Adam Buksa przeżywa złoty okres swojej dotychczasowej kariery i zamierza się na mistrzostwo MLS. Niedoceniany Kacper Przybyłko mości się tuż za jego plecami i ma chrapkę na sprawienie sporej niespodzianki w barwach ekipy z Filadelfii. Patryk Klimala próbuje zbudować sobie silną pozycję w filii Red Bulla. Przemysław Tytoń puszcza masę bramek i jeszcze trochę w najgorszej drużynie ligi. Jarosław Niezgoda dowiaduje się, że amerykański sen nie zawsze jest szczęśliwy. Sprawdzamy, jak radzą sobie Polacy w USA przy okazji zakończonej rundy zasadniczej MLS .
Adam Buksa
Przeżywa złoty okres swojej dotychczasowej kariery. Jest odkryciem jesieni w reprezentacji Polski. W pięciu meczach eliminacyjnych strzelił pięć bramek, a w najważniejszych wrześniowych i październikowych spotkaniach, tych z Albanią i Anglią, Paulo Sousa delegował go na murawę w pierwszym składzie. Możliwość wyciągnięcia go ze Stanów Zjednoczonych sondują spore europejskie marki – wspominało się o Monaco, padała nazwa Leicester. To nie może być przypadek. Nie byłoby tego wszystkiego, gdyby Adam Buksa nie błyszczał w MLS. Po rundzie zasadniczej zajmuje piąte – ex aequo z trzema innymi piłkarzami – miejsce w klasyfikacji najlepszych snajperów:
- Valentin Castellanos – 19 goli,
- Ola Kamara 19 goli,
- Chicharito – 17 goli,
- Raul Ruidiaz – 17 goli,
- Adam Buksa – 16 goli,
- Damir Kreilach – 16 goli,
- Hany Mukhtar – 16 goli,
- Daniel Salloi – 16 goli.
Z tego grona Buksa jest jedynym, który wszystkie swoje gole strzelił z pola karnego. W całej lidze tylko Castellanos oddał większą liczbę strzałów:
- Valentin Castellanos – 132 strzały,
- Adam Buksa – 111 strzałów,
- Emanuel Reynoso – 97 strzałów,
- Patryk Klimala – 96 strzałów,
- Hany Mukhtar – 94 strzały,
- Gustavo Bou – 91 strzałów,
- Raul Ruidiaz – 91 strzałów,
- Lucas Zelarayn – 90 strzałów.
Strzały celne – 43, drugie miejsce w lidze, ex aequo z Hanym Mukhtarem. W typowo snajperskich rubrykach Buksa plasuje się więc w ścisłej czołówce ligi. Nie jest też już napastnikiem, o którym w Stanach Zjednoczonych pisali, że kocha słupki i poprzeczki, nawiązując do fazy play-off minionego sezonu MLS, kiedy to obramowanie bramki Polak obijał w meczach przeciwko Montrealowi Impact (poprzeczka i słupek), Orlando City (słupek) i przede wszystkim w finale Konferencji Wschodniej z Columbus Crew (słupek). W nowej kampanii też zdarzało mu się poobijać słupki i poprzeczki, ale jeszcze bardziej Adam Buksa upodobał sobie siatkę bramki rywali.
– W założeniu Buksa liderem zespołu powinien być już w poprzednim sezonie. Wtedy to nie wypaliło, Polak miał braki taktyczne, nie ogarniał pewnych rzeczy i trochę meczów zaczynał na ławce rezerwowych. Początek tej rundy zasadniczej też nie był najlepszy w jego wykonaniu. Był nawet taki moment, że sam Bruce Arena, menadżer New England Revolution, na jednej z konferencji prasowych powiedział coś w stylu, że nie jest przekonany do gry dwójką napastników, mając na myśli duet Gustavo Bou-Adam Buksa. Przez jakiś czas nimi rotował, ale później wszystko się ustabilizowało. Jego współpraca z Carlesem Gilem i Gustavo Bou zaczęła wyglądać lepiej, ale to też nie jest napastnik do gry kombinacyjnej. To lis pola karnego. Wszystkie swoje gole strzela z szesnastki. Takie typowo snajperskie – na dołożenie głowy, nogi. Docenić należy za to, że przy jego zdobyczach nie było ani jednego gola zdobytego z rzutu karnego – mówi nam Katarzyna Przepiórka, która od lat uważnie śledzi wydarzenia w MLS.
Buksa i New England Revolution mistrzem sezonu zasadniczego MLS
New England Revolution, również za sprawą goli Adama Buksy, zajęli pierwsze miejsce w Konferencji Wschodniej MLS, zdobywając aż 73 punkty, czyli o dziewiętnaście więcej niż druga Philadelphia Union. Co ciekawe, taki bieg wydarzeń niejako zapowiadał sam Buksa, kiedy rok temu opowiadał nam o dynamicznym rozwoju klubu.
– Drużyna piłkarska jest na poważnie budowana od dwóch lat. Wcześniej właściciel skupiał się głównie na drużynie futbolu amerykańskiego – New England Patriots, którzy są najbardziej utytułowani w historii tej dyscypliny w Stanach Zjednoczonych. Teraz zależy mu na piłce nożnej. Wybudował centrum treningowe warte kilkadziesiąt milionów dolarów. Sprowadza coraz lepszych zawodników. Jego celem jest zdobycie mistrzostwa MLS. Również dlatego w klubie pracuje Bruce Arena, czyli najbardziej utytułowany trener w USA. I Bruce Arena mówi otwarcie, że w kolejnym sezonie gramy o pełną pulę. O triumf w MLS. Nie ma usprawiedliwień, nie ma zabawy w dyplomację. Budujemy drużynę na mistrzostwo. Plany są mocarne.
Inna sprawa, że świetny wynik New England Revolution w rundzie zasadniczej wynika głównie ze słabości Konferencji Wschodniej.
Katarzyna Przepiórka: – 73 punkty to rekord. Nikt nigdy wcześniej nie wykręcił takiego wyniku, ale też nie jest tak, że nagle mówimy, że to jest najlepsza drużyna w lidze, bo na pewno tak nie jest. Po prostu istnieje bardzo duża dysproporcja między Wschodem a Zachodem w MLS. Przed koronawirusem odbywało się trochę więcej meczów między drużynami z obu konferencji, teraz te mecze dalej są, ale jest ich zdecydowanie mniej. A ze względu na to, że w Konferencji Wschodniej dół tabeli jest niezwykle słaby, z Interem Miami, Toronto FC i Cincinnati na czele, to siłą rzeczy łatwiej było nastukać wysoki wynik punktowy.
New England grało już pięć razy o mistrzostwo MLS w swojej historii i ani razu nie wygrało. Teraz walczą o przerwanie tej fatalnej passy. Wiesz, nikt nie miał jeszcze takiej serii, to jest wręcz tragiczne. Play-off rządzą się swoimi prawami. New England Revolution czeka dość długa przerwa. Są pierwsi na Wschodzie, więc omija ich pierwsza runda. Będą czekać na to, z kim zagrają dalej. Część powie, że to dobrze, sam Buksa też zdąży się wykurować, ale żeby nie było: takie pauzujące drużyny często mają później problemy. Nagle potem trafi się na niewygodną drużyną, chociażby takie Nashville, i już jest problem, bo łatwo tutaj o niespodziankę, szczególnie w Konferencji Wschodniej. Ale nawet, jeśli wszystko poszłoby dobrze, jeśli New England Rvolution awansowałoby do głównego finału MLS, to na pewno nie będą faworytem. Jeśli trafią na Colorado, na Seattle, na Sporting, to będzie im bardzo, ale to bardzo trudno.
Niedawno Jakub Kwiatkowski, rzecznik PZPN, poinformował, że Buksa nie przyjedzie na listopadowe zgrupowanie reprezentacji z powodu złamania kości śródstopia. Polskiego napastnika czeka kilkutygodniowa przerwa w treningach. Tommy McNamara, piłkarz New England Revolution, skomentował to bardzo prosto: „wszyscy czekamy na powrót Adama, bo to jeden z naszych liderów”. Czy więc Buksa to jeden z najlepszych piłkarzy Konferencji Wschodniej w MLS?
– Czy według mnie można umieścić go w pierwszej piątce najlepszych piłkarzy Konferencji Wschodniej? Oj, trudne pytanie, ale chyba nie, raczej nie. Buksa, nawet w swojej drużynie, nie był najlepszym zawodnikiem – najlepszy był Carles Gil. I co do tego nie ma absolutnie żadnych wątpliwości. Aczkolwiek, jeśli chodzi o taką czystą skuteczność, taki czysto snajperskie przymioty, to Buksa znajdował się w czołówce Wschodu.
BUKSA: NEW ENGLAND REVOLUTION MAJĄ MOCARSTWOWE PLANY
Kacper Przybyłko
Czasami można zapomnieć o jego istnieniu. Rzadko wspomina się o jego wyczynach, a od lat wykręca całkiem solidne liczby w niesłabych zagranicznych ligach – 114 meczów, 20 goli, 8 asyst w 2. Bundeslidze; 80 meczów, 34 gole, 13 asyst w MLS. W tym sezonie, z pięcioma golami, został też królem strzelców Ligi Mistrzów CONCACAF. W Stanach Zjednoczonych znalazł swoje miejsce na ziemi:
- 2019: 34 mecze, 15 goli, 4 asyst,
- 2020: 20 meczów, 7 goli, 6 asyst,
- 2021: 34 mecze, 12 goli, 3 asysty.
Warto też zwrócić uwagę na statystykę kluczowych podań – w tym sezonie Przybyłko ma ich 23, a taki Buksa 15. To ważne porównanie.
– Przybyłko to kompletnie inny piłkarz niż Buksa. Buksa tylko stoi w polu karnym i czeka na piłkę. Nie robi nic więcej. Jasne, nie można mieć do niego o to pretensji, to wynika też wynika z jego specyfiki – takie są jego zadania. Ale już na przykład w reprezentacyjnym meczu z Anglią wyszły wszystkie jego mankamenty. Przegrywał większość pojedynków, nie mógł się odnaleźć, bo nie dostawał żadnych piłek, nie kreował żadnych okazji. Przybyłko – nie na tym poziomie, ale jednak – nigdy tak nie znika. Jeśli gra jako dziewiątka, operuje w polu karnym. Jeśli ma zagrać jako cofnięty napastnik, zagra jako cofnięty napastnik. Jeśli ma działać w środku pola, wycofa się, nie straci, mądrze rozegra. Jest w tym wszystkim naprawdę świetny, jak na warunki MLS – mówi Katarzyna Przepiórka.
Jego Philadelphia Union zajęła drugie miejsce w Konferencji Wschodniej.
Przepiórka: – Philadelphia Union to kolektyw. Tam każdy piłkarz jest ważny, ale Przybyłko to postać wiodąca. Wierzy w niego zarząd. Otrzymuje niemałe pieniądze, bo nie mając statusu Designated Player zarabia na poziomie piłkarza o takim właśnie statusie. To piekielnie stabilny zawodnik. I nie mówimy tu nawet całym roku. On taki jest od samego wejścia do MLS. Wykorzystał szansę. Początkowo nie był podstawowym zawodnikiem, przebijał się od dołu, od rezerw, ale dostał szansę i ją perfekcyjnie wykorzystał. Regularnie gra, regularnie dostarcza liczby, a to nie wszystko, bo więcej widać dopiero, kiedy ogląda się mecze z jego udziałem – to jak zachowuje się bez piłki, jak wiąże obrońców, jak współpracuje z innymi, jak zagrywa kluczowe podania. Imponujące, naprawdę. Po sezonie w Filadelfii prawie na pewno nie będą chcieli go nikomu oddać.
Philadelphia Union celuje wysoko i nie chce popełnić błędu z minionego sezonu, kiedy to wygrała rundę zasadniczą Konferencji Wschodniej, ale w fazie play-off potknęła się już na pierwszej poważnej przeszkodzie i wyleciała za burtę w 1/16 po porażce 0:2 z New England Revolution.
– Tak często kończą mistrzowie rundy zasadniczej. Wydaje mi się, że teraz trochę New England Revolution są na to skazani. W Filadelfii robili wszystko, żeby nie wpaść w tę pułapkę. Założenia były proste: prezentowanie fajnej piłki, wielopoziomowe wzmocnienia, poszerzenie rotacji, wysokie miejsce w rundzie zasadniczej i namieszania w play-off. Potrzebny był im balans, o tym też mówił sam Kacper Przybyłko. Dla nich celem numer jeden jest dobry rezultat w play-off. Jeśli tam pójdzie wszystko zgodnie z planem, może być ciekawie, bo stać ich na dużo.
CZY KACPER PRZYBYŁKO JEST JUŻ GWIAZDĄ MLS?
Patryk Klimala
Ktoś złośliwi powie: patrzcie, ile można zdziałać jedną dobrą rundą w Ekstraklasie. Celtic w Szkocji, Red Bull w Nowym Jorku. Tu cztery miliony funtów, tam cztery miliony dolarów. Taki to pożyje. Ale no, spokojnie, tacy złośliwi nie jesteśmy, bo choć zagraniczna przygoda Patryka Klimali nie rzuca na kolana, to absolutnie nie można powiedzieć, że okazała się dla niego zderzeniem ze ścianą.
– Jednym z głównych czynników, co do mojej decyzji z przejściem do MLS, było przede wszystkim granie. Tego mi brakowało i to bardzo. Frustrowałem się, dlatego podjąłem tę decyzję na pstryknięcie palców. Wiedziałem, że tutaj będzie większa szansa na rozwój. Na razie uważam, że to był dobry ruch. To nie jest liga, do której przychodzisz i się w niej zakopujesz. Moim skromnym zdaniem MLS jest lepszą ligą od szkockiej, a poza tym wielu skautów z całego świata przyjeżdża do USA, ceni ten rejon piłkarski – mówił Klimala na Kanale Sportowym.
W tej samej rozmowie opowiadał, że w Nowym Jorku zbudował się fizycznie, że jest silniejszym i lepszym piłkarzem niż w Szkocji. Potwierdzają to statystyki: 29 meczów, 8 goli, 6 asyst. Nieźle, ale czy wszystko można do tego sprowadzić?
– Trzeba powiedzieć sobie wprost: liczby trochę zakłamują jego występy. Nie powinien mieć aż tak dobrych statystyk. Ale fajnie, że odnajduje się w Red Bullu. Mocno na niego postawili. Zarabia niezłe pieniądze. Ba, to najlepiej zarabiający piłkarz w klubie. Mało? To najwięcej zarabiający piłkarz wśród Polaków w MLS (Klimala – 55. miejsce w lidze, Buksa – 60. miejsce w lidze, Przybyłko – 87. miejsce w lidze, Buksa – 90. miejsce w lidze, Tytoń – 356. miejsce w lidze – przy.red). Ale spokojnie, to akurat nie jego zasługa, a kosmiczna robota jego agentów. On sam w miarę się odnajduje – stwierdza Przepiórka.
New York Red Bull to trzeci najważniejszy – pod każdym względem – zespół z piłkarskiego imperium koncernu napojów energetycznych. Istotniejsze są interesy Lipska i Salzburga, ale w Nowym Jorku dysponują tym samym know-how, myślą w ramach tej samej filozofii – ma być szybko, dynamicznie, agresywnie, pressująco, napastliwie. Jak wychodzi w tym sezonie? Raczej przeciętnie. Siódme miejsce w słabej Konferencji Wschodniej, tylko punkt więcej niż ósme DC United (siedem drużyn wchodzi do fazy play-off), rozczarowujące efekty pracy Gerharda Strubera, który – w bliższej lub dalszej perspektywie – przymierzany jest do pracy w europejskich filiach Red Bulla.
Łobuz, który stał się klejnotem w dzierżoniowskiej koronie I KOPALNIA TALENTÓW
– Grają redbullową piłkę, ale nie są wybitni. Jak na swoje możliwości: są bardzo przeciętni. Kierują się klarowną polityką: nie sprowadzają zawodników powyżej 26. roku życia. Zdarzają się wyjątki, ale bardzo pojedyncze, to nie jest docelowy target. Najlepiej sprowadzać młodszych. Klimala się w to wpasował, chociaż sprawa jest prosta: i klub, i on mogliby grać lepiej.
W tym sezonie Klimala rywalizuje o miejsce w składzie z brazylijskim napastnikiem – Fabio. Jak wypada ich porównanie?
Rozegrane mecze:
- Fabio – 30 meczów (2198 minut),
- Klimala – 29 meczów (2094 minut).
Strzelone gole:
- Klimala – 8 goli,
- Fabio – 7 goli.
Liczba oddanych strzałów:
- Klimala – 96 strzałów,
- Fabio – 86 strzałów.
Liczba celnych strzałów:
- Klimala – 29 celnych strzałów,
- Fabio – 18 celnych strzałów.
Procent celności podań:
- Fabio – 65% celnych podań,
- Klimala – 57% celnych podań.
Przepiórka: – Fabio został ściągnięty z klubu partnerskiego Red Bulla i wszyscy w klubie uważają, że fajnie byłoby, gdyby ta dwójka uzupełniała się jeszcze lepiej. Na razie Fabio wydaje się czysto piłkarsko lepszy od Klimali. Wiedzą to też kibice. Widzę czasami ich komentarze: „spoko, że gra Klimala, ale lepiej byłoby, gdyby grał Fabio”. To jest tego typu narracja. Grają wymiennie, obaj mogą pochwalić się wcale niezłymi liczbami, ale generalnie rzecz biorąc: Klimala i Red Bulls radzą sobie przeciętnie. Jeśli sprawią niespodziankę w play-off, to będzie duża sensacja.
Przemysław Tytoń
Weteran światowych boisk. Setki rozegranych meczów, setki puszczonych goli, a i tak zostanie zapamiętany z tego, że swojego czasu wskoczył do bramki na Euro 2012 i wyjął karnego Jorgosa Karagounisa. Ale choć piłka lubi takie historie, w ogóle ludzie lubią takie opowieści, to dziwne byłoby sprowadzenia wszystkiego do jednego wieczoru. Przecież 34-letni Tytoń ma niesamowicie bujną karierę:
- 70 meczów, 97 puszczonych goli w Eredivisie,
- 47 meczów, 74 puszczone gole w La Liga,
- 39 meczów, 79 puszczonych goli w MLS,
- 30 meczów, 61 puszczonych goli w Bundeslidze.
To też nie jest bramkarz, który jakoś przesadnie często zachowuje czyste konta – raptem 13 razy w Holandii, 13 razy w Hiszpanii, 9 razy w Stanach Zjednoczonych, 4 razy w Niemczech. Czyste papcie ma więc okazjonalnie, dlatego też… ten sezon w Cincinnati nie był dla niego wielkim szokiem.
Jego drużyna była najsłabszą organizacją w lidze – zdobyła tylko dwadzieścia punktów i zajęła ostatnie miejsce w Konferencji Wschodniej. Straciła też najwięcej goli, bo aż 74, czyli o osiem więcej niż drugie w tej niechlubnej klasyfikacji Toronto. Tytoń miał akurat trochę szczęścia, bo puścił z tego „tylko” 35 goli, co oznaczało, że do własnej siatki sięgał 2,3 razy na spotkanie. Obejrzeliśmy sporo z tych straconych bramek na skrótach – przy wielu z nich Polak mógł zrobić więcej. Oczywiste błędy zdarzały mu się stosunkowo rzadko, ale zbyt często po prostu rozkładał ręce i za rzadko robił coś ekstra ponad wyłapanie najłatwiejszych uderzeń drużyny rywali.
Katarzyna Przepiórka: – Popełnił trochę błędów, ale wbrew pozorom sporo meczów też im wybronił. To największy pechowiec w tej lidze wśród Polaków. Od początku swojej przygody w MLS ma pod górkę, poczynając od kontuzji po skaleczeniu się w palce przy czyszczeniu noży, przez urazy mięśniowe i fatalną dyspozycję swoich kolegów, po częste zmiany trenerów w Cincinnati i niestabilną pozycję w drużynie. W pewnym momencie władze klubu z Cincinnati ściągnęły też Kennetha Vermeera, czyli bramkarza dużo, dużo gorszego od Tytonia, ale też takiego, który na samym starcie dostał zaskakująco duże zaufanie od sztabu szkoleniowego. Nikt nie wiedział, dlaczego on grał, ja również nie znajduję logicznego wytłumaczenia. Może Tytoń był gorszy na treningach, kto wie, ale serio: nie chce mi się w to wierzyć, bo Vermeer był naprawdę tragiczny. Inna sprawa, że Tytoń też często nie pomagał.
Zaglądamy w statystyki.
Rozegrane mecze:
- Kenneth Vermeer – 19 meczów,
- Przemysław Tytoń – 15 meczów.
Obronione strzały:
- Kenneth Vermeer – 54 strzały,
- Przemysław Tytoń – 52 strzały.
Procent obronionych strzałów:
- Kenneth Vermeer – 63,3%.
- Przemysław Tytoń – 60,9%.
Puszczone gole:
- Kennetha Vermeer – 34 puszczone gole,
- Przemysław Tytoń – 35 puszczonych goli.
Fakty są takie: Tytoń jest tym gorszym. Co gorsza – tragicznie wypada w tym wszystkich statystykach w porównaniu do całej ligi. Puszczone gole – 10. miejsce wśród wszystkich bramkarzy, a golkiper z najmniejszą liczbą występów spośród tych, którzy puścili więcej goli od Tytonia -Bobby Shuttleworth – rozegrał aż o osiem więcej spotkań niż Polak. Liczba interwencji – 26. miejsce w lidze na sześćdziesięciu pięciu sklasyfikowanych. Procent obronionych strzałów – 29. miejsce w lidze na trzydziestu sklasyfikowanych. Czy usprawiedliwienia trzeba szukać w słabości Cincinnati?
Przepiórka: – Fifty-fifty. To jedna z najsłabszych drużyn w lidze. Kibiców mają fantastycznych, wręcz fenomenalnych, oni przychodzą na stadion w wielkich masach, jest pełne obłożenie, ale piłkarsko prezentują dramat. Trudno powiedzieć, czy Tytoń jest pierwszym bramkarzem, czy drugim. Zwolnili Jaap Stama, przyszedł nowy trener, będzie nowa wizja, nowy pomysł. Trudno powiedzieć, co oni sobie wymyślą. Widzą, że weszli do ligi jakiś czas temu i nie ma rozwoju, cały czas są tylko problemy. Mają pojedyncze fajne nazwiska, ale jako drużyna, szczególnie w obronie, są bardzo marni.
Jarosław Niezgoda
Zniknął z radarów. Kilkadziesiąt miesięcy temu był jednym z najciekawszych polskich napastników. Znaleźliby się nawet tacy, którzy wciskali go do reprezentacji Polski, a my, słysząc to, wcale nie pukalibyśmy się w czoła. 14 bramek w rundzie jesiennej sezonu 2019/20 w Ekstraklasie. Gruby transfer do jednej z najlepszych ekip MLS. Wygrana w „MLS Is Back”, czyli turnieju toczonym w izolacji. Niezgoda nie miał łatwo, bo cały czas borykał się z przeróżnymi problemami zdrowotnymi (narzekał na problemy z plecami, musiał przejść zabieg ablacji serca, naderwał mięsień dwugłowy, zerwał więzadła), ale piłkarsko się bronił, zawsze sporo po sobie obiecywał. Aż do tego sezonu. Kiedy wrócił po kontuzji, wyglądało to tak:
Złożyło się na to wiele rzeczy.
Katarzyna Przepiórka: – Portland to bardzo silny zespół. Obrazowo: w bezpośrednim starciu między Portland a New England Revolution, szczególnie na stadionie w Oregonie, wydaje mi się, że Portland Timbers wygraliby na spokojnie. Mają bardzo mocny skład, którym mogą dowolnie rotować. To też promuje ich na przestrzeni całego sezonu, bo z ławki zawsze wejdzie ktoś mocny. Zresztą, Giovanni Savarese, ich trener, jest mistrzem rotacji. Szanse dla Niezgody też wynikały tylko z tego. Savarese potrafi tak mieszać w składzie, żeby żaden z piłkarzy nie czuł się obrażony, ale też żeby nie przytrafiały się jego podopiecznym żadne głupie kontuzje mięśniowe. Rezultaty były imponujące. Zaliczyli najwięcej zwycięstw w sezonie zasadniczy w swojej historii, to tez wiele mówi. Przy tym wszystkim pozycja Niezgody w zespole jest naprawdę bardzo słaba. Posiadanie statusu Designated Player nic w jego przypadku nie znaczy. W poprzednim sezonie był jednym piłkarzem wśród napastników Portland o tym statusie, a do gry był ostatni z całej tej trójki.
NIEZGODA W MLS. KIM SĄ DRWALE Z OREGONU?
To też wiele pokazywało. Ten sezon? Niezgoda wypadał mocno przeciętnie. Jak grał, to ze słabymi rywalami. W minionej kampanii Portland miało trzech napastników – Jeremy’ego Ebobisse, Felipe Morę i Jarosława Niezgodę. Przed tym sezonem zarząd zakomunikował powiedział trenerowi, że tak dużo zainwestował w Morę i Niezgodę, że trzeba sprzedać Ebobisse. Giovanni Savarese był wściekły, ale nie miał nic do gadania. Oddali go do San Jose za bardzo duże pieniądze, sporo na tym zarobili, ale szkoleniowiec od razu powiedział, że Niezgoda to nie jest jego napastnik. Nie wprost, to był ukryty przekaz, ale jasne były jego intencje: nie chciał oddawać Ebobisse, chciał grać w rotacji na dwójkę napastników Ebobisse-Mora, a skończyło się na zostawieniu Niezgody. I co? Na początku Polak dostawał żałosne epizody – minutę, dwie, doliczony czas gry.
Ostatnio strzelił gola, zanotował asystę, ale jeśli ktoś oglądał mecze, to widział, że grał tragicznie. Nie odnajduje się. Może w play-off strzeli ze dwa gole i będzie się go łatwiej pozbyć. Ma wysoki kontrakt. W Portland traktują go jasno: słaba forma, liczne kontuzje, przepłacony status DP, stracona kasa.
Nie tak miało być. Ale jak to w Stanach Zjednoczonych – są historie American Dreams i są historie Broken Dreams.
Czytaj więcej:
- „Młody następca Cristiano Ronaldo”. Historia Dawida Hanca
- Jak co środę… JAKUB OLKIEWICZ
- Karuzela z trenerami Premier League. Kto i dlaczego stracił pracę w najbogatszej lidze?
Fot. Newspix