Reklama

Szymiński: – Nie jestem „panem piłkarzem”. Nigdy nie latałem w chmurach

Kamil Warzocha

Autor:Kamil Warzocha

28 lutego 2021, 13:20 • 13 min czytania 3 komentarze

Kiedy Przemysław Szymiński wyjeżdżał z Wisły Płock do Palermo, byliśmy trochę zdziwieni. Wówczas nie był to ani piłkarz w wieku młodzieżowca, ani czołowy obrońca Ekstraklasy. Mimo to, jak pokazała przyszłość, decyzja o podjęciu wyzwania w Serie B okazała się strzałem w dziesiątkę. Oczywiście nie zawsze było tak pięknie jak dzisiaj, kiedy 26-latek ma pewny plac w defensywie Frosinone. Jego droga jest jednak dobrym przykładem na to, że, będąc postacią nieoczywistą, można przy odrobinie szczęścia i ciężkiej pracy budować ciekawa karierę. Właśnie o niej, włoskich podbojach i ludzkiej stronie życia, porozmawialiśmy. Zapraszamy na wywiad z Przemysławem Szymińskim.

Szymiński: – Nie jestem „panem piłkarzem”. Nigdy nie latałem w chmurach

Co Przemysław Szymiński sądzi o swoim rozwoju piłkarskim na przestrzeni lat? Co zwraca jego uwagę na włoskich ziemiach? Dlaczego nie warto zostawiać poza terenem monitorowanym nawet Fiata Cinquecento? Jak wyglądał z jego perspektywy upadek Palermo? Jaki jest Alessandro Nesta w butach trenera? Czemu kibice oskarżali go za bycie sprzedawczykiem? Jakie ma zdanie o krytyce Jerzego Brzęczka? Gdzie dostrzega różnice między polską a włoską młodzieżą piłkarską? Jakie wyznaje w życiu wartości?

Twój wyjazd do Włoch nie był taki oczywisty. Nic wcześniej nie wskazywało, że wylądujesz w ciekawym klubie za granicą.

Zgodzę się z tym. Zagrałem w Ekstraklasie jeden sezon i to nie wybitny, a po prostu solidny. Byłem zadowolony, ale kompletnie nie spodziewałem się żadnego wyjazdu. Ba, do tamtej pory nigdy czegoś takiego nie planowałem, bo jestem realistą. Taki jestem. Lubię wiedzieć, na czym stoję. Rozważyć różne czynniki, być stonowanym. Zdawałem sobie sprawę, że w swojej karierze zrobiłem jeszcze za mało, żeby oczekiwać czegoś takiego. Dla mojego agenta to też była niespodzianka, wtedy przecież normalnie rozpocząłem kolejny sezon z Wisłą Płock. Palermo miało jednak potrzebę chwili, w klubie posypali się obrońcy. Przypuszczam, że jak najmniejszym kosztem chcieli poszerzyć skład.

Myślisz, że mieli cię wyskautowanego?

Nie sądzę, żeby obserwowali mnie od dłuższego czasu. Zapewne zdecydowały znajomości agenta, który jak usłyszał, że Palermo na gwałt szuka obrońcy, podesłał moje piłkarskie CV.

Wyjeżdżałeś jako 23-latek. Raczej nie można było nazwać cię młodzieniaszkiem z potencjałem.

Raczej nie. Wiadomo, że jesteś nadal młody, nie w pełni doświadczony, ale w dużym stopniu już ukształtowany. Ja zaczynałem w Rozwoju Katowice, czyli na czwartym poziomie rozgrywkowym. Rok po roku stawiałem kolejne kroki, w mojej przygodzie wszystko przebiegało powoli. Nie byłem zawodnikiem, który się wyróżniał i nagle, tak jak to bywa w dużych akademiach jakiegoś klubu, wskakiwał do Ekstraklasy jako 18-latek. Myślę, że jestem wzorowym przykładem jako piłkarz, który narodził się w małym klubie. To, co zdobyłem, udało mi się dzięki ciężkiej, systematycznej pracy. Nigdy nie miałem „tego czegoś”, czym zwracałbym na siebie uwagę lepszych marek. Myślę, że miałem fajną, modelową ścieżkę.

Reklama
W takim razie sodówki pewnie nie miałeś.

Absolutnie nie. Nie miałem większych kompleksów względem siebie, ale też wiedziałem, co sobą reprezentuję. Nigdy nie latałem w chmurach, nie zachowywałem się jak „pan piłkarz”.

Ale nie wierzę, że do Włoch nie poszedłeś z żadnymi ambicjami.

Tak, choć wiedziałem, że jestem dla Palermo tylko wyjściem awaryjnym. Nikt o mnie nie zabiegał, nie negocjował tygodniami. Przychodziłem tam z myślą, że będę piłkarzem rezerwowym, ale po cichu liczyłem na coś więcej. Na moją korzyść działał fakt, że w klubie zostało wielu reprezentantów swoich krajów. Kiedy Serie B grała, oni jeździli na zgrupowania. Tym samym z obrońcy nr 4-5 stawałem się opcją nr 3, a że Palermo grało trójką z tyłu – wskakiwałem do pierwszego składu.

Przemysław Szymiński - wywiadFot. FotoPyk

Miałeś na początku problem z przystosowaniem się do intensywności treningów? Jesteś nawet w klubie z jednym z tych piłkarzy, którzy ostatnio narzekali na różnice względem Ekstraklasy.

Cóż, o wywiadzie Piotrka Parzyszka rzeczywiście było głośno, ale widocznie takie były jego odczucia. Jeśli chodzi o mnie, było naprawdę ciężko. Było o wiele więcej biegania. Raz, że treningi mieliśmy  na ogromnej intensywności, również te taktyczne, to jeszcze gierki treningowe odbywały się na wyższej dynamice. Po nich pojawiały się wstawki z bieganiem bez piłki, także, sumując, kontrast był uderzający. Do tego robił swoje fakt wysokich temperatur w sierpniu. Kiedy słońce przygrzało mocniej, przyznaję, że miałem ciężary. Musiałem przystosowywać się przez kilka tygodni. Śmialiśmy się z Radkiem Murawskim, że w Polsce nigdy nie narzekałem na intensywność treningów a we Włoszech – inna bajka. W naszym kraju trenowałem lżej, ale Ameryki tym chyba nie odkrywam.

Czujesz, że Polaków traktuje się inaczej?

Wśród agentów i dyrektorów sportowych jesteśmy postrzegani inaczej niż przysłowiowi jugole. Oni też są charakterni i pracowici, tylko że kiedy coś im nie pasuje, zaczynają się kłótnie. My, Polacy, jesteśmy grzeczniejsi. Mam wrażenie, że patrzą na nas jak na ludzi, którzy wiedzą, jaka robota jest do wykonania. Nie narzekamy, nie gadamy głupot za plecami.

Jak przeżyłeś swoją przeprowadzkę do Włoch?

To porzucenie swojego dotychczasowego życia. Jedziesz w miejsce, gdzie nie masz znajomych i rodziny, a do tego nie znasz języka i pojawiają się nowe wyzwania sportowe. To nie jest łatwe. Ktoś mógłby powiedzieć „Pojechał do fajnego kraju, dostał fajny kontrakt w euro, czemu miałby narzekać?”. To nie narzekanie, a opis prawdziwej rzeczywistości. Boisko to jedno, a życie poza nim to drugie. Jesteśmy ludzi, którzy mają swoje uczucia. Oczywiście wyjazd nie wprawił mnie w jakąś depresję, spokojnie, po prostu zwykli ludzie czasami nie zdają sobie sprawy, że fakt takiego przeżycia czasami przykrywa ewentualne profity. Ja miałem akurat to szczęście, że trafiłem do szatni z Thiago Cionkiem, Pawłem Dawidowiczem i Radkiem Murawskim. Mogłem się lepiej zaaklimatyzować. Nie musiałem od razu iść na głęboką wodę, jeśli chodzi o używanie nowego języka.

Reklama
Ale na Włochów tak czy siak byłeś skazany. Jakie masz wnioski na ich temat?

Są zdecydowanie bardziej wyluzowani. Szczególnie na Sycylii. Żyją z uśmiechem na ustach, na co ma swój wpływ pogoda, ale nie tylko. Ich styl życia jest zupełnie inny. Wyznają zasadę „zrobić tak, żeby się nie narobić”. Wiesz, pójść do restauracji. zrobić wypad na plażę, wypić kawę czy drinka… Teraz jestem we Frosinone, mieszkam w centrum, i widziałem jeszcze przed pandemią, że ten naród po prostu żyje. Korzysta z życia, szczególnie wieczorami.

Są też oczywiście delikatne minusy, takie jak fakt, że nigdzie się Włochom nie śpieszy. Spokojnie jadą autem, palą sobie papierosika, zatrzymają się, żeby z kimś uciąć pogawędkę. Ja jestem przyzwyczajony do czegoś innego, czyli że ktoś cię pogania, idziesz prosto z punktu A do B. Tu jest trochę samowolka, inne tempo działań. Problem robi się wtedy, kiedy masz coś do załatwienia. Musisz pojechać do banku, przyjeżdżasz, a gościa nie ma. Zamknięte, ktoś poszedł sobie zejść. Idzie się zdenerwować. Na szczęście środowisko piłkarskie jest poza czymś takim. Każdy jest na czas, nikt nie spóźnia się na treningi.

Przemysław Szymiński - wywiadFot. Newspix.pl
Miałeś takie sytuacje, kiedy czułeś się niepewnie? Wiesz, kradzieże i tego typu sprawy.

Kiedy mieliśmy przerwę zimową na przełomie Nowego Roku, poleciałem do Polski. Samochód zostawiłem w Palermo, ale zaparkowałem go przy posesji, bo mieszkałem w domu dwurodzinnym. To osiedle nie było strzeżone. Słuchaj, wracam po tygodniu do Włoch  i widzę doszczętnie zniszczone auto. Szyby powybijane, lamp brak. Na szczęście nie miałem nic w środku, zginęły mi tylko okulary przeciwsłoneczne. O tyle dobrze, że to był wypożyczony Fiat Cinquecento, więc tak mnie nie bolało. A że tego tyle tam jeździ, to części z auta są przydatne, tym bardziej że we Włoszech naprawdę łatwo o stłuczkę.

Miałeś jakąś?

Tak, spowodowałem ją sam, ale przez to, że jeździ się tutaj w taki a nie inny sposób! Przykładowo: są dwa pasy do jazdy na wprost, a Włosi nagle robią sobie cztery, wjeżdżają prawie że na pobocze. Człowiek się takich rzeczy nie spodziewa, a tu proszę, wyjeżdżam na skrzyżowanie i bach. Nawet nie chciałem się kłócić, wzywać policji. W Polsce dałoby się to pewnie jakoś wytłumaczyć, ale nie we Włoszech.

Przejdźmy stricte do Palermo. Klub upadł, znasz sytuację od kuchni.

Nie było łatwo żyć w środku tego wszystkiego. Przychodziły kolejne mecze, a wokół mnie działy się rzeczy nie do pomyślenia. Kiedy doszło do degradacji z Serie B do Serie D, moja decyzja o przyszłości była jasna. Staliśmy się wolnymi zawodnikami, każdy poszedł w swoją stronę. Tak naprawdę został w Palermo tylko jeden piłkarz. Miał kilka występów przez dwa lata, był mocno związany z klubem i regionem. Reszta oczywiście odeszła. Wydarzyła się katastrofa, która wpłynęła na wszystkich. Nie wyobrażam sobie, żebym miał grać na nieprofesjonalnym poziomie Serie D.

Ten upadek był nieuchronny?

Jedyną nadzieją był awans, o który walczyliśmy do końca. To było nasze światełko w tunelu. Pieniędzy w klubie nie było od lutego, graliśmy przez kilka miesięcy bez wypłat. Powtarzaliśmy sobie w szatni, że nie ma co wariować, wysyłać pisma i rozwiązywać kontrakty. W związku z faktem, że oficjalnie nie zgłaszaliśmy zaległości, klub nie dostał ujemnych punktów. Świadomość, że mamy szanse na bezpośredni awans, utrzymywała nas przy życiu. To przykrywało wszystko, nawet rożne dochodzenia, które działy się w tle.

Klubem rządzili ludzie nieuczciwi?

Raczej tak. Na pewno osoby, które objęły najwyższe stanowiska w marcu, kiedy wiadomo było o problemach, nie powinny się tam znaleźć. To mogli być oszuści, ale też osoby, które po prostu nie udźwignęły tak trudnej sytuacji. Szczerze mówiąc, z Palermo nawet nie było co kraść. Zadłużenie wynosiło kilkadziesiąt milionów euro, klub został sprzedany za grosze. To był podziurawiony okręt. Krążyły też pogłoski, że do poprzedniego prezydenta klubu dobrały się pewne organy. Zaczęły sprawdzać, czy jego biznesy są legalne, skąd pochodzą pieniądze, jak się tego wszystkiego dorobił i tak dalej. Było tego mnóstwo. Zaczął mu się palić grunt pod nogami i pewnie dlatego zdecydował, że opuszcza klub.

Dla ciebie dalsze losy tej historii potoczyły się bardzo dobrze. Trafiłeś do Frosinone, dzisiaj pracujesz z trenerem Nestą.

Tym, co prezentowałem w Palermo, mogłem zwrócić uwagę kilku poważniejszych drużyn z Serie B. Tym bardziej, że upadał klub poważany, taki z dużymi nazwiskami, nie wątpliwa marka z dolnej połowy tabeli. Staliśmy się atrakcyjnym, tanim rynkiem dla innych. Cieszę się, że zechciało mnie Frosinone…

Kibice oskarżali cię, że się sprzedałeś.

Zanim gdziekolwiek podpisujesz kontrakt, we Włoszech zawsze wiedzą znacznie wcześniej, o jaki klub chodzi. Swoją drogą to niesamowite. Pamiętam, że dostawałem masę nieprzyjemnych wiadomości w mediach społecznościowych. Takie typu „Skurczybyku, gdzie ty idziesz!”. Kibice nazywają Frosinone gównem, po włosku „merda”. Szczególnie kibice Palermo lubią tak mówić, bo w finale play-offów przegraliśmy z nimi po różnych kontrowersjach. Oni mieli swoje zagrywki nie fair-play, było gorąco. Fani zarzucali mi, że jestem taki, siaki i owaki. Ale nie ruszało mnie to. Gdyby ktoś był inteligentny, nie pisałby takich rzeczy. Nie było co się przejmować, później się z tego śmiałem.

Przemysław Szymiński - wywiadFot. Newspix.pl

Wróćmy do trenera Nesty.

Świetny człowiek. Można z nim porozmawiać praktycznie zawsze i o wszystkim. Kiedy na przykład robimy swoje zajęcia indywidualne, trener Nesta lubi się między nami przechadzać, zagaduje nas pożartuje trochę. Powiedziałbym, że naprawdę dobrze wychodzi mu trzymanie równowagi w relacjach z piłkarzami. Potrafi być ciepły, ale też surowy, kiedy trzeba. On potrafi uderzyć pięścią w stół, wzbudzić postrach. W momencie, gdy ktoś taki jak trener Nesta daje ci wskazówki czy głosi przemowę, masz przekonani, że ten człowiek wie, o czym mówi. Często nam powtarza, że zdaje sobie sprawę, jak czujemy się w danej sytuacji. Przeżywał to samo, co my. Wykorzystuje swoje doświadczenia z czasów kariery i robi to skutecznie.

Dzisiaj Nesta, kiedyś Brzęczek. Śledziłeś, co dzieje się później z twoim byłym trenerem?

Oj, tak. Wystarczyło zajrzeć na waszą stronę! Oczywiście nagonka na trenera panowała wszędzie, bez wyjątku. Mogłem nawet otworzyć portal niezwiązany z piłką nożną, żeby zobaczyć artykuł o Brzęczku. Z ręki redaktora, który pisał w taki sposób, jakby znał go od 10 lat. Niesamowite. Niestety w wielu momentach gra kadry nie wyglądała najlepiej i przez to musiała spaść fala krytyki.

Co by nie mówić, zwykłą krytyką tego nazwać nie można.

To zrobiła się abstrakcja. Aż przykro się czasami robiło, kiedy na to patrzyłem. Obojętnie, czego trener by nie zrobił, wszystko było negowane, wyśmiewane. Obracano jego słowa w żart, stworzono z postaci Jerzego Brzęczka mem. Szczerze mówiąc, czegoś takiego nigdy w życiu nie widziałem. Hejt jest rzeczą normalną, ludziom anonimowym to przychodzi łatwiej, ale gorąca atmosfera wokół trenera była jakimś ewenementem. Czy to wszystko było przesadzone? Zdecydowanie tak.

Ale już Arkadiusza Recę znasz zdecydowanie dłużej.

Często mówi się, że ktoś był wielkim talentem, ale nie zrobił wielkiej kariery. Są też przykłady, takie jak Arek, że można być po prostu solidnym zawodnikiem, a z biegiem lat wskoczyć na poziom Serie A. On był postacią wyróżniającą się w Płocku, miał to coś, co przyciągało uwagę, ale nie spodziewałem się, że wypłynie na aż tak szerokie wody. Nie chcę mu niczego ujmować, ale tak jak o sobie, tak też o Arku nie powiedziałbym wtedy, że jest moim faworytem do wyjazdu za granicę. Był młody, dynamiczny i zdeterminowany, jednak, patrząc na młodzież włoską, to mogło nie wystarczyć.

Co ma młodzież włoska, czego brakuje polskiej?

Włosi są zdecydowanie bardziej pewni siebie. Przy tym niestety zbyt aroganccy, co może oczywiście pomóc, ale mnie to trochę w oczy kole. Oni nic nie osiągnęli, nadal są nastolatkami i grają tylko w Serie B, a zachowują się jak nie wiadomo kto. Okej, na tym poziomie rozgrywkowym też można dobrze zarobić, mieć fajne auta. Chodzi mi o proste rzeczy, o które młodzi Włosi rzadko kiedy dbają. Przykładowo ja myję swoje buty po treningu zawsze sam. Pamiętam, że jako nastolatek w Rozwoju Katowice zajmowałem się jeszcze sprzętem czy piłkami. Była zachowana pewna hierarchia. Czy komuś się to nie podobało czy nie – młodych coś takiego uczyło pokory.

Trzymam się tych nawyków do dziś. Źle bym się czuł, dając magazynierowi buty do wyczyszczenia. Tak się wychowałem i tego nie żałuję. Nie widzę jednak wśród tutejszych młodych zawodników takich zachowań. Widzę u nich natomiast zbyt wysokie mniemanie o własnej osobie. Nie do końca mi się to podoba.

Jakie wartości wyznajesz w życiu?

Zawsze byłem tak nastawiony do życia, żeby szanować to, co się ma. Nie wywodzę się z biednej rodziny, a to wśród włoskich zawodników jest dość częstym przypadkiem. Jest tutaj pełno młodzieży, na przykład w Primaverze, która nie ma butów piłkarskich. Ich rodzice nie mają na to pieniędzy, dlatego jako piłkarze pierwszego zespołu oddajemy im swoje. Nie miałem takiego problemu, nigdy nic mi nie brakowało, ale na szczęście zostałem tak wychowany, że mam w sobie dobre wartości. Podchodzę z szacunkiem do wszystkiego, co mnie otacza. Z pełną pokorą, bo gdyby nie ona oraz zdrowe podejście – nie byłbym w tym miejscu, w którym jestem.

Nigdy nie byłem na pierwszych stronach notesów skautów, pracowałem w ciszy. Wiadomo, że nic wielkiego nie osiągnąłem, ale wydaje mi się, że jakiś talent po ojcu odziedziczyłem. Musiałem jednak zrobić naprawdę wiele, żeby wystąpić na poziomie Ekstraklasy, a później w poważnych włoskich klubach. Moim sukcesem jest fakt, że jestem we Włoszech i gram regularnie w fajnej lidze. Cieszę się, że mam 26 lat, a do tej pory nie dostałem żadnego życiowego ciosu. Obyło się bez poważniejszych kontuzji, mogłem rozwijać się bez przeszkód. Mam nadzieję, że tak zostanie.

Myślisz, że możesz jeszcze podnieść swój sufit?

Czasami się wydaje, że nie da się tego zrobić. Ale uważam, że można. Jasne, jesteśmy tylko ludźmi i mamy swoje ograniczenia. Myślę jednak, że w każdym aspekcie życia jesteśmy w stanie wyciągnąć z siebie jeszcze więcej.

To co, twoje ambicje sięgają Serie A?

Na pewno. Przyjeżdżałem tutaj jako rezerwowy, przez długi czas nie byłem pierwszym wyborem. Z biegiem czasu zacząłem jednak myśleć, że chciałbym spróbować swoich sił na najwyższym szczeblu. Nie wiem, czy dałbym radę, ale czuję się mocniejszy. Gram czwarty sezon we Włoszech, jestem pewniejszy siebie. Mimo że ten rok może być trudny, bo idzie nam trochę gorzej w lidze, staram się być dobrej myśli. Dopóki dajesz z siebie 100%, wszystko jest możliwe.

Fot. Newspix.pl/FotoPyk

W Weszło od początku 2021 roku. Filolog z licencjatem i magister dziennikarstwa z rocznika 98’. Niespełniony piłkarz i kibic FC Barcelony, który wzorował się na Lionelu Messim. Gracz komputerowy (Fifa i Counter Strike on the top) oraz stały bywalec na siłowni. W przyszłości napisze książkę fabularną i nakręci film krótkometrażowy. Lubi podróżować i znajdować nowe zajawki, na przykład: teatr komedii, gra na gitarze, planszówki. W pracy najbardziej stawia na wywiady, felietony i historie, które wychodzą poza ramy weekendowej piłkarskiej łupanki. Ogląda przede wszystkim Ekstraklasę, a że mieszka we Wrocławiu (choć pochodzi z Chojnowa), najbliżej mu do dolnośląskiego futbolu. Regularnie pojawia się przed kamerami w programach “Liga Minus” i "Weszlopolscy".

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

Arsenal pokazał, na czym polega futbol, a Chelsea udowodniła, czemu jest poza pucharami

Bartek Wylęgała
3
Arsenal pokazał, na czym polega futbol, a Chelsea udowodniła, czemu jest poza pucharami
1 liga

Jeśli oglądaliście mecz tylko w ostatnich minutach, to nic nie straciliście

Piotr Rzepecki
9
Jeśli oglądaliście mecz tylko w ostatnich minutach, to nic nie straciliście

Weszło

Komentarze

3 komentarze

Loading...