Jak doskonale wiadomo, nie brakowało Polaków w minionym sezonie Serie A. Jest wśród nich mistrz kraju, są zdobywcy Pucharu Włoch, ale są również spadkowicze. Kto zachwycił, kto spełnił oczekiwania, a kto rozczarował i ma za sobą stracony rok? Pokusiliśmy się o małe podsumowanie.
Nie braliśmy pod uwagę piłkarzy, którzy w trakcie rozgrywek zmienili ligę, jak Krzysztof Piątek. Albo takich, którzy trafili na wypożyczenie do Serie B, jak choćby Szymon Żurkowski. W drugiej lidze włoskiej walka o awans wciąż trwa, na podsumowania przyjdzie jeszcze czas. Pominęliśmy też Jakuba Iskrę, który wprawdzie zadebiutował w SPAL w wieku niespełna siedemnastu lat, co samo w sobie jest znaczącym wyczynem, no ale trudno analizować postawę zawodnika, który na boiskach włoskiej ekstraklasy spędził łącznie 76 minut. Kogo interesuje historia Jakuba, ten niech przeczyta wywiad, który ukazał się kilka tygodni temu na łamach Weszło Junior.
SEZON NA PLUS
Kilku naszych reprezentantów na włoskiej ziemi z pewnością może sobie zapisać sezon 2019/20 na liście sukcesów. Niewątpliwie jednym z nich jest Wojciech Szczęsny. Polski golkiper nie brylował może pod względem liczby czystych kont (zachował ich 11), ale do jego postawy na przestrzeni całych rozgrywek trudno mieć jakiekolwiek poważne zastrzeżenia. Cristiano Ronaldo i Paulo Dybala ciągnęli grę Juventusu w ofensywie, a analogicznie Szczęsny trzymał w ryzach formację obronną „Starej Damy”. Mylącą się znacznie częściej niż jeszcze kilka lat temu, co nie ułatwiało zadania bramkarzowi. Jeżeli chodzi o skuteczność interwencji, to we wszystkich ligach z europejskiego TOP5 lepszą od Polaka może się wylegitymować tylko dwóch golkiperów. Predrag Rajković z francuskiego Reims oraz Hugo Lloris z Tottenhamu. Trzeba jednak zaznaczyć, że obaj zagrali mniej ligowych spotkań od gracza Juve, który statystyki dość mocno sobie popsuł dopiero na finiszu sezonu. Ostatecznie stanęło na i tak znakomitym wyniku.
79% strzałów na bramkę Szczęsnego nie zakończyło się golem. Najlepszy bramkarz sezonu w Serie A? Otóż tak.
A skoro już przy bramkarzach jesteśmy, to pochwalić wypada również Bartłomieja Drągowskiego. W pewnym momencie wydawało się, że zbliżający się w tej chwili do dwudziestych trzecich urodzin golkiper jest już w Fiorentinie skończony, tymczasem w minionym sezonie Polak wywalczył sobie pozycję w wyjściowym składzie Violi i już jej nie oddał. Dopiero w ostatnich kolejkach wyleciał z podstawowej jedenastki, ale powodem jego absencji była kontuzja pleców. Tak czy owak, Drągowski w świetnym stylu wskrzesił swoją karierę we Florencji, a osiem czystych kont to zupełnie solidny wynik dla bramkarza klubu, który zmagał się z rozmaitymi perturbacjami. Skuteczność interwencji u Bartka również wygląda porządnie – 72%.
Drągowski w styczniowym starciu z Genoą obronił rzut karny. Dokonał też tej sztuki jesienią przeciwko Lazio.
Zadowolony może być z siebie Sebastian Walukiewicz. Dwudziestoletni środkowy obrońca debiut w Serie A zanotował dopiero na początku stycznie 2020 roku, a jego Cagliari zebrało wówczas manto od Juventusu, ale potem tych występów byłego piłkarza Pogoni Szczecin na włoskich boiskach było już znacznie więcej. Po restarcie rozgrywek Walukiewicz stał się już właściwie pełnoprawnym zawodnikiem wyjściowego składu w zespole z Sardynii. Dla tak młodego zawodnika – duża rzecz.
Jasne, że Polak wciąż miewa kiepskie mecze. Żeby daleko nie szukać, ostatnie ligowe starcie przeciwko Milanowi niespecjalnie mu się udało. Ale i tak imponuje, jak szybko obrońca w ogóle zaistniał na poziomie Serie A. Wiemy doskonale, jak wielu polskich piłkarzy – często starszych, bardziej doświadczonych od Walukiewicza – potrzebuje przejść przez szkołę futbolu na zapleczu włoskiej ekstraklasy, żeby choćby marzyć o regularnych występach na najwyższym poziomie rozgrywek. Dlatego tych kilkanaście występów Walukiewicza w solidnym Cagliari wyceniamy naprawdę bardzo wysoko.
Plusy stawiamy również przy nazwiskach Piotra Zielińskiego i Karola Linettego, choć tak Neapolu, jak i w Genui na pewno liczono na nieco więcej, jeżeli chodzi o postawę obu drużyn w Serie A. Z drugiej jednak strony – ekipa Zielińskiego zdobyła Pucharu Włoch, a Sampdoria zdołała się odbudować po fatalnym starcie sezonu i ostatecznie uniknęła rozpaczliwej walki o utrzymanie w lidze.
Dublet Linettego w lipcowym starciu ze SPAL.
Zielińskiemu niewątpliwie brakuje twardych liczb. W sezonie ligowym 2019/20 zdobył jedynie dwa gole i zanotował ledwie cztery asysty. To gorszy bilans od… Linettego, który do siatki trafił czterokrotnie, a trzy razy asystował partnerom. Niemniej, jeżeli chodzi o bardziej zaawansowane statystyki, Zieliński prezentuje się bardzo solidnie. 105 podań prowadzących do strzału (5. rezultat w lidze) to wynik świadczący, iż Gennaro Gattuso grę drugiej linii Napoli bardzo mocno skoncentrował właśnie wokół Polaka.
O ile dla całej drużyny miniony sezon – przynajmniej jeżeli mowa o postawie w lidze – zakończył się zatem rozczarowaniem, tak Zieliński był jednym z najlepiej i najrówniej grających zawodników Napoli. I to samo można powiedzieć o Linettym w Sampdorii. Karolowi zdarzało się nawet zakładać na ramieniu kapitańską opaskę.
ŚREDNIAWECZKA
Arkadiusz Milik nie może być w pełni usatysfakcjonowany swoją postawą w sezonie 2019/20. Wszystko wskazuje na to, że były to ostatnie rozgrywki spędzone przez Polaka w Napoli. Mówił o tym nawet sam prezydent klubu, Aurelio de Laurentiis. Na pewno Milik chciałby się pożegnać ze Stadio San Paolo milszym akcentem. Jedenaście trafień w Serie A to wynik najwyżej przyzwoity. Na dodatek większość goli Milik zdobył jeszcze w 2019 roku. Po restarcie rozgrywek Polak wpisał się na listę strzelców zaledwie dwa razy. Kiedy zaczynał w pierwszym składzie, zwykle był pierwszym do zmiany. Kiedy pojawiał się na boisku z ławki, nie dawał drużynie impulsu. Kiepsko to wyglądało, biorąc pod uwagę możliwości Milika.
W ostatnich tygodniach krytykował go nawet na konferencjach prasowych trener Gattuso.
– Proszę Milika, żeby przedłużył kontrakt, a on tylko na mnie patrzy i nic mi nie odpowiada – złościł się w jednym z wywiadów Aurelio de Laurentiis. – Skoro tak, musi wiedzieć, jakie czekają go konsekwencje. Powinien znaleźć sobie nowy klub, ale ja nie mam zamiaru sprzedać go w promocji. Jeżeli nie otrzymam zadowalającej oferty, Milik zostanie w klubie, ale nie będzie do dyspozycji trenera.
Jedyny dublet Milika w sezonie. Jeszcze za kadencji Carlo Ancelottiego.
Jeszcze mniej udane rozgrywki ma za sobą Bartosz Bereszyński.
O ile wspomniany już Karol Linetty na tle przeciętnej Sampdorii wyróżniał się na plus, zwłaszcza po lockdownie, tak „Bereś” generalnie dostosował się poziomem do reszty zespołu. Był pierwszym wyborem najpierw u Eusebio Di Francesco, a potem u Claudio Ranierego. I to już coś, ponieważ latem 2019 roku włoskie media trąbiły, że Polak może wylądować na ławce rezerwowych. Jednak trzeba zaznaczyć, że prawy obrońca Sampy nie zapisał na swoim koncie nawet jednego punktu w klasyfikacji kanadyjskiej, za to kilka razy zdarzało mu się poważnie narozrabiać w defensywie. Dziennikarze z Italii w swoich pomeczowych raportach regularnie wskazywali Bereszyńskiego jako jeden z najsłabszych punktów Sampdorii.
Nie ma co ukrywać, mogło być znacznie lepiej. Gdyby nie regularność występów, chyba zepchnęlibyśmy „Beresia” po prostu do kategorii rozczarowań. Balansował na cienkiej granicy.
Trudno jednoznacznie pozytywnie ocenić postawę Łukasza Skorupskiego. Z jednej strony – był absolutnym pewniakiem między słupkami w Bolonii, a jego klub spisał się bardzo solidnie w Serie A. Jest jednak małe „ale”. Skorupski tylko dwukrotnie zdołał zachować czyste konto w lidze. Bologna pobiła rekord włoskiej ekstraklasy, tracąc co najmniej jedną bramkę w 33 meczach z rzędu. Oczywiście trudno całą winą z tę fatalną passę obarczać Skorupskiego, lecz chluby mu ta seria również nie przynosi. Kilka razy Polak się nie popisał i na pewno nie bronił na tak stabilnym, dobrym poziomie co Szczęsny i Drągowski.
Skorupski w lipcowym starciu z Interem Mediolan popisał się kilkoma fantastycznymi paradami. Obronił między innymi rzut karny.
Przeciętnie poukładały się też losy Arkadiusza Recy. Udało mu się wskoczyć do wyjściowej jedenastki SPAL na większą część sezonu i chwała mu za to, lecz trzeba dodać, że jego zespół z kretesem zleciał do Serie B. Polak miewał podczas tego wypożyczenia solidne występy. Czasami był wręcz najjaśniejszą postacią swojej drużyny i to nawet w starciach z potęgami włoskiej ekstraklasy, lecz raczej nie były to mecze na tyle imponujące, by Reca w pełni przekonał do siebie trenera i działaczy Atalanty Bergamo.
Mimo wszystko w tej kategorii umieszczamy też Filipa Jagiełłę, który tak naprawdę dopiero w drugiej połowie lipca mocno zabłysnął w barwach Genoi. Dość późno, mówimy ostatecznie o zawodniku zbliżającym się do dwudziestych trzecich urodzin, a nie kompletnie nieopierzonym nastolatku. Niemniej, Jagiełło w wydatny sposób przyczynił się do utrzymania swojego klubu we włoskiej ekstraklasie. Zanotował dwie cenne asysty. No i wyrósł na jednego z ulubieńców wśród kibiców, którym naturalnie szalenie zależało na pozostaniu klubu w najwyższej klasie rozgrywkowej.
Jagiełło zanotował znakomity występ w lipcowych derbach Genui.
– Na początku głupio się poruszałem po boisku – przyznał Jagiełło w Misji Futbol. – Chciałem być wszędzie, chciałem się pokazać. Piłkarsko byłem gotowy. Widziałem, że nie odstaję, a nawet wyglądam lepiej od niektórych zawodników. Ale trenerzy zwrócili mi uwagę, że lepiej stać 30 sekund w jednym miejscu i znaleźć lukę, niż biegać wszędzie. Rozwinąłem się. Wcześniej nie byłem gotowy na pierwszy skład. Do listopada na niego nie zasługiwałem. Warto też zwrócić uwagę, że miałem tu trzech trenerów. Nie jest łatwo postawić na chłopaka z polskiej Ekstraklasy, gdy drużyna jest w dole tabeli i walczy o utrzymanie.
Kilka dobrych występów to jeszcze nie jest powód do peanów pochwalnych pod adresem byłego piłkarza Zagłębia Lubin, ale na pewno można finisz sezonu 2019/20 potraktować jako optymistyczny prognostyk dla Jagiełły przed kolejną ligową kampanią.
SEZON NA MINUS
Właściwie stracony sezon ma za sobą już 29-letni Łukasz Teodorczyk. Uzbierał tylko 210 minut w lidze w barwach Udinese, nie strzelił ani jednego gola. Te dane chyba mówią wszystko. Nie pograł sobie również za wiele Bartosz Salamon, kolejny z Polaków, którzy spadli z Serie A w barwach SPAL. Przez większą część rozgrywek obrońca albo leczył kontuzję, albo zwyczajnie grzał ławę. Dopiero po restarcie zaczął łapać minuty, no ale SPAL nie wygrało ani jednego spotkania, w którym Salamon wystąpił. Paweł Dawidowicz w Hellasie Werona też niespecjalnie się spisał. W lipcu z gry wyłączyła go kontuzja, ale wcześniej Polak miał olbrzymie problemy z łapaniem minut. Nie pomogły mu na pewno aż dwie czerwone kartki, które obejrzał w minionym sezonie ligowym.
Najjaśniejszym momentem w jego wykonaniu na pewno było starcie z Lecce, wygrane 3:0 przez Hellas. Dawidowicz strzelił wówczas bramkę, lecz nawet to nie pomogło mu w umocnieniu się w roli podstawowego zawodnika zespołu z Werony. Polak często był wykorzystywany do zmian typowo taktycznych i pojawiał się na boisku na minutę-dwie, by zyskać na czasie i utrzymać korzystny rezultat.
Premierowe trafienie Dawidowicza na boiskach Serie A.
Skoro już o Hellasie mowa – nie powala na kolana także dorobek Mariusza Stępińskiego. Polski napastnik zdobył w lidze tylko trzy gole i przez większą część sezonu pełnił w zespole z Werony funkcję jokera. Na początku rozgrywek Stępiński był wprawdzie dość regularnie wystawiany w wyjściowym składzie, lecz – co tu dużo mówić – nie odwdzięczył się za otrzymane zaufanie skuteczną grą. Można oczywiście chwalić Mariusza za pracowitość, aktywną grę bez piłki – te atuty podkreślało już wielu jego trenerów w Italii – no ale na koniec napastnika rozlicza się przede wszystkim ze zdobytych bramek. Tych Stępiński ma na koncie bardzo mało.
fot. NewsPix.pl