Reklama

Smak życia selekcjonera

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

30 marca 2022, 09:38 • 7 min czytania 94 komentarzy

Jeśli w dwa miesiące najpierw podzieliłeś, a potem połączyłeś całą piłkarską Polskę, to wiedz, że właśnie poznałeś smak życia selekcjonera w tym pięknym kraju. Czesławowi Michniewiczowi, stojącemu przy linii bocznej Stadionu Śląskiego w Chorzowie i akceptującemu szaloną amplitudę targających nim emocji po awansie na mistrzostwa świata 2022, przed oczami przelatywał cały futbolowy żywot. Wszystkie wzloty i upadki, wszystkie smutki i radości, wszystkie porażki i sukcesy. 

Smak życia selekcjonera

– Uczucie przemykającego życia skojarzyło mi się ze stemplującym klatki Reksiem – dzielił się swoimi wrażeniami selekcjoner reprezentacji Polski. Każde kolejne słowo Czesława Michniewicza wydobywało z niego głęboko ukryte emocje i uczucia, kumulujące się w jego wnętrzu przez ostatnie kilkadziesiąt dni. Podczas setek tych wszystkich minionych lutowych i marcowych wystąpień i przemówień ten człowiek nie mógł do końca być sobą. Dusił w sobie zaskakująco dużo frustracji, irytacji, żalu i smutku, ale też naturalnie mnóstwo ciepła, dowcipu i fachowości. Polska dopiero pozna prawdziwego, pełnokrwistego Michniewicza.

Wznosić głowę ponad wszystko

31 stycznia. 2022 rok. Salka konferencyjna na Stadionie Narodowym. Trwa najpiękniejszy dzień w życiu zawodowym Czesława Michniewicza. Nic się nie układa. Prezentacja nowego selekcjonera reprezentacji Polski osnuta jest nieco toksyczną i ciut sensacyjną atmosferą. Andrzej Janisz, uznany komentator i nestor krajowego dziennikarstwa sportowego, wywołuje temat 711 połączeń między Michniewiczem a niesławnym Fryzjerem. Na to pobudza się Szymon Jadczak, reporter śledczy, który dwoma pół-pytaniami, pół-zarzutami doprowadza do sytuacji, w której 52-letni trener grozi mu prokuraturą. Unikalne sceny na skalę całej długoletniej historii polskiej piłki.

Złowrogi klimat towarzyszy spotkaniu do samego ostatniego słowa sternika biało-czerwonej kadry. Michniewicz próbuje przybrać dobrą minę do złej gry. Kiedy wyłączone zostają kamery, uśmiecha się od ucha do ucha i poczyna zbijać piątki z zaprzyjaźnionymi ludźmi z zarządu Polskiego Związku Piłki Nożnej. Pewnie nie tak wyobrażał sobie ten moment, ale cóż mu pozostaje? Rzuca się w wir pracy. Objeżdża pół Europy i pół Polski. Krytyczne głosy stają się cichsze, ale co miało zaboleć, go zabolało.

Reklama

– Zderzę się z falą krytyki i hejtu, czasami zasłużoną, czasami niezasłużoną. Taka jest moja rola, muszę być na to przygotowany, mieć grubą skórę. Profesor Chmura powiedział mi kiedyś: „Jeśli chcesz być dobrym trenerem, musisz umieć wznosić się ponad to wszystko”. Trzymam się tego. Nie odpowiadam w pierwsze tempo na agresję, na prowokację, na zaczepki. Wiem, że jeśli będę walczył tym poziomie, to przegram. Chcę być selekcjonerem, który odetnie się od otaczającego zgiełku. Wiem, że na końcu liczy się wynik. Jeśli pojedziemy do Kataru, wszyscy uznają, że prezes Kulesza podjął dobrą decyzję. Jeśli odpadniemy w barażach, ja będę tym złym – powiedział Michniewicz w pierwszym dniu swojej selekcjonerskiej pracy.

Trudna sztuka wznoszenia się ponad wszystko według Michniewicza

Wydawało się, że tamte słowa będą definiować jego podejście do nowej życiowej roli. Wydarzenia następujące bezpośrednio po triumfie Polski ze Szwecją pokazały jednak, że często niemożliwością jest kreślenie sobie ideału człowieka impregnowanego na jakiekolwiek przygany i krytyki. Michniewicz swoje frustracje wylewał już w starciu z Jackiem Kurowskim z TVP Sport. – Pisano o mnie, że podzieliłem Polskę na pół. Nie zapomniałem, pamiętam te wszystkie słowa. Zadra zostanie na długo. 

Myśl kontynuował na pomeczowej konferencji prasowej, podczas której nawiązał do kontrowersyjnej okładki Przeglądu Sportowego i zasugerował, że skoro dwa miesiące temu najstarszy polski dziennik sportowy ośmielił się zasugerować, że „Michniewicz podzielił Polskę”, to najwyższa pora, żeby teraz z równą stanowczością orzekł, iż „Michniewicz połączył Polskę”. W Kanale Sportowym poleciał nawet grubiej – wskazał nazwiska nieprzychylnych sobie pismaków, padły teksty o „pierdoleniu”, „leżeniu pod redakcją”, „spoconych koszulkach” i „nieposiadaniu prawa do oceniania mnie jako człowieka”.

I gdzie tu wznoszenie się ponad wszystko? Czy to jeszcze zrozumiałe uzewnętrznienie własnych emocji po triumfie trenerskiego życia, czy już niebezpieczna zapowiedź początku budowania oblężonej twierdzy i wieży z kości słoniowej? To tajemnica, którą rozwikła dopiero misja Katar.

Michniewicz zdał egzamin

Ponad wszelką wątpliwość Czesław Michniewicz podołał najważniejszemu zadaniu – wprowadził Polskę na mistrzostwa świata 2022 w Katarze, choć naprawdę wiele wskazywało na to, że to zadanie z gatunku bardzo trudnych do wykonania. Nieprzypadkowo wybór nowego selekcjonera zajął Cezaremu Kuleszy ponad miesiąc. Nieprzypadkowo 52-letniego fachowca rozpatrywano jako kandydata first minute i last minute do przejęcia tej roli. Nieprzypadkowo nie traktowano i nie przedstawiano go jako zbawcę tej drużyny. Michniewicz – z całym bagażem swoich doświadczeń, z całym urokiem swojej osobowości, z całą paletą zalet i wad – obiecywał po sobie, że reprezentacja Polski, brutalnie i znienacka osierocona przez Paulo Sousę, nie będzie stała na straconej pozycji w starciach z Rosją i Czechami lub Szwecją. Tylko tyle i aż tyle.

Reklama

Doskonale znał przeważającą część młodego pokolenia reprezentantów, a starszyzna równie doskonale wiedziała, czego spodziewać się po nowym trenerze. Michniewicz nie musi przedstawiać się nikomu w polskiej branży piłkarskiej. Kojarzy go – gorzej czy lepiej – absolutnie każdy. Przez ponad miesiąc nowy selekcjoner, wraz ze swoim sztabem, musiał się tylko ostatecznie upoważnić. Osobiście spotkał się ze wszystkimi reprezentantami. Każdego wyposażył w odpowiednią dawkę wiedzy taktycznej. Zależało mu, żeby na zgrupowaniu mieć już ciut mniej pracy nad podstawami.

Bo co też Michniewicz mógł zdziałać przez ten jeden marcowy tydzień, przez te zaledwie kilkanaście jednostek treningowych z pierwszą reprezentacją? Niby powołał trzydziestu trzech zawodników, niby wypadł mu kluczowy mecz z Rosją, więc możliwości i czasu przybyło, ale zaraz okazało się, że kadrę dosięgła plaga kontuzji, a Biało-Czerwoni wypadli tak marnie w towarzyskim spotkaniu ze Szkocją, że próżno szukać było wielkich optymistów przed starciem barażowym ze Szwecją.

Teraz już wiadomo, że Michniewicz nie marnował czasu. Ustawienie, taktyka i postawa reprezentacji w meczu ze Szwedami to wielki triumf jego trenerskiego kunsztu. Opłaciło się odważne postawienie na prawonożnego Bartosza Bereszyńskiego na pozycji lewego obrońcy w obliczu niepewności względem umiejętności tria Reca-Puchacz-Kun. Nie najgorzej wypadło jeszcze odważniejsze oddelegowanie do gry w pierwszym składzie Jacka Góralskiego i Krystiana Bielika, a także zmienienie tego pierwszego w przerwie na zawodzącego Grzegorza Krychowiaka, który udźwignął ciężar gatunkowy finału baraży. Ba, selekcjoner kadry zdecydował się przecież na ustawienie 4-3-2-1 po zaledwie trzech dniach szlifowania go na treningach i umiejętnie ukrył tym samym braki swojej drużyny.

Chwała weteranom

Żeby zrozumieć, że niewiele było w tym przypadku, szczęścia i fuksa, wystarczy obejrzeć fascynującą dydaktycznie pomeczową konferencję Czesława Michniewicza. Bo tak jak imponować potrafiły niektóre całkiem kompetentne i konkretne wypowiedzi medialne jego portugalskiego poprzednika, tak 52 latek wniósł jakość dyskusji o piłce nożnej na wyższy, niespotykany od lat poziom fachowości. Sternik kadry szczegółowo omówił mnóstwo zagadnień taktycznych, a na dokładkę dorzucił słowa: – Szwedzi są przewidywalni, schematyczni. Muszą wyciągnąć wnioski. 

Jakaż to piękna puenta. Jeszcze nie tak dawno temu Age Hareide pouczał Adama Nawałkę, a Marco Foda wbijał szpilki Jerzemu Brzęczkowi, a teraz to Janne Andersson mógł wsłuchiwać się w słowa Czesława Michniewicza.

Było gorzko, jest słodko, będzie…

Aleksandar Vuković miał rację, przekonując pewnego razu, że nie ma bardziej medialnego trenera niż Michniewicz. Do tej pory jego dwumiesięczna selekcjonerska kadencja przywodziła na myśl dwudziestoczterogodzinny serial dokumentalny. Niewykluczone, że to najbardziej otwarty i współczesny trener polskiej kadry w całej jej historii. Świat zewnętrzny wie o nim i o jego drużynie tak dużo, że aż prawie nic.

Teraz Michniewicz wywalczył sobie względny spokój i względny szacunek. Poczuł pełnię uroku i mroku pracy selekcjonera reprezentacji Polski. Człowieka, na którego poczynania, decyzje, zachowania, spojrzenia i reakcje patrzy całe państwo. Faceta, któremu w dniu meczów doradza trzydzieści osiem milionów domorosłych mini-selekcjonerów. Łzy i emocje Michniewicza udowodniły, że to wszystko spadło na niego w bardzo trudnym momencie historii.

Ale to dopiero początek.

Michniewicz sprawdził się w roli strażaka, to zresztą facet potrafiący wygrywać duże i ważne mecze, ale jeszcze naprawdę daleka droga, żeby określać go wielkim selekcjonerem. Nie twórzmy hagiografii, nie budujmy pomników, nie pieczmy lukrowanych tortów. Było gorzko, jest słodko, będzie… ciąg dalszy nastąpi.

Czytaj więcej o reprezentacji Polski:

Fot. Newspix

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

1 liga

Dziółka: Nie dziwię się, że jako piłkarz częściej siedziałem na ławce niż grałem

Przemysław Michalak
0
Dziółka: Nie dziwię się, że jako piłkarz częściej siedziałem na ławce niż grałem

Komentarze

94 komentarzy

Loading...