Reklama

Postrzelali jak w dobrym westernie. Stal Mielec na drodze do Ekstraklasy

Autor:

01 marca 2020, 15:21 • 5 min czytania 1 komentarz

Krótka jest droga z 5:0 na inaugurację jesieni do 0:5 w pierwszym wiosennym meczu. Przekonała się o tym Olimpia Grudziądz, którą niemiłosiernie zlała dziś Stal Mielec. Stal, która wyglądała bardziej jak Atalanta, ofensywny potwór, który bawił się z rywalem, swobodnie wymieniając podania nawet w polu karnym rywala. Manto sprawione piątej drużynie w lidze jasno pokazuje, że w Mielcu myśli o awansie są tej wiosny bardzo poważne.

Postrzelali jak w dobrym westernie. Stal Mielec na drodze do Ekstraklasy

Bartosz Nowak i Maciej Domański na kierownicy, Andreja Prokić i Mateusz Mak na skrzydle oraz wreszcie Michał Żyro na dziewiątce. Patrząc na to, jaką paką dysponowała z przodu Stal, wynik tego pojedynku dziwi trochę mniej. Zwłaszcza że w bramce Olimpii Grudziądz musiał stanąć 18-letni debiutant, Szymon Lewandowski. Co tu dużo mówić – potrafimy sobie wyobrazić lepsze wejście do zespołu. Lewandowski po części przyczynił się do porażki, ale zrzucenie na niego winy byłoby niesprawiedliwe. Chłopak dwoił się i troił na linii, ale koledzy nie kwapili się, żeby choć trochę mu pomóc. Na cóż, nie każdy Lewandowski wygrywa spotkania w pojedynkę.

Grudziądzanie zimą chyba przyzwyczaili się do późnego wstawania, bo kwadrans przed 13 wyglądali tak, jakby jeszcze nie zdążyli przetrzeć oczu. Już na starcie meczu gospodarze zaspali w polu karnym, a Mateusz Mak wykorzystał dośrodkowanie z narożnika na bliższy słupek, otwierając wynik spotkania. Olimpia nie wyciągnęła wniosków, bo w kolejnych minutach Stal konsekwentnie bombardowała jej bramkę, a najgroźniejsze sytuacje stwarzała właśnie po stałych fragmentach gry. Ale wtedy jeszcze tliła się nadzieja – ekipa Jacka Trzeciaka potrafiła przejąć kontrolę na boisku, ciekawie prezentował się Ricky van Haaren, który pokazywał, dlaczego swego czasu grał w Eredivisie. Niewiele brakowało, a jego strzał z rzutu wolnego doprowadziłby do remisu, jednak ostatecznie piłka minęła słupek. Na nic jednak technika i pomysły Holendra, kiedy zaplecze jego drużyny wyglądało, jak półki w sklepach za PRL-u. Lewandowski wyratował jeszcze sytuację, kiedy w pole karne bez problemu wjechał Prokić, ale po strzale Krystiana Getingera z dystansu młody bramkarz skapitulował.

I tu mamy problem, bo z jednej strony był to straszny farfocel, a golkiper nawet nie drgnął, ale z drugiej – tę piłkę powinien zablokować wcześniej któryś z obrońców, więc gol nie do końca wędruje na konto świeżaka, którego zamurowało w klatce.

Natomiast to, co działo się potem, to już grecka tragedia Olimpii w defensywie. Już w końcówce pierwszej części spotkania goście rozgrywali sobie swobodnie piłkę w szesnastce rywala, co zwiastowało katastrofę, ale wtedy jeszcze Stal strzelała niecelnie. Po zmianie stron ekipa z Mielca wyregulowała celowniki. Lewandowski zdał pierwszy test broniąc strzał Nowaka z ostrego kąta, zaliczył drugi, gdy kapitalnie wyjął uderzenie tego samego zawodnika z pięciu metrów, ale już przy dobitce Prokica nie miał żadnych szans. Gdzie była obrona? Poszła na grzyby. Akcję zaczął odbiór Stali w środkowej strefie, ale na jej finiszu Tomasiewicz z Domańskim grali sobie w dziadka w polu karnym Olimpii.

Reklama

Mało tego – chwilę później mogliśmy przeżyć deja vu. Nowak na wielkim luzie znalazł się przed bramką rywala, odegrał Tomasiewiczowi, ale jego strzał wyjął Lewandowski. Prokić znów dobijał, jednak tym razem spudłował. Nie pomylił się za to Michał Żyro i ten gol najlepiej podsumowuje to, co odstawiała dziś defensywa gospodarzy.

Spójrzcie sami – Żyro mógł sobie jeszcze zawiązać buta, odpalić fajkę i zjeść hot doga. Kilkanaście sekund poprawiania piłki, a nikt nawet nie pomyślał, żeby do niego doskoczyć. Tam, wiemy, bramkarz znowu stał jak zaczarowany, ale szanujmy się – ten strzał nie powinien nawet do niego nawet dolecieć.

Lewandowski chyba złapał wnerw na kolegów, bo w kolejnych akcjach nie liczył już nawet na ich wsparcie. Do końca spotkania wyjął jeszcze strzał z bliska Domańskiego, bombę z dystansu Tomasiewicza i dobitkę po niej, mniej więcej z pięciu metrów. Ale i tak było to za mało, bo w międzyczasie Stal zabawiła się na dziesiątym metrze. Nowak przepuścił piłkę między nogami, odwracając się zgubił obrońcę i dostał odegranie od Żyro. Tym razem radomianin się nie pomylił i zdobył dziewiątego gola w sezonie.

Lider Stali Mielec mógł nawet dobić do dwucyfrówki, ale postanowił pomóc koledze. Po strzale Domańskiego piłkę ręką odbił obrońca Olimpii. Nowak już zgarnął futbolówkę i zmierzał z nią na jedenasty metr, kiedy stwierdził, że w sumie to może strzelać Domański, żeby każdy zakończył tę zabawę z golem na koncie. Niestety ten z podarunku nie skorzystał, bo huknął nad poprzeczką. Zaczynamy podejrzewać, że kopanie nad bramką nasi ligowcy po prostu sobie przećwiczyli na zimowych obozach, bo Domański ewidentnie pokazał tym strzałem, że jeszcze przed chwilą był w Ekstraklasie.

W każdym razie ekipa z Mielca przejechała się po rywalu, wrzuciła wsteczny, zakręciła bączka, spaliła gumę i odjechała z piskiem opon. Olimpia ewidentnie Stali leży, bo w trzech meczach z tego sezonu (dwa razy liga + Puchar Polski) mielczanie wpakowali jej 10 bramek, samemu nie tracąc ani jednej.

Reklama

A czy gospodarze mogą w ogóle mieć jakieś pozytywne wrażenia, czy został im płacz i zgrzytanie zębami? Cóż, Stal oddała dziś 14 celnych strzałów – o jeden mniej niż Olimpia w ogóle, ale w Grudziądzu są jakieś przebłyski nadziei. Wspomniany van Haaren miał trzy niezłe próby, Konrad Handzlik dwukrotnie zmusił Daniela Primela do interwencji, a Dominik Frelek kilka razy błysnął w środkowej strefie. Ale jeśli coś ma z tego wiosną urosnąć, to tylko pod warunkiem, że reszta drużyny przestanie grać tak, jakby imitowali drzewa na szkolnym przedstawieniu.

Olimpia Grudziądz – Stal Mielec 0:5
Mak 4′, Getinger 31′, Prokić 49′, Żyro 52′, Nowak 70′

fot. NewsPix

Najnowsze

Komentarze

1 komentarz

Loading...