Reklama

Czy Waldemar Sobota wraca do Wrocławia jako zawodnik spełniony?

redakcja

Autor:redakcja

31 lipca 2020, 14:04 • 8 min czytania 5 komentarzy

Waldemar Sobota powraca do Ekstraklasy po siedmiu latach spędzonych poza granicami Polski. Czy możemy jednak powiedzieć, że 33-latek wraca z tarczą? Z jednej strony – owszem. Sobota zanotował kilka naprawdę przyzwoitych sezonów w 2. Bundeslidze, czyli rozgrywkach niewątpliwie mocniejszych niż Ekstraklasa. Ten medal ma jednak również drugą stronę, ponieważ nowy-stary skrzydłowy Śląska Wrocław przestał wzbudzać zainteresowanie selekcjonerów reprezentacji Polski, a przecież w pewnym momencie był nawet podstawowym piłkarzem drużyny narodowej. Czy można zatem powiedzieć, że Sobota na polskie boiska wraca jako piłkarz spełniony?

Czy Waldemar Sobota wraca do Wrocławia jako zawodnik spełniony?

Przerwana przygoda w kadrze

Sobota w reprezentacji zadebiutował w grudniu 2011 roku, jeszcze jako zawodnik Śląska. Potem notował bardziej i mniej udane epizody w narodowych barwach, aż wreszcie udało mu się naprawdę porządnie zabłysnąć. W sierpniu 2013 roku reprezentacja Polski pokonała dość niespodziewanie 3:2 Danię po bardzo fajnym, efektownym meczu. Takie spotkania były wielką rzadkością za smętnej kadencji Waldemara Fornalika, więc naturalnie od bohaterów zwycięstwa nad Duńczykami – Soboty, Mateusza Klicha i Piotra Zielińskiego – oczekiwano, że pociągną grę kadry w drugiej części eliminacji do mistrzostw świata w Brazylii.

Polska 3:2 Dania (14.08.2013; mecz towarzyski)

I rzeczywiście, Waldek wywalczył wówczas miejsce w podstawowej jedenastce również w starciach o punkty. Na początku swojej kadencji z usług skrzydłowego chętnie korzystał również Adam Nawałka. 14 października 2014 roku Sobota rozegrał przeszło 60 minut w eliminacyjnej konfrontacji ze Szkocją. Pewnie nie spodziewał się wówczas, że to będzie dla niego ostatni występ w narodowych barwach.

Reklama

– Niedosyt pozostaje – przyznał przed rokiem Sobota na łamach portalu „Łączy nas piłka”. – Moja kariera w reprezentacji zakończyła się na etapie, w którym kadra zaczęła odnosić sukcesy. Zagrałem w pamiętnym meczu z Niemcami, później jeszcze przeciwko Szkocji i na tym koniec. Zaczęły się moje problemy z Brugii i trener Adam Nawałka poinformował mnie, że na razie ze mnie rezygnuje. Nie spodziewałem się jednak, że to będzie koniec definitywny. Dziś już to chyba temat zamknięty. Ostatni rok miałem bardzo trudny, zwłaszcza ze względu na kontuzje. Jestem coraz starszy. Może gdybym wrócił do pełnej formy i zagrał rundę życia, jeszcze jakieś powołanie by nadeszło. To jednak niezwykle odległa perspektywa. Mamy tylu świetnych zawodników, że byłoby niezwykle ciężko.

W tym ostatnim zdaniu kryje się jednak pewna kurtuazja, bo akurat jeżeli chodzi o obsadę skrzydeł, to od ładnych kilku lat są z nią w reprezentacji Polski spore problemy. Może gdyby Sobota na zapleczu Bundesligi bardziej imponował liczbami, to przypomniałby o sobie Nawałce, a może i nawet później Brzęczkowi. Jednak wyniki notowane w klasyfikacji kanadyjskiej nie były atutem skrzydłowego. W sumie Polak rozegrał dla ekipy z Hamburga 148 spotkań. Strzelił 15 bramek, drugie tyle wypracował. Szału nie ma.

Eksplozja z opóźnionym zapłonem

Trzeba jednak pamiętać, z jakiego miejsca zaczynał Sobota. Ekstraklasowy debiut udało mu się zaliczyć dopiero w sezonie 2010/11, czyli w wieku 23 lat. Wcześniej błyszczał w MKS-ie Kluczbork, z którym najpierw awansował do II, a potem do I ligi. Zrobił tam tak wielką furorę, że klub zastrzegł jego numer (2). Symboliczny, lecz wymowny gest. – Poszedłem tam do III ligi i szybko zrobiliśmy dwa awanse. Dla takiego małego miasta to była ogromna sprawa, gdy przyjeżdżały takie marki jak Widzew, Pogoń, Zawisza. Wszyscy tym żyli. Po meczu zawsze zostawaliśmy w naszym gronie, było swojskie jedzenie, które przygotowywali ludzie z okolicy. W Kluczborku zacząłem też zarabiać jakieś pieniążki. Mieszkałem z rodzicami, więc mogłem wyżyć z tego na spokoju – opowiadał Sobota w rozmowie z Weszło.

W gruncie rzeczy nawet do tego Kluczborka skrzydłowy trafił dość późno. Jego pierwszym klubem była Małapanew Ozimek. Jako osiemnastolatek przeniósł się na dwa lata do KS-u Krasiejów. Nie mówimy więc o modelowo poprowadzonej karierze perełki wychowanej w jakiejś potężnej akademii, prowadzonej przy jednym z czołowych zespołów kraju.

– Na Opolszczyźnie od lat nie mamy żadnego klubu w Ekstraklasie, niewielu piłkarzy się wybiło, bo nie jest to województwo, z którego łatwo się wydostać. Klub z Ekstraklasy w okolicy to zawsze jakiś punkt zaczepienia – opowiadał Sobota. – Zawsze starałem się planować tę karierę krok po kroku. Może nie dochodziło do mnie, że dojdę aż tutaj, ale wiedziałem, że to się opłaci. Zawzięty byłem. Ciężko to nazwać dążeniem do celu, ja po prostu kilka godzin dziennie spędzałem z piłką przy nodze. Później zacząłem grać w czwartej lidze. Wiadomo, jaki panował klimat. Grill po meczu, muzyka. Zawsze jakieś drobne za zwycięstwo. Groszowa premia, ale i tak każdy się cieszył. Dobrze, że to przeżyłem. W piłce skosztowałem ze wszystkiego, bo byłem na każdym poziomie od czwartego w górę.

Reklama

Waldemar Sobota w narodowych barwach

Na pierwszoligowym poziomie Sobota wymiatał. W sezonie 2009/10 zdobył aż jedenaście bramek dla Kluczborka i mógł uchodzić za jednego z najlepszych piłkarzy rozgrywek, o ile nie po prostu najlepszego. Ale po przeprowadzce do Wrocławia skrzydłowy przekonał się na własnej skórze, że gwiazdom zaplecza Ekstraklasy nie tak łatwo jest przełożyć swoją świetną dyspozycję również na najwyższy poziom rozgrywek. Śląsk jako zespół spisywał się rzecz jasna świetnie – w 2011 roku został wicemistrzem, a potem mistrzem Polski. Sobota cegiełkę do tych sukcesów dołożył, w sezonie 2011/12 trener Orest Lenczyk zwykle widział go w wyjściowej jedenastce. Niemniej, skrzydłowy dał się poznać jako zawodnik bardzo chimeryczny. No i już wtedy nie gwarantował liczb.

Szybkość, drybling, kreatywność? Tak, to były znaczące atuty Soboty, lecz piłkarz często nie potrafił ich przekuć w konkrety. W mistrzowskim sezonie Śląska zdobył ledwie dwa gole i zanotował dwie asysty. Wiosną nie zapisał na swoim koncie ani jednego punktu w klasyfikacji kanadyjskiej. Można było odnieść wrażenie, że 25-latek dojechał już po prostu do swojego sufitu.

Zaskakującym przełomem okazał się jednak kolejny sezon, gdy Sobota znacząco poprawił skuteczność. A potem fenomenalnie zaprezentował się w pamiętnym pucharowym dwumeczu z Clubem Brugge. Belgowie zostali niespodziewanie wyeliminowani przez podopiecznych Stanislava Levy’ego w eliminacjach Ligi Europy, a w spotkaniu zremisowanym na wyjeździe 3:3 Sobota wpakował rywalom aż dwa gole. Ci do tego stopnia zauroczyli się skrzydłowym, że jeszcze tego samego lata ściągnęli go do siebie za milion euro.

Club Brugge 3:3 Śląsk Wrocław (08.08.2013; 3. runda eliminacji do Ligi Europy)

Co tu dużo mówić, latem 2013 roku Sobota zdecydowanie grał swoją życiówkę. W klubie, w kadrze. Imponował na każdym polu. Ale potem entuzjazm niosący skrzydłowego nieco opadł i Brugia dość szybko z Soboty zrezygnowała.

– W Brugii był ogromny głód mistrzostwa. Przychodziłem świeżo po dwumeczu w pucharach, w którym się wyróżniałem, więc siłą rzeczy wiązano ze mną bardzo duże nadzieje. Trzeba tak to otwarcie przyznać – wspominał Sobota. – Nie będę zrzucał winy, że trener to czy tamto, ale trenera, który mnie ściągał, nie było już po tygodniu. Oczywiście nie wpłynęło to pozytywnie na moją pozycję w drużynie. Nie uważam jednak, że ten okres był całkowicie zły, pierwszy rok był w moim wykonaniu niezły. Strzeliłem sześć bramek, miałem pięć asyst. Oczekiwano po mnie jednak więcej. Nie zdobyliśmy mistrzostwa, nie najlepiej zaczęliśmy kolejny sezon, pomimo tego że zakwalifikowaliśmy się do europejskich pucharów. Wiadomo, jak to jest. Po paru spotkaniach nie miałem bramki, w tabeli nie było kolorowo, ktoś doszedł do wniosku, że potrzeba wzmocnień. Krótko przed zamknięciem okienka transferowego ściągnięto nowych zawodników i zaczęły się wyboiste czasy.

Kilka lat wśród „Piratów”

Wyboiste czasy zakończyły się wypożyczeniem do FC St. Pauli. Klubu ze wszech miar specyficznego, o czym pisaliśmy swego czasu w reportażu na Weszło. Sobota świetnie się odnalazł w tym nietypowym zespole. Co do zasady – kiedy był zdrowy, to grał. Zazwyczaj meldując się w wyjściowej jedenastce ekipy „Piratów”. W sezonie 2019/20 Sobota zanotował 27 występów (2130 minut) na poziomie 2. Bundesligi. Zdobył trzy gole, trzy trafienia również wypracował. Kilka razy – w tym w swoim ostatnim ligowym występie w barwach St. Pauli – założył na ramieniu opaskę kapitańską.

Nie ma wątpliwości, że wrota prowadzące na Millerntor-Stadion już zawsze będą dla Soboty otwarte.

Obecnie trudno Sobotę nazywać skrzydłowym. Już w 2017 roku Waldek opowiadał nam, że w Hamburgu obarczono go wieloma obowiązkami typowo defensywnymi: – Przed każdym meczem mówimy sobie, że najważniejsze jest zero z tyłu. Często mam przez to sytuacje, że brakuje mnie z przodu, bo priorytetem jest zabezpieczenie strony. Jestem tego świadomy, że moje największe walory jak szybkość, drybling, asysty, indywidualne akcje i mogę to pokazać głównie w ofensywie. Ale ja jestem częścią drużyny, priorytetem jest sukces całego zespołu i potrafię cieszyć się z meczów, w których nie straciliśmy gola.

Ta tendencja w ostatnim czasie jeszcze się pogłębiła. W połowie sezonu 2019/20 Sobota został właściwie pełnoprawnym zawodnikiem środka pola. Zazwyczaj trener Jos Luhukay wystawiał go na pozycji ofensywnego pomocnika, może nawet podwieszonego napastnika, ale niekiedy cofał też Polaka na pozycję numer osiem czy nawet sześć. W co aż trudno uwierzyć, jeśli ma się w pamięci podejście Soboty do gry w destrukcji jeszcze z czasów pierwszego pobytu w Śląsku. Najdelikatniej rzecz ujmując, zdarzało się wówczas Waldkowi pozostawić bocznego obrońcę bez asekuracji.

Waldemar Sobota w barwach St. Pauli

Sobota wraca zatem do Wrocławia nie tylko jako zawodnik starszy, dojrzalszy, ale zwyczajnie… inny. Oczywiście jest wielce prawdopodobne, że Vitezslav Lavicka przestawi go z powrotem na skrzydło, lecz to już nie będzie ten nieco zwariowany drybler, który przed laty na zmianę zachwycał i irytował wrocławskich kibiców. A czy wraca jako zawodnik spełniony? Pewnie sam liczył na coś więcej, gdy opuszczał polskie boiska w 2013 roku. Na pewno nie sądził, że wyjazd – co trochę paradoksalne – totalnie odetnie go od reprezentacji Polski. Jednak napisanie fajnej historii w tak wyjątkowym, wzbudzającym wielkie emocje klubie jak St. Pauli to też jest sztuka. No i pamiętajmy – w wieku 23 lat zadebiutował w Ekstraklasie, w wieku 20 lat był w IV lidze.

Zastrzeżony numer w Kluczborku. Rekord występów w barwach St. Pauli, jeżeli chodzi o obcokrajowców. A teraz głośny powrót do Wrocławia. Wychodzi na to – jeśli przymknąć oko na nieudany epizod w Brugii – że gdzie się Waldemar Sobota nie ruszy, tam pozostawia po sobie dobre wrażenie i miłe wspomnienia.

fot. FotoPyk

Najnowsze

Komentarze

5 komentarzy

Loading...