Jeśli czegoś nie da się zrobić, potrzebny jest ktoś, kto o tym nie wie, przyjdzie i to zrobi – to przesłanie, którego widocznie trzymają się w ostatnim czasie polskie zespoły grające w Lidze Mistrzów. Jastrzębski Węgiel na drodze do półfinału tych rozgrywek pokonał napakowane gwiazdami Cucine Lube Civitanowa. A teraz zmierzy się w dwumeczu z Grupą Azoty ZAKSĄ Kędzierzyn Koźle.
Przed dzisiejszym starciem, będącym świętem polskiej siatkówki, porozmawialiśmy z Jakubem Popiwczakiem. Jeden z kluczowych zawodników Jastrzębia opowiada nam o dwumeczu z Lube oraz rywalizacji z ZAKSĄ. Pojawiły się również wątki reprezentacji, zakończenia kariery kadrowej przez Michała Kubiaka, z którym Kuba grał jako 16-latek, a także… piłki nożnej.
KACPER MARCINIAK: Jesteś już weteranem czy dalej zaliczasz się do grupy „młodych i perspektywicznych”?
JAKUB POPIWCZAK: Wolałbym być perspektywiczny. (śmiech) Mam o sobie takie zdanie, że jestem młody, wszystko przede mną, i tak dalej. Natomiast jak się spojrzy w pesel – to już zaraz pęknie mi dwadzieścia sześć lat. Bardziej uchodzę za zawodnika, który musi udowadniać swoje na boisku, a nie polegać na łatce talentu. Więc chyba jednak jestem weteranem.
Pytam, bo w kontekście reprezentacji – ktoś powie, że teraz jest Paweł Zatorski, ale przyszłość należy do Popiwczaka.
I to są właśnie rzeczy, które sobie trochę przeczą. Bo przyszłość? Ja nie jestem o wiele, wiele młodszy od Pawła. Nie dzieli nas ponad dekada, tylko sześć lat. Tak naprawdę on już w moim wieku grał pierwsze skrzypce w kadrze i był mistrzem świata.
Także na pewno jestem trochę do tyłu. Wierzę jednak, że wkrótce będę mógł zaistnieć w reprezentacji. Bo umówmy się, że do tej pory grałem epizodycznie. Wiadomo, jakikolwiek mecz w kadrze to fajna sprawa. Ale jednak każdy marzy o tym, żeby być zawodnikiem pierwszego szeregu i grać od deski do deski.
W Jastrzębskim Węglu jesteś takim od dawna. Przez ten dziesięć lat w klubie – urosłeś do roli wiodącego głosu w szatni? Bo jak zaczynałeś – mówiłeś, że jesteś gadatliwą osobą, ale jako młodszy zawodnik musisz się trochę hamować.
Chyba jak się człowiek staje starszy, to z innej perspektywy patrzy na różne rzeczy. I mniej gada, więcej słucha. Jest też takie powiedzenie, że mądrzejszy to ten, który słucha i wyciąga wnioski. Chciałbym więc wierzyć, że to, iż mniej mówię, bierze się z bycia mądrzejszym niż kiedyś. (śmiech) Wiem, kiedy powinienem się odezwać, a kiedy nie trzeba nic dodawać.
Poza tym otaczają mnie w szatni osoby, które są stworzone do tego, żeby zabierać głos. Więc to one bardziej skupiają się na trzymaniu atmosfery w drużynie. Natomiast jeżeli chodzi o takie życie w grupie – zawsze to lubiłem. Nigdy nie byłem kimś, kto odcina się od interakcji. Jak mamy dwa dni wolnego, to trochę zaczynam tęsknić. Bo w szatni czy w klubie cały czas coś się dzieje. Ktoś co zrobi, powie coś śmiesznego. Tak to się kręci.
Kogo masz na myśli, jeśli chodzi o osoby zabierające głos?
Jedynego i niezapomnianego Tomasza Fornala.
Ale na boisku to ty musisz go czasami ustawiać? Słyszałem, że w kwestii obrony bywa najbardziej niesforny.
W tym kontekście nic się nie zmienia. Jest takim człowiekiem i zawodnikiem, który lubi mieć luz. I który luzu potrzebuje. Jeśli trener i koledzy mu ufają, to potrafi na boisku prezentować się najlepiej. Widać to ostatnio – bo gra znakomicie.
Koledzy i trener stoją za nim murem, mimo tego, że czasem wyjdzie poza ramy, taktycznie, względem tego, jak powinniśmy grać. Powiem tak – wielkim zawodnikom trzeba pozwolić być sobą i robić wielkie rzeczy.
Tomek grał ostatnio świetnie w Lidze Mistrzów, ty również. Ale dlaczego Włosi tak często celowali w ciebie zagrywką? Przyjmowałeś zdecydowanie częściej niż libero Lube.
Trudno mi powiedzieć. Patrząc na ich zespół – każdy, kto wychodzi na zagrywkę, uderza naprawdę mocno. Nieważne, w kogo trafi, bo i tak będą problemy. Mam zatem wrażenie, że akurat stałem w ich ulubionych strefach i siłą rzeczy dużo przyjmowałem.
Jako libero staram się też brać jak najwięcej odpowiedzialności. Przesuwam się w miejsca, w które zawodnicy najczęściej zagrywają. Pamiętam o ich ulubionych kierunkach. Aczkolwiek to nie jest tak, że można wyczarować coś z niczego. Po prostu każdy zawodnik ma pewien kawałek do przyjmowania i w praniu to różnie wychodzi.
Natomiast jeśli chodzi o libero Lube – my jesteśmy zupełnie inną drużyną. Mamy jednego czy dwóch zawodników, którzy zawsze dostają zielone światło i idą na maksa. U nich natomiast jest czterech, pięciu graczy, którzy – co by się nie działo – uderzają najmocniej, jak mogą. Wtedy trochę trudniej celować w danego zawodnika. Idziesz z całej siły i starasz się po prostu trafić w boisko.
Masz najlepsze statystyki w przyjęciu ze wszystkich zawodników PlusLigi. A po Lidze Narodów w 2019 roku mówiłeś, że to element, który musisz poprawić. Chyba się udało.
Wiadomo, jak to wygląda w sporcie – człowiek nigdy nie jest usatysfakcjonowany. Na pewno idę cały czas do przodu, z każdym sezonem, z każdym tygodniem. Mam poczucie, że jestem coraz lepszy, ale są pewne rzeczy do poprawy. Takie jak koncentracja – bardzo ważna rzecz na pozycji libero. Bo możesz zagrać dwa dobre mecze, a potem mieć dwa gorsze. Tak zresztą to wygląda w całej naszej dyscyplinie. Musisz trzymać równy poziom przez dłuższy czas. To o wiele istotniejsze niż wyskoki w dwóch różnych meczach.
Libero to też pozycja, która dobrze „dojrzewa”.
Jasne, jak masz zdrowie, to jesteś w stanie grać i grać. Mam więc nadzieję, że jeszcze wiele lat kariery przede mną. Natomiast libero to też frustrująca pozycja. Możesz długo nie dotykać piłki, a kiedy popełnisz jeden czy dwa błędy, to wszystko narzekają, że libero to i tamto. Bo źle przyjmuje, a to jedyna jego robota.
A my przecież stoimy i modlimy się, aby dotknąć piłki. Modlimy się, żeby ktoś wreszcie w nas zagrał. Czasami piłka ciebie szuka, a czasami nie. To jest trochę niewdzięczne. Jeśli występujesz jako przyjmujący, to atakujesz, zagrywasz, bierzesz udział w prawie każdej akcji. A jako libero tylko przyjmujesz, o ile w ogóle w ciebie zagrywają. No i bronisz. Ale obrona to znowu loteria – nie zawsze masz okazję się popisać.
Wychodzi więc tak, że po gorszym meczu możesz być na siebie zły, ale też czasami rozłożyć ręce i powiedzieć: kurde, nie mogłem zrobić za wiele.
Wracając do dwumeczu z Lube – miałeś wrażenie, że was zlekceważyło?
Chyba można tak powiedzieć. Nie ma co ukrywać – Włosi są przekonani o swojej wyższości, o wyższości ich ligi nad naszą. O tym, że co by się nie działo, to powinni wygrywać z polskimi zespołami. Każda porażka to dla nich od razu blamaż. Takie wrażenie można było odnieść po pierwszym meczu w ćwierćfinale Ligi Mistrzów – byli zdziwieni, że przyjechaliśmy jak po swoje. Pach, pach, trzy do zera, i po sprawie.
Jednak już w przypadku meczu rewanżowego w Jastrzębiu – wiedzieli, że nie będzie łatwo. Ale myślę, że wciąż uważali się za faworytów. No i pierwsze dwa sety faktycznie poszły po ich myśli. Na szczęście własna hala, wsparcie kibiców, atmosfera nas poniosły. Obroniliśmy swój parkiet, wygraliśmy mecz, awansowaliśmy do półfinału Ligi Mistrzów.
A po Lube znowu było widać złość. Taką złość, która się pojawia, kiedy uważasz, że jesteś od kogoś lepszy i nie masz prawa przegrać. Dlatego bardzo cieszę się, że utarliśmy im nosa. A także wszystkim, którzy nie do końca w nas wierzyli. Bo chyba jednak panowało wrażenie, że Jastrzębiu brakuje czegoś, żeby bić się z najmocniejszymi w Europie. Pokazaliśmy, że to nieprawda. Możemy mierzyć naprawdę wysoko.
A dlaczego Simon machał w waszym kierunku palcem?
Przepychał się z Tomkiem Fornalem na siatce. A Tomek to taki zawodnik, który lubi zaczepić, złapać kontakt wzrokowy z przeciwnikiem. Ale kiedy wielu zawodników uniosłoby się, zareagowało krzykiem – Simon się obrócił, pogroził palcem i powiedział: nie rób tego więcej. Po czym graliśmy dalej. Także trochę mi zaimponował. Nie było awantury. Po prostu ostrzegł, aby nic podobnego się nie przydało, bo zareaguje. Wolę sobie nie wyobrażać, co miał na myśli (śmiech).
Kiedy ZAKSA wygrała Ligę Mistrzów rok temu, wiele osób było pewnie zdania, że to sukces, który przez jakiś czas się nie powtórzy. A teraz czeka nas polski półfinał tych rozgrywek.
To, co ZAKSA zrobiła rok temu, było wielkim wyczynem. Tak jak mówisz – trudnym do powtórzenia. A tu proszę – znowu będziemy mieli jeden zespół w finale Ligi Mistrzów. Myślę więc, że musimy wreszcie przestać być tacy zahukani. Ostrożnie podchodzić do naszego grania w Lidze Mistrzów, mówić, że kiedy wylosujemy włoski czy rosyjski klub, to stoimy na straconej pozycji. Bo tak to nie wygląda.
Projekt Warszawa poleciał na początku fazy grupowej w Lidze Mistrzów do Moskwy i w osłabionym składzie prawie urwał zwycięstwo. ZAKSA miała trudną grupę i pokazywała, że nie ma się czego bać w starciach z Włochami czy Rosjanami. My to również potwierdziliśmy. Dołączyliśmy do kędzierzynian na tym europejskim poziomie i jesteśmy w walce o finał Ligi Mistrzów.
FORNAL: ZAMIENIŁBYM WSZYSTKIE TRENINGI NA MECZE
To świetna historia, bo – poza Francuzami, mistrzami olimpijskimi – mamy zespół, który na arenie międzynarodowej wciąż za bardzo nie zaistniał. Ja czy Tomek Fornal – ocieramy się o kadrę, ale na igrzyska jeszcze nie pojechaliśmy. Jan Hadrava z reprezentacją Czech też za wiele wygrać nie mógł. Mamy zatem zespół, który ma wiele do udowodnienia.
Patrząc natomiast na ZAKSĘ – tam są jednak bardziej ograni zawodnicy, którzy byli na wielkich imprezach, wygrali wiele trofeów. To ich przewaga. Ale ja się cieszę, że my teraz idziemy do przodu i udowadniamy, że trzeba na nas patrzeć poważnie.
Szczególnie że Liga Mistrzów była dla was w ubiegłych latach pechowa.
Tak, a jak wylosowaliśmy Lube, to nie ukrywam, że w szatni była nietęga atmosfera. Wiadomo – są mocni, będzie ciężko. Ale ja miałem w głowie naszą europejską kampanię sprzed dwóch lat – kiedy dwukrotnie wygraliśmy z Zenitem Kazań. Złapałem potem taką euforię, że byłem zdania: nieważne, kto by stał po drugiej stronie siatki w Lidze Mistrzów, to i tak damy radę. I wciąż się tego trzymam.
Jakie nazwiska by się w zespole przeciwnika nie pojawiły, to my możemy grać i wygrywać. Jestem tak zbudowany meczami z Lube, że nikogo się nie boję. I liczę na to, że znajdziemy się w wielkim finale.
Benjamin Toniutti zdradzał wam coś przed meczami z ZAKSĄ? Czy wy już nie macie przed sobą żadnych tajemnic?
Chyba jednak nie mamy. Graliśmy ze sobą wiele razy, a ZAKSA też na przestrzeni lat nie zmieniła się zbyt mocno. Przed tym sezonem zaszły największe roszady, ale to dalej zespół grający bardzo podobnie, mający liderów w postaci skrzydłowych, czyli Olka Śliwki, Łukasza Kaczmarka i Kamila Semeniuka. Nieważne, co by się działo, ta trójka zawsze prezentuje się dobrze, bardzo dobrze, albo fenomenalnie.
Nie ma co ukrywać, że ZAKSA to świetny zespół. Grający bardzo drużynowo – jak ktoś ma gorszy dzień, to inni siatkarze potrafią go „schować”, ukryć jego braki.
Jesteście na tyle zbliżonym poziomie, że w meczach między wami decyduje już po prostu dyspozycja dnia?
Myślę, że trochę tak. Wystarczy popatrzeć na nasze mecze w tym sezonie: wszystkie kończyły się w trzech setach. To dla kibiców nie było to zbyt satysfakcjonujące, ale tak to wyglądało. My trafiliśmy na świetny dzień w Superpucharze. Miałem wrażenie, że co by się nie działo, to damy sobie radę.
Ostatnio w Pucharze Polski natomiast ZAKSA nas zmiotła. To był chyba ich najlepszy mecz w sezonie, sami zresztą tak mówili. Nie mieliśmy kompletnie nic do powiedzenia. W starciu ligowym natomiast niby nie brakowało nam wiele w poszczególnych setach, ale ostatecznie żadnego nie urwaliśmy. Za każdym razem wyglądało to zatem tak, że jeden zespół naskakiwał na drugi i nie zostawiał mu wiele do powiedzenia.
Najgłośniejsza siatkarska informacja ostatnich dni to zakończenie reprezentacyjnej kariery przez Michała Kubiaka. Ty z nim miałeś okazję grać w Jastrzębskim Węglu.
Dokładnie. Ja tamte czasy, pierwsze sezony w Jastrzębiu, wspominam dość ciężko. Nie grałem wcześniej profesjonalnie w siatkówkę. Występowałem w grupach młodzieżowych w swoim miejscowym klubie, więc nawet nie walczyłem o najwyższe cele. Nie uchodziłem też za chłopaka, który był nadmiernie utalentowany.
Zatem kiedy trafiłem do tamtej szatni, pełnej świetnych zawodników, i zacząłem rywalizować o najwyższe cele w Polsce – to był niesamowity przeskok. Odstawałem nie tylko sportowo, ale też mentalnie. Jak człowiek zaczyna trenować z ludźmi, którzy wymagają od siebie i innych perfekcji, to nie jest łatwo. Więc te pierwsze sezony w Jastrzębskim Węglu trochę mnie zahartowały. Co do dzisiaj procentuje.
Czy przekonałem się wtedy, jak mocno bije Kubiak? Jak się zaczyna grać w siatkówkę, to faktycznie poznajesz się na zawodnikach, którzy mają wrodzoną siłę fizyczną. Rękę takiego chama. Nieważne, czy są zmęczeni, czy wcześniej ćwiczyli, wychodzą w górę i jest łomot. Michał na pewno był właśnie jednym z takich siatkarzy.
Wspominałeś kiedyś, że Michał Łasko w szatni Jastrzębskiego Węgla robił szczególne wrażenie.
Nie był człowiekiem, który mówił bardzo dużo. A jak już mówił, to wszyscy słuchali. Szczególnie w stosunku do młodszych zawodników był bardzo wymagający. Nie śmiał się z byle czego. Czuło się do niego respekt. Co by nie powiedział, to my to robiliśmy, bo było jasne – to jest szef, to jest boss. I jak się od kogoś nauczyć, za kimś podążać, to za takimi ludźmi jak on.
Wracając do Kubiaka: zakończenie przez niego kariery w kadrze to sygnał nadchodzących zmian w polskiej siatkówce?
Myślę, że te zmiany rozpoczęły się wraz z przyjściem Vitala Heynena. W 2017 roku byliśmy załamani, mistrzostwa Europy nam nie wyszły. Gadano, że polska kadra już nie jest taka mocna. Po czym pojawił się właśnie Belg, otworzył reprezentację na nowych zawodników, wpuścił powiew świeżości.
Polska została ponownie mistrzem świata. Wielu zawodników zaczęło się rozwijać, grać na wysokim poziomie. I nagle okazało się, że mamy niesamowite zaplecze. W postaci, może już nie bardzo młodych zawodników, ale takich, którzy mają około dwudziestu pięciu lat. Kto by z nich nie wszedł na parkiet, ten trzyma poziom.
To wszystko otworzyło nam oczy. Jesteśmy siatkarską potęgą – i nie powinniśmy się tego wstydzić, tylko z tego czerpać. A to że Michał skończył karierę? Myślę, że to refleksyjny moment dla kibiców oraz zawodników, którzy z nimi grali. Bo nie ma ukrywać, to nietuzinkowa postać. Fantastyczny zawodnik, ale też człowiek z niesamowitym charakterem.
Ten jego błysk w oku. Ogień, który tworzył na boisko, i którym zarażał innych. To jest coś szczególnie wartego podkreślenia. Zapamiętamy go z tego, jak porywał kibiców, zawodników, wszystkie osoby, które kochają siatkówkę w Polsce, czy też z kurew, które rzucił w kierunku przeciwników oraz sędziów. Dawał sygnał, żeby walczyć, wygrywać, iść do przodu. Myślę, że to był jego największy urok, za który go kochano.
Kolejna zmiana w kadrze nastąpiła już parę miesięcy wcześniej, ale wy dopiero będziecie się o niej przekonywać. Pojawienie się Nikoli Grbicia otwiera furtkę dla zawodników, którzy w hierarchii Heynena, stawiającego na weteranów, byli nieco z tyłu?
Tak trzeba na to patrzeć – każdy nowy trener to nowy start. Tym bardziej w takiej reprezentacji jak nasza, w której mocnych zawodników jest ogrom. Choćby na przyjęciu – chłopaki grają na bardzo podobnym, zbliżonym poziomie. Trener ma ogromny problem, na kogo ostatecznie postawić. Który jest lepszy, który był ostatnio w gazie? Może ten, może tamten?
Każdy musi na nowo walczyć o swoje miejsce, udowadniać, że zasługuje na grę w kadrze. Na pewno będzie łatwiej takim zawodnikom jak ja czy Tomek Fornal wejść do reprezentacji. Bo nowy trener może mieć nowe, świeże spojrzenie. Poprzedni lubił – jak wspomniałeś – zawodników bardziej doświadczonych, wierzył, że to oni mu dadzą najlepsze wyniki.
Jastrzębski Węgiel reprezentowałeś też w siatkówce plażowej.
Tak, to był nowy pomysł Plusligi, żeby w okresie wakacyjnym wprowadzić turniej plażowy z zespołami grającymi na co dzień w ich rozgrywkach. Nie ma jednak co ukrywać, że to bardziej forma zabawy, przypomnienia się kibicom w okresie, kiedy halowej siatkówki nie ma. Nie jakieś mega poważne granie. Natomiast wszystko było zorganizowane na bardzo wysokim poziomie. Przyciągało zawodników, przyciągało kibiców. Można tę inicjatywę opisywać w samych superlatywach.
Miałem zresztą okazję występować w podobnych zawodach już wcześniej. Kiedy są wakacje i zdrowie mi pozwala, to lubię pograć w siatkówkę plażową. Ale nigdy nie grałem na takim poziomie, żeby jeździć po różnych turniejach rangi mistrzowskiej. Rywalizowałem rekreacyjnie, na własnym podwórku, z mniejszymi sukcesami. Choć powiedzmy, że raczej byłem lepszy, niż gorszy.
Przede wszystkim – w siatkówce plażowej miałeś okazję atakować.
Miałem, dlatego powroty na hale są bardzo bolesne. Bo na piasku w każdej akcji jestem zaangażowany w grę. A kiedy jest sezon znowu muszę grać na pozycji libero. I tak jak mówiłem – może być tak, że piłki nie dotykam, snuję się po boisku, i pozostaje mi cieszenie się z kolegami po zdobytych punktach. To trochę inny świat. Ale taką mamy – jako libero – rolę w zespole, żeby czasami nie przeszkadzać kolegom, i po prostu robić swoje.
Jak już uciekamy od tematu tradycyjnej siatkówki – podobno jesteś miłośnikiem piłki nożnej.
Tak, śledzę, obserwuję bieżące wydarzenia. Oglądam też programy Kanału Sportowego, czytam Weszło. Wielu siatkarzy zresztą interesuje się piłką nożną. W szatni często o niej rozmawiamy. Na przykład Michał Szalacha był wielkim fanem futbolu i zawsze podczas rozgrzewki mieliśmy dywagacje na temat tego, kto z kim wygra. No i on był również zagorzałym graczem Football Managera – więc miał wszystkie talenty świata w małym palcu.
Piłkę nożna nie tylko oglądasz, ale też w nią grałeś.
Zaczynałem od piłki nożnej. Na zasadzie, że to były moje pierwsze poważne zajęcia, z trenerem, pod szyldem zespołu. Ale zawsze to siatkówka stanowiła dla mnie naturalny wybór. Kiedy byłem mały, tata zabierał mnie na treningi. Biegałem dookoła, odbijałem o ścianę, podawałem piłki.
W piłkę grałem też dlatego, że jak ma się siedem czy osiem lat, to kluby siatkarskie nie prowadzą jeszcze zajęć. Szło mi całkiem dobrze, aczkolwiek zarówno ja, jak i moi rodzice, zdawaliśmy sobie sprawę, że pewnego poziomu nie przeskoczę. Pewnego dnia stwierdziłem, że to koniec i idę w stu procentach w stronę siatkówki. Pamiętam, że mój trener od piłki źle to odebrał. Był obrażony. No ale nie można uszczęśliwić wszystkich.
Może on w tobie widział talent.
Może tak, choć ja czułem, że raczej specjalnego talentu nie miałem. Natomiast co mi zostało do dzisiaj – zawsze kiedy mamy rozgrzewkę, to ja jestem tym, który namawia, żebyśmy zagrali w piłkę. Trenerzy są jednak coraz mniej chętni na to przystawać, bo czasem biorą się z takich rozgrywek kontuzje. Znam sytuację z innego klubu, gdzie przytrafiło się zerwanie więzadeł krzyżowych. Ja sam zresztą kiedyś skręciłem kostkę, podczas tego typu rozgrzewki. Nie ma zatem co dziwić się szkoleniowcom, że wolą dmuchać na zimne.
Cały czas jednak walczę, żebyśmy trochę pokopali. Choć w tym roku udało mi się ten pomysł przeforsować tylko raz.
Twój brat idzie podobną drogą co ty – grał w piłkę, potem zdecydował się na siatkówkę i występuje jako libero.
Tak, choć tak jak w moim przypadku – piłka była epizodem. Od jakiejś dyscypliny trzeba zacząć. Myślę, że bycie w grupie, trenowanie, podporządkowanie się pewnym regułom, to zawsze fantastyczna forma sportowego rozwoju dla dzieci. Natomiast brat również wybrał siatkówkę. Trenuje teraz w Akademii Talentów w Jastrzębiu Zdroju. Kocha to, co robi. Jest szczęśliwy w tym środowisku. Tak więc mam nadzieję, że będzie się rozwijał, szedł w dobrym kierunku. I może kiedyś przeciwko sobie zagramy.
Może nawet zagracie w jednym zespole, skoro jest w waszej Akademii Talentów. Jeden byłby podstawowym libero, drugi rezerwowym.
Myślę, że mogłaby się z tego wytworzyć toksyczna rywalizacja. (śmiech) Zatem może nie w ten sposób.
ROZMAWIAŁ KACPER MARCINIAK
Czytaj więcej o siatkówce:
- Dziesięć lat w kadrze. Michał Kubiak: kapitan, ten od awantur i ognia
- Siatkarze grają za często? Ja bym zamienił wszystkie treningi na mecze! Wywiad z Tomaszem Fornalem
- Czołowy libero świata, tiktoker i miłośnik pierogów. Rozmawiamy z Erikiem Shojim
Fot. Newspix.pl