Reklama

Bańka będzie szefem światowej walki z dopingiem. Jaki ma pomysł, by ją wygrać?

Rafal Bienkowski

Autor:Rafal Bienkowski

09 maja 2019, 16:09 • 9 min czytania 0 komentarzy

W zasadzie milimetry dzielą już Witolda Bańkę od fotela szefa Światowej Agencji Antydopingowej (WADA). Fotel to prestiżowy, ale raczej mało wygodny, skoro jego właściciel firmuje swoją twarzą walkę z tak gigantycznym problemem dzisiejszego sportu, jakim jest doping. Zanim aktualny jeszcze minister sportu i turystyki spróbuje wyrywać chwasty, przypomnijmy z jakimi chorobami zmaga się będąca w kryzysie WADA oraz jakie leki proponuje na nie nasz kandydat.       

Bańka będzie szefem światowej walki z dopingiem. Jaki ma pomysł, by ją wygrać?

Sytuacja wygląda następująco: po tym, jak na początku roku Witold Bańka zyskał poparcie Komitetu Rady Europy ds. WADA, teraz stanęła za nim Unia Europejska i państwa członkowskie. Nasz minister nie dostał jeszcze wprawdzie kluczy do gabinetu w Montrealu, gdzie mieści się kwatera główna Światowej Agencji Antydopingowej, ale można uznać, że na 99,9 proc. to on będzie tam nowym gospodarzem.

Oficjalnie jako nowy szef WADA zostanie przedstawiony prawdopodobnie podczas listopadowej Światowej Konferencji Antydopingowej w Katowicach. Bo chyba nikt nie wierzy w to, że podczas takiej imprezy w Polsce ktoś zrobi sobie jaja i wybierze jednak Marcosa Diaza z Dominikany. Wszystko wskazuje więc na to, że od 1 stycznia 2020 r. misję walki z dopingiem przejmie właśnie Polak.

Nominacja dla Bańki to efekt jego pracy w Komitecie Wykonawczym WADA, a wcześniej wysoko ocenianych zmian, jakie udało mu się wprowadzić w polskim systemie antydopingowym. Tak mówił o tym sam zainteresowany w styczniu na antenie Weszło FM: – Mieliśmy przepisy, które nie były dostosowane do światowych wytycznych. WADA zaznaczyła, że mamy kilka miesięcy na zmianę przepisów, a jeśli tego nie zrobimy, to nasze laboratorium straci akredytację. Zabraliśmy się za zmianę i zdążyliśmy tydzień przed deadlinem. Uratowaliśmy się, ale uznaliśmy, że trzeba pójść krok naprzód. Powołaliśmy Polską Agencję Antydopingową (POLADA – red.). To dzisiaj jedna z najlepszych agencji na świecie, ma pion śledczy, bardzo dobrze współpracuje z prokuraturą i służbą celną. Rocznie pobieramy 4000 próbek od polskich sportowców, ale pomagaliśmy też Azerbejdżanowi, czy Ukrainie w wyprostowaniu ich przepisów antydopingowych.

Taka fucha to naprawdę coś, ale prawda jest też taka, że Bańka obejmie stery agencji w wyjątkowo – napiszmy to wprost – przesranym momencie. Problemem WADA jest nie tylko wątpliwa skuteczność walki z koksiarzami, ale też malejące zaufanie do samej organizacji. Roboty więc nie zabraknie.

Reklama

Rosja to tylko część problemu

Na początku przypomnijmy krótko historię WADA, która w tym roku obchodzi 20-lecie istnienia.

Agencja została powołana w 1999 r. przez Międzynarodowy Komitet Olimpijski, który zrozumiał, że dotychczasowe metody walki z dopingiem dawały marne efekty. Końcówka ubiegłego wieku to był ciąg skandali, a do tych największych należy zaliczyć chociażby kolarską „aferę Festiny”, która wypłynęła podczas Tour de France w 1998 r., czy też fałszowanie próbek przez trzykrotną mistrzynię olimpijską w pływaniu Michelle de Bruin. MKOl uznał, że tego już za wiele i powołał WADA, opartą na szwajcarskim prawie organizację non profit. Budżet agencji w połowie stanowi zastrzyk gotówki z MKOl-u oraz wpłaty od krajów, które uczestniczą w walce dopingowiczami.

Witold Bańka, jeśli jego nominacja zostanie przyklepana, będzie czwartym sternikiem tej organizacji. Wcześniej kierowali nią Dick Pound (kanadyjski pływak i prawnik, były wiceprzewodniczący MKOl-u) i John Fahey (australijski minister finansów), a obecnie sir Craig Reedie (były szef Brytyjskiego Komitetu Olimpijskiego). Żaden z nich nie może powiedzieć, że dobrał się do skóry koksiarzom.

Chociaż teoretycznie przez te lata zrobiono całkiem sporo. Stworzono system ADAMS umożliwiający kontrolowanie sportowców wszędzie oraz o każdej porze dnia i nocy, wprowadzono paszporty biologiczne, zbudowano siatkę akredytowanych laboratoriów, pojawiły się lepsze techniki badawcze, zaprojektowano nawet nowatorskie pojemniki na próbki, których miał nie otworzyć sam MacGyver… A jednak co chwilę wypływały nowe afery. Owszem, przez dwie dekady wyrwano wiele chwastów i część dyscyplin udało się w znacznym stopniu wyczyścić, ale jednak te naprawdę grube ryby przepływały bokiem.

Ta najgrubsza pochodziła oczywiście z wód rosyjskich. Skandal, który wybuchł w 2014 r. po wyemitowaniu przez niemiecką telewizję ARD filmu o masowym dopingu w tym kraju, zburzył dotychczasowy system.

Reklama

Jak dowiodło śledztwo, z „państwowego” dopingu w Rosji korzystało tam w ostatnich latach około tysiąca sportowców. Masowe podmienianie próbek w latach 2011-2014 w czym mieli pomagać nawet agenci FSB, otwieranie zaplombowanych ampułek, dziury w ścianie laboratorium podczas igrzysk w Soczi i magazynowanie pojemników z czystym moczem, które miały czekać w gotowości… Sporo tego było. Rosjanom odebrano wprawdzie część medali wywalczonych w Soczi oraz wyrzucono z igrzysk w Pjongczangu, ale system przez lata dopracowywany przez agencję i tak został brutalnie obnażony. WADA była też ostro krytykowana za przywrócenie w 2018 r. Rosyjskiej Agencji Antydopingowej (RUSADA) akredytacji dla laboratorium w Moskwie, którą pierwotnie cofnięto w 2015 r. Stało się tak, chociaż Rosjanie długo utrudniali jak mogli kontrolę placówki, zwlekając z przekazaniem swoich archiwów.

Rosja jest dziś bez wątpienia symbolem dopingu, ale przesadą byłoby też sprowadzanie całego problemu tylko do tego kraju. Inne państwa też mają dużo na sumieniu, wystarczy wrócić pamięcią chociażby do niedawnych afer, w których umoczeni byli biegacze narciarscy z Norwegii i Austrii czy biathloniści z Kazachstanu. A takich historii było przecież więcej.

Ale wracając jeszcze na chwilę do Rosji: przy okazji afery w kraju Putina uwypuklił się też pewien rozdźwięk między WADA, a MKOl-em, który przecież ją stworzył. Kiedy agencja dążyła do całkowitego wykluczenia Rosji z igrzysk w Rio de Janeiro, póki nie rozliczy się ona ze swoich grzechów, rodzina olimpijska próbowała też dbać o swoje interesy. Bo wiadomo, że te robi się na igrzyskach. MKOl uniknął wówczas wzięcia na siebie odpowiedzialności i kwestię decyzji odnośnie dopuszczenia sportowców z Rosji do igrzysk pozostawił federacjom poszczególnych dyscyplin. – Absolutne zero tolerancji dla dopingu? No chyba, że chodzi o Rosję… – ironizował Dick Pound, były szef WADA.

Z punktu widzenia politycznego i biznesowego ten rozdźwięk jest niestety zrozumiały. WADA musi być bezkompromisowa, natomiast takie organizacje jak MKOl liczą się jednak z biznesem: sprzedażą praw telewizyjnych, dobrymi relacjami z rządami, lokalnymi federacjami itd. Cóż, bezkompromisowość i zero-jedynkowość nie służą utrzymywaniu długotrwałych relacji biznesowych – mówi Weszło Robert Korzeniowski, nasz czterokrotny mistrz olimpijski w chodzie.

RIO DE JANEIRO, Aug. 2, 2016 Craig Reedie, president of WADA speaks at the press conference of 129th IOC session in Rio de Janeiro, Brazil on Aug. 2, 2016. The 129th session of the International Olympic Committee (IOC) officially got underway Monday night with an inspiring ceremony at the Cidade Das Artes in Rio de Janeiro. dh) (Credit Image: Liu Jie/Xinhua via ZUMA Wire) OLIMPIADA IGRZYSKA OLIMPIJSKIE FOT. ZUMA/NEWSPIX.PL POLAND ONLY! --- Newspix.pl *** Local Caption *** www.newspix.pl mail us: info@newspix.pl call us: 0048 022 23 22 222 --- Polish Picture Agency by Ringier Axel Springer Poland

Sir Craig Reedie, aktualny szef Światowej Agencji Antydopingowej

WADA ma też jednak inne problemy. Agencji zarzuca się zbyt rozbudowaną machinę biurokratyczną co wpływa na wolne podejmowanie decyzji, a także – co ma wynikać z pieniędzy wpłacanych do budżetu przez rządy – zbytnią uległość do kompromisów. Szczególnie ten ostatni zarzut jest poważny, bo podważa niezależność całej komórki.

„Bycie rycerzem z ideami to za mało”

Jaki pomysł na uzdrowienie agencji ma Witold Bańka? Słuchając jego wypowiedzi podczas kampanii wyborczej oraz analizując proponowany program, jedno jest pewne – pan minister nie wjedzie do siedziby WADA spycharką. Zamiast rewolucji będzie to raczej uszczelnianie systemowych dziur, przez które do światowego sportu dostaje się koks.

Sztandarowym punktem jego programu jest rozbudowa systemu antydopingowego. A konkretnie? Obecnie na świecie działają 31 laboratoria z akredytacją WADA. Problem w tym, że aż 17 z nich znajduje się w Europie, a to oznacza, że wiele mniejszych krajów rozsianych na całym świecie nie ma takiej placówki i może sobie co najwyżej pofikać w walce z dopingowiczami. Jak wynika z analiz wyników z igrzysk olimpijskich w Rio de Janeiro w 2016 r., prawie 10 proc. wszystkich medali zdobyli tam zawodnicy wywodzący się z państw, gdzie w tym czasie albo nie istniał jakikolwiek system antydopingowy, albo pobrano tam mniej niż 100 próbek.

Bańka chce więc rozwijać aparat antydopingowy na poziomie krajowym. Ma w tym pomóc utworzenie niezależnego Funduszu Solidarności Antydopingowej, który miałby wspomagać budowę systemu tam, gdzie jest on kulawy lub nie ma go wcale. W skrócie można powiedzieć, że bogatsi będą wykładać kasę na pomoc biedniejszym, chociaż Bańka liczby tutaj także na wsparcie sponsorów i organizacji sportowych.

Jedziemy dalej. Numer dwa to sytuacja samych sportowców. – System antydopingowy ma służyć zawodnikom, a nie odwrotnie – mówił u progu kampanii minister sportu i trudno się z tym zdaniem nie zgodzić. Dobrze widać to chociażby po funkcjonowaniu systemu ADAMS.

Przypomnijmy, polega on na tym, że sportowiec objęty programem ma obowiązek przez okrągły rok wstukiwać tam swoje dane pobytowe. Wszystko po to, aby kontrolerzy mogli delikwenta znaleźć nawet na końcu świata. System, który sam w sobie był dobrym pomysłem, zamienił się jednak w polowanie na oszustów. Niektórzy zawodnicy potrafią przechodzić kilka kontroli w bardzo krótkim odstępie czasu, a sami kontrolerzy „ścigają” ich bez względu na porę dnia i okoliczności. Taka Anita Włodarczyk musiała już oddawać próbki nawet… w Wielkanoc, dlatego w pewnym momencie ironizowała, że od ADAMSA i ciągłego meldowania miejsca pobytu wolałaby już wszczepienie czipa pod skórę. Zawodnicy oczywiście w większości nie negują istnienia samego systemu – bo jednak trochę czarnych owiec wyłapano – tylko sposób jego funkcjonowania. Irytuje ich to, że ADAMS nie jest zbyt przyjazny w użytkowaniu i zabiera sporo czasu. Witold Bańka wiele mówił o poprawie komunikacji na linii sportowcy-służby antydopingowe i faktycznie jest to jeden z obszarów do przebudowy.

Minister rzucił też hasło, że należy bardziej zaangażować zawodników w działania antydopingowe i konsultować z nimi kluczowe decyzje. Jego zdaniem przykład Rosji i RUSADA pokazał, że wielu sportowców po wybuchu afery nie rozumiało mechanizmu działań podejmowanych przez WADA. Aby to zmienić, zaproponował utworzenie w każdym kraju, który ma struktury antydopingowe, specjalnej rady zawodników. Poparł też pomysł stworzenia stanowiska rzecznika zawodników, który reprezentowałby interesy sportowców w WADA. Mówiąc w skrócie, zawodnicy mieliby w końcu współtworzyć system, a nie stać obok niego jedynie jako „mięso” do skontrolowania. Idea piękna, ale czy realna?

No i kasa. Wydawałoby się, że taka organizacja jak WADA powinna mieć mega budżet. Ten nie jest jednak specjalnie imponujący, bo to około 34 mln dolarów (wkład Polski to ponad 200 tys.). Wprawdzie nowy plan finansowy na lata 2019-2022 r. zakłada, że rocznie portfel ma być grubszy o 8 proc., ale to wciąż nie da kwoty, która powalałaby na kolana. Zadaniem nowego szefa WADA będzie więc sukcesywne zwiększanie budżetu. Podobnie jak i uniknięcie zarzutów, że współfinansowanie agencji przez rządy może wpływać na jej niezależność.

WADA nie jest organizacją komercyjną, dlatego musi być finansowana przez takie podmioty, ale jednocześnie musi mieć też autorytet i być niezależna. I to jest ogromne wyzwanie dla ministra Bańki. Takie potęgi jak Rosja, Chiny czy Stany Zjednoczone, które wkładają najwięcej do budżetu, nie mogą wpływać na nią programowo. WADA musi być organizacją poza wszelkim podejrzeniem, że ktokolwiek ma na nią wpływ – mówi Robert Korzeniowski.

I dodaje: – Oczekuję absolutnie bezkompromisowej walki z dopingiem, natomiast to jest cały czas gra w policjantów i złodziei. Niewątpliwie ci, którzy będą chcieli zbijać kapitał na oszukiwaniu, mając jeszcze za sobą sekretne poparcie rządów, będą pewnie o pół kroku przed WADA. Ale muszą czuć, że za nimi idzie ten policjant, który jest nieuległy, nieprzekupny. Wszystko zależy jednak nie od jednego Witolda Bańki, tylko od zespołu, który zbuduje. Bo można mieć twardy charakter i być rycerzem z wielkimi ideami, ale robotę trzeba wykonać. Pytanie, na ile nowy szef będzie w stanie taki zespół skompletować.

Witold Bańka, jeśli w ostatniej chwili nic się nie wysypie, zostanie jednym z najważniejszych ludzi światowego sportu. Czeka go jednak zadanie z kategorii mission impossible, dlatego przyda mu się niezły – nomen omen – doping.

RAFAŁ BIEŃKOWSKI

Fot. newspix.pl

Najnowsze

Inne sporty

Komentarze

0 komentarzy

Loading...