Reklama

TOP20: Najlepsi bramkarze w historii futbolu

redakcja

Autor:redakcja

20 lipca 2021, 13:30 • 34 min czytania 57 komentarzy

Niezatapialny Gianluigi Buffon. Legendarny „Czarny Pająk”, czyli rzecz jasna Lew Jaszyn. Amadeo Carrizo i Ricardo Zamora, o których pisano pieśni. Fenomenalny Iker Casillas, postać fundamentalna dla największych sukcesów hiszpańskiego futbolu. Świrnięty Chilavert, krewki Kahn, solidny van der Sar, inspirujący całą generację Neuer. Kto jest najlepszym bramkarzem w historii futbolu? Dzisiaj spróbujemy poszukać odpowiedzi na to pytanie. Przygotowaliśmy ranking dwudziestu najlepszych golkiperów wszech czasów.

TOP20: Najlepsi bramkarze w historii futbolu

Ranking najlepszych bramkarzy wszech czasów

W jaki sposób tworzyliśmy zestawienie?

W pierwszej kolejności decydowały oczywiście dokonania indywidualne – innowacyjne zachowania danego golkipera, jego wpływ na rozwój futbolu, a także jego statystyki, otrzymane przezeń nagrody. Również ciągłość występów na najwyższym poziomie. Nie ukrywamy jednak, że drużynowe sukcesy też miały dla nas pewne znaczenie. Ostatecznie o to w całej tej futbolowej zabawie chodzi, żeby umieszczać w gablocie trofea. Kandydatów do miejsca w TOP20 było całe mnóstwo. Na dole przedstawiliśmy listę tych, którzy się nie załapali do rankingu, choć mieli w garści sporo argumentów, by ich tutaj wyróżnić.

Zapraszamy również do udziału w ankiecie. No i bez zbędnego przedłużania – startujemy.

Reklama

Zarejestruj się na Fuksiarz.pl

Graj mecze EARLY PAYOUT. Drużyna prowadzi 2:0 w dowolnym momencie, wygrywasz zakład

20. JOSE LUIS CHILAVERT

Zbudowałem sobie wizerunek groźnego gościa. Z tą twarzą nie było to trudne

Jose Luis Chilavert

Świr. Po prostu bramkarski świr. Agresywny, wybuchowy, siejący spustoszenie na przedpolu, wiecznie skonfliktowany z przeciwnikami. W mordę dostał od niego między innymi Diego Maradona. Opluł natomiast Roberto Carlosa, gdy ten zadrwił sobie z jego ojczyzny. No i bramkostrzelny. Jose Luis Chilavert należał bowiem do tego wąskiego grona golkiperów, którym nie wystarcza bronienie dostępu do własnej bramki, ale chcą również nacierać na bramkę przeciwną. W drużynie narodowej Paragwaju zanotował 8 trafień, w klubach strzelił w sumie 59 bramek. Przyzwoity dorobek, prawda?

Tak swoje starcie z Chilavertem opisywał Grzegorz Szamotulski: – Raz jeden, pamiętam, dostałem cztery sztuki w Paragwaju. Końcówka meczu, rzut wolny, nagle cały stadion zaczyna krzyczeć: „Chilavert, Chilavert!”. Co jest grane? Jaki, do diabła, Chilavert? Patrzę z przerażeniem, bo ten wielki niedźwiedź biegnie przez całe boisko, żeby upokorzyć mnie doszczętnie. Rzadko się modlę na boisku, ale wtedy się pomodliłem: „Dobry Boże, niech się dzieje co chce, ale niech ten grubas mi nie strzeli. Mogę jutro skończyć karierę, ale nie w taki sposób”. Gorąco jak w piekle. Pogoda w sam raz, by spalić się ze wstydu. Chilavert – szalony bramkarz drużyny przeciwnej – podszedł do piłki, sapiąc jak wielki zwierz. Spojrzał na mnie bez cienia współczucia. I kopnął. Centymetr obok słupka, na szczęście z niewłaściwej strony. Modlitwy zostały wysłuchane.

Ciekawostka – rozjuszony Chilavert obronił potem jedenastkę wykonywaną przez Mariusza Piekarskiego.

Reklama
Tak Chilavert polował na gola podczas mistrzostw świata w 2002 roku…

… a tak trafił do siatki w starciu z River Plate.

Trzeba wszakże pamiętać, że Chilavert – zwany dość wymownie „Buldogiem” – to nie tylko płomienne wystąpienia w pomeczowych wywiadach, często na tematy polityczne. Nie tylko bójki, nie tylko zwariowane rajdy z piłką i gole ze stałych fragmentów gry. Paragwajczyk w pierwszej kolejności był znakomitym bramkarzem, obdarzonym kocim refleksem, co wręcz zdumiewające przy jego zwalistej posturze. Złotymi zgłoskami zapisał się zwłaszcza w historii Velez Sarsfield – z argentyńską ekipą sięgnął po szereg krajowych trofeów, a także po Copa Libertadores i Puchar Interkontynentalny.

Mniej osiągnął w Europie. – Kiedy byłem w Realu Saragossa, kibice strasznie panikowali – żalił się Paragwajczyk. – Ja grałem po swojemu, a oni wydzierali się z trybun, żebym natychmiast wracał do bramki. Nauczyłem się jednak, by nie słuchać podpowiadaczy, tylko polegać na instynkcie.

19. PETER SHILTON

Shilton między słupkami dodaje pewności całej drużynie

Brian Clough

Peter Shilton koszulkę narodową reprezentacji Anglii zakładał w miarę regularnie przez dwie długie dekady. W sumie w ekipie „Synów Albionu” zanotował aż 125 występów. Dwóch ostatnich na pewno nie wspomina jednak ciepło. W meczu numer 124. nie zdążył zareagować na piłkę odbitą rykoszetem po kiepskim w sumie strzale Andreasa Brehmego z rzutu wolnego. Dzięki tej fartownej bramce Niemcy objęli prowadzenie w półfinałowym starciu z Anglikami na mistrzostwach świata w 1990 roku. Ostatecznie spotkanie zakończyło się triumfem „Die Mannschaft” po serii rzutów karnych.

Z kolei w meczu o brąz Shilton przysnął we własnym polu karnym i pozwolił sobie odebrać piłkę spod nóg, co zaowocowało golem na 1:0 dla Italii, a w konsekwencji zwycięstwem gospodarzy 2:1. Po tych wątpliwej jakości popisach doświadczony zawodnik już się w kadrze nie pojawił.

Byłoby jednak niegodziwością sprowadzanie kariery Anglika do tych niefortunnych zdarzeń. Podobnie jak kojarzenie go wyłącznie jako golkipera, którego Diego Maradona wystrychnął na dudka podczas mundialu w Meksyku. Shilton w swoim najlepszym okresie był naprawdę świetnym golkiperem. Dość powiedzieć, że to właśnie on stał między słupkami w ekipie Nottingham Forest, która szokowała piłkarski świat w latach 1979-80, dwa razy z rzędu sięgając po Puchar Europy. Umówmy się – żeby taka ekipa jak „Tricky Trees” osiągnęła tego kalibru sukcesy, w bramce musiała mieć golkipera najwyższej klasy.

Takiego, który robi różnicę.

Trudno było pokonać Shiltona.

Wyobraź sobie, że jesteś napastnikiem – wymądrzał się przed dziennikarzami Brian Clough, legendarny trener Forest. – Dajesz sobie radę z Lloydem i Burnsem. Potem mijasz nawet Andersona. Ale przed tobą pozostaje jeszcze Shilton. Przecież taki napastnik jest jak włamywacz, który przedostał się do środka banku, ale tam napotyka na tyle zamków i sejfów, że w końcu porzuca napad i wraca do domu z pustymi rękami. Shilton wykonuje dla nas nieprawdopodobną pracę. On wygrywa nam mecze. Sam. Trzyma wynik własnymi rękami. To najlepszy transfer, jakiego dokonałem.

Cóż. Nic dodać, nic ująć. Nie przez przypadek Anglik rozegrał w karierze blisko 1400 (!) oficjalnych meczów.

A, właśnie. Dzięki za Wembley ’73, Peter.

18. MICHEL PREUD’HOMME

Na boisku i w życiu najważniejsze jest dla mnie zaangażowanie. Zawsze wchodzę w stu procentach w to co robię

Michel Preud’homme

Belgijski bramkarz niewątpliwie był najjaśniejszą postacią swojej reprezentacji podczas mistrzostw świata w Stanach Zjednoczonych. Belgowie w gruncie rzeczy niczego wielkiego na turnieju w Stanach Zjednoczonych nie osiągnęli. Z grupy wyszli z trzeciego miejsca, w 1/8 finału przegrali 2:3 z reprezentacją Niemiec. Nie są to nie wiadomo jak niesamowite wyczyny. Jednak Michel Preud’homme do tego stopnia zaimponował swoją postawą między słupkami, że wybrano go najlepszym bramkarzem mistrzostw. Finaliści – Gianluca Pagliuca oraz Claudio Taffarel – musieli się obejść smakiem.

Po mundialu 35-letni wówczas Belg trafił do Benfiki Lizbona. Miał pecha, ponieważ klub pogrążył się akurat w kryzysie, więc Preud’homme niczego godnego uwagi w portugalskiej ekstraklasie nie wygrał. Natomiast na miłość kibiców zdecydowanie zapracował.

Jeżeli chodzi o grę na linii naprawdę mógł w swoim czasie uchodzić za najlepszego na świecie.

Najlepsze interwencje Michela Preud’homme’a.

Zanim jednak Preud’homme wylądował w Portugalii, reprezentował barwy dwóch belgijskich klubów – Standardu Liege oraz KV Mechelen. I w obu ekipach odnosił niebagatelne sukcesy na krajowej, a także europejskiej arenie. W barwach Standardu dotarł do finału Pucharu Zdobywców Pucharów, natomiast z zespołem Mechelen zwyciężył w tych rozgrywkach w aurze olbrzymiej sensacji. – Kiedy opuszczałem Liege, byłem rozczarowany. Spodziewałem się, że klub przedłuży ze mną kontrakt, tymczasem urządzono mi pożegnanie. Nie padła żadna propozycja. Po przeprowadzce do Mechelen przekonałem się jednak, że Standard nie jest pępkiem świata – powiedział MPH. Kluczowe dla jego sukcesu w Mechelen były… nietypowe czynniki.

Jestem przesądny – przyznał eks-bramkarz na łamach Les Sports+. – W dniu meczu wstawałem między 9 a 10. Nigdy przed 9 i nigdy po 10. Jadłem lekkie śniadanie, na ogół kanapki z dżemem. Następnie karmiłem rybki. Potem szedłem po gazetę do sklepu, oddalonego jakieś 500 metrów od mojego domu. Przez ulicę zawsze przechodziłem w tym samym miejscu – po przekątnej między dwiema studzienkami kanalizacyjnymi. Wracałem dokładnie po tej samej linii. Uważając, żeby nie nadepnąć na studzienkę. Po powrocie do domu wypijałem małą filiżankę kawy i dokonywałem przeglądu prasy.

Karmisz rybki o wyznaczonej porze, robisz slalom między studzienkami i wygrywasz Puchar Zdobywców Pucharów. Proste? No pewnie, że proste. – To były bardzo ważne rytuały. Gdy tylko o jakimś zapomniałem, koledzy mieli pretensje! Na przykład nigdy nie wychodziłem z szatni na rozgrzewkę, zanim trener nie zapytał mnie: „Michel, która jest dokładnie godzina?”.

17. AMADEO RAUL CARRIZO

„Wielkim” cię zwą, Amadeo,
bo jesteś marszałkiem bramki
We wszystkich swych interwencjach
udowadniasz, że jesteś genialny

„El Gran Amadeo” – tango napisane w hołdzie dla Carrizo

Pionier. Inspiracja dla Hugo Orlando Gattiego (o czym pisał między innymi Jonathan Wilson), Rene Higuity czy Jose Luisa Chilaverta. Amadeo Carrizo przełamywał wszelkie stereotypy i utarte zwyczaje, jeżeli chodzi o sposób gry bramkarza. Inni kurczowo trzymali się linii, niechętnie wybiegali do dośrodkowań, zasadniczo unikali kontaktów z piłką. A już w żadnym wypadku nie poruszali się poza własnym polem karnym. Tymczasem Argentyńczyk bez skrępowania wyskakiwał poza obręb szesnastki i zawczasu przecinał ataki przeciwników, a nawet inicjował kontry własnej drużyny. Uchodzi on również za pierwszego bramkarza w swoim kraju, który na mecze piłkarskie wychodził w rękawicach, ułatwiających odbijanie i chwytanie uderzeń.

Tak bronił Amadeo Carrizo. W tle słychać dedykowaną mu pieśń…

…którą tutaj odśpiewuje sam Carrizo, niestety zmarły w marcu 2020 roku (z przyczyn naturalnych).

Carrizo to legenda River Plate. W barwach ekipy z Buenos Aires rozegrał przeszło 550 spotkań i zachował 184 czyste konta. Siedmiokrotnie wywalczył mistrzostwo kraju, a także dorzucił do kolekcji kilka sukcesów międzynarodowych. Nie bez kozery unieśmiertelniono go tym pięknym tangiem.

16. UBALDO FILLOL

Fillol to najlepszy bramkarz, jakiego w życiu widziałem

Diego Maradona

Ubaldo Fillol niewątpliwie nie był bramkarzem bezbłędnym, o czym mogli się swego czasu przekonać kibice reprezentacji Polski, ale gdyby każdego golkipera oceniać przez pryzmat jednego czy drugiego nieudanego meczu, to cały ten ranking moglibyśmy spalić w kominku. Patrząc na całokształt dokonań Argentyńczyka, trudno nie mieć wobec niego respektu. Jedna sprawa to osiągnięcia zespołowe – mistrzostwo świata z 1978 roku, szereg krajowych trofeów wywalczonych w barwach River Plate. Jednak Fillol był również graczem niezwykle często wyróżnianym indywidualnie, co nigdy nie stanowiło standardu wśród bramkarzy. W 1977 roku wybrano go piłkarzem roku w Argentynie. W 1978, 1983 i 1984 roku Fillol zajął drugie miejsce w plebiscycie na najlepszego piłkarza Ameryki Południowej. Ustępował tylko gigantom ofensywy – Mario Kempesowi, Socratesowi i Enzo Francescolemu.

Ubaldo „Kaczka” Fillol w akcji.

Co ciekawe, niewiele brakowało, a kariera Fillola załamałaby się tuż po jego debiucie na zawodowym poziomie. – To było traumatyczne przeżycie – przyznał Argentyńczyk na łamach „La Nacion”. – Dzisiaj początkujący zawodnicy mają dużo większe wsparcie. Psychologów, dietetyków, całą armię fizjoterapeutów. No i oczywiście wielu trenerów. Krok po kroku kształtują się technicznie i psychicznie, aż wreszcie są gotowi do gry w pierwszej drużynie. Ja w momencie debiutu miałem 18 lat. Wszystko było dla mnie trudne. Nawet nie zdążyłem powiadomić rodziców, że zagram w meczu ligowym. Przyprowadzono mnie na stołówkę, gdzie siadłem samotnie i zjadłem obiad w ciszy. Z kim miałem rozmawiać, skoro nikt się do mnie nie odezwał? Ja byłem nastolatkiem, a to byli dorośli faceci. Umierałem tam z zażenowania. I to się potem przełożyło na wydarzenia boiskowe. Przypłaciliśmy mój stres porażką.

Quilmes, gdzie Fillol stawiał pierwsze piłkarskie kroki, poległo tamtego dnia 3:6 z Huracanem. – Czyste konto w debiucie udało mi się utrzymać przez dwie minuty… – przyznał Ubaldo. Po meczu popłakał się ze wstydu i złości. W pierwszym odruchu chciał po prostu uciec, rzucić futbol w cholerę. Ale ostatecznie zdołał się pozbierać do kupy. Dziś Argentyńczyk podkreśla, jak ważne jest, by młodzi piłkarze nie byli zbyt prędko rzucani na głęboką wodę.

15. FRANTISEK PLANICKA

Nigdy nie poprosił działaczy Slavii o dodatkowe pieniądze za grę. Jego największą zachcianką była para porządnych butów

dziennikarz Michal Gavron

Powszechnie uważany za jednego z najwybitniejszych bramkarzy lat 20. i 30. poprzedniego stulecia, Frantisek Planicka zapisał naprawdę piękną kartę swoimi wieloletnimi występami w barwach Slavii Praga oraz reprezentacji Czechosłowacji. Na arenie klubowej kolekcjonował trofea – wielokrotnie wywalczył mistrzostwo i puchar kraju, a w 1938 roku „Czerwono-Biali” zwyciężyli także w Pucharze Mitropa (inaczej mówiąc: w Pucharze Europy Środkowej). Jeżeli chodzi o drużynę narodową, w 1934 i 1938 roku Planicka wziął z nią udział w mistrzostwach świata. Ten pierwszy turniej zakończył się dla Czechosłowaków wicemistrzostwem globu, lecz – paradoksalnie – jeszcze słynniejszy okazał się ich występ na mundialu w we Francji.

To w czerwcu 1938 roku doszło bowiem do owianej złą sławą „bitwy w Bordeaux”, jaką stoczyły ze sobą reprezentacje Czechosłowacji i Brazylii w ćwierćfinale turnieju. Po niezwykle brutalnym spotkaniu padł remis 1:1, trzeba zatem było zarządzić rewanż, w którym „Canarinhos” zatriumfowali 2:1.

Fragmenty „bitwy o Bordeaux”.

W drugim meczu zabrakło na murawie kilku gwiazdorów czechosłowackiej drużyny, którym oponenci po prostu połamali kości. Urazu nabawił się między innymi Planicka. W trakcie spotkania starł się z jednym z Brazylijczyków i złamał rękę, ale postanowił dotrwać na murawie do ostatniego gwizdka arbitra. I udało mu się w tym czasie zachować czyste konto, czym wzbudził powszechne uznanie dziennikarzy i kibiców. – Byliśmy piłkarzami, ale utrzymywaliśmy się na co dzień z normalnej pracy – wspominał golkiper. – Reakcje fanów były bardzo miłe. Pamiętam, że przed finałem mundialu we Włoszech jakaś Czeszka przysłała mi paczkę pełną knedli z wiśniami i twarogiem. Dołączyła też liścik: „żebyś nie musiał cały czas jeść tego ich makaronu”.

Niestety, w finale ulegliśmy Włochom 1:2. Nie dało się tam wygrać. Cały świat zgodnie twierdził, że reprezentacja Czechosłowacji była wtedy najlepsza na świecie, ale w kraju faszysty Mussoliniego nie mieliśmy szans na uczciwe sędziowanie – dodał Planicka.

14. HANS VAN BREUKELEN

Co się wydarzyło? Hans van Breukelen się wydarzył…

Emilio Butragueno

W 1988 roku Hans ban Breukelen rozbił bank.

W barwach PSV Eindhoven zgarnął potrójną koronę – w finale Pucharu Europy jego kluczowa interwencja pozwoliła holenderskiemu klubowi pokonać Benficę Lizbona po serii rzutów karnych. Jedenastkę Holender obronił również w finale mistrzostw Starego Kontynentu, gdzie „Pomarańczowi” zwyciężyli 2:0 ze Związkiem Radzieckim. To był zdecydowanie rok należący do van Breukelena. Gdzie się nie pojawił, tam robił różnicę. Co o tyle interesujące, że poprzedni sezon był z kolei jednym z najgorszych w jego karierze i nie brakowało takich, którzy mocno powątpiewali w jego klasę.

Chyba najmocniej van Breukelen zalazł za skórę piłkarzom Realu Madryt. PSV pokonało „Królewskich” w półfinale Pucharu Europy. –  Myślę, że można powiedzieć iż wtedy graliśmy najpiękniejszą i najlepszą piłkę na świecie – wspominał Leo Beenhakker w rozmowie z „Dziennikiem”. – Wszystko szło dobrze, aż do czasu tego półfinału z PSV Eindhoven. Ten dwumecz to zdecydowanie największa klęska w mojej karierze. W rewanżu w Eindhoven stłamsiliśmy rywali, nie schodziliśmy z ich połowy. Graliśmy fantastyczny mecz. Butragueno obijał słupki i poprzeczki, a Sanchezowi nie wychodziło nawet to jego słynne uderzenie nożycami. Tamtego wieczoru nie przegraliśmy z PSV, ale z ich bramkarzem. Hans van Bruekelen dokonywał cudów. Bronił w tak niewiarygodnych sytuacjach… Naprawdę uwierzyłem, że na jego bramce siedzi anioł. (…) Piłka nożna po prostu bywa niesprawiedliwa.

„Nożyce? Nie dziś, panie Sanchez” – zakomunikował van Breukelen.

Tę interwencję sam van Breukelen uważa za najlepszą w swoim życiu.

Czterokrotnie van Breukelen został wybrany najlepszym bramkarzem w Holandii, aczkolwiek międzynarodowych wyróżnień z jakichś powodów mu skąpiono. Nawet w 1988 roku nie nagrodzono go tytułem najlepszego golkipera świata. Niebywałe.

13. GYULA GROSICS

Gyula był samotnikiem. Wolał grać w szachy niż pić i oglądać westerny razem z resztą kadry

Jonathan Wilson

Coś tam musiałeś umieć, skoro chłopaki ze „Złotej Jedenastki” stawiali cię na budzie.

W historii futbolu można wyróżnić pewnie ze trzydziestu bramkarzy, których fachowcy w tej czy innej publikacji tytułują jako pionierów w zakresie uczestniczenia w rozgrywaniu piłki. Tak zwanych sweeper-keeperów. Ostatnim z nich jest naturalnie Manuel Neuer, a jednym z pierwszych – Gyula Grosics. Węgier zanotował aż 86 występów w drużynie narodowej. Zdobył z nią olimpijskie złoto w 1952 roku, a dwa lata później nieoczekiwanie poległ w finale mistrzostw świata. Tak czy owak wybrano go jednak do najlepszej jedenastki turnieju. Dwukrotnie został również wskazany jako Piłkarz Roku na Węgrzech, a niełatwo było o takie wyróżnienie, kiedy aspirowani do niego również Ferenc Puskas, Sandor Kocsis czy Nandor Hidegkuti.

Grosics w akcji za swoich najlepszych czasów…

… a tutaj w trakcie ostatniego występu w karierze. W wieku 82. lat.

Na temat „Czarnej Pantery” – jak często nazywano Węgra – pisał Jonathan Wilson w książce „Bramkarz czyli autsajder”. – Grosics był charyzmatyczną, choć ekscentryczną postacią o naturalnym uroku osobistym. Wpasowywał się w stereotyp bramkarza-samotnika. Miewał napady wściekłości i był strasznym hipochondrykiem. Na treningi przychodził w czerwonym berecie, ponieważ wierzył, że pomoże mu on uniknąć urazów głowy. Podczas „meczu stulecia” na Wembley nalegał zaś na zmianę z powodu kontuzji na dziesięć minut przed końcem spotkania. Mimo że rzekomy uraz nie sprawiał mu żadnych widocznych problemów. Sędzia Leo Horn podejrzewał, że bramkarza po prostu ogarnął niepokój. Spotkanie dobiegało końca i Węgrzy byli bliscy historycznego triumfu. Grosics mógł się obawiać, że popełni jakiś błąd, który nagle zaprzepaści wysiłki kolegów z ofensywy.

Grosics nie był lubiany przez komunistyczne władze kraju. W 1949 próbował nielegalnie opuścić Węgry, siedem lat później zaangażował się zaś w powstańczy zryw. Kiedy w 1962 roku – już na finiszu kariery – chciał związać się z Ferencvarosem, transfer został zablokowany przez nieprzychylnych mu polityków. Ale golkiper doczekał się symbolicznego występu w ekipie „Zielonych Orłów”. 46 lat później wybiegł na murawę w meczu towarzyskim.

12. GORDON BANKS

Strzeliłem gola, ale… Banks obronił

Pele

Anglikom niekiedy udaje się wcisnąć Gordona Banksa nawet na podium w rozmaitych rankingach najlepszych bramkarzy w historii. Ale równie dobrze my moglibyśmy w TOP10 umieścić Jana Tomaszewskiego. Są ku temu jakieś wątłe podstawy, lecz tylko wtedy, gdy patrzy się nie temat wyłącznie przez pryzmat sentymentów. Jasne, Banks fantastycznie się spisał podczas mistrzostw świata w 1966 roku. Wygrał mundial. Jednak na tym się jego znaczące sukcesy kończą. W latach 1959-19677 strzegł dostępu do bramki Leicester, potem przez kilka lat grał w Stoke. Z jedną i drugą ekipą wygrał Puchar Ligi.

I tyle. Trochę mało, prawda?

Choć trzeba Anglikowi oddać, że na linii był fenomenalny.

„Parada stulecia”. Strzela Pele, broni Banks.

Starzejesz się, „Banksy”. Kiedyś łapałeś takie strzały – skarcił kolegę Bobby Moore po tym uderzeniu Pelego.

Niestety kariera Gordona nie zakończyła się happy endem. W 1972 roku Banks wracając swoim Fordem Mustangiem z sesji rehabilitacyjnej (leczył kontuzję ramienia) stracił panowanie nad autem i władował się pod ciężarówkę. Po wielokrotnych badaniach okazało się, że stracił niemal całkowicie wzrok w prawym oku, więc było wiadomo, że na najwyższym poziomie już bronić nie będzie. Jednak na USA jego forma i zdrowie wystarczyły. Golkiper przeprowadził się do Miami, dokładniej do Fort Lauderdale Strikers. – Tylko tam chcieli ślepego bramkarza – wspominał Anglik w swojej autobiografii.

11. RICARDO ZAMORA

Zamora wzbudzał panikę wśród napastników

poeta Eduardo Galeano

Jeżeli kibice nazywają bramkarza „El Divino” – „Boskim” – dość dobitnie świadczy to o jego możliwościach. A właśnie takiego przydomka dorobił się Ricardo Zamora, jedna z największych legend hiszpańskiego futbolu. Katalończyk w latach 1916-1936 grał kolejno dla Espanyolu, FC Barcelony, znowu Espanyolu, a potem także dla Realu Madryt, za co bynajmniej nie zapałano do niego większą miłością w jego rodzimym regionie. Z każdą z tych ekip osiągał niebagatelne sukcesy. Espanyol i Barcę prowadził w sumie do pięciu tytułów mistrzowskich w Katalonii i trzech krajowych pucharów. Z kolei jako golkiper Realu Madryt dwukrotnie sięgnął po triumf w La Lidze, dorzucając do tego również dwa Puchary Hiszpanii.

Gdzie się nie ruszył, tam wygrywał. Po prostu.

Już jako dzieciak Zamora robił furorę w podwórkowych rozgrywkach toczonych pośród barcelońskich kamieniczek, mimo że pierwszy mecz piłkarski obejrzał dopiero w wieku 14. lat. Działacze Blaugrany mieli więc początkowo pewne opory z zatrudnieniem w swojej ekipie nastolatka. Skorzystał na tym właśnie wspomniany Espanyol, który bardzo odważnie umożliwił nieopierzonemu Zamorze występy na najwyższym poziomie i nie pożałował tej decyzji. Niepocieszony był natomiast ojciec golkipera. Chciał on bowiem, by Ricardo poszedł w jego ślady, skończył akademię medyczną i został lekarzem.

Niewiele zachowało się nagrań z występów Zamory, niestety.

Zamora był golkiperem tyleż znakomitym, co kontrowersyjnym. Oburzenie w Katalonii wywoływały jego polityczne poglądy, lecz nawet na boisku „Boski” regularnie wywoływał skandale. Stosunkowo często zdarzało mu się bowiem tłuc przeciwników po gębie. Najsłynniejszy tego rodzaju incydent miał miejsce w trakcie igrzysk olimpijskich w 1920 roku, kiedy hiszpańska drużyna narodowa stawiała pierwsze kroki na arenie międzypaństwowej. Ostatecznie sięgnęła wtedy po srebrne medale, korzystając na tym, że fazę pucharową turnieju powtórzono po dyskwalifikacji Czechosłowacji. Zamora wyleciał z boiska w 78. minucie starcia z Włochami za cios wymierzony w szczękę jednego z oponentów. Potem przyłapano go też na próbie przeszmuglowania do Hiszpanii kubańskich cygar. Cygara i koniak – to były dwie wielkie słabości golkipera, nazwisko którego nosi dziś nagroda przyznawana najlepszemu bramkarzowi sezonu w Hiszpanii.

Najsłynniejszy mecz z udziałem Zamory?

Niewątpliwie finał krajowego pucharu w 1936 roku. Real Madryt (wtedy Madrid FC) z 35-letnim Zamorą w bramce pokonał Barcelonę 2:1 na miesiąc przed wybuchem wojny domowej w Hiszpanii. Tamten „Klasyk” to naprawdę był starcie o wysokiej temperaturze. „El Divino” w ostatnich sekundach spotkania popisał się genialną interwencją, uniemożliwiając swojemu byłemu klubowi zdobycie wyrównującego gola. Inna sprawa, że nawet w trakcie wojny sporo się mówiło o Zamorze. Propagandyści strony nacjonalistycznej rozpuścili w narodzie plotkę, że republikanie… zamordowali bramkarza.

Zamora przez lata uchodził za największego konkurenta Frantiska Planicki w walce o status najlepszego golkipera na świecie. Jego sława była tak olbrzymia (oczywiście jak na tamte lata), że nawet polski poeta, Kazimierz Wierzyński, poświęcił Katalończykowi wiersz. Łapcie fragment:

I pokażcie mi teraz – gdzie, w jakich teatrach
Milion widzów wystrzeli takim wielkim głosem:
Zamora, lecąc w górę, jak żagiel na wiatrach,
Za Atlantyk wybija piłkę jednym ciosem!

10. PETR CECH

To po prostu wielki profesjonalista i wybitny bramkarz

Jose Mourinho

– Pamiętam, jak Petr obronił trzy karne w finale Ligi Mistrzów, a po wszystkim pobiegł wprost do mnie. Tak jakbym to ja był bohaterem tamtego wieczora w Monachium! – wspominał Didier Drogba. – Potrzebowałbym miliona słów, żeby opisać jego dobre serce, jego profesjonalizm i jego mentalność.

Sezon 2011/12 okazał się tak naprawdę ukoronowaniem niesamowitej kariery Petra Cecha. Ukoronowaniem dość nieoczekiwanym. Wydawał się bowiem, iż czeski golkiper – podobnie jak jego doświadczeni partnerzy z Chelsea – najlepsze lata ma już za sobą. Cech, Lampard, Drogba, Terry, Ashley Cole… Jeżeli ta ekipa miała zatriumfować w Lidze Mistrzów, to odpowiedni moment był na to cztery lata wcześniej w Moskwie. Ale wtedy w serii rzutów karnych The Blues okazali się słabsi od Manchesteru United. Cech odbił wprawdzie jedenastkę wykonywaną przez Cristiano Ronaldo, lecz później zabrakło mu już wyczucia. „Czerwone Diabły” zasiadły na europejskim tronie, a Chelsea zaczęła się – przynajmniej z pozoru – krok po kroku oddalać od marzenia o Pucharze Mistrzów.

Wiosną 2012 roku londyńczycy wbrew logice pomaszerowali jednak po zwycięstwo w Champions League. I trzeba Cechowi oddać, że długimi momentami w pojedynkę ciągnął on swój zespół do wytęsknionego sukcesu. Bronił jak za najlepszych lat.

Miał Petr Cech czutkę na linii, trzeba mu to oddać.

Jednakże – abstrahując od międzynarodowych sukcesów – Czech najwyższą formę prezentował tuż po transferze do Chelsea.

W sumie zdobył cztery tytuły mistrzowskie w Premier League, pięć Pucharów Anglii, trzy Puchary Ligi, cztery Tarcze Dobroczynności. Do tego Złote Rękawice za największą liczbę czystych kont w sezonie, które Cechowi udało się zgarnąć aż czterokrotnie (w dwóch różnych klubach). Za pierwszym razem (w sezonie 2004/05) czeski bramkarz nie wpuścił gola w… 24 ligowych meczach. Chelsea generalnie miała w tamtych rozgrywkach przepotężną, znakomicie zorganizowaną defensywę, lecz ta statystyka i tak brzmi jak wyjęta z kosmosu. Łącznie Czech zachował czyste konto w Premier League 202 razy w 443 występach dla The Blues i Arsenalu, co daje blisko połowę meczów bez wpuszczonego gola. Jego passa dziesięciu spotkań z rzędu bez straconej bramki jest drugą co do długości w dziejach PL, a ośmiu spotkań z rzędu bez wpuszczonej bramki – trzecią w tym względzie. Gigant.

Pewnie sklasyfikowalibyśmy go jeszcze odrobinkę wyżej, gdyby nie słodko-gorzka przygoda w narodowych barwach. Jasne, półfinał Euro 2004 to niebagatelne osiągnięcie czeskiej kadry, ale później Cech nieco rozczarowywał na wielkich turniejach. Popełniał kosztowne błędy. Poza tym – rys na jego dorobku właściwie brak. Choć trzeba wziąć poprawkę na fakt, że przez paskudną kontuzję jego kariera w pewnym momencie trochę zwolniła.

Przeczytaj: „Dobry perkusista, wybitny bramkarz. Po prostu Petr Cech”

9. OLIVER KAHN

Gram brutalnie? Piłka nożna to męski sport

Oliver Kahn

Sukcesy na arenie klubowej, z triumfem w Lidze Mistrzów na czele. Olbrzymia charyzma. Zapadające w pamięć, spektakularne interwencje. No i cholernie trudny charakter oraz napady agresji, ale przecież nie ma na tym świecie ludzi idealnych. Gdyby 30 lipca 2002 roku Niemcy pokonali Brazylijczyków w finale mundialu, pewnie do wyliczanki jego licznych osiągnięć doszłaby również Złota Piłka. Jak wiele czasem w futbolu może zależeć od jednego spotkania, prawda? Oliver Kahn na mundialu w Korei i Japonii spisywał się fenomenalnie, właściwie bezbłędnie. Pierwszą i ostatnią pomyłkę popełnił jednak akurat w tym momencie, gdy oczy całego piłkarskiego świata były nań zwrócone. Właśnie w wielkim finale.

W efekcie to Canarinhos zgarnęli tytuł. Ronaldo został bohaterem, a Niemiec… cóż, chyba pierwszy raz w jego niepowodzenie spotkało się z czymś w rodzaju kibicowskiego współczucia. Wcześniej wpadki krnąbrnego golkipera u widzów wzbudzały raczej schadenfreude. – Popełniłem jeden błąd w trakcie całych mistrzostw – cedził po meczu Kahn przez zaciśnięte zęby. – To najgorsza chwila całej mojej kariery. Nie ma sposobu, bym poczuł się lepiej.

– Nigdy nie zdołam wyrzucić tego momentu z pamięci. Pokazał też dziennikarzom kontuzjowany palec, który przypuszczalnie utrudnił mu kluczową interwencję i sprawił, że niby-łatwy chwyt przerodził się w koszmar. Zapytano go, czy to ten uraz spowodował fatalną pomyłkę. – Nie – odparł. Po latach wspominał: – Miałem wrażenie, że cały świat mnie obserwuje. Czy cierpię? Jak mocno cierpię? Świat gapił mi się prosto w twarz. Byłem nagi, a jednocześnie czułem się winny. To ja spieprzyłem. To się po prostu stało, choć nie mogło się stać. Grałem na tym mundialu swój najlepszy futbol, byłem maksymalnie skuteczny. Osiągnąłem ten poziom koncentracji i pewności siebie, który dawał mi absolutną gwarancję, że mogę na sobie polegać. I wtedy to się stało…

Najsłynniejsze interwencje Olivera Kahna…

… i najsłynniejsze awantury z udziałem Niemca.

Nie skupiajmy się jednak przesadnie w przypadku Kahna na porażce w finale mistrzostw świata. To przecież głównie jego zasługa, że reprezentacja Niemiec – w 2002 roku dość przeciętna kadrowo jak na swoje standardy – w ogóle dotarła tak daleko. Aczkolwiek triumfu w narodowych barwach bramkarzowi brakuje w dorobku najbardziej. Był wprawdzie członkiem niemieckiej kadry podczas Euro 1996, lecz nie pojechał na turniej jako jedynka.

W klubie wygrał natomiast wszystko. Wywalczył z Bayernem Monachium osiem tytułów mistrzowskich, zatriumfował w Champions League i został wybrany najlepszym zawodnikiem finałowej konfrontacji z Valencią, wygranej przez Bawarczyków po serii jedenastek. Często doceniano go zresztą indywidualnie – wielokrotnie otrzymał tytuł najlepszego bramkarza świata, Europy, Bundesligi. Dwa razy uplasował się na najniższym stopniu podium Złotej Piłki. A nie brakowało takich, którzy uważali, iż w 2001 roku to właśnie Niemiec najmocniej zapracował na zwycięstwo w plebiscycie France Football.

„Der Titan”. Trafnie go przezwano.

Przeczytaj: „Furiat, terrorysta, cudotwórca. Historia Olivera Kahna”

8. EDWIN VAN DER SAR

Bramkarz nigdy nie może oglądać się za siebie. Jeżeli to robi, znaczy, że piłka jest już w siatce

Edwin van der Sar

Pim Doesburg, były trener bramkarzy, powiedział niegdyś wprost: – van der Sar to doskonały golkiper, ale w konkursach jedenastek jest bezużyteczny. Wszyscy mówią, że rzuty karne to loteria. Nonsens! Czas wreszcie wymazać z futbolowej debaty to głupie powiedzenie. Mówię to za każdym razem, gdy proszą mnie o zdanie w telewizji. Rzut karny to element obcy w piłce nożnej, ale to nie oznacza, że nie ma tutaj miejsca na umiejętność, na rzemiosło, na technikę. Wiem, że Johan Cruyff ma inne zdanie, ale tutaj się myli. Wie o piłce wszystko, lecz nie rozumie karnych. Sam nie wykonywał ich najlepiej.

Przeklęte rzuty karne. To był zawsze największy kompleks Edwina van der Sara.

W połowie lat 90. Holender zawojował Ligę Mistrzów wraz z Ajaksem Amsterdam. Potem jego kariera lekko wyhamowała po nieudanym pobycie w Juventusie, lecz van der Sar odbudował się w Fulham, a następnie powrócił na światowy top w Manchesterze United. W Premier League spisywał się znakomicie. Brakowało mu jednak tego jednego, jedynego momentu, który stałby się obrazkiem definiującym całą jego karierę. Aż wreszcie Holender się doczekał. 21 maja 2008 roku jego parada w rzutach karnych zapewniła „Czerwonym Diabłom” triumf w finale Ligi Mistrzów nad Chelsea.

Van der Sar miał wtedy 38 lat. Cierpliwości nie można mu odmówić. Gdy do ciebie należy ostatnia interwencja meczu, gdy czujesz decydującą piłkę na swoich pięściach, gdy ona nie wpada… To najlepsze uczucie. Potem są cztery sekundy spokoju. Pamiętam wieczór w Moskwie. Stałem tam w deszczu, widziałem kolegów pędzących w moją stronę. Ale przez cztery cudowne sekundy stałem sam. I obserwował mnie cały świat. Nie można czuć się lepiej.

Edwin van der Sar opowiada o triumfie w Champions League.

Liga Mistrzów zawsze była żywiołem Holendra. Zachował w niej czyste konto aż 52 razy przy 98. występach, co jest wynikiem po prostu kosmicznym. Żaden z topowych golkiperów nie może się pochwalić podobnie imponującą skutecznością. Ale i na polu ligowym van der Sar bił rozmaite rekordy. W Premier League potrafił powstrzymywać rywali przed zdobyciem bramki przez 1311 minut, co jest naturalnie rekordem wszech czasów.

Przeczytaj: „Edwin van der Sar, czyli historia kiepskiego rockandrollowca”

7. PETER SCHMEICHEL

Bramkarze czasem sami wygrywają mecze. Peter czyni to częściej niż ktokolwiek inny

Ryan Giggs

Trudno o lepszy przykład golkipera, który stanowił dla swojego zespołu wartość dodaną. Peter Schmeichel naprawdę potrafił zrobić między słupkami więcej niż jakikolwiek inny bramkarz w jego czasach. Trudno powiedzieć, czy to była po prostu kwestia umiejętności – chyba nie, ostatecznie w latach 90. nie brakowało na światowych boiskach znakomitych bramkarzy. O sukcesie Schmeichela decydowała raczej psychika. Mental. Duńczyk był do tego stopnia pewny swojej klasy, że deprymował napastników. Mącił spokój w ich głowach. Sprawiał, że plątały im się nogi.

Najpiękniejsze parady Petera Schmeichela.

Schmeichel był też jednym z pierwszych bramkarzy-rozgrywających.

Nie takim w nowoczesnym tego zwrotu pojmowaniu. Kopać nie kopał najdokładniej, sir Alexowi Fergusonowi zdarzało się z tego powodu odpalać Duńczykowi suszarkę. Za to jego długie wyrzuty dodały nowy wymiar do taktyki Manchesteru United. Zespół do pewnego momentu rzadko grał bowiem szybkim kontratakiem. Mając po bokach takie torpedy jak Ryan Giggs, Andrei Kanchelskis czy Lee Sharpe aż prosiło się jednak, by wykorzystać zasięg i precyzję wyrzutów Duńczyka. – Były one potężne i pozwalały kolegom natychmiast stwarzać zagrożenie po drugiej stronie boiska. To, co robił, wyprzedzało jego czasy – rozpływał się w komplementach nad Schmeichelem czołowy bramkarz Serie A Samir Handanović cytowany w książce Michaela Coxa „The Mixer”.

Duński rewolucjonista karierę zakończył z pięcioma mistrzostwami Anglii, zaś pobyt w Manchesterze United ukoronował zdobyciem w 1999 roku Pucharu Mistrzów po niezwykłym finale z Bayernem Monachium. Trzy razy – w 1992, 1993 i 1998 roku – sięgał po nagrodę Bramkarza Roku UEFA, w 2007 roku został wybrany bramkarzem drużyny stulecia ligi angielskiej PFA. No a na Euro 1992 poprowadził reprezentację Danii do sensacyjnego triumfu. I już za ten jeden wyczyn należało rozważać umieszczenie Schmeichela w zestawieniu, tymczasem dla niego to tylko kropla w morzu sukcesów.

6. IKER CASILLAS

Hiszpania właściwie nie traci goli. Głównie za sprawą Casillasa

Gianluigi Buffon

Zacznijmy od krótkiej wyliczanki:

  • mistrzostw świata
  • dwa tytuły mistrza Europy
  • pięć zwycięstw w lidze hiszpańskiej, jedno w portugalskiej
  • trzy triumfy w Pucharze Mistrzów

Pod względem indywidualnych statystyk Iker Casillas nie zawsze był aż takim kozakiem, jak można by było sądzić na pierwszy rzut oka, ale już sama kolekcja wywalczonych trofeów każe sklasyfikować Hiszpana wysoko. Tym bardziej że Casillas – nie licząc może ostatnich lat kariery – zasłynął jako golkiper specjalizujący się w kluczowych interwencjach podczas spotkań o najwyższym ciężarze gatunkowym. Nie byłoby wieloletniej dominacji reprezentacji Hiszpanii na wielkich imprezach, gdyby nie czujność „Świętego Ikera”. Stawał na wysokości zadania w chwilach, gdy drużyna najmocniej go potrzebowała.

Spektakularne robinsonady Ikera Casillasa.

Cokolwiek Florentino Perez nawygadywał prywatnie, Casillas pozostanie jedną z największych postaci w dziejach Realu Madryt. Można mu zarzucić chyba tylko to, że nie był golkiperem równie odpornym na upływ czasu co reszta czołówki rankingu. Niedługo po trzydziestych urodzinach zaczął zauważalnie spuszczać z tonu. No ale trzeba w pierwszej kolejności brać pod lupę szczyt formy. A w swoim primie Casillas wyprawiał między słupkami cuda. Pewnie gdyby wspomniany Perez na początku XXI wieku ustawiał przed Hiszpanem rozsądniej skompletowaną defensywę, dorobek bramkarza byłby jeszcze bardziej okazały.

5. SEPP MAIER

Trzeba mieć nie po kolei w głowie, żeby sprawdzić się w bramce. Sam jestem tego przykładem

Sepp Maier na łamach „Przeglądu Sportowego”

Niewielu piłkarzy może o sobie powiedzieć, że zrewolucjonizowało rynek sprzętu piłkarskiego w takim stopniu, jak zrobił to Sepp Maier. To on był bowiem pierwszym bramkarzem noszącym rękawice takie, jakimi znamy je dziś. W 1973 roku firma Reusch zdecydowała, że Niemiec będzie najbardziej kompetentnym człowiekiem, by opowiedzieć, czego dokładnie oczekuje od swojego sprzętu wysokiej klasy golkiper.

Tak wysokiej, że przez półtora dekady nie opuścił on choćby jednego ligowego spotkania w barwach Bayernu. Jego rekord – 442 spotkania w Bundeslidze z rzędu – wydaje się być absolutnie nie do pobicia. A wynik byłby jeszcze mocniej wyśrubowany, gdyby nie wypadek samochodowy, w którym Maier mógł stracić życie. Wracając z meczu towarzyskiego w trakcie burzy golkiper zderzył się z innym samochodem i przeżył tylko dzięki temu, że Uli Hoeness zmusił ratowników medycznych, by przeniesiono poturbowanego Maiera do lepszego szpitala niż ten, w którym pierwotnie wylądował.

Latka lecą, ale „Kot z Azzing” nie traci pogody ducha.

To właśnie za czasów Maiera Bayern był najpotężniejszy w swojej historii, nie licząc naturalnie obecnej epoki.

Trzy razy z rzędu Bawarczycy z Maierem między słupkami zdobywali Puchar Europy, cztery razy triumfowali w Bundeslidze. Rywale szczerze nienawidzili wówczas Bayernu, co brało się przede wszystkim z zazdrości. To bawarski zespół skupiał czołowych niemieckich zawodników. Franza Beckenbauera, Gerda Mullera, Karla-Heinza Rummeniggego, czy właśnie Maiera. Nie raz i nie dwa zdarzały się wyzwiska, czy nawet akty agresji wobec piłkarzy FCB. Na łamach książki „Tor!” Uli Hesse wspomina kilka takich. Na przykład gdy fani Werderu nazywali „Kota z Anzing” gnojem, Mullera gównem, a Beckenbauera szczynami. Albo kiedy kibice Oberhausen otoczyli zawodników udających się po spotkaniu do autokaru.

To było jak jakiś lincz na Dzikim Zachodzie – wspominał Maier. Ale bronić się potrafił. W Bremie sprowadził jednego z kibiców do parteru, a gdy w Hanowerze jeden z bardziej krewkich miejscowych próbował mu przyłożyć parasolem, jednym ciosem rozwiązał konfliktową sytuację. Najskuteczniejszy był jednak w bronieniu dostępu do bramki. W 1972 roku został mistrzem Europy, dwa lata później zdobył mistrzostwo świata.

Kariera kompletna.

4. DINO ZOFF

Zoff zachowywał chłodną głowę nawet w najbardziej emocjonujących momentach meczów

Enzo Bearzot

Gdyby nie wrodzone poczucie własnej wartości, jego kariera skończyłaby się jeszcze zanim na dobre się rozpoczęła. Na szczęście Dino Zoff – prawdziwa legenda calcio – był nie do złamania. Nawet odrzucony jako nastolatek w Interze Mediolan i Juventusie, gdzie szkoleniowcy uznali, iż z chłopaka o tak marnych warunkach fizycznych nie będzie wielkiego golkipera. Nawet przyjmujący pięć sztuki w ligowym debiucie, nawet spadający z Serie A ze swoimi dwoma pierwszymi klubami. Zoff stale wierzył, że jego czas prędzej czy później nadejdzie. I tak się rzeczywiście stało.

„Czas” to właściwie mało powiedziane. Gdy już wdrapał się na szczyt, w Italii nastała wręcz epoka Zoffa. A wszystko dzięki jego babci, która kazała mu jeść więcej jajek na śniadanie. Drobna zmiana w diecie i Dino podrósł o prawie 40 centymetrów między 14. a 19. rokiem życia.

Zoff w akcji.

Wspominaliśmy na Weszło: „Przełomem w karierze Zoffa był powrót z Mantovą do pierwszej ligi w 1966 roku, gdy Włoch dał się poznać ze swojej najlepszej strony. Zapracował sobie na transfer do Napoli, skąd trafił za spore pieniądze do Juventusu. Tego samego, który dokładnie szesnaście lat wcześniej małemu chłopaczkowi z wielkim marzeniem pokazał drzwi. Dalszą część historii wszyscy znamy. Sześć tytułów mistrza Włoch, Puchar UEFA, dwa finały Pucharu Europy i oczywiście perły w koronie – mistrzostwo świata (1982) i Europy (1968). W 1973 roku Włoch wyścig o Złotą Piłkę przegrał tylko z Johanem Cruyffem. Trzy razy nominowano go do najlepszej drużyny wielkiej piłkarskiej imprezy (na mundialu 1982, a także Euro 1968 i 1980)”.

Co tu dużo mówić – fenomenalny dorobek. Owszem, brakuje trochę Zoffowi triumfu w najbardziej prestiżowych rozgrywkach klubowych (co ci wielcy, długowieczni włoscy bramkarze mają z tymi porażkami w finałach Pucharu Europy/Ligi Mistrzów?), ale nie będziemy się czepiać. Tym bardziej że Włoch był nie tylko wspaniałym bramkarzem, ale i doskonałym liderem w szatni. Cichym, lecz utrzymującym w zespole właściwą atmosferę.

3. MANUEL NEUER

To, co pokazuje na boisku Neuer, to po części umiejętności, a po części siła psychiczna

Andreas Kopke

Co my wam tutaj będziemy dużo opowiadać o Manuelu Neuerze? Jeśli pasjonujecie się futbolem, to musicie wiedzieć o nim wszystko. O jego wpływie na kształt współczesnej piłki. O jego brawurowych zachowaniach, fenomenalnych paradach i ciągnącej się w nieskończoność liście jego sukcesów.

Neuer to klasa sama w sobie. Aż trudno uwierzyć, że na początku swojej przygody z futbolem straszna była z niego płaksa. Lothar Matuschak, wieloletni trener bramkarzy w Schalke, który z bliska obserwował pierwsze kroki Manuela w piłce, opowiadał: – To był bardzo bojaźliwy zawodnik. Widziałem wielu młodych piłkarzy, ale żaden nie reagował na boiskowe niepowodzenia aż tak emocjonalnie. Manuel nie potrafił zrozumieć, że bramkarzowi czasem zdarza się puścić gola. Od razu płakał albo odwracał się plecami i twierdził, że już nie chce bronić. Każdą puszczoną bramką obarczał siebie.

Do dziś Neuer robi nad wyraz kwaśną minę nawet wówczas, gdy rywale pokonują go przy wyniku 6:0 dla Bayernu. Ale swą słabość przekuł w atut. – Na tej pozycji ani rusz bez spokoju i wewnętrznego opanowania. Neuer, gdy coś pójdzie nie po jego myśli, natychmiast odstawia to na bok. Ma rzadką zdolność wymazywania na pewien czas z głowy niepowodzeń i wracania do nich dopiero na pomeczowej analizie – dowodzi Andreas Kopke.

Tu mały Manuel lamentuje po straconym golu…

… a tutaj wielki Neuer powstrzymuje gwiazdorów światowego futbolu.

Był taki moment, gdy wpadł w dołek formy. Niemieckie media domagały się od Joachima Loewa, by w reprezentacji kraju prawdziwą szansę otrzymał Marc-Andre ter Stegen. Zresztą sam golkiper Barcelony również sugerował, iż teraz to jemu bardziej należy się bluza z numerem jeden w kadrze. Trzeba jednak oddać Neuerowi, że podźwignął się z kryzysu w swoim – czytaj: spektakularnym – stylu. Bayern Monachium nie podbiłby Europy w sezonie 2019/20, gdyby nie wspaniała dyspozycja Neuera, który w kluczowych momentach popisywał się robinsonadami nie z tej planety.

Najlepszy bramkarz lat 2011-2020. Bez dwóch zdań.

Przeczytaj: „Pół-bramkarz, pół-rozgrywający. Manuel Neuer pisze własną historię”

2. GIANLUIGI BUFFON

Chcę, żeby ludzie byli smutni, kiedy w końcu odejdę

Gianluigi Buffon

Czy można grać w piłkę na najwyższym poziomie przez ćwierć wieku, być absolutnie wybitnym w swoim fachu, a jednak nie spełnić się całkowicie? A można, jak najbardziej, jeszcze jak. Takie uroki tej dziwacznej zabawy zwanej futbolem, którą wszyscy tak bardzo uwielbiamy.

Na polu rozgrywek międzypaństwowych Gianluigi Buffon zrobił co do niego należało. Okej, nie został mistrzem Europy, choć był tego swego czasu bliski, ale w 2006 roku w wielkim stylu zatriumfował podczas mundialu. Najcenniejsze trofeum padło zatem jego łupem. Tutaj Włoch nie ma powodów do poczucia niedosytu. Co innego, jeśli weźmiemy pod lupę klubowe rozgrywki. W barwach Parmy bramkarz sięgnął po Puchar Włoch i Puchar UEFA. Podczas króciutkiego epizodu w Paris Saint-Germain został mistrzem Francji. Natomiast w Juventusie, gdzie spędził najlepsze lata swej długiej kariery, został dziesięciokrotnie mistrzem Italii. Tylko tego cholernego Pucharu Mistrzów brakuje mu w kolekcji. 2003, 2015, 2017. Trzy przegrane finały.

Z drugiej strony… Może to i dobrze się stało? Gdyby Buffon wygrał Ligę Mistrzów, pewnie już dawno zbijałby bąki na emeryturze.

GOATkeeper. Zgrabne.

Co jest szczególnie imponujące w długowieczności Buffona? To, jak wielkie przemiany taktyczne przetrwał, utrzymując się nieustannie na szczycie. W latach 90. bramkarze mogli jeszcze bazować głównie na refleksie, nie angażując się przesadnie w proces konstruowania akcji. Dzisiaj w klubach kalibru Juventusu to po prostu niemożliwe. I Buffon – choć nie bez kłopotów – zdołał się przystosować do nowych realiów. To po prostu niezatapialny golkiper.

176 występów w kadrze, 930 w klubie. A licznik wciąż bije.

Teraz Buffon spróbuje pomóc Parmie w odbiciu się z Serie B, tak jak to kiedyś uczynił z Juventusem. – Kiedy zdecydowałem się zostać w Serie B, byłem dumny. Są ludzie, którzy poprzez sport mają okazję do przekazania komuś nadziei dzięki swoim decyzjom. To był moment, w którym ktoś taki jak ja musiał wysłać wiadomość: my też mamy uczucia, to nie tylko popularność i pieniądze. Zrobiłbym to ponownie. To był zabawny rok. Potem zdarzyły się lata, w których szło nam gorzej. Kończyliśmy na szóstym, czy siódmym miejscu i pytałem siebie: dlaczego to zrobiłem? Ale potem, gdy po sześciu latach wygraliśmy Scudetto, byłem przeszczęśliwy. To było sześć bardzo ciężkich lat, poza pucharami.

Przeczytaj: „Od obsikania radiowozu do 648 meczów w Serie A. Buffon bije kolejny rekord”

1. LEW JASZYN

Chociaż grałem na najwyższym poziomie, uczyłem się od niego. Wyobrażałem sobie, że gram jak on

Gordon Banks

rankingu najlepszych piłkarzy w historii futbolu sklasyfikowaliśmy „Czarnego Pająka” na 25. lokacie. Najwyższej wśród bramkarzy, dlatego załapał się również do jedenastki wszech czasów. Naturalnie nie wycofujemy się z tej oceny, choć długowieczność Buffona imponuje nam do tego stopnia, że…

Stop. Jaszyn na razie pozostaje numerem jeden.

„Czarny Pająk”, „Czarna Ośmiornica”, „Czarna Pantera”. Co jedna ksywa, to atrakcyjniejsza. Chciałoby się rzec: podaj mi swój pseudonim, a powiem ci, jakim jesteś bramkarzem.

Urodzony w 1929 roku w Moskwie zawodnik zawędrował na absolutne wyżyny futbolu – dwa razy dotarł z reprezentacją ZSRR do finału mistrzostw Europy (raz zwyciężył), zgarnął też pięć tytułów mistrzowskich w sowieckiej ekstraklasie. Droga na szczyt była jednak w jego przypadku wyboista.

Nie miał lekkiego dzieciństwa.

Podczas II Wojny Światowej pracował w fabryce pocisków. Jego piłkarski talent dostrzeżono właśnie tam, Jaszyn występował bowiem w przyzakładowej drużynie piłkarskiej. Na tle innych robotników wyróżniał się do tego stopnia, że został zaproszony na trening w Dynamie Moskwa. Zaczął jednak fatalnie – podczas meczu towarzyskiego przepuścił piłkę wystrzeloną przez bramkarza drużyny przeciwnej. Niedługo potem zawalił gola w prestiżowym starciu ze Spartakiem Moskwa. Jeden z klubowych działaczy, przy okazji oficer w stopniu generała, wparował po tamtym spotkaniu do szatni i zaryczał: – Proszę pozbyć się tego idioty z naszego zespołu! Wówczas oddelegowano Jaszyna do sekcji hokejowej i tam spędził kolejne lata, grając jednak na tyle znakomicie, by przypomnieć o sobie trenerom piłki nożnej. Summa summarum, barw moskiewskiej ekipy bronił nieprzerwanie od 1950 do 1970 roku.

Już nigdy nie pozwolił, by przed meczem zjadły go nerwy. – Sekret polega na tym, żeby przed wyjściem na murawę zapalić papierosa i wypić kieliszek wódki – tłumaczył tajemnicę swojej zimnej krwi. Słyszycie, panowie bramkarze? Papieros, wódeczka i może wam też uda się zapracować na zwycięstwo w plebiscycie France Football. Jak na razie Lew Jaszyn pozostaje jedynym golkiperem, którego kiedykolwiek nagrodzono Złotą Piłką.

Najlepsi bramkarze w historii futbolu – kogo brakuje w rankingu?

Całkiem długo można ciągnąć listę zawodników, którzy otarli się o ranking. Rozważaliśmy też tych golkiperów:

  • Ray Clemence (Anglia)
  • Hugo Gatti (Argentyna)
  • Sergio Goycochea (Argentyna)
  • Antonio Roma (Argentyna)
  • Jean-Marie Pfaff (Belgia)
  • Carlos Jose Castilho (Brazylia)
  • Gilmar (Brazylia)
  • Claudio Taffarel (Brazylia)
  • Sergio Livingstone (Chile)
  • Vladimir Beara (Chorwacja/Jugosławia)
  • Franjo Glaser (Chorwacja/Jugosławia)
  • Ivo Viktor (Czechy/Czechosłowacja)
  • Fabien Barthez (Francja)
  • Victor Valdes (Hiszpania)
  • Andoni Zubizarreta (Hiszpania)
  • Jan van Beveren (Holandia)
  • Pat Jennings (Irlandia Północna)
  • Thomas N’Kono (Kamerun)
  • Juergen Croy (Niemcy Wschodnie)
  • Jens Lehmann (Niemcy)
  • Harald Schumacher (Niemcy)
  • Bert Trautmann (Niemcy)
  • Józef Młynarczyk (Polska)
  • Jan Tomaszewski (Polska)
  • Rinat Dasajew (Rosja/Związek Radziecki)
  • Jan Oblak (Słowenia)
  • Ronnie Hellstrom (Szwecja)
  • Thomas Ravelli (Szwecja)
  • Kalle Svensson (Szwecja)
  • Ladislao Mazurkiewicz (Urugwaj)
  • Gianpiero Combi (Włochy)
  • Gianluca Pagliuca (Włochy)
  • Walter Zenga (Włochy)

Pewnie nawet gdybyśmy się zdecydowali na stworzenie rankingu złożonego z 50 najlepszych bramkarzy w dziejach futbolu, to i tak wiele znaczących nazwisk wykreślalibyśmy z bólem serca. Takie uroki tego rodzaju zestawień. Na koniec oddajemy jednak głos wam.

Kogo uważacie za najlepszego bramkarza w historii futbolu?

fot. NewsPix.pl

Najnowsze

Anglia

Klopp: Jeśli będziemy grać tak dalej, nie mamy szans na mistrzostwo

Bartosz Lodko
1
Klopp: Jeśli będziemy grać tak dalej, nie mamy szans na mistrzostwo
1 liga

Concordia Elbląg odpowiada na zarzuty dot. match-fixingu

Bartosz Lodko
3
Concordia Elbląg odpowiada na zarzuty dot. match-fixingu
Francja

Radosław Majecki się rozkręca. Trzeci mecz z rzędu na zero z tyłu

Bartosz Lodko
0
Radosław Majecki się rozkręca. Trzeci mecz z rzędu na zero z tyłu

Piłka nożna

Anglia

Klopp: Jeśli będziemy grać tak dalej, nie mamy szans na mistrzostwo

Bartosz Lodko
1
Klopp: Jeśli będziemy grać tak dalej, nie mamy szans na mistrzostwo
1 liga

Concordia Elbląg odpowiada na zarzuty dot. match-fixingu

Bartosz Lodko
3
Concordia Elbląg odpowiada na zarzuty dot. match-fixingu
Francja

Radosław Majecki się rozkręca. Trzeci mecz z rzędu na zero z tyłu

Bartosz Lodko
0
Radosław Majecki się rozkręca. Trzeci mecz z rzędu na zero z tyłu

Komentarze

57 komentarzy

Loading...