Toniuttiego Ryszarda Boska – złotego medalistę olimpijskiego z Montrealu – wygłosił on na ten temat ciekawą opinię: – Nigdy nie wierzę w mówienie, że jakiś zawodnik jest niezbędny, albo nie da się go zastąpić. Zawodnik jest częścią zespołu i ma dać z siebie więcej w momentach, kiedy może to zrobić. Zawsze jeden przyjmuje, drugi wystawia, trzeci atakuje, niektórzy blokują. Wiadomo, że indywidualności w poszczególnych meczach przeważają. Ale to nie tak, że bez Toniuttiego nie da się wygrywać.

Okazało się, że Marcin Janusz idealnie wpasował się do stylu, który preferuje ZAKSA. Lubi grać szybko, ale przy tym kombinacyjnie. Może nie jest aż takim wirtuozem jak Toniutti, ale bardzo dobrze spełnia założenia taktyczne.

Rajewska: – Zespół ZAKSY musiał zastąpić topowe nazwiska. Dla mnie najlepszym transferem jest Marcin Janusz. To pewny punkt nie tylko w drużynie Koziołków, ale patrzę na tego zawodnika również pod kątem gry w reprezentacji. Zawsze powtarzamy, że mamy deficyt rozgrywających na światowym poziomie. Fabian Drzyzga wiecznie grał nie będzie. Mam nadzieję, że w tym sezonie reprezentacyjnym Marcin Janusz pokaże, że jest topowym rozgrywającym, bo w ZAKSIE to udowodnił.

BYŁO ŚWIETNIE, JEST JESZCZE LEPIEJ

Te wszystkie elementy złożyły się na to, że choć triumfator Ligi Mistrzów stracił ważnych zawodników, to w ogóle nie wpłynęło to na jakość gry. W poprzednim sezonie Grupa Azoty ZAKSA wywalczyła pucharowy tryplet, zdobywając Superpuchar i Puchar Polski oraz wspomnianą już Ligę Mistrzów. W tym sezonie Koziołki wydają się równie mocne i mogą nie tyle powtórzyć, co wręcz przebić własne sukcesy z poprzedniego sezonu.

Wprawdzie nie udało się wywalczyć Superpucharu. Ale z perspektywy czasu ta porażka wydaje się jakże symboliczna w kontekście zmiany układu sił, jaki zaszedł w trakcie sezonu, oraz mądrego zarządzania siłami drużyny przez trenera Cretu. Trójkolorowi przegrali tamten październikowy mecz 0:3 z Jastrzębskim Węglem. Gładko, jednak ekipa z województwa opolskiego systematycznie się zgrywała. Niemalże miesiąc później, podczas 13. kolejki PlusLigi, Kędzierzynianie zrewanżowali się swoim najgroźniejszym rywalom, wygrywając dokładnie w takim samym stosunku.

ZAKSA z tygodnia na tydzień prezentowała się coraz lepiej. ZAKSA – jak w poprzednim roku – demolowała kolejnych rywali. Ale w przeciwieństwie do ubiegłorocznej kampanii, Kędzierzynian omijały kontuzje, a także zachowali więcej świeżości na miesiące, które będą decydowały o najważniejszych tytułach. Innymi słowy, wyciągnęli dobre wnioski dotyczące gry na kilku frontach.

– W porównaniu do poprzedniego sezonu, jedną z kluczowych różnic w ZAKSIE stanowi zdrowie. Ostatnio rozmawiałam z Łukaszem Kaczmarkiem, który powiedział, że cała drużyna jest w stu procentach przygotowana do walki. W poprzednim sezonie u zawodników pod koniec było widać zmęczenie, Paweł Zatorski w półfinałach był kontuzjowany. Natomiast jeżeli w obecnym sezonie po drodze nie wydarzy się nic złego, moim zdaniem ZAKSA może wywalczyć komplet tytułów – mówi Ola Rajewska.

27 lutego Grupa Azoty ZAKSA kolejny raz przejechała się po drużynie Jastrzębskiego Węgla – tym razem w finale Pucharu Polski. I ponownie zwyciężyła do zera. To był nokaut, spotkanie trwało tylko 76 minut. Najlepszym zawodnikiem całej edycji Pucharu Polski został Marcin Janusz.

Pomimo tego, że Jastrzębski Węgiel wówczas wysunął się na pozycję lidera tabeli PlusLigi, pomiędzy oboma zespołami występowała zauważalna różnica. Tym razem to gracze z Jastrzębia-Zdroju odczuli skutki gry na kilku frontach. W poprzednim sezonie Pomarańczowi w ogóle nie zagrali w Lidze Mistrzów, chociaż się w niej znaleźli. Ale przez dużą liczbę zakażeń koronawirusem w drużynie, zdecydowali się oddać spotkania walkowerem. W tym roku chcieli sobie powetować utracone rozgrywki. I wychodziło im to naprawdę nieźle. W fazie grupowej stracili zaledwie dwa sety, a w ćwierćfinale pokonali włoskie Lube Civitanova.

Ale coś za coś – w drużynie mistrzów Polski obecnie zrobił się prawdziwy szpital. Tymczasem w półfinale Ligi Mistrzów czekał na nich nie kto inny, jak ZAKSA. Kędzierzynianie awansowali do tej fazy rozgrywek bez rozegrania dwumeczu ćwierćfinałowego, gdyż w 1/4 trafili na zespół Dynama Moskwa. W obliczu wojny ukraińsko-rosyjskiej, wszystkie zespoły agresora zostały wydalone z rozgrywek. Chociaż tabela PlusLigi sugerowała wyrównany mecz, to stan zdrowia obu ekip zdradzał, że możemy oglądać jednostronne widowisko. I tak też się stało. Obrońcy tytułu Ligi Mistrzów ponownie zdemolowali mistrzów Polski 3:0 w setach.

Jakby tego było mało, cztery dni później obie drużyny spotkały się ponownie w przedostatniej kolejce sezonu zasadniczego PlusLigi. Stawką meczu było pierwsze miejsce w tabeli. Ale trener Andrea Gardini w zasadzie oddał to spotkanie walkowerem. Na parkiecie zabrakło Trevora Clevenota, Jana Hadravy, Jakuba Popiwczaka, Benjamina Toniuttiego i Łukasza Wiśniewskiego. W efekcie grająca pierwszym garniturem ZAKSA kolejny raz rozbiła Pomarańczowych 3:0.

Po prawdzie, trudno dziwić się decyzji włoskiego szkoleniowca. Jastrzębie i tak wystąpi w fazie pucharowej PlusLigi, stąd musi skupić się na rewanżowym spotkaniu w Lidze Mistrzów. Wygrana 3:0 lub 3:1 zapewni mistrzom Polski złotego seta, czyli dogrywkę. Każdy inny wynik – nawet przegrana kędzierzynian 2:3 – sprawi, że Grupa Azoty ZAKSA Kędzierzyn-Koźle znajdzie się w finale Ligi Mistrzów. Po raz drugi z rzędu.

HISTORIA LUBI SIĘ POWTARZAĆ

Pomimo tego, że mówimy o obrońcach miana najlepszej drużyny Starego Kontynentu, przed sezonem nikt nie stawiał na to, że ZAKSA może powtórzyć swój wyczyn. Mało tego, w obliczu zmian personalnych w drużynie z Kędzierzyna-Koźla, nie brakowało głosów, że na kolejny finał z udziałem polskiego zespołu przyjdzie nam poczekać parę lat. Nie mówiąc już o potencjalnym zwycięstwie. Tymczasem Trójkolorowi idą jak po swoje, będąc o krok od ponownego występu w finale.

– Nie przypominam sobie, żeby któryś polski klub tak brylował w Lidze Mistrzów. Śmiało możemy mówić, że ZAKSA to klub na światowym poziomie. Wiele mówi się o drużynach z Rosji czy Włoch, ale kędzierzynianie od nich nie odbiegają. Ten sezon potwierdził, że ubiegła kampania w Lidze Mistrzów nie była szczęśliwym przypadkiem – mówi nam Aleksandra Rajewska.

Jakby było mało powtórki z rozrywki, to kędzierzynianie w finale mogą zmierzyć się z… Itas Trentino, które w swoim pierwszym meczu półfinałowym pokonało Sir Safety Perugię 3:2 w setach. Niezależnie od tego, która z włoskich drużyn ostatecznie okazałaby się lepsza, oba warianty finału z udziałem ZAKSY niosłyby za sobą ciekawe podteksty. Zespół z Trydentu z pewnością będzie pałał rządzą rewanżu za poprzedni rok. Z kolei Perugia to Wilfredo Leon w składzie i Nikola Grbić na ławce. Zatem Semeniuk i spółka mogą zagrać o tytuł przeciwko trenerowi, który doprowadził ich do największego sukcesu w klubowych karierach. I który wciąż jest szkoleniowcem kilku z nich. Tyle że w reprezentacji Polski.

Kibice Jastrzębskiego Węgla, jeżeli to czytacie, to wybaczcie, ale nie wyobrażamy sobie innego scenariusza, niż obecność ZAKSY w finale. Na ten moment to po prostu drużyna lepsza, która może zafundować nam powtórkę z rozrywki i kolejny raz ograć włoski zespół. Mniejsza o to, który z nich by to miał być.

A skoro już jesteśmy przy klubach z bogatszej ligi, to czy aby w Kędzierzynie-Koźlu nie szykuje się inny, mniej przyjemny scenariusz, który już przerabiano? Mianowicie taki, że ZAKSA kolejny raz jest narażona na to, że po ogromnym sukcesie będzie musiała borykać się z odejściem ważnych ogniw drużyny?

– Prawdę powiedziawszy, nie przepadam za naszym rynkiem transferowym – czasami zaczynamy o nim mówić już w grudniu. Wprawdzie krążyły pogłoski o tym, że Semeniuk i Kaczmarek mieli odejść do Rosji, ale w sytuacji wojny ukraińsko-rosyjskiej wokół takich transferów będzie się pojawiało wiele znaków zapytania – mówi Ola Rajewska.

Chociaż polska PlusLiga jest naprawdę mocna, a siatkarze nie mogą w niej narzekać na zarobki, to jednak i tak pod tym względem nie możemy równać się z Rosją czy Włochami. Ale ze względu na wojnę, kierunek wschodni został zamknięty, a to właśnie tamtejsze kluby były najbardziej zainteresowane liderami ZAKSY. Stąd wydaje się prawdopodobne, że Koziołki utrzymają trzon swojego zespołu. Chociaż po pierwszym meczu w półfinale Ligi Mistrzów, atmosferę wokół swojej przyszłości nieco podgrzał trener Cretu.

– Wszędzie, gdzie tylko pracowałem, to myślę tylko do ostatniego meczu w sezonie. Zawsze jestem dla zawodników, dla drużyny. Takie jest życie. Jeszcze zastanawiam się nad tym, co zrobię w przyszłości. Wciąż nie mam żadnych planów, żadnego podpisanego kontraktu. […] Decyzja jest taka, że z klubem będziemy rozmawiać o tych sprawach w późniejszym terminie. Nie mam jeszcze podjętej decyzji, dlatego też chce się skupić na tym momencie. Kto wie? Zawsze po drodze mogą się wydarzyć jakieś niespodzianki i dalej będę pracował z tymi chłopakami – mówił Rumun w rozmowie z portalem SportoweFakty.

Czy wariant ponownej rozbiórki zespołu rzeczywiście jest prawdopodobny? Może Cretu rzeczywiście czuje pismo nosem i sam czeka bardziej atrakcyjną finansowo ofertę z Włoch lub Rosji wiedząc, że Grupa Azoty ZAKSA nie ma szans na utrzymanie obecnego składu?

Rajewska: – Myślę, że ZAKSA nie przeżyje powtórki z rozrywki. A jeżeliby nastąpiła, to byłabym piekielnie ciekawa tego, jak wyglądałby kolejny sezon. Jak widać, można poukładać zespół po jednym tąpnięciu. Ale działać tak sezon w sezon? To byłoby szaleństwo.

A nam pozostaje przychylić się do opinii ekspertki. Bo jeżeli Grupa Azoty ZAKSA Kędzierzyn-Koźle w ostatnich latach imponowała nam czymś najbardziej, to wcale nie były to świetne rozegrania Bena Toniuttiego, ani kolejne zabójcze ataki Semeniuka. Nie było to zdominowanie krajowego podwórka i rozgoszczenie się na tronie europejskiej siatkówki. Na nas największe wrażenie robi to, że ten klub jest prowadzony z głową i pomysłem. Kolejne trofea są tylko – i aż – efektem mądrej polityki, również transferowej. A ta zakłada ewolucję, nie rokroczne wywracanie wszystkiego do góry nogami.

SZYMON SZCZEPANIK

Fot. Newspix

Czytaj także:

Pierwszy raz na stadionie żużlowym pojawił się w 1994 roku, wskutek czego do dziś jest uzależniony od słuchania ryku silnika i wdychania spalin. Jako dzieciak wstawał na walki Andrzeja Gołoty, stąd w boksie uwielbia wagę ciężką, choć sam należy do lekkopółśmiesznej. W zimie niezmiennie od czasów małyszomanii śledzi zmagania skoczków, a kiedy patrzy na dzisiejsze mamuty, tęskni za Harrachovem. Od Sydney 2000 oglądał każde igrzyska – letnie i zimowe. Bo najbardziej lubi obserwować rywalizację samą w sobie, niezależnie od dyscypliny. Dlatego, pomimo że Ekstraklasa i Premier League mają stałe miejsce w jego sercu, na Weszło pracuje w dziale Innych Sportów. Na komputerze ma zainstalowaną tylko jedną grę. I jest to Heroes III.

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

Arsenal pokazał, na czym polega futbol, a Chelsea udowodniła, czemu jest poza pucharami

Bartek Wylęgała
2
Arsenal pokazał, na czym polega futbol, a Chelsea udowodniła, czemu jest poza pucharami
1 liga

Jeśli oglądaliście mecz tylko w ostatnich minutach, to nic nie straciliście

Piotr Rzepecki
5
Jeśli oglądaliście mecz tylko w ostatnich minutach, to nic nie straciliście

Inne sporty

Polecane

Aleksander Śliwka: Po igrzyskach czułem się, jakbym był chory. Nie mogłem funkcjonować [WYWIAD]

Jakub Radomski
4
Aleksander Śliwka: Po igrzyskach czułem się, jakbym był chory. Nie mogłem funkcjonować [WYWIAD]

Komentarze

2 komentarze

Loading...