Sebastian Walukiewicz kosztował Cagliari 4 miliony euro. Górnik sprzedał Szymona Żurkowskiego do Fiorentiny za 3,7 miliona euro. Karol Świderski zamienił Jagiellonię na PAOK za 2 miliony. Za Przemysława Frankowskiego Chicago Fire zapłaciło 1,5 miliona, podobnie jak Achmat Grozny za Damiana Szymańskiego. Filip Jagiełło zamieni Zagłębie Lubin na Genoę za 1,2 miliona.
Pytanie nasuwa się więc jedno: dlaczego wciąż, patrząc w kontekście reszty Europy, piłkarz z Ekstraklasy kosztuje tak mało?
Żebyście nie posądzili nas o narzekanie i malkontenctwo, przejdźmy od razu do twardych danych. Najpierw prześledźmy liczby mówiące o rekordach transferowych poszczególnych klubów Ekstraklasy.
Trzy najwyższe transfery w historii naszej ligi? Poza Bednarkiem za 6 milionów do Southampton i Kapustką za 5 do Leicester, miejsce na podium zajmuje jeszcze Adrian Mierzejewski sprzedany przez Polonię Józefa Wojciechowskiego do Trabzonsporu za 5,25 miliona w europejskiej walucie.
A teraz porównajmy to z trzema najwyższymi transferami wychodzącymi z lig zajmujących w rankingu UEFA miejsca 11. – 31., czyli znajdujących się w naszym najbliższym sąsiedztwie. TOP10 to tak odległa finansowo i piłkarsko galaktyka, że nie ma większego sensu jeszcze wydłużać tabeli. Oczywiście jeśli w pucharach będzie szło nam dalej tak rewelacyjnie, to zaraz będziemy sprawdzać miejsca 31. – 51. Ale nie bądźmy przy piątku złośliwi.
Jeśli dokładnie przeanalizować te dane, rzeczywistość robi się dla naszej ligi smutna. Otóż 14 z 20 przedstawionych rozgrywek może się pochwalić większym rekordem transferowym. Dziś z tego grona potrafimy wyprzedzić tylko Słowenię, Azerbejdżan, Kazachstan, Białoruś i Bułgarię. Na naszym poziomie stoi rekord transferowy Słowacji. Jest więc jasne, że jeśli chcesz zrobić tanio zakupy, to powinieneś wybrać się do Polski.
Bjorn De Cock, belgijski agent piłkarski, szef agencji The Football Farm, mówi nam: – Przy wycenie zawodnika ważnych jest bardzo wiele rzeczy. Po pierwsze – liga, w jakiej występuje. Dalej – długość kontraktu. Następnie liczy się to, jaką minimalną kwotę, za którą jest w stanie go puścić, ustali jego klub. Czasami nie musi tego robić, gdy w grę wchodzi kilka zainteresowanych zespołów, wtedy zwykle dochodzi do licytacji, kto da więcej. Ważnym czynnikiem jest też wiek, a nawet narodowość. Jeśli ktoś występuje w silnej, odnoszącej sukcesy reprezentacji, cena z automatu idzie w górę. Youri Tielemans został na przykład sprzedany za aż 20 milionów euro, bo nim odszedł z Anderlechtu, zdążył zagrać w reprezentacji, która w tym momencie zdecydowanie jest na topie. Uważam, że gdyby polskie zespoły były w stanie regularnie awansować do dalszych faz Ligi Europy i przede wszystkim Ligi Mistrzów, bardzo by to pomogło. Ceny wtedy poszłyby zdecydowanie w górę.
Powiecie: to jasne, słabo gramy w pucharach, stąd ten efekt. Ale czy Rumuni są takimi kozakami w Europie, że właśnie puścili gościa za osiem baniek do MLS-u? No, nie. Choćby w tym roku – tak jak my – odpadli nim zaczęła się zabawa. Ich reprezentant – Cluj – też musiał w tym sezonie oglądać plecy Dudelange, przegrywając oba spotkania! Z kolei FCSB (czyli dawna Steaua) poleciała z Rapidem, Craiova z Lipskiem, a Viitorul z Vitesse. Rumuńscy kibice mieli więc tak pasjonującą jesień, jak polscy. Ba, jeśli my gnijemy na 25. miejscu, to oni są na 29. lokacie. A współczynnik 15.950 za ostatnie pięć lat wskazuje, że jest tam to norma.
Podobnym przykładem są Serbowie. Rok temu Crvena zarobiła za sprzedaż piłkarza 12 baniek. I ta Crvena, owszem, teraz grała w Lidze Mistrzów, rok temu w Lidze Europy, ale nie są to przecież wyniki przerastające Legię sprzed paru sezonów. A wówczas Legia mogła tylko o takiej sprzedaży pomarzyć. Rekord w okolicach prosperity Legii to nieco ponad cztery bańki skasowane za Ondreja Dudę.
Ponadto liga serbska jest 19. w rankingu UEFA, więc znowu nie tak wysoko. Na czym więc polega sekret i Serbów, i Rumunów? Jadą na opinii? – Sekret leży w charakterze. To są zakapiory. Odnajdą się w każdym środowisku, wszędzie znajdą sobie miejsce. Mają po prostu charakter. Są twardymi ludźmi. Myślę, że często kluby zachodnie płacą za ich mentalność, nieustępliwość. Dlatego jest ich tak dużo w ligach Europy. Właściwie w każdej lidze, także w tych topowych, jest nacja rumuńska, serbska, chorwacka, słoweńska. Bo ci piłkarze się sprawdzają – tłumaczy Mariusz Piekarski.
Z kolei Vladimir Nowak, serbski dziennikarz sportowy, mający na koncie publikacje m.in. w The Blizzard, FIFA Futbol Mundial czy World Soccer, trochę tonuje nastroje, jeśli chodzi o ceny płacone za jego rodaków: – Obecnie serbscy piłkarze nie odchodzą za szczególnie duże sumy. Nie w porównaniu na przykład do Chorwatów. Radonjić czy Marković to rzadkie wyjątki. Crvena Zvezda otrzymała dobre pieniądze za Radonjicia, ale i tak musiała się podzielić z Romą 50/50. Cena 12 milionów euro wynikała z tego, że Crvena Zvezda awansowała do Ligi Mistrzów i z tego, że Radonjić był zawodnikiem reprezentacji Serbii podczas mistrzostw świata w Rosji. Czy pojechał na turniej zasłużenie? Moim zdaniem nie. Mimo wszystko uważam, że Marsylia przepłaciła i póki co zawodnik nie dorósł do oczekiwań Francuzów, mówiło się niedawno o jego wypożyczeniu. Częściej jest tak, że to kolejny transfer Serba jest dużo droższy niż ten z krajowej ligi. Gdy na przykład Sergej Milinković-Savić odchodził z Vojvodiny do Genku w 2014 roku za milion euro, a jego wartość podskoczyła ze względu na to, że został złotym medalistą mistrzostw świata U-20 w 2015 roku. Zaraz po tym turnieju Genk sprzedał go do Lazio.
I dodaje: – Jeśli chodzi o ligę serbską, ta ma sporo problemów. Poziom ligi jest raczej marny, tylko Crvena Zvezda i Partizan regularnie grają w pucharach, kluby dostają niewiele pieniędzy z tytułu praw telewizyjnych, biletów, marketingu. Jedyne poważne źródło przychodu to właśnie zagraniczne transfery. To zdecydowanie wpływa na ceny. Takie transfery jak ten Nikoli Milenkovicia w 2017 roku z Partizana do Fiorentiny za 5 milionów euro są raczej wyjątkami. Weźmy na przykład reprezentanta Czarnogóry Marko Jankovicia. Lewoskrzydłowy odszedł z Partizana do SPAL za 1,8 miliona euro, z czego część i tak trafi na konto Olympiakosu Pireus.
Można więc podsumować to tak, że Rumuni i Serbowie będą potrzebowali lepszych wyników i silniejszych lig, by ceny za ich zawodników nie spadały. Ale na razie jadą trochę na opinii, na tym, że pojedynczy piłkarze sprawdzają się w Europie, więc nadal są drożsi niż Polacy czy piłkarze z Ekstraklasy ogółem.
Co jeszcze zastanawia, patrząc na rekordy transferowe innych lig? Wysokie ceny u Skandynawów. Norwegowie potrafili sprzedać Obiego Mikela za 20 baniek w 2006 roku i jeśli jest to prehistoria, warto zwrócić uwagę na Szwecję. Isak poszedł do Dortmundu w 2017 roku za blisko dziewięć baniek. I znów, jeśli opierać się tylko na wynikach w pucharach, nie ma to większego przełożenia. Lyn, skąd odszedł Mikel, wypadał za burtę Europy w 03/04 za sprawą PAOK-u, a w sezonie 06/07 przez… Florę Tallin. W innych sezonach w ogóle się nie kwalifikował do kwalifikacji. Jasne, dobrą reklamę robił wówczas Rosenborg, grający w Lidze Mistrzów, ale Mikel z Rosenborgu nie odszedł. Natomiast Isak opuszczał Szwecję, gdy ta wisiała na 21. miejscu w rankingu UEFA, czyli jedną lokatę pod nami.
Mariusz Piekarski i tutaj ma swoją teorię. – Genetyka. To są piłkarze piłkarze ciemnoskórzy. Mają moc, siłę, szybkość. Te pieniądze były płacone za potencjał piłkarski, ale też właśnie genetyczny.
Wyraźnie więc widać, że cena, za którą można puścić piłkarza, nie zależy tylko i wyłącznie od wyników w Europie, a chyba takie przeświadczenie trochę panuje u przeciętnego odbiorcy. Owszem, jest to ważna informacja dla klubu sprzedającego, ale nie jedyna. – Drugim czynnikiem utrzymującym relatywnie niski poziom kwot płaconych za piłkarzy z Ekstraklasy, są kwoty wydawane na nich przez polskie zespoły. Jeżeli 16 klubów Ekstraklasy wydaje w okienku w sumie 2 miliony euro na 43 zawodników, czyli średnio 46.000 Euro za zawodnika, to… Z jednej strony – pogratulować oszczędności, ale z drugiej – trudno się spodziewać jakiegoś niewiarygodnego skoku jakościowego in plus. No i gdy kupisz kogoś za 50 czy 100 tysięcy euro, to dużo trudniej jest ci później uzasadnić, dlaczego chcesz za niego po roku czy dwóch 10 milionów euro, a nie zadowolisz się pięcioma, które i tak dają fantastyczną stopę zwrotu z inwestycji. Oczywiście jest to trochę głupie, bo czasami zawodnik ściągnięty za darmo da więcej jakości niż ten kupiony za ćwierć miliona euro – ale oczekiwana stopa zwrotu z inwestycji to już argument który trudno zbić. Jeśli spojrzysz na Czechy, w tamtejszej Ekstraklasie miało miejsce prawie 100 transferów przychodzących, gdzie lokalne kluby płaciły powyżej 500 tysięcy euro – i około 30 transferów przychodzących, gdzie kluby płaciły za kogoś powyżej miliona euro. Efekty widać po wynikach w Europie i po kwotach otrzymywanych za zawodników, którzy odchodzą. Ostatnio pękła granica 10 milionów euro – tłumaczy Marcin Matuszewski z I-N-I Music & Sport Agency.
Dalej: kibice często narzekają, że polskie kluby rzucają się jak szczerbaty na suchary biorąc pierwszą lepszą ofertę. “Nie szanują się”. Czy to prawda? – Mogę to przekornie skontrować pytaniem: a czy nie jest trochę tak, że kluby Ekstraklasy nie mają na dziś zbyt wiele logicznych przesłanek, by “się szanować”? Nie jest to miłe, ale taka jest rzeczywistość. Każdy kto sprawdzi wyniki naszych zespołów w Europie oraz kwoty, jakimi się obraca w Ekstraklasie, zobaczy że nie ma żadnych podstaw żeby polskiego klubu nie satysfakcjonowało 5 milionów euro. Licząc według bieżącego okienka, jest to przecież kwota ponad sto razy większa niż ta, jaką polskie kluby płacą średnio za zawodników przychodzących. I dlatego przykładowa Cracovia nigdy nie dostanie za przykładowego Piątka tyle co Genoa – bo to, że sprawdził się w ładnie opakowanej (pardon) lidze czwartego europejskiego sortu, o niczym jeszcze niestety nie świadczy – kontynuuje Matuszewski.
Podsumowując tę cześć: wyniki w Europie są ważne, ale nie są jedynym argumentem dla sprzedaży piłkarza za wyższą cenę. Bo choć przecież trochę kręcimy nosem, że jest u nas jak w dyskoncie, to pieniądze przelewane na konta polskich klubów i tak są wyższe. Jeszcze niedawno transfer z Pogoni czy z Wisły Płock za cztery bańki byłby absolutnie nie do pomyślenia. A przecież stało się i nie dlatego, że Szczecin czy Płock stał się europejską stolicą futbolu albo Legia zrobiła lidze dobrą reklamę w ostatnich dwóch sezonach europejskich zmagań. Duży wpływ ma na to też światowy trend. – Na światowych rynkach ceny płacone za zawodników nieustannie i gwałtownie idą w górę – więc to, że ceny za piłkarzy z Ekstraklasy też rosną, może być zupełnie niezwiązane na przykład z wynikami polskich zespołów w Europie. Może to być tylko echem światowego trendu. Jeśli za zawodnika o klasie 90 na 100 punktów, płaci się dziś nie 50, a 200 milionów euro, to za zawodnika o klasie 30 na 100 punktów, też będzie się płacić trochę więcej – tłumaczy Matuszewski.
Żeby nie być gołosłownym, posłużymy się prostą statystyką. Tej zimy na transferach wychodzących polskie kluby uzyskały około 15,45 miliona euro. Dla porównania:
– zimą 17/18 było to 7,87 miliona
– zimą 16/17 – 12 milionów
– zimą 15/16 – 2,5 miliona
– zimą 14/15 – 6,6 miliona
– zimą 13/14 – 4,3 miliona
Progres jest więc zauważalny. A licząc i zimę, i lato razem?
– 18/19 – 30 milionów
– 17/18 – 31 milionów
– 16/17 – 34 miliony
– 15/16 – 8 milionów
– 14/15 – 17 milionów
– 13/14 – 14 milionów
Widać, że przy trzech ostatnich sezonach ceny poszły w górę. Tak więc, choć zabrzmi to kuriozalnie, mając w pamięci popisy z Dudelange czy innym Gandża-bandża (no, ci od Lecha), rozwijamy się. Przynajmniej finansowo. – Mam nadzieję, że przeszliśmy tym okienkiem zakręt geometrycznej krzywej wzrostu i teraz gwałtownie pójdziemy w górę – mówi Matuszewski.
Ta grafika może się więc stać zaraz nieaktualna, tym bardziej, że przecież o krok był zeszłej zimy transfer Roberta Gumnego za siedem milionów euro do Borussii Moenchengladbach:
Ale żeby nie było różowo: na razie jesteśmy jednak trochę pasażerami na gapę. Rynek światowy rośnie, a my rośniemy razem z nim. Nawet jeśli w tym pociągu, zamiast wygodnie w pierwszej klasie, siedzimy całą drogę w kiblu. Skoro więc chcemy szybszego przyrostu przy naszym znacznym udziale, trzeba wiele kwestii poprawić. – Musimy zacząć solidnie i regularnie punktować w Europie, co może być ciężkie, bo ostatnie lata to – pomijając jednorazową Legię w Lidze Mistrzów – raczej trend odwrotny. Musimy wyrzucić węża z kieszeni i zacząć sprowadzać nawet mniej zawodników – ale o jakości podnoszącej prestiż i poziom całej ligi, a więc droższych i bardziej wymagających kontraktowo. Wreszcie, musimy kontynuować “nabijanie punktów” za zawodników, którzy przechodzą bezpośrednio z Ekstraklasy do najlepszych lig i się tam sprawdzają. Tylko tyle i aż tyle – kończy Matuszewski.
Kasa więc będzie. Ale jak ją wydadzą prezesi, to już jest zupełnie inna historia…
PAWEŁ PACZUL
SZYMON PODSTUFKA