Reklama

Rozliczamy ostatnie okienko. Najlepsze i najgorsze letnie transfery w Ekstraklasie

redakcja

Autor:redakcja

25 grudnia 2020, 14:24 • 22 min czytania 15 komentarzy

Kibice zaraz będą mogli wykrzykiwać ulubione „gdzie som transfery?!”, a my na razie zajmijmy się transferami, których kluby Ekstraklasy dokonały w letnim okienku. Okienku przesuniętym ze względu na opóźnione dokończenie poprzedniego sezonu w poszczególnych ligach, więc trwające aż do początku października. Nawet jednak zawodnicy pozyskani w tym terminie mieli prawie trzy miesiące, żeby udowodnić swoją wartość. To naprawdę sporo czasu. 

Rozliczamy ostatnie okienko. Najlepsze i najgorsze letnie transfery w Ekstraklasie

Jest rzeczą oczywistą, że nie wszyscy się zgodzą z takimi a nie innymi wyborami. Za długo robimy tego typu teksty, żeby oczekiwać pełnej zgody. Czasami musieliśmy wybierać na podstawie szczegółów. Przy każdym nazwisku podajemy wam informacyjnie średnią not na Weszło, co nie znaczy, że było to kryterium decydujące. Czasami właśnie ktoś jednym czy drugim występem tworzył sobie „zapas” na kilka słabych spotkań, dlatego patrzyliśmy szerzej.

Ivi Lopez swoją pozycję w polskiej lidze zbudował tak naprawdę na trzech znakomitych meczach ocenionych na „ósemki”. Był to poziom niebotyczny jak na nasze warunki. Doceniamy, ale także nie przeceniamy. Jeżeli mieliśmy do wyboru Bartosza Nowaka i Yawa Yeboaha, nagrodziliśmy powtarzalność tego drugiego w dłuższym okresie. Nowak początek w Górniku miał świetny, tyle że później mocno spuścił z tonu i to on jest jednym z głównych odpowiedzialnych co do gwałtownego zjazdu zabrzan w ofensywie od 5. kolejki. Gdyby nie niezwykle kontrowersyjna bramka zdobyta z Pogonią, od występu na Legii nie miałby już żadnego ponadprzeciętnego meczu.

Z kolei gdyby nie kontuzja i trochę słabsza forma po niej, pewnie musielibyśmy znaleźć miejsce dla Pavelsa Steinborsa. Łotysz wprowadził tak bardzo potrzebną stabilizację do bramki Jagiellonii i generalnie to tak czy siak ruch udany, ale nie na tyle, by zmieścić się w dziesiątce najlepszych. Na ewidentny plus również Lorenco Simić, Milan Rodin, Mateusz Kuzimski czy nawet Bartosz Kapustka, który w połowie rundy się rozkręcił. Wszystkich jednak pomieścić się nie dało.

Przy najgorszych transferach zarezerwowaliśmy sobie 15 miejsc, bo też – niestety – kandydatów pojawiło się znacznie więcej, a i tak nie mamy poczucia, że umieściliśmy wszystkich, którzy zasłużyli. Tutaj najtrudniej było wyważyć proporcje między rozczarowaniami u kogoś, kto grał regularnie, a u kogoś grającego mało lub wcale. Liczyła się skala wyjściowych oczekiwań. Marko Malenica na przykład z założenia był tylko w Lechu „na wszelki wypadek”, więc fakt, iż nie zadebiutował w Ekstraklasie nie stanowi żadnego zaskoczenia. Nie było to już takie oczywiste chociażby w przypadku Rafała Makowskiego. Najbardziej irytuje nas jednak kontraktowanie zawodników, których nawet na starcie nie da się obronić, bo zupą ogórkową pachnie z daleka. Odnosimy wrażenie, że w porównaniu do kilku poprzednich okienek, tego typu ruchów przeprowadzono trochę więcej i dla nich nie mieliśmy zbyt wiele wyrozumiałości.

Reklama

Okej, no to jedziemy!

TRANSFERY NAJLEPSZE

MATEUSZ PRASZELIK
liczby: 12 meczów, 1 gol, 4 asysty, 1 kluczowe podanie, 823 minuty
śr. not: 5.00

Z młodzieżowców grających w polu, którzy dotychczas nie zostali mocniej zweryfikowani w Ekstraklasie, to chyba największe jesienne odkrycie zaraz po Kacprze Chodynie z Zagłębia Lubin i Kacprze Kozłowskim z Pogoni Szczecin. Po tym ostatnim jednak wtajemniczeni wielkich rzeczy od początku się spodziewali, w przypadku Mateusza Praszelika nie było to już takie oczywiste.

Czas pokazał, że chłopak dobrze zrobił decydując się na rozstanie z Legią i przenosiny do Wrocławia. Poza koronawirusową absencją praktycznie zawsze ma miejsce w pierwszym składzie i pokazuje sporo jakości. Już w ligowym debiucie w nowych barwach kapitalnie asystował Fabianowi Piaseckiemu. Później zapewnił zwycięstwo nad Jagiellonią i dołożył jeszcze trzy asysty. Jak na swój wiek, gra na dość równym, wysokim poziomie. Dzięki niemu odejście Przemysława Płachety nie jest mocniej odczuwalne.

YAW YEBOAH
liczby: 12 meczów, 3 gole, 1 asysta, 1 kluczowe podanie, 894 minuty
śr. not: 5.33

Od początku trudno było kręcić nosem na ten transfer. Skrzydłowy w jeszcze dość atrakcyjnym wieku, szkolony w Manchesterze City, z epizodem w Ligue 1, regularną grą w Eredivisie i drugiej lidze hiszpańskiej oraz po debiucie w reprezentacji Ghany. No, widzieliśmy już kilka gorszych CV w polskiej lidze. Oczywiście fakt, iż na wyższym poziomie nie zagrzał miejsca oznaczał, że na pewno ma swoje wady. Jedną z nich miała być dość egoistyczna gra. I faktycznie, czasami Yeboah tu przesadza, ale nie jest tak źle. Jedna asysta w jego przypadku może być trochę myląca, bo gdyby koledzy byli skuteczniejsi, liczby miałby lepsze. Wystarczy odnieść się do niedawnego meczu z Legią i idealnego dogrania, które zmarnował Brown Forbes. No i to po jego dośrodkowaniu samobója strzelił Mariusz Pawelec ze Śląska, co według naszych kryteriów nie zostało zapisane jako asysta.

Ponieważ Jakub Błaszczykowski tradycyjnie miewał problemy zdrowotne, przez większość rundy to 23-letni Ghańczyk w największym stopniu decydował o ofensywie Wisły. Ktoś powie, że wypromował go głównie mecz z ledwo żyjącą po covidzie Stalą Mielec, ale to nieprawda. W wielu innych przypadkach piłkarz ten należał do wyróżniających się postaci, powyżej noty wyjściowej oceniliśmy go jeszcze w pięciu występach. Obiecująco się wprowadził, a tak po ludzku  trudno mu dobrze nie życzyć, zwłaszcza gdy pozna się historię jego życia.

JAKUB ŚWIERCZOK
liczby: 10 meczów, 6 goli, 685 minut
śr. not: 5.22

Trochę kazał na siebie czekać. Z Pogonią w 2. kolejce zabrakło mu skuteczności i Piast zamiast wygrać, przegrał we frustrujących okoliczności. Potem Świerczok na cztery kolejki wypadł z powodu kontuzji, a Waldemar Fornalik jak rzadko kiedy w przypadku swoich zawodników, przyznawał, że brakuje mu go w składzie. Ale wreszcie urodzony w Tychach napastnik wrócił do grania i zaczął show. Odkąd na dobre wskoczył do wyjściowego składu, gliwiczanie odżyli niebywale. Podźwignęli się z dna tabeli, w siedmiu ostatnich meczach nie przegrali ani razu (trzy zwycięstwa, cztery remisy), a sam zainteresowany strzelał w pięciu kolejnych występach – raz podwójnie. Jego trafienie z niemal połowy boiska z Zagłębiem Lubin będzie kandydowało do miana najpiękniejszego w całym sezonie.

Reklama

Nadal nie rozumiemy, jak większe kluby Ekstraklasy mogły latem przegapić, że Świerczok może wrócić do Polski. Biorąc pod uwagę fakt, że mentalnie ogarnął się już kilka lat temu, to w zasadzie gwarancja co najmniej kilkunastu bramek na rok. Nie zdziwimy się, jeśli wiosną będzie jeszcze lepszy.

FILIP MLADENOVIĆ
liczby: 14 meczów, 2 gole, 3 asysty, 1119 minut
śr. not: 5.38

Nie zaczął dobrze swojego pobytu przy Łazienkowskiej, bo to jego błąd zapoczątkował ciąg zdarzeń prowadzący do rzutu karnego dla Omonii w nieszczęsnych eliminacjach Ligi Mistrzów. A akurat Serb miał być wzmocnieniem absolutnie na już, pod tym względem z letniego zaciągu stanowił chyba najmniejszy znak zapytania. Trzeba jednak przyznać, że w lidze w zupełności się obronił, potwierdzając, że jak na nasze warunki jest topem na swojej pozycji. Poza występem z Górnikiem, większej plamy w tyłach nie dawał, zapewniał także ofensywne konkrety. W najlepszej formie znajdował się w listopadzie. Z Wartą, Lechem i Cracovią uzyskał łącznie dwa gole i dwie asysty. Krótko mówiąc, w przekroju całej rundy zrobił swoje, spełnił oczekiwania.

O statusie Mladenovicia wiele mówi również fakt, że na dobre wrócił do reprezentacji Serbii. Zagrał w jej pięciu ostatnich meczach, a przeciwko Rosji dał prawdziwe show (jeden gol strzelony, dwa wypracowane).

KAROL NIEMCZYCKI
liczby: 14 meczów, 3 czyste konta, 1260 minut
śr. not: 5.29

Wstawianie młodzieżowca do bramki niekoniecznie jest dobrym pomysłem, o czym w zeszłym sezonie przekonali się w Koronie Kielce czy Wiśle Płock. W przypadku Niemczyckiego jednak wszystko się udało. Do Cracovii trafił rzutem na taśmę, będąc już jedną nogą w Stali Mielec. Jego przyjście wywróciło bramkarską hierarchię w drużynie. Michal Pesković z niedawnego numeru jeden stał się numerem trzy i dziś wpuszcza serię goli w Podbeskidziu.

Pierwsze spotkania Karola Niemczyckiego były jeszcze naznaczone nutką niepewności w grze na przedpolu. Rekompensował ją dobrymi interwencjami na linii, ale pojawiały się wątpliwości, czy zaraz nie wywinie jakiegoś numeru. Z czasem uspokoił się w tym elemencie, a refleksem nadal imponował. Wybronił punkty z Piastem i Lechem, a poniżej przyzwoitego poziomu nie zszedł nigdy. W najgorszym razie ocenialiśmy go na „czwórkę”. Michał Probierz upiekł dwie pieczenie na jednym ogniu, ale pewnie nawet nie chciałby myśleć, co by się działo w razie kontuzji Karola. Bez niego Cracovia ponownie miałaby mocno pod górkę z młodzieżowcami.

IVI LOPEZ
liczby: 11 meczów, 5 goli, 1 kluczowe podanie, 600 minut
śr. not: 5.63

Raków postanowił przełamać pewne schematy w zatrudnianiu Hiszpanów. Do tej pory w Polsce przeważnie zjawiały się albo jakieś anonimy z ojczystej trzeciej ligi (i często się sprawdzały), albo panowie po trzydziestce ze znacznie większą renomą, którzy jednak już chyba nie do końca chcieli umierać na boisku i kończyło się rozczarowaniami. Ivi Lopez nie pasował do żadnego z tych opisów. Miał 26 lat, 41 meczów w Primera Division (4 gole, 3 asysty) oraz 69 w Segunda Division (18 goli, 8 asyst). Bez problemu mógłby zostać w Hiszpanii na drugim froncie, ale szukał wyzwań i jakiegoś przełomu w swojej karierze. Na ten moment wydaje się, że istnieje duża szansa na pełne zadowolenie wszystkich stron.

Lopez sam początek miał niezbyt zachęcający – trzy bezbarwne wejścia z ławki. Aż nagle zaczął od początku mecz w Zabrzu i zaczęła się zabawa. Strzelił dwa gole, rozbroił dotychczasową rewelację Ekstraklasy i błyskawicznie poszedł za ciosem, kapitalnie grając ze Stalą (co za „spadający liść” z rzutu wolnego!) i Lechem. W międzyczasie rozmontował jeszcze Termalikę w Pucharze Polski.

W listopadzie był najlepszym zawodnikiem na polskich murawach i tak też uznano w głosowaniu, zasłużone wyróżnienie. Końcówka okazała już trochę słabsza, a w dwóch ostatnich kolejkach Ivi nawet stracił miejsce w wyjściowej jedenastce. Całościowo jednak duży plus, będący zachętą do dokonywania kolejnych tego typu transferów. Liczymy na to, że w przyszłym roku nastąpi ciąg dalszych fajerwerków.

MICHAL FRYDRYCH
liczby: 9 meczów, 1 gol, 1 asysta, 810 minut
śr. not: 5.44

Ależ Wisła z nim trafiła! „30-letni Czech” na wstępie nie brzmi dobrze, ale facet z marszu zaczął grać po przyjściu ze Slavii Praga i momentalnie uspokoił sytuację w wiślackiej defensywie. Po pierwszych czterech występach już trzy razy gościł u nas w kozakach, mając dodatkowo gola ze Stalą i asystę z Podbeskidziem. Od razu było widać, że długo występował na znacznie poważniejszym poziomie niż Ekstraklasa. Wystarczy zresztą przypomnieć, że jeszcze jesienią ubiegłego roku Slavia z nim w składzie wywiozła 0:0 ze stadionu Barcelony. Inny świat w zestawieniu z Janickim, Mehremiciem czy Klemenzem.

Michalem Frydrychem na boisku „Biała Gwiazda” straciła dziesięć goli w dziewięciu spotkaniach. Nim przyszedł – aż dziewięć w pierwszych czterech kolejkach. Dopiero ostatni występ z Lechem, gdy Czech pauzował za kartki, pokazał, że również bez niego można zagrać na zero z tyłu. W rundzie rewanżowej powinien okrzepnąć na dobre i jeszcze bardziej zaakcentować swoją pozycję jako lidera formacji. Na takim piłkarzu można budować śmielsze plany co do ofensywy, a takich u Petera Hyballi z pewnością nie brakuje.

JOSIP JURANOVIĆ
liczby: 11 meczów, 1 gol, 3 asysty, 1 kluczowe podanie, 907 minut
śr. not: 5.60

W jego przypadku było znacznie więcej znaków zapytania niż w przypadku Mladenovicia. Opinia zawodnika o dość kruchej psychice (Ivica Vrdoljak mówił, żeby nie krzyczeć na niego w szatni), nieudany ostatni sezon, brak klubów gotowych zapłacić poważniejsze pieniądze Hajdukowi za jego transfer. Niezbyt zachęcające przesłanki, ale jak widać, mylące. Trochę musieliśmy na Chorwata poczekać, we wrześniu miał koronawirusa, ale od meczu z Zagłębiem Lubin (18 października) nie opuścił już ani minuty i wyrósł na najlepszego prawego obrońcę ligi. Jego asysty decydowały o zwycięstwach nad Cracovią i Wisłą Kraków, a gol ze Śląskiem był godny podawania dalej w socialach.

Dobra robota i w defensywie, i w ofensywie została nagrodzona odkurzeniem w chorwackiej reprezentacji, czyli aktualnym wicemistrzu świata. Juranović w listopadzie grał z Turcją (towarzysko) oraz Szwecją i Portugalią (Liga Narodów). Legia dość niespodziewanie ma na bokach obrony dwóch aktualnych reprezentantów silnych ekip. Ma to swoją wymowę. A dzięki Juranoviciowi stołeczny klub w ogóle nie odczuwa braku kontuzjowanego Marko Vesovicia, który przecież wiosną prezentował życiową formę.

MIKAEL ISHAK
liczby: 13 meczów, 7 goli, 1 asysta, 3 kluczowe podania, 1004 minuty
śr. not: 5.38

Sporo można Lechowi zarzucić w kontekście letniego okienka, ale z Ishakiem trafił w dziesiątkę. A nie było to wcale takie oczywiste. Opinie, które napływały odnośnie tego piłkarza w momencie transferu nie zawsze były entuzjastyczne – i to delikatnie mówiąc. Rzucało się też w oczy, że w poprzednim sezonie grał mało i najczęściej siedział na ławce w Norymberdze. W praktyce wszystkie obawy okazały się bez znaczenia. Czterokrotny reprezentant Szwecji od początku zaczął robić swoje. Co prawda w debiucie z Zagłębiem Lubin powinien strzelić więcej niż jednego gola, a Lech ostatecznie przegrał, ale widać było, że ma sporo do zaoferowania. I im dalej w las, tym było lepiej. Ishak w samej tylko Ekstraklasie zdobył siedem bramek, przy czterech kolejnych mocno maczając palce. Trudno też pominąć trzy trafienia w eliminacjach Ligi Europy i pięć już w fazie grupowej, choć one bezpośrednio tego rankingu nie dotyczą.

Największą zaletą 27-letniego napastnika jest fakt, iż nie należy on do typowych łowców goli. Liczby rzecz jasna ma odpowiednie, ale na liście jego zalet znajdziemy znacznie więcej podpunktów. I to go odróżnia od Christiana Gytkjaera, którego zastępował. Ishak lepiej od Duńczyka pracuje dla zespołu i to na wielu polach – począwszy od gry defensywnej, na kreowaniu sytuacji kolegom skończywszy. Jedyny mecz, w którym naprawdę zawiódł to wyjazd do Białegostoku. W pozostałych przypadkach trudno było mieć do niego większe pretensje. W przekroju całej rundy podobnie można napisać jedynie o Pedro Tibie.

MARCIN CEBULA
liczby: 12 meczów, 3 gole, 5 asyst, 917 minut
śr. not: 5.75

Pozytywny szok i znakomity przykład, ile znaczy zmiana otoczenia na bardziej rozwijające. Cebula przez sześć sezonów w Koronie Kielce uzbierał zaledwie siedem goli i siedem asyst (144 mecze), a po jednej rundzie w Rakowie ma już trzy gole i pięć asyst, czyli ponad połowę tamtego dorobku w ujęciu klasyfikacji kanadyjskiej. Zamiast trochę zahukanego i niepewnego własnej wartości pomocnika, który nie potrafi sprzedać swoich niezaprzeczanych umiejętności, zaczęliśmy oglądać gościa grającego z polotem i zdecydowaniem. Marcin Cebula świetnie się wprowadził do częstochowskiej ekipy, w pierwszych czterech występach zawsze dawał konkrety. Odrobinę wyhamowało go zakażenie koronawirusem, przez które stracił dwie kolejki, ale mimo to potem zdążył jeszcze m.in. dać popis na stadionie Lecha.

Naszym zdaniem – biorąc pod uwagę wyjściowe oczekiwania i efekt końcowy – nikt latem w Ekstraklasie nie dokonał lepszego transferu. O tym, jak dobrze wypadł ten piłkarz niech świadczy to, że przy tak wymagającym trenerze jak Marek Papszun cały czas miał pewne miejsce w składzie. Tylko raz zdarzyło się, żeby będąc zdolnym do gry usiadł na ławce. Stało się to w domowym spotkaniu z Wisłą, pierwszym po covidowym powrocie.

TRANSFERY NAJGORSZE

RAFAŁ MAKOWSKI
liczby: 4 mecze, 20 minut
śr. not: brak

Szczerze mówiąc, gdybyśmy mieli typować przed sezonem, to prędzej Makowskiego widzielibyśmy na miejscu Praszelika. Przesunięty na pozycję ofensywnego pomocnika niesamowicie rozwinął się w Radomiaku, a wiosnę miał wręcz rewelacyjną, decydując o obliczu zespołu, który walczył o Ekstraklasę w barażach. Dodając do tego fakt, iż piłkarz ten miał już ekstraklasowe przetarcie w Legii, naprawdę wiele zdawało się wskazywać, że wreszcie nadchodzi jego czas.

Rzeczywistość okazała się brutalna. Makowski najpierw sporo stracił przez problemy zdrowotne, a później albo siedział na ławce, albo ewentualnie zaliczał ogony. Rytm meczowy utrzymywał w drugoligowych rezerwach. Jego pech polegał na tym, że na tej samej pozycji wyżej stały akcje dwóch innych młodzieżowców – wspomnianego Praszelika i Marcela Zylli. Niby można byłoby go przesunąć niżej, ale raz, że i tam jest spora rywalizacja, a dwa, że nie jako „szóstka” czy „ósemka” ten chłopak zaczął robić furorę w I lidze. Zresztą, Radomiak chętnie wziąłby go teraz z powrotem, ale jak ostatnio informowaliśmy, więcej wskazuje na wypożyczenie do Stali Mielec.

JULIO RODRIGUEZ
liczby: brak
śr. not: brak

Sprowadzony w październiku nie wiadomo po co, nie wiadomo skąd. Carsko seło Sofia – tam wcześniej grał ten as i to też nie za dużo. Wisła Płock wzięła go bez oglądania choćby raz na żywo, co z rozbrajającą szczerością przyznał niedawno Marek Jóźwiak w pamiętniej rozmowie u Weszłopolskich.

A czym przekonał pana Julio Rodriguez?

On przede wszystkim przekona, gdy dostanie szansę na grę w pierwszym składzie. Wtedy przekona. Pamiętajmy, że Kuba Rzeźniczak był kontuzjowany i musieliśmy mieć jeszcze jednego stopera.

Ale Kuba Rzeźniczak jest już zdrowy, a mieliście wcześniej sześciu zawodników mogących grać na tej pozycji. Przychodzi gość, który nie grał za wiele w dwóch poprzednich klubach, w Wiśle Płock też się jeszcze nie zaprezentował. Trochę śmierdzi ten transfer.

Wcześniej trener Sobolewski grał trójką środowych obrońców, teraz zagrał dwójką. Każdy musi mieć swojego zmiennika, dlatego ściągnięty został Julio Rodriguez. Oprócz tego pamiętajcie, że Alan Uryga nie przedłużył jeszcze kontraktu z klubem i być może odejdzie już w styczniu. To samo z Kubą Rzeźniczakiem. To również ruch na przyszłość. A Julio Rodriguez, wierzcie mi, potrafi grać w piłkę.

Oglądał pan wcześniej tego zawodnika?

Tak. I to nie w jednym meczu, a w 10-15 meczach. Nie na żywo, tylko na InStacie. Miałem informacje od kolegów, którzy pracują w Bułgarii i wiedziałem, że to niezły zawodnik. I potwierdza to na każdym treningu. Dostanie szansę, to zobaczycie, że potrafi grać w piłkę. Oceniacie zawodnika po tym, że on jest, a nie po jego grze, ponieważ nigdy go nie widzieliście. Ja go widziałem codziennie na treningu i wiem, że spokojnie prezentuje poziom na Ekstraklasę.

Czas leciał, a Julio nadal nie pokazał, jakim jest kozakiem, bo nawet nie zdążył zadebiutować. Dwa razy siedział na ławce w Ekstraklasie i raz w Pucharze Polski. Jakub Rzeźniczak wrócił do grania w pierwszym meczu, który odbył się po zakontraktowaniu Hiszpana, zaś główny bohater po zmianie dyrektora sportowego już został przewidziany do zimowego odstrzału.

NIKA KACZARAWA
liczby: 7 meczów, 1 gol, 102 minuty
śr. not: 4.50

Nie sugerujcie się przesadnie jego średnią not, bo dotyczą one tylko dwóch meczów – akurat jeden z nich to wejście w Gliwicach zakończone strzeleniem gola. Kaczarawa miał szczęście, że za pozostałych pięć występów ocen nie otrzymywał, bo nie byłyby one pozytywne.

Gruzin miał już swoją markę w Ekstraklasie, z niezłej strony pokazał się w Koronie Kielce, ale w Lechu przypomniał głównie o swoich wadach. Irytował pokracznością i nieskutecznością. Mohammad Awwad w debiucie ligowym miałby fajną asystę, gdyby Kaczarawa zrobił swoje w pojedynku z Adrianem Lisem z Warty. Być może wtedy Dariusz Żuraw częściej stawiałby na sprawiającego lepsze wrażenie Izraelczyka. A tak oglądaliśmy pudła mierzącego prawie dwa metry wzrostu zawodnika. Kto pamięta końcówkę domowego meczu z Benfiką, ten wie, o czym mowa.

WASYL KRAWEĆ
liczby: 8 meczów, 1 kluczowe podanie, 630 minut
śr. not: 4.15

Zaczął od bardzo obiecującego występu w Gliwicach, ale później głównie rozczarowywał, technicznie jest surowy. Nie okazał się zachęcającą alternatywą dla Tymoteusza Puchacza, przez co jego polski kolega w pewnym momencie już ewidentnie był przemęczony. A można było tego odciążenia od Krawecia wymagać. To już zawodnik o ustalonej renomie, wzięto go przecież z Leganes, w którym w ubiegłym roku liznął nawet Primera Division. Chwilami niestety prezentował się jak zestresowany debiutant. Chyba nie jest przypadkiem, że „Kolejorz” najlepszy występ w grupie Ligi Europy (domowe 3:1 ze Standardem) zaliczył bez jego choćby symbolicznego udziału.

SZYMON SOBCZAK
liczby: 1 mecz, 12 minut
śr. not: brak

Jeżeli Jagiellonia szukała wzmocnień dla trzecioligowych rezerw, to wszystko się zgadza. Sobczak wydatnie im pomógł, trafiając sześć razy w dziesięciu meczach. Zakładamy jednak, że docelowo miał coś pokazać w Ekstraklasie, a wyszło, że raz wszedł na końcówkę (2. kolejka z Legią).

Od początku nie najlepiej się ten transfer zapowiadał. 28-letni napastnik bez doświadczenia na najwyższym szczeblu, który rozegrał teraz sezon życia w Stomilu Olsztyn, co oznaczało 10 goli (z czego aż cztery z rzutów karnych) w 33 meczach I ligi? Może w przypadku któregoś z beniaminków byłby to ruch do wytłumaczenia, ale „Jaga” przecież mierzy znacznie wyżej niż samo utrzymanie.

FERNAN LOPEZ
liczby: 6 meczów, 1 kluczowe podanie, 168 minut
śr. not: 2.25

Lista atutów:
– hiszpański paszport
– znajomość z Danim Quintaną po grze w Azerbejdżanie

Na razie Fernan Lopez więcej zalet nie zdradził. Taki z niego as, że za każdym razem, gdy wychodził w podstawowym składzie (czyli trzykrotnie), Bogdan Zając ściągał go w przerwie. Najwyraźniej jednak trener Jagiellonii coś w nim wcześniej zobaczył, bo nim Hiszpan złożył podpis pod kontraktem, stawił się w klubie na testach.

MARIO RODRIGUEZ
liczby: 6 meczów, 284 minuty
śr. not: 2.80

Jak na Wartę, czyli najbiedniejszego z beniaminków, ten transfer nie raził. 23-letni Hiszpan, który ostatnio regularnie grał w trzecioligowych rezerwach Granady, a w pierwszym zespole zaliczył nawet symboliczną minutę w La Liga? Nie brzmiało to najgorzej. Jak dotąd jednak nie da się o Rodriguezie napisać niczego pozytywnego. Każdy jego występ był słaby lub bardzo słaby, zero pozytywów. Nawet szeroko pojętym wyszkoleniem na tle swoich kolegów nie za bardzo się wyróżniał. Jakby tego było mało, końcówkę rundy stracił z powodu kontuzji.

MATEUSZ SPYCHAŁA
liczby: 5 meczów, 175 minut
śr. not: 2.50

Naprawdę trzeba się postarać, żeby grając tak mało dwukrotnie wylądować u nas w badziewiakach. Tej właśnie „sztuki” dokonał Spychała. Ze Stalą Mielec po dwóch żółtych kartkach wyleciał z boiska w 34. minucie, co i tak nie przeszkodziło jego zespołowi w odniesieniu niezwykle ważnego zwycięstwa. Z Rakowem wszedł po ponad godzinie rywalizacji i rzutem na taśmę w sposób skrajnie lekkomyślny zdążył sprokurować rzut karny dla gospodarzy, który przesądził o ich wygranej. Faworyt bił głową w mur i pewnie nic by już nie wymyślił, aż tu nagle rywal pomógł takim prezentem. Grzech nie skorzystać.

Trener Piotr Tworek musiał być zawiedziony, zwłaszcza że Spychała na tle większości Warciarzy był jednak zawodnikiem doświadczonym, bo dopiero co rozegrał pełny ekstraklasowy sezon w Koronie Kielce. Jest się za co rehabilitować.

JOEL VALENCIA
liczby: 7 meczów, 3 kluczowe podania, 302 minuty
śr. not: 3.20

Dużo już na jego temat pisaliśmy, więc krótko: ruch z wypożyczeniem go bez prawa pierwokupu od początku mógł się wydawać wymuszony. Legia potrzebowałaby Valencii tylko wtedy, gdyby przez całą jesień rywalizowała na trzech frontach, a on sam prezentowałby formę z drugiego sezonu w Piaście.

Żaden z tych warunków nie został spełniony, tym bardziej, że Ekwadorczyk wystrzelił w Gliwicach po przesunięciu na „dziesiątkę”, a w Legii grał głównie jako skrzydłowy. Poza meczem z Wartą, notorycznie zawodził. Jeżeli go z czegoś zapamiętamy, to z odpuszczonego powrotu za Alanem Czerwińskim, co rozwścieczyło Artura Boruca oraz z karuzeli, którą w przedostatniej kolejce zafundował mu Żukow z Wisły Kraków.

KRIS TWARDEK
liczby: 6 meczów, 184 minuty
śr. not: 3.00

Nic się tu nie zmieniło, zatem przypomnimy to, co napisaliśmy niedawno przy analizowaniu letnich ruchów kadrowych Jagiellonii:

Wystarczyło zajrzeć w jego CV, żeby na wstępie odnieść wrażenie, że to kandydat na mema. Jeżeli mamy skrzydłowego, który w słabiutkiej – nawet w odniesieniu do Ekstraklasy – lidze irlandzkiej uzbierał trzy gole i sześć asyst w 60 meczach, to po prostu nie miało prawa się udać. I się nie udaje, gość nie ma umiejętności na ten poziom. Ruch przedziwny, bez żadnych podstaw do jego wykonania.

Ten transfer to wielopoziomowy żart. Sądziliśmy, że czasy takich dziwnych transakcji już minęły, ale jak widać, pospieszyliśmy się z optymistycznym wnioskiem.

JAKUB WRÓBEL i PAWEŁ TOMCZYK
liczby: 8 meczów, 257 minut/11 meczów, 1 gol, 342 minuty
śr. not: 2.50/3.00

Nie mogliśmy się zdecydować, którego z nich umieścić w zestawieniu, więc zdecydowaliśmy się na obu. Co sobie z Wróblem myśleli w Stali, nie mamy pojęcia. Facet miał 26 lat i był już negatywnie weryfikowany w Ekstraklasie. Przez lata nie przebił się w niej w barwach Termaliki, notował tylko epizody. Ostatnio zaś swój byt próbował nim ratować ŁKS i się nie udało. 14 meczów, 760 minut, jedna asysta, jeden udany mecz (z Zagłębiem Lubin). Sądziliśmy, że sprawa stała się jasna: to piłkarz, który może być dobry w I lidze i raczej nic ponad to. No ale w Mielcu uparli się, że widzą więcej, nawet ŁKS-owi za ten transfer zapłacili i wiadomo, jaki jest efekt. Wróbel grał źle lub bardzo źle, jeżeli miał sytuacje to je marnował i żadnej bramki nie zdobył. Któż mógł to przewidzieć?

Z Tomczykiem sprawa jest wręcz na swój sposób smutna. Zaraz gdy trenerem beniaminka został Dariusz Skrzypczak, Stal wypożyczyła napastnika Lecha. Skrzypczak pracując przy Bułgarskiej należał do grona największych orędowników jego talentu i na pewno liczył, że były podopieczny rozwinie u niego skrzydła w nowym otoczeniu. Tymczasem to de facto w dużej mierze przez nieskuteczność tego zawodnika sympatyczny szkoleniowiec pożegnał się z posadą. Tomczyk zmarnował kilka świetnych sytuacji, które drogo zespół kosztowały. Gdyby podwyższył na 2:0 w Płocku, byłyby trzy punkty zamiast jednego. Gdyby nie zmarnował stuprocentowej okazji w Bielsku, Podbeskidzie by nie wygrało. No i gdyby na stadionie Cracovii wykorzystał więcej niż jedną sytuację, gospodarze nie wyrównaliby w doliczonym czasie. A tak Skrzypczak dość szybko pożegnał się z posadą, mając na koncie tylko jedno zwycięstwo. Z drugiej strony, patrząc na dokonania Leszka Ojrzyńskiego, dla klubu chyba dobrze się stało.

Akcje Tomczyka natomiast spadły jeszcze bardziej. Z Lechem – czyli dla siebie meczem podwójnie istotnym – wszedł z ławki i tak wkurzył Ojrzyńskiego, że zszedł po trzynastu minutach. Nowy trener po ostatnim meczu podziękował mu za współpracę. Wypożyczenie z „Kolejorza” zostanie skrócone i trudno zakładać, żeby ktoś w Ekstraklasie wiosną się na niego skusił.

SAMUEL MRAZ
liczby: 14 meczów, 1 gol, 1 kluczowe podanie, 840 minut
śr. not: 3.15

Na papierze dobrze to wyglądało. Zagłębie wypożyczyło Słowaka z ciekawym CV niemal równo z odejściem Bartosza Białka. Zmiana w lubińskim ataku zdawała się przebiegać płynnie, pod pełną kontrolą. Rzeczywistość okazała się znacznie bardziej szara. Król strzelców słowackiej ekstraklasy z sezonu 2017/18 notorycznie zawodził oczekiwania, a jego rywalizacja z niechcianym w klubie Rokiem Sirkiem stała się wręcz groteskowa. Obaj mieli zamoknięte strzelby i w trafianiu do siatki musieli ich wyręczać obrońcy.

Mraz zaczął od dwóch niewykorzystanych sytuacji z Lechem. W następnych spotkaniach przeważnie miał problem, żeby nawet do nich dochodzić. Przełamał się dopiero w dwunastym występie, w wyjazdowym starciu z Piastem. Wcześniej zdobył też bramkę w Pucharze Polski z Podbeskidziem. W lidze rozegrał blisko 850 minut, więc jak na napastnika bilans ma absolutnie tragiczny. A przecież mowa o zawodniku, który dopiero co grał w reprezentacji Słowacji w barażu z Irlandią Północną decydującym o awansie na przyszłoroczne EURO. Co tylko pokazuje, jaka jest bieda w ataku naszych grupowych rywali.

FATOS BEQIRAJ
liczby: 10 meczów, 273 minuty
śr. not: 3.00

Facet chyba nie dogadał się z Wisłą co do roli, którą ma pełnić. Może sądził, że przychodzi do rywalizacji w drużynie oldbojów „Białej Gwiazdy”, a „Biała Gwiazda” sądziła, że dokonuje wzmocnienia na Ekstraklasę? Tak to mniej więcej wyglądało na boisku. Beqiraj był ewidentnie nieprzygotowany do normalnego wysiłku meczowego, ruszał się na zwolnionych obrotach. Jeśli już doszedł do jakiejś sytuacji, koncertowo ją partolił, że wspomnimy o kompromitującym sfinalizowaniu sam na sam ze Stipicą w Szczecinie.

Nic dziwnego, że Wisła na początku października musiała się ratować i ściągnęła Browna Forbesa. Inaczej zostałaby z niedomagającym emerytem, mającym zawirowania zdrowotno-kontraktowe Aleksandrem Buksą i z konieczności wystawianym na „dziewiątce” Jeanem Carlosem. A żeby było śmieszniej, Beqiraj w międzyczasie nadal był powoływany do reprezentacji Czarnogóry.

MILAN RUNDIĆ
liczby: 8 meczów, 617 minut
śr. not: 2.86

Podbeskidzie sprawiło sobie gorszą wersję Kristiana Kolcaka, a wydawało się, że to niemożliwe. Kolcak grał w Bielsku przed spadkiem z Ekstraklasy w 2016 roku. Na Słowacji miał worek trofeów, u nas zaś okazał się typowym szrotem. Latem „Górale” znów wzięli gościa, który za południową granicą kolekcjonował tytuły. 28-letni Serb wywalczył trzy mistrzostwa Słowacji i cztery krajowe puchary. Siłą rzeczy oczekiwano, że stanie się liderem bielskiej defensywy i będzie ją trzymał w ryzach.

A wyszło tak, że można było załamać ręce. Im dalej w las, tym gorzej. To, co Rundić wyprawiał z Lechem i Wisłą Płock, trudno nazwać inaczej jak kompromitacją. Oczywiście nie tylko on kopał się po czole w obronie Podbeskidzia, ale to od niego w pierwszej kolejności należało oczekiwać, że nie będzie tego robił.

RIVALDINHO
liczby: 12 meczów, 1 gol, 619 minut
śr. not: 2.60

Olbrzymie rozczarowanie. Naprawdę, w teorii ten transfer wyglądał zachęcająco. Rivaldinho miewał przebłyski w Rumunii, a ostatni sezon był dla niego zdecydowanie najbardziej udany (11 goli i 4 asysty dla Viitorulu). Do tego dochodził efekt marketingowy z wiadomych powodów, dużo się pisało o synu Rivaldo w Polsce. Trudno było nie liczyć na coś konkretnego, zwłaszcza że Cracovia wydała 300 tysięcy euro.

I co? I nic, z dużej chmury nie spadła nawet jedna porządna kropla deszczu. Brazylijczyk zdobył bramkę w Lubinie, a tak poza tym prawie nie dało się dostrzec jego obecności na murawie.

O ile o Mrazie można jeszcze powiedzieć, że nie sprawiał wrażenia, by liga jako tako przytłaczała go swoją fizycznością, że przynajmniej czasami dochodził do sytuacji i okazjonalnie potrafił ciekawie współpracować z partnerami, o tyle o Rivaldinho nie da się napisać nic. Nie ma żadnego pozytywnego punktu zaczepienia. Zaczynał grać i znikał, w wielu meczach był ciałem obcym w swoim zespole. A jeżeli już wreszcie coś mu wychodziło w pierwszej fazie, psuł to w fazie następnej. Na ten moment wygląda to na przypadek beznadziejny, ale może wydarzy się cud i dojdzie wiosną do jakiejś cudownej metamorfozy.

Fot. FotoPyK/Newspix

Najnowsze

Komentarze

15 komentarzy

Loading...