Tom Hateley ma w rodzinie wspaniałe piłkarskie tradycje, ale gdyby nie ponowny wyjazd do Polski, chyba do końca kariery byłby skazany na grę w szkockich średniakach lub niższych ligach angielskich. A tak właśnie wraz z kolegami z Piasta wywalczył sensacyjne mistrzostwo, zdobywając pierwsze trofeum, które może sobie wpisać do CV.
To w klubie z Okrzei spotkało go wszystko, co najlepsze. Tutaj osiągnął życiową formę i przeżył chwile, których nigdy nie zapomni. A teraz będzie mógł spróbować ten sukces z Piastem zdyskontować, bo niedawno jego kontrakt został automatycznie przedłużony na następny sezon po rozegraniu odpowiedniej liczby minut.
Sprowadzenie go przez Piasta w styczniu ubiegłego roku może nie wyglądało na ruch aż tak ryzykowny i zastanawiający jak w przypadku Joela Valencii, przychodzącego bez liczb i na dodatek z kontuzją wymagającą jeszcze miesięcznego leczenia. Również jednak nie było czym się zachwycać. Do Gliwic zawitał 28-letni wówczas Anglik, który przez cztery miesiące pozostawał bez klubu po rozstaniu z Dundee FC, a wcześniej przez dwa i pół roku pobytu w Śląsku Wrocław furory nie zrobił. Dał się zapamiętać jako waleczny, w miarę solidny środkowy pomocnik, incydentalnie potrafiący pokazać coś ponad program. Nie chodziło o kogoś, o kim moglibyśmy powiedzieć w momencie odejścia, że będzie go brakowało na polskich boiskach i szybko zaczniemy tęsknić. Nie wrzucilibyśmy go do worka z napisem „szrot”, ale też w żadnym wypadku do grona tych, którzy zawyżają poziom ligi. Ot, jeden z wielu średniaków. Tak naprawdę dopiero w ostatnim sezonie w barwach Śląska widać było, że czasami jest w stanie dać zespołowi coś ponad minimum przyzwoitości.
Hateley jednak był już wtedy ojcem. Pod naciskiem żony postanowił nie przedłużać kontraktu z WKS-em i wrócić na Wyspy. Przez pierwszy rok w Dundee FC grał dość regularnie, ale nowy sezon zaczął na ławce i po czwartej kolejce szkockiej ekstraklasy rozwiązał kontrakt. Nowy klub znalazł dopiero w styczniu, gdy sięgnął po niego Piast.
Od razu zyskał zaufanie Waldemara Fornalika. Jeśli Anglik był zdrowy, zawsze występował w pierwszym składzie. Na początku jednak też nie prezentował niczego poza atrybutami typowej „szóstki”. Przebłysk nastąpił dopiero w Gdyni (wygrana 5:1), kiedy strzelił gola i zaliczył asystę. A dopiero w tym sezonie Hateley na dobre pokazał – zwłaszcza jesienią – że nie należy go traktować tylko jako gościa od biegania i przeszkadzania. Napiszemy więcej: może takie postrzeganie go we wcześniejszych okresach było zasadniczym błędem, niesprawiedliwym zaszufladkowaniem, uniemożliwiającym mu pokazanie pełni możliwości.
Sam zainteresowany bowiem już na początku gry we Wrocławiu zaznaczał w rozmowie z nami, że nie jest typowym fighterem z Anglii. – To stereotyp, bo technika należy do moich najlepszych cech. Mam dobre długie podanie, gram obiema nogami… – mówił.
Coś w tym jest, mimo że w barwach Śląska strzelił raptem jednego gola i zaliczył siedem asyst. W Szkocji za to był piłkarzem znacznie efektywniejszym w ofensywie. W barwach Motherwell zawsze zdobywał 2-3 bramki na sezon i dokładał parę asyst (jego rekord to osiem). W pierwszym sezonie w Dundee też wypracował sześć goli. Łącznie w Scottish Premier League w 175 meczach trafił do siatki dziewięć razy, a asyst miał aż 30. W Polsce dopiero w ostatnim czasie mogliśmy zobaczyć, skąd te liczby się brały. Hateley częściej wykonuje stałe fragmenty i na dobre przekonaliśmy się, że umie groźnie uderzyć z dalszej odległości. Tak po wejściu z ławki zapewnił zwycięstwo nad Zagłębiem Lubin w 3. kolejce i remis z Jagiellonią na koniec 2018 roku, gdy kapitalnie strzelił z wolnego do bramki Grzegorza Sandomierskiego. Koniec końców mistrzowski sezon zakończył z czterema golami i czterema asystami. „Tom drugi” okazał się zdecydowanie lepszy od wcześniejszej wersji.
Wspominaliśmy, że zaczął te rozgrywki jako rezerwowy. Dopiero w 5. kolejce wskoczył do składu, a swoją pozycję definitywnie umocnił tydzień później. Jego gol i asysta pozwoliły wygrać 3:1 bardzo ważny mecz z Cracovią. Bardzo ważny, bo Piast po trzech z rzędu zwycięstwach potem dwukrotnie przegrał. Wpadka z „Pasami” mogłaby oznaczać wyhamowanie na dobre, a tak właściwy kurs został utrzymany. Od tamtego czasu Hateley znów jest pewniakiem do gry. Jeśli był do dyspozycji, tylko dwa razy zdarzyło się, żeby wchodził z ławki. Został jednym z największych pozytywnych zaskoczeń całego sezonu w Ekstraklasie, choć byłby jeszcze większym, gdyby nie spartolił kontry w doliczonym czasie w Szczecinie. Piast wychodził 3 na 1, wystarczyło dobrze podać i wobec porażki Legii w Białymstoku już wtedy mistrzostwo byłoby zapewnione. Stało się inaczej. Anglik za długo prowadził piłkę, co skończyło się frajerską stratą.
To jednak tylko drobna rysa. Hateley nie ukrywa, że znajduje się teraz w życiowej formie, a swoje robi też doświadczenie, bo jak nigdy wcześniej rozumie futbol, dzięki czemu wie, kiedy należy podejść pod pole karne rywala. Przed kamerami Canal+ tłumaczył, że w dużej mierze właśnie dlatego już jesienią ustanowił swój strzelecki rekord w jednym sezonie.
W ostatnich tygodniach o sukcesach Toma zrobiło się głośniej na Wyspach. „Daily Mail” historię Piasta porównało do wyczynu Leicester z 2016 roku i trudno uznać tę analogię za chybioną. Hateley chwalił sobie pobyt w Polsce, mówił o świetnej atmosferze w zespole. Jego słowa potwierdzają chociażby zdjęcia sprzed paru dni, na których grupa gliwickich obcokrajowców wypoczywa razem na Ibizie.
Jedyne, czego Anglikowi naprawdę brakuje, to… smaku angielskiej czekolady, zwłaszcza Cadbury. Ogólnie twierdzi, że pod względem jedzenia najbardziej odczuwa różnicę. Mogłoby się wydawać, że w pierwszej kolejności wymieni względy językowe, ale przyznaje pozytywnie zaskoczony, że z większością ludzi dogada się po angielsku. Nie spodziewał się tego. W przytaczanej już rozmowie z Weszło z 2014 roku nie ukrywał, iż tu obawiał się problemu. Polskiego na co dzień się nie uczy, ogranicza się do podstawowych zwrotów na boisku i w życiu prywatnym. Nie pochwalamy, jednak w pewnym sensie można go zrozumieć, skoro i tak prawie z każdym się dogada, zwłaszcza że posiadając londyński akcent mówi bardzo wyraźnie jak na rodowitego Anglika. Zrozumieć go dużo łatwiej niż mieszkańca północnej części kraju, nie wspominając już o Irlandczykach czy Szkotach.
Hateley z żoną i córką mieszkają w Katowicach, gdzie ich pociecha chodzi do dwujęzycznego przedszkola międzynarodowego. Są szczęśliwi, ale ze słów piłkarza dla „Daily Mail” można wywnioskować, że po zakończeniu następnego sezonu zamierza jeszcze raz spróbować swoich sił w ojczyźnie. – Mam rok do końca kontraktu, ale w pewnym momencie chciałbym znów zagrać w Anglii. Jeśli zapytasz mnie, czy mógłbym to zrobić, odpowiedziałbym, że na sto procent tak. Jestem teraz w odpowiednim wieku, czuję, że znajduję się na swoim fizycznym szczycie – mówił.
Na angielskiej ziemi cały jego dotychczasowy dorobek w piłce seniorskiej to 10 meczów dla trzecioligowego Tranmere Rovers w rundzie poprzedzającej transfer do Śląska. Jeszcze jako junior został odpalony z Reading i wtedy dotarło do niego, że jego zawodowa kariera może stanąć pod znakiem zapytania. Na swoje szczęście zaczepił się w szkockim Motherwell (spotkał tam Henrika Ojamę), gdzie z miejsca stał się ważną postacią. W ciągu czterech lat (2009-2013) osiągnął tam wszystko, co realnie było do osiągnięcia. W 2012 roku Motherwell zajęło trzecie miejsce, a rok później – gdy już karnie zdegradowano Glasgow Rangers – Hateley i koledzy zostali wicemistrzami. W barwach tego klubu występował i w eliminacjach Ligi Europy (m.in. z Levante), i Ligi Mistrzów (0:5 w dwumeczu z Panathinaikosem). Co ciekawe, w tamtym okresie często ustawiano go na prawej obronie i tak też grał w pucharach.
Za młodu Tom grał jako napastnik, tak jak jego ojciec Mark, który był gwiazdą Glasgow Rangers. Występował też w Milanie (został bohaterem derbów Mediolanu z 1984 roku) czy Monaco, a w reprezentacji Anglii dał się zapamiętać z bramki wbitej Brazylijczykom na Maracanie. Z kolei nieżyjący już dziadek Tony występował dla Liverpoolu i Chelsea. Tom był więc skazany na futbol, ale szybko dotarło do niego, że nie przebije się w ataku i zaczął grać w środku pola. Jak sam tłumaczy, dzięki temu odczuwa też mniejszą presję związaną z nazwiskiem, bo jego osiągnięcia nie są bezpośrednio zestawiane z osiągnięciami ojca.
Hateley po udanym okresie w Motherwell liczył na oferty z Championship, ale dostał propozycje ze Szkocji i League One. W Tranmere mu nie wyszło, a że kolejny raz pojawiły się tylko opcje powrotu do Szkocji lub pozostania na trzecim froncie w Anglii, zdecydował się na zagraniczne wyzwanie i wybrał Śląsk Wrocław. – Już jako dziecko zawsze chciałem grać za granicą. Teraz mam 24 lata, jestem otwarty na wszystkie kierunki i kiedy pojawiła się oferta z tak dużego klubu, jak Śląsk, w ogóle się nie wahałem. To ekscytujące wyzwanie. (…) Jeśli chcesz osiągnąć sukces, nie możesz się obawiać wyjścia ze strefy komfortu. Trzeba próbować czegoś nowego – tłumaczył.
Angielscy piłkarze niechętnie wybierają się poza Wyspy, ale Tomowi łatwiej było zdecydować się na taki krok. Urodził się w Monte Carlo i tam żył przez pierwsze dwa lata. Dostał też przykład od ojca, niebojącego się wyzwań na kontynencie (Milan, Monaco). Tata wsparł go w decyzji o wyjeździe do Polski.
Dziś może być dumny z syna, bo choć ten talentu na pewno ma mniej, będzie miał o czym opowiadać po zawieszeniu butów na kołku. Na razie jednak to odległa perspektywa. Hateley dopiero przed trzydziestymi urodzinami osiągnął życiową dyspozycję, więc tym lepiej, że zostaje w Piaście. Na nim może być budowana nowa druga linia w razie powrotu Tomasza Jodłowca do Legii i spodziewanej sprzedaży Patryka Dziczka.
Fot. FotoPyk/Michał Chwieduk/400mm.pl
***
DYNASTIA PIASTÓW
Waldemar I Mistrzowski – CZYTAJ
Frantisek Objawiony – CZYTAJ
Jakub Cierpliwy – CZYTAJ
Jakub Niezniszczalny – CZYTAJ
Bogdan Wilk (Dynastia Piastów Extra) – CZYTAJ
Aleksandar Niewzruszony – CZYTAJ
Mikkel Odmieniony – CZYTAJ
Martin Asystujący – CZYTAJ
Marcin Solidny – CZYTAJ
Joel Przesunięty – CZYTAJ
Gerard I Zakochany. Z wzajemnością – CZYTAJ