Środowy wieczór w Serie A mógł być bardziej atrakcyjny. Mógł, bo w końcu na murawy wybiegły drużyny, w których składach mieliśmy łącznie ośmiu Polaków. Ale cóż, było tak, że z różnych powodów mecze od pierwszej minuty zaczęło tylko trzech i wszyscy spotkali się w Genui. Okazało się jednak, że i ta opcja zapewniła nam emocje, bo Filip Jagiełło wyskoczył jak – nie przymierzając – filip z konopi i w walce o utrzymanie zapewnił Grifone bardzo cenne trzy punkty.
Za cholerę nie wiemy, czym kierują się działacze Genoi przy dawaniu szans Filipowi Jagielle. Już jesienią było tak, że były piłkarz Zagłębia Lubin długo nie podnosił się z ławki, aż tu nagle dostał szansę w Derby della Lanterna, zaliczył też mecz z Interem w wyjściowym składzie i zaraz znowu zniknął. Wiosną dostał chwilę z Milanem, rozgrywki zawieszono i… Jagiełło został schowany do szafy po ich powrocie. Davide Nicola mimo pięciu zmian, konsekwentnie pomijał go nawet przy wchodzeniu z ławki. Siedem meczów, zero minut. Dramat.
Aż nagle przyszedł mecz z Lecce. Nicola przypomniał sobie o istnieniu Jagiełły, Polak wszedł na boisko i wykonał 99% roboty przy golu na 2:1.
Dla Genoi, która o utrzymanie walczy m.in. z Lecce, była to bramka na wagę sześciu punktów. Teoretycznie w statystykach Jagiełło ma strzał niecelny. Praktycznie widać, jak jest. Dzięki tej wygranej genueńczycy odskoczyli rywalom na cztery punkty.
Filip Jagiełło z asystą
Na fali udanej zmiany Jagiełło dostał kolejną szansę. Tym razem od pierwszej minuty w… derbach Genui. Przesiedzieć większość sezonu na ławce, ale za to zaliczyć obydwa mecze derbowe? Przypomina nam się Mariusz Stępiński, który goleadorem w Chievo Werona nie był, ale jakoś tak się składało, że zawsze wsadzał bramkę jakiejś dużej marce. W każdym razie Polak dostał szansę i – nie zgadniecie – znowu odpalił, zapewniając Genoi wygraną. O tyle cenną, że w międzyczasie wygrało też Lecce, więc wpadka znów wpędziłaby ekipę z Ligurii w kłopoty. Co tym razem zmajstrował nasz pomocnik?
- Gol na 1:0. Jagiełło przyjmuje piłkę w polu karnym, może niezbyt udanie, a może taki był zamiar, że zgrał ją do Gorana Pandeva. Macedończyk ją zgarnia, wpada w niego obrońca, rzut karny.
- Gol na 2:1. Jagiełło powalczył do końca o futbolówkę, odzyskał ją w polu karnym i zagrał do Lukasa Leragera. Ten przymierzył i na ok. 20 minut przed końcem spotkania dał Genoi wygraną.
Ok, poza tym Jagiełło koncertu nie dał. Dość długo wchodził w mecz, po pierwszej połowie wyglądał blado. Potem się poprawił, kończył spotkanie ze stuprocentową skutecznością pojedynków na ziemi (3/3 wygrane, w powietrzu 0/3), celnym strzałem na koncie i ponad 90-procentową skutecznością podań. Natomiast Grifone w tym momencie potrzebują punktów, nie fajerwerków, a te Polak zagwarantował. „La Gazzetta dello Sport” wybrała go piłkarzem meczu, chwaląc go za odważną grę i widoczną gołym okiem siłę.
Opcje są więc dwie. Albo Genoa przez dłuższy czas sabotowała swoje działania, pomijając – bóg wie czemu – Jagiełłę przy wszelkich możliwych okazjach, albo Jagiełło po blisko dwóch miesiącach posuchy nagle wystrzelił z formą. Coś nam się wydaje, że bliższa prawdy jest opcja numer jeden.
Błędy Bereszyńskiego i Recy
Natomiast, jak to bywa w futbolu, szczęście jednego jest pechem kogo innego. Drugi gol dla Genoi padł po wspomnianej feralnej stracie we własnym polu karnym. Stracie, której autorem był Bartosz Bereszyński. „Bereś” zagrał słabiutko. Wygrał tylko 4 z 10 pojedynków, zaliczył 13 start, a w stratę gola mógł być zamieszany dużo wcześniej. W końcówce pierwszej części spotkania wyłapał kartkę za faul na Andrei Pinamontim. Rywale dograli piłkę w pole karne i wpakowali ją nawet do bramki, tyle że sędzia słusznie dopatrzył się wcześniej faulu na bramkarzu.
I tak jak Jagiełło ma za sobą świetny tydzień, tak ostatni czas dla Bereszyńskiego był fatalny. Dopiero co zaliczył przecież samobójcze trafienie w meczu z Parmą. Derby bez błysku zaliczył także Karol Linetty, ale akurat on całkiem regularnie wybija się ponad przeciętność, więc tragedii z tego nie robimy.
Piątkę z Bereszyńskim może sobie natomiast przybić Arkadiusz Reca. Jego SPAL już spadło i zbytnio wynikami się nie przejmuje, ale 1:6 z Romą wygląda jednak żenująco. Reca zaczął mecz na ławce, ale bardzo szybko wszedł za kontuzjowanego Jacopo Salę. I chyba tego żałuje, bo przy jednej z bramek zawalił ewidentnie, a przy kolejnym trzech był współwinny. Wyglądało to tak.
- 1:2 – Polak traci piłkę pod własną bramką, Carles Perez wjeżdża w pole karne i strzela na pewniaka
- 1:4 – Akcja bramkowa rozpoczyna się po stronie Recy, którego nie ma w okolicach własnej szesnastki, Roma z tej luki skorzystała
- 1:5 – Zappacosta bez żadnego problemu dogrywa piłkę z lewego skrzydła w pole karne, podanie mija Recę, który zaliczył nieudaną próbę zablokowania tego zagrania
- 1:6 – Nicolo Zaniolo w kapitalnym rajdzie mija kilku rywali, w tym Recę, ustalając wynik meczu
Nie było może tak, że Reca w każdej sytuacji dopisał sobie do kartoteki poważną wpadkę. Ale wiadomo – sześć straconych bramek wiele mówi o dyspozycji linii obrony, której przecież Polak był częścią.
***
A co z pozostałymi Polakami? Albo ławka, albo ogony, jak w przypadku Piotra Zielińskiego, który odpoczywał czy Mariusza Stępińskiego, który klasycznie pełnił rolę rezerwowego. Bartłomiej Drągowski wypadł natomiast z powodu urazu, więc Fiorentina zatrzymała Inter bez jego udziału.
WYNIKI ŚRODOWYCH MECZÓW SERIE A
Parma – Napoli 2:1
Caprari 45′, Kulusevski 87′ – Insigne 54′
Inter Mediolan – Fiorentina 0:0
Lecce – Brescia 3:1
Lapadula 22′, 32′, Saponara 70′ – Dessena 63′
SPAL – AS Roma 1:6
Cerri 24′ – Kalinić 10′, Perez 38′, Kolarov 47′, Peres 52′, 75′, Zaniolo 90′
Sampdoria Genua – Genoa 1:2
Gabbiadini 32′ – Criscito 22′, Lerager 72′
Torino – Hellas Werona 1:1
Zaza 67′ – Borini 56′
Fot. Newspix