Maciej Domański w Ekstraklasie zadebiutował dość późno i nie zagościł w niej na długo. Dlaczego nie wyszło mu w Rakowie Częstochowa? Jak wyglądały jego relacje z trenerem Markiem Papszunem? Co poszło nie tak, że nie udało mu się zaliczyć debiutu znacznie wcześniej, gdy grał w juniorach Polonii Warszawa? Czy obecna Stal to najsilniejsza paczka z Mielca, spośród wszystkich czterech, które pamięta? Jaka tradycja wiąże się z jego występami przeciwko Radomiakowi – w którym zresztą występował? Przed hitem pierwszej ligi i spotkaniem z jego byłym zespołem, przepytaliśmy pomocnika Stali Mielec.
Nie mogę zacząć inaczej: ile jeszcze razy Maciej Domański będzie wracał do Mielca?
Ciężko powiedzieć! Faktycznie, to już czwarty powrót i może być tak, że ostatni. Jeśli osiągniemy swój cel i awansujemy do Ekstraklasy, to prawdopodobnie zostanę dłużej. Zawsze moje drogi prowadziły z powrotem tutaj i tak się stało, że wróciłem w ważnym dla klubu momencie.
Twój kontrakt jest ułożony, tak, że w przypadku braku awansu coś się zmieni?
Mam kontrakt do 30 czerwca, ale z racji pandemii zostanie on przedłużony do 30 lipca. Postanowiliśmy z klubem w zimę, że zobaczymy, co się stanie latem. Nie było wiele czasu na dopinanie szczegółów, więc postanowiliśmy podpisać taki kontrakt. W przypadku awansu rozmowy będą łatwiejsze, bo klub będzie w lepszej sytuacji. Bez awansu nie wiadomo, co się wydarzy.
Jesteś trochę zawiedziony tym, jak wyglądała twoja przygoda z Rakowem?
Z jednej strony tak, z drugiej nie. W pierwszej lidze czułem się wiodącą postacią w zespole. Czułem się dobrze, grałem, miałem fajne liczby. W Ekstraklasie moje losy potoczyły się tak, jak się potoczyły. Na pewno nie powiem, że nie wykorzystałem swojej szansy, bo tak naprawdę dostałem jeden mecz z Koroną, kiedy wszyscy zagraliśmy słabo. Zostałem ofiarą tego meczu, taka była decyzja trenera. Przez kolejne miesiące ciężko trenowałem i uważam, że zasługiwałem na grę. Ale decyzja była inna, chciał postawić na inne osoby, a zimą postanowił, że nie będę już potrzebny drużynie, więc musiałem szukać sobie miejsca gdzie indziej.
Co się stało po pierwszym meczu? Wyszedłeś w pierwszym składzie, zszedłeś w przerwie i zniknąłeś z horyzontu na dwa miesiące.
W okresie przygotowawczym wywalczyłem sobie miejsce w składzie poprzez pracę na treningach, sparingi. Strzeliłem bodajże pięć bramek, zanotowałem kilka asyst, więc miejsce mi się należało. Trener Papszun po 45 minutach z Koroną Kielce stwierdził, że nie nadaję się na Ekstraklasę. Żadnego zewnętrznego powodu nie było. Dawałem sygnały, powody, żeby grać więcej. Ale taka była decyzja.
Trenera Papszuna chyba łatwo zdenerwować. Pamiętam, że w pierwszej rundzie w barwach Rakowa, po meczu z Garbarnią też wypadłeś z wyjściowego składu.
Tak, była taka sytuacja. Pierwsze mecze w Rakowie w moim wykonaniu były bardzo dobre, a Garbarni wypadłem ze składu. Nie było to spowodowane moją dyspozycją. Odczuwałem skutki przejścia do Rakowa, bo u trenera Papszuna intensywność treningów i meczów jest bardzo duża. Bardziej odczułem przeskok fizyczny, byłem przemęczony. Ale że to był okres aż miesiąca… Znowu powiem — decyzja trenera. Twierdził, że potrzebuję tyle czasu, żeby dojść do siebie fizycznie. Na pewno nie jest to komfortowe, kiedy gra się w pierwszym składzie, jest się wyróżniającą postacią i nagle traci skład na miesiąc.
Wnioskuję, że między tobą a trenerem Papszunem wielkiej miłości nie ma.
Powiem tak, może to nie jest kwestia miłości, natomiast zostały podjęte decyzje, których nie rozumiałem i nie rozumiem do dziś.
Trener ci ich nie wyjaśnił?
Trener ze swoich decyzji nie musi się nikomu tłumaczyć, ale tak jak mówię, nie rozumiałem tego. Ciężko pracowałem, uważam, że wyglądałem dobrze, a szans nie było. Po głębszej refleksji i przeanalizowaniu tego z perspektywy czasu… Nadal tego nie rozumiem. Może trener ma inne zdanie na ten temat, ale tak jak zauważyłeś — po okresie przygotowawczym, po wyjściu w pierwszym składzie, nie wyrzuca się zawodnika po 45 minutach jednego meczu.
Zamykając temat Rakowa — jak ocenisz pobyt w Ekstraklasie? Wiadomo, meczów mało, ale z drugiej strony debiut zaliczyłeś.
Trochę czekałem na ten debiut i robiłem wszystko, żeby w niej zagrać. Ciężko ocenić, bo dostałem te 45 minut, potem zagrałem trzy końcówki i ostatni mecz rundy jesiennej. Wyszedłem w pierwszym składzie z Lechią, wygraliśmy 3:0. Cieszę się z debiutu, z tych kilku występów, na pewno chciałbym, żeby było ich więcej i robię wszystko, żeby do Ekstraklasy wrócić.
Zanim o powrocie, zapytam o przeszłość. Czytałem w „Nowinach”, że w Ekstraklasie mogłeś zadebiutować wcześniej. O co konkretnie chodziło?
Chodziło o okres w Polonii Warszawa, kiedy miałem 18 lat. Już wtedy mogłem — powinienem – zadebiutować w Ekstraklasie, ale wiadomo, podejście młodego chłopaka było inne niż teraz. Obwiniam za to tylko siebie, bo powinienem bardziej skoncentrować się na piłce i pracy na treningach. Musiałem przez to ciężko pracować, żeby dojść do Ekstraklasy, przez kilka lat profesjonalizm i szacunek do tego zawodu we mnie dojrzewał.
Rozumiem, że to taki typowy przykład, że Warszawa cię wciągnęła?
Nie, to zbyt drastyczne słowo. Warszawa mnie nie wciągnęła, ale trzeba było wtedy więcej trenować indywidualnie, skupić się na dobrym odżywianiu, dać z siebie 110 procent, a nie po prostu tylko trenować. Potem dość długo byłem na poziomie drugiej ligi, udało się awansować z Puszczą do pierwszej ligi i zagrać fajny sezon.
Trener Tomasz Tułacz nadal cię wspomina, bo gdy jakiś czas temu z nim rozmawiałem, mówił, że zespół dużo stracił, gdy odszedłeś.
Bardzo mi miło, bo z tym trenerem mam kontakt do dziś. Myślę, że pełniłem w Puszczy ważną rolę, napędzałem ataki ze środka pola, wykonywałem stałe fragmenty gry…
A wiadomo, że dla trenera Tułacza stałe fragmenty gry są bardzo ważne!
Dokładnie! Ale myślę, że trener jest na tyle dobrym szkoleniowcem, że szybko znalazł następstwo i widać po wynikach, że sprawnie sobie z tym poradził.
Pomówmy o Stali. Co czułeś, gdy czwarty raz wchodziłeś do tej szatni? Był stres, czy jak do siebie?
Raczej to drugie, żadnego stresu nie było. Ludzi związanych z klubem znam praktycznie od dziecka, bo miałem z nimi kontakt od 13. roku życia. Zawodników z moich czasów nie zostało wielu, chyba tylko Krystian Getinger i Bartosz Nowak, ale wszystkie twarze kojarzyłem z boiska. Cieszyłem się z tego powrotu, bo ostatnie miesiące w Rakowie nie były zbyt udane i potrzebowałem takiego przejścia. Czuję się tutaj jak w domu, odetchnąłem psychicznie i piłkarsko.
To najmocniejsza ekipa z Mielca, jaką pamiętasz?
Piłkarsko na pewno tak, w szczególności w ofensywie. Praktycznie każdy zawodnik, to zawodnik ekstraklasowy. Na każdym treningu widać nasz potencjał i siłę.
Widać to było też w meczu z Olimpią Grudziądz. Efektowna wygrana, ale chyba nie wspominasz tego dobrze, bo przestrzeliłeś rzut karny.
Zagraliśmy fajny mecz, wynik pozytywny, pewne zwycięstwo na inaugurację, więc byliśmy zadowoleni. Przestrzeliłem dość mocno, ale długo nad tym nie rozmyślałem, nie był to dla mnie duży problem.
Bartek Nowak chyba chciał ci pomóc.
Tak, byliśmy rozpisani we dwóch do rzutu karnego. Bartek wcześniej już strzelił bramkę, więc oddał mi strzał, ale… Niestety. Na szczęście zdążyłem już strzelić bramkę dla Stali, więc myślę, że będzie tylko lepiej.
Właśnie, jedni powiedzą, że fajnie, że strzeliłeś. Inni, że więcej się po tobie spodziewano, bo jakby nie patrzeć, to jedyna liczba, jaka widnieje w twoich statystykach.
Trzeba wziąć pod uwagę, że w Stali pełnię teraz całkowicie inną funkcję niż w innych drużynach. Nie gram na pozycji numer „10”, tylko znacznie niżej, jako 6/8. Mam inną rolę na boisku, jestem bardziej pod grą, bardziej rozgrywam, transportuję piłkę wyżej, więc wiąże się to bardziej z ustawieniem na boisku. Teraz, od dwóch meczów, gram w roli skrzydłowego. Jeśli tak zostanie, to myślę, że kilka asyst i bramek jeszcze zaliczę.
Nie jest ciężko się przyzwyczaić, gdy tak skaczesz po pozycjach?
Na początku ciężko było mi się przestawić, bo od kilku lat grałem na dziesiątce, a trener Marzec przestawił mnie piętro niżej, gdzie jest więcej zadań defensywnych, asekuracji zawodników. Rzadziej jestem bliżej pola karnego, gdzie mogę oddać strzał. To był mały problem w okresie przygotowawczym, ale myślę, że szybko załapałem, o co chodzi i dobrze to funkcjonowało.
Przed tym transferem nie pytałeś Bartosza Nowaka, czy przypadkiem gdzieś się nie wybiera? Chodziły głosy, że do Stali przychodzisz niejako w jego zastępstwo, gdyby odszedł do Ekstraklasy.
Rozmawialiśmy o tym, rozmawiałem też z włodarzami klubu, jaką rolę mam pełnić w zespole, bo było to dla mnie bardzo istotne. Początkowo plan był taki, żeby grać na dwie dziesiątki, jednak trener zdecydował, że byłoby to zbyt odważne. Nie jest też tak, że jestem przez cały mecz przywiązany do jednej pozycji. Trener Marzec stosuje elastyczną taktykę, w ofensywie mamy dużą swobodę co bardzo sobie cenię. Myślę, że to tylko korzyść dla zespołu, bo coraz lepiej się rozumiemy. Gdyby rozgrywki toczyły się normalnym trybem, to wyglądałoby to lepiej niż teraz.
Stal Mielec kontra Radomiak – to mecz o awans? Nie ma co ukrywać, że jeśli wygracie, to raczej nie będzie trzeba się już oglądać za plecy. W grze o pierwsze dwa miejsca zostaną trzy kluby.
Tak, to bardzo ważny mecz. W przypadku wygranej odskakujemy na siedem punktów, praktycznie zostają trzy zespoły do awansu, chociaż… Jeszcze bym tego nie przesądzał, jest 7 kolejek, 21 punktów do zdobycia. Nie wiadomo, jak to się potoczy. Widzimy, że liga jest nieobliczalna. Kilka dni temu, w meczu w Bełchatowie, byliśmy stawiani w roli zdecydowanego faworyta, a przegraliśmy…
Właśnie, co tam się stało? Mówiło się, że GKS bardzo chciałby wygrać ze względu na sponsorskie zawiłości. Odczuliście trochę, że rywale są podwójnie zmotywowani?
Nawet w trakcie meczu słychać było kibiców GKS-u, co krzyczeli… Chęć wygrania z nami była na pewno bardzo duża. Nie wiem, czy to miało jakieś znaczenie, piłkarze na pewno byli zmotywowani. Taka sytuacja, gdzie nie płaci się kilka miesięcy, scala drużynę. Też byłem w takim zespole — w Siarce Tarnobrzeg — więc wiem, jak to jest. Wtedy zawodnicy potrafią dać z siebie maksimum. Dało się odczuć na boisku, że GKS Bełchatów jest taką jednością i to był ciężki mecz. Ale mimo wszystko uważam, że stracone przez nas gole to były prezenty, nie wykorzystaliśmy też dwóch okazji na pustą bramkę, więc mogliśmy spokojnie ten mecz wygrać.
Macie chyba coś do udowodnienia po porażce w Bełchatowie, a czy ty masz coś do udowodnienia Radomiakowi? Grałeś tam w trzeciej lidze.
Byłem tam przez rok, ale nie mam nic do udowodnienia, bo odszedłem stamtąd w bardzo fajnych stosunkach. Dostałem propozycję, skończył mi się kontrakt i się rozstaliśmy. Chętnie tam wracam, poznałem tam świetnych ludzi. A co ciekawe — zawsze strzelam Radomiakowi bramkę i mam nadzieję, że jutro będzie podobnie.
No ładnie, to mówisz, że takie fajne wspomnienia, a karzesz tego Radomiaka na każdym kroku!
(śmiech) Tak wychodzi! Z Radomiakiem zrobiłem awans z trzeciej do drugiej ligi. Pamiętam mecz derbowy z Bronią, graliśmy na starym stadionie przy ul. Struga i atmosfera była wspaniała. Naprawdę rzadko się zdarza, żeby coś takiego stworzyć. Tym bardziej że to był specyficzny stadion. Przeciwnicy nie mieli tam łatwo. Ten moment, czy późniejszą fetę po awansie, mam w pamięci.
Zaraz 30-stka na karku, czy walkę o awans ze Stalą traktujesz jako ostatnią szansę, żeby jeszcze zagrać w Ekstraklasie?
Może tak jest, ale osobiście myślę, że to nie jest ostatnia szansa. Ale mam jeden cel na teraz, to najważniejsze mecze w mojej karierze i moim małym marzeniem jest gra w Ekstraklasie w barwach Stali, w której się wychowałem. Nie przyjmuję myśli, że to się nie uda.
Nie chcę cię skazywać na sportową emeryturę, ale zaciekawiły mnie twoje studia. Jesteś jednym z niewielu zawodników, którzy w trakcie kariery zdecydowali się na studiowanie. Czyli da się to pogodzić.
Kosztowało mnie to trochę sił i wyrzeczeń, ale z dobrą organizacją i chęciami można znaleźć czas. Trzy lata studiowałem dziennie. Grałem w Stali i miałem możliwość dojazdów do Rzeszowa. Magisterkę robiłem już zaocznie. Jestem dumny, że udało mi się skończyć studia, bo kilku chłopaków z mojego roku odpadło. Muszę podziękować też rodzicom, bo to oni namówili mnie na rozpoczęcie studiów, bo bardzo się do tego nie garnąłem. Teraz, w wieku 29 lat, cieszę się, że zacząłem studia i nie zrezygnowałem w ich trakcie, chociaż trudnych momentów nie brakowało. Perspektywy po zakończeniu kariery są zdecydowanie większe.
Zdradzisz, w jakim kierunku planujesz iść?
Powiem szczerze – nie chciałbym aż tak wybiegać w przyszłość. Mam pewne swoje plany co do „życia po życiu”, ale jak na razie koncentruję się tylko i wyłącznie na piłce nożnej. Chcę grać jak najdłużej i wyciągnąć z tego czasu jak najwięcej.
ROZMAWIAŁ SZYMON JANCZYK
Fot. FotoPyK