Reklama

Górnik Łęczna znów w Ekstraklasie, co się działo, gdy… go nie było

redakcja

Autor:redakcja

03 czerwca 2014, 15:57 • 10 min czytania 0 komentarzy

W składzie kilku gości, których przenosiny do Łęcznej opisywano jako górniczą emeryturę. Nazwiska, które w Ekstraklasie wydawały się już skreślone: Bonin, Sasin, Nowak, Szałachowski, Mierzejewski, Mraż. Niektórzy przegrali dla siebie Ekstraklasę spadając z niej w barwach ŁKS-u, inni wylecieli za niski poziom sportowy, czy nie do końca profesjonalny styl życia. Na ławce zresztą również zasiedli faceci z historią. Jurij Szatałow, który nieomal przekreślił szanse Zawiszy na awans w ubiegłym sezonie (ratować sytuację musiał Ryszard „Kaszpirowski” Tarasiewicz) oraz Arkadiusz Onyszko. Sam klub? Ostatnie lata miał tak samo burzliwe, jak wszyscy piraci na tej łajbie.

Górnik Łęczna znów w Ekstraklasie, co się działo, gdy… go nie było


Degradowany za korupcję, wiecznie zmagający się z kompleksami wobec Lublina, walczący o fundusze z kopalni, która sponsoruje cały region, a w dodatku borykający się z problemami… semantycznymi. Łęczna od ostatniego spadku z Ekstraklasy przeżyła bowiem nawet wielki rozłam, gdy kopalnia zmieniła nazwę klubu tworząc Bogdankę, a kibice odwrócili się od niej zakładając w B-klasie swój własny Górnik 1979 Łęczna.

Od degradacji jako futbolowi zbrodniarze, przez mozolną wspinaczkę przez ligowe szczeble po utratę i odzyskanie kibiców z Łęcznej, a chwilę później awans. Górnik Łęczna to kawał dobrej, filmowej historii w niewielkim mieście, które stworzyła kopalnia i które żyje niemal wyłącznie kopalnią. 

Miasto-kopalnia

To dość proste równanie. Gdyby nie kopalnia w Bogdance, Polska nigdy nie usłyszałaby nie tylko o Górniku, ale w ogóle o mieście Łęczna. Do lat siedemdziesiątych małe miasteczko żyło wyłącznie przeszłością, a konkretnie krótkim okresem świetności z XVII wieku. Po drugiej wojnie światowej liczba mieszkańców spadła do dwóch tysięcy i nawet w 1975 roku, gdy rozpoczęto już prace związane z powstawaniem nowej kopalni w Bogdance, Łeczna nie liczyła sobie nawet trzech tysięcy ludzi. 

To wyłącznie dzięki kopalni węgla kamiennego, wyłącznie dzięki Bogdance, miasto w kilkanaście lat rozrosło się do obecnych rozmiarów, a z czasem zdołało nawet zaznaczyć swoją obecność na piłkarskiej mapie Polski. Naturalnie – biorąc pod uwagę sposób, w jaki powstał cały region wokół Łęcznej – także i klub to głównie zasługa „dobrodziejów z kopalni”. Zresztą, powstały w 1979 roku Górnik zrósł się z Bogdanką w sposób, który ciężko przenieść na większą skalę – od początku był tworzony z myślą o górnikach z miasta, a i sami górnicy walczyli za niego w sposób, który wykraczał poza zwykłą lojalność wobec lokalnej drużyny.





– Był taki okres gdy nasz ówczesny sponsor przeżywał cięższe chwile i wtedy my, niejako reprezentując lokalną społeczność stanęliśmy murem za Bogdanką – okazując swoją lojalność i troskę o wspólny interes – wspominali kibice Górnika w rozmowie z magazynem „To My Kibice”. Kopalnia odwdzięczała się coraz szerszym strumieniem pieniędzy, który w końcówce lat dziewięćdziesiątych zaowocował awansem do II ligi. Przełom? Sezon 2002/03. Największy sukces w historii klubu, największy marketingowy sukces w historii kopalni, największy sukces w historii miasta. Awans do piłkarskiej Ekstraklasy.


Handel, skup, zamiana – Łęczna w piłkarskim „raju”

W Ekstraklasie w tamtym okresie mniejsze ośrodki nie raziły w oczy. W końcu Dyskobolia z Sebkiem Milą na pokładzie walczyła z Manchesterem City, a Amica taśmowo zwoziła do Wronek puchary. Pewnie zwolennicy wielkomiejskiej Ekstraklasy oburzali się na obecność na najwyższym szczeblu niewielkiej Łęcznej, opartej na kopalni, z liczbą mieszkańców, która nie przekraczała liczby miejsc na stadionach największych klubów, ale to nie prowincjonalność stała się powodem wyjątkowo krótkiego lotu w Ekstraklasie. 

Piłkarze… Jak piłkarze. Nie było jakichś ogromnych nazwisk, choć już w pierwszej lidze w klubie grali Piotr i Grzegorz Bronowiccy, Grzegorz Skwara, Maciej Mielcarz czy Sebastian Szałachowski. W Ekstraklasie doszli do tego wyjadacze pokroju Artura Kościuka, Sylwestra Czereszewskiego czy Tomasza Prasnala. Udawało się dryfować w środku tabeli – w pierwszym sezonie ósme miejsce, w drugim siódme, potem dwunaste i trzynaste. Zawsze z bezpiecznym dystansem od strefy spadkowej, ale i z duża stratą do klubów walczących o podium. Jak się okazało – nie do końca fair.

Jeśli chodzi o mecz z Łęczną to wiedziałem, że on był załatwiany z zawodnikiem Górnika S. Wiem, że S. się z nim spotykał, a załatwiał wszystko W. W. powiedział, że załatwia ten temat właśnie z zawodnikami. Wiem, że S. spotkał się ze S. w Warszawie. Wiem, że w tym układzie było trzech zawodników Łęcznej. Rozmowy były ze S., a on miał rozmawiać z dwoma innymi piłkarzami. Jednym z nich był W. O tym wszystkim wiem od S., on mi to mówił. S. mówił, że spotykał się gdzieś w ciemnej uliczce w Warszawie i po te pieniądze przyjechała żona piłkarza. (…) Ja na ten mecz wyłożyłem 20 tys. Czy ktoś jeszcze dołożył jakieś pieniądze tego nie wiem. Nic mi nie wiadomo na ten temat by ten mecz był załatwiany z sędziami. 

To fragment wyjaśnień Wojciecha Sz. spisanych przez Dominika Panka z „Piłkarskiej Mafii”. Rozdział o Górniku Łęczna w jego obszernej bazie danych to spora lektura, w której kolejnym znanym nazwiskom uciekają kolejne literki. Grzegorz S., Roksana S., Ryszard M…

W małym klubie kwitł spory handel. Na tyle duży, że Górnik Łęczna stał się jednym z najsurowiej ukaranych w całej aferze korupcyjnej. Zjazd o dwie ligi, minus dziesięć punktów na „dobry start” i kara grzywny. Tak zakończyła się czteroletnia przygoda z Ekstraklasą i najbardziej dynamiczny oraz – w gruncie rzeczy – najlepszy okres w historii klubu.

Banicja

Wielu myślało, że po tym ciosie Górnik już się nie podniesie. Będzie kopał w III, może IV lidze, ale nigdy nie osiągnie poziomu, który prezentował przed śledztwem wrocławskiej prokuratury. Okazało się jednak, że projekt „Górnik” to nie fanaberia na kilka sezonów, ale poważna inwestycja kopalni. Czy może raczej „poważna zabawka” kopalni. 

Już w pierwszym sezonie po karnej degradacji, Górnik celował w szybki powrót na szczyt. W składzie trzecioligowego zespołu pozostały uznane nazwiska – Rafał Niżnik, Sławomir Nazaruk, Grzegorz Szymanek. III ligę łęcznianie wygrali w cuglach, z siedmioma punktami przewagi nad drugim w tabeli Hetmanem Zamość. Los się do nich uśmiechnął – ich awans zbiegł się z reorganizacją ligi, więc według nowego nazewnictwa Łęczna znów cieszyła się „pierwszą ligą”. Kolejne sezony to, o dziwo, nie mordercza walka o awans, ale dość spokojna wegetacja w środku tabeli.

Biorąc pod uwagę obiegową opinię o tym, że pierwsza liga, gdzie podróżuje się po całej Polsce, a jednocześnie brak pieniędzy od Canal+ jest najdroższa i najtrudniejsza do przetrwania, Łęcznianie musieli dysponować naprawdę solidnym zapleczem i sporymi pokładami cierpliwości. Zresztą, wiele mówiło się o tym, że awans nie był wcale w Łęcznej tak ogromnie pożądany. Do Ekstraklasy pchali się faktycznie giganci – Widzew, Górnik Zabrze, Korona Kielce, ŁKS Łódź. Łęcznianie na tym tle wyglądali na nieszczególnie zainteresowanych potężnym pompowaniem pieniędzy w „projekt awans”.

Tym bardziej, że coraz bardziej napięta stawała się sytuacja na linii klub-kopalnia…




W Łęcznej tylko Górnik!

W takim miejscu to musi boleć mocniej, niż gdziekolwiek indziej. Łęczna, kopalnia, Górnik. To wszystko system naczyń połączonych, jasne, to Bogdanka dała chleb mieszkańcom Łęcznej, oczywiście, to dzięki niej Górnik zaszedł tak wysoko w piłkarskiej hierarchii, ale w drugą stronę – to mieszkańcy pracują na sukces kopalni, to dla nich i dzięki nim powstał tu piłkarski klub, to oni budowali jego fundamenty i stanowią jego historię.

Zresztą, tego typu pytań – kto ważniejszy, kto lepszy, kto mocniejszy – nikt w Łęcznej nie zadawał. Symbioza pasowała wszystkim zainteresowanym, od kibiców, przez dyrektorów Bogdanki, aż po piłkarzy Górnika. Cofnijmy się do naszego artykułu sprzed dwóch lat.

– Dyrektor marketingu w kopalni powiedział nam bezczelnym tonem, że bez ich pieniędzy w tym mieście nie będzie piłki nożnej ani na trybunach, ani na boisku. Przyjęliśmy wezwanie – śmieją się w wywiadzie dla czasopisma „To My Kibice” kibice Górnika Łęczna. Jeszcze rok temu nie było im jednak wcale do śmiechu. Po 32 latach udanej współpracy klubu z kopalnią, po awansie do Ekstraklasy, po wszystkich wspólnie spędzonych chwilach, ludziom z Bogdanki kompletnie odbiło. Bez wyraźnego powodu, bez jakichkolwiek logicznych przesłanek, właściciel wymyślił sobie, że Górnik Łęczna zmieni nazwę. Zbiegło się to w czasie z ostrymi cięciami budżetowymi – Bogdance zamarzyło się bowiem sponsorowanie zespołu żużlowego. W dodatku z… Lublina. Prezes tłumaczył wówczas, że „żużel kochają wszyscy”! Górnik, od 1979 roku integralna część życia w Łęcznej, przestał istnieć, jego miejsce zajęła Bogdanka.

– Górnik Łęczna to 31 lat tradycji. Ta właśnie nazwa będzie się zawsze kojarzyć kibicom piłkarskim z klubem, który miał okazję rywalizować w polskiej Ekstraklasie. To dla Górnika, a nie dla GKS Bogdanka bramki strzelali Sławomir Nazaruk, Veljko Nikitović, Paweł Bugała, Mirosław Budka czy Grzegorz Bronowicki. To z Górnikiem, a nie z GKS Bogdanka rywalizowały najlepsze kluby w Polsce, takie jak Legia Warszawa, Wisła Kraków, czy Lech Poznań – przekonywali kibice Górnika w swoim net-zinie Trybuna B. Trudno zresztą nie przyznać im racji – wstawili się za nimi wszyscy ludzie pamiętający jeszcze koniec lat siedemdziesiątych i czasy założenia Górnika, większość sympatyków futbolu oraz liczne ekipy z całej Polski. Głosy wsparcia płynęły nawet od największych klubów, od kibiców, którzy wcześniej dworowali z prowincjonalnej Łęcznej na salonach polskiej piłki.
Transparenty „W Łęcznej tylko Górnik” zawisły na większości rodzimych stadionów. Zielono-czarni nie byli w tej walce osamotnieni, okazało się jednak, że są bezradni wobec decyzji władz klubu, a przede wszystkim władz kopalni. Tradycja przegrała z marketingiem.

Próba sił trwała kilka ładnych miesięcy, ale ani „Bogdanka Łęczna”, ani „Górnik 1979” nie były szczególnie zachwycone utrzymującą się sytuacją. Rozejm był nieunikniony i – całe szczęście – udało się go osiągnąć w końcówce lipca ubiegłego roku. Poukładano sprawy organizacyjne, kibice wrócili na trybuny, wzmocniono skład i rozpoczęto kampanię ekstraklasową. Jak się później okazało – kampanię zwycięską.

Cały artykuł o rozłamie w Łęcznej znajdziecie tutaj.


Parszywa jedenastka

Gdybyśmy mieli wypisać skojarzenia do konkretnych nazwisk ze składu Górnika, nie byłyby to żadne przyjemne rzeczy.

Grzegorz Bonin? „Dżepetto”, leń, klocowatość. Patrik Mraż? Wiadomo. Tomasz Nowak kojarzy nam się z grą w tragicznym wówczas ŁKS-ie, Łukasz Mierzejewski – z dziewięciomiesięczną dyskwalifikacją za pamiętny mecz Zagłębia z Cracovią. Wykolejeńców, piłkarzy sprawiających wrażenie wypalonych, odrzutów z klubów Ekstraklasy i gości, którzy nie spełnili pokładanych w nich oczekiwań w Łęcznej przekuto w zwycięzców. W typów, którzy grali nie tylko efektywnie, ale i efektownie. Nowak rozdawał prostopadłe podania, Szałachowski przypomniał sobie, że kiedyś grał i strzelał bramki w europejskich pucharach w barwach Legii, nawet Bonin wyglądał jakoś… nieboninowato. 





Nad wszystkim czuwał Szatałow, który musiał zmierzyć się z tym samym problemem, co rok temu w Zawiszy. Po świetnych występach, teoretycznie na ostatniej prostej, gdy do awansu zostało kilkanaście punktów i czysta autostrada, drużyna przestała grać. Jeden punkt w czterech meczach, gdy Górnik już powoli szykował fetę. W Zawiszy w podobnej sytuacji za Szatałowa wskoczył Tarasiewicz i w dziesięciu kolejkach wygrał osiem meczów, pozostałe dwa remisując. 

Tutaj zmian nie było. Górnik – tak jak każdy z jego zawodników z osobna, od symbolicznego Szałachowskiego i Nowaka, aż po Tadrowskiego czy Mraża – zdołał się odbudować i na trzy kolejki przed końcem, w wyjazdowym meczu z Olimpią Grudziądz zapewnił sobie awans do Ekstraklasy.



Nie będziemy was okłamywać, że śledziliśmy każdy ruch łęcznian, że przyglądaliśmy się wnikliwie grze defensywnej Patrika Mraża, a na dyskach pałętają nam się pliki ze statystykami udanych dośrodkowań skrzydłowych Górnika. Śledziliśmy za to Górnik globalnie, gdy spadał za korupcję, gdy po cichu i pokornie, akceptując kary piął się do góry, gdy na chwilę zmienił szyld (a może raczej zmienił ligę?), by powrócić do walki o Ekstraklasę. 

Nie ma co, nie czekaliśmy na nich z otwartymi ramionami. Nie czekaliśmy na stadion w Łęcznej (ładny, ale kameralny), nie czekaliśmy na reprezentanta Lubelszczyzny, nie czekaliśmy na fanatycznych, ale dość nielicznych fanów z tego górniczego miasteczka. Łęcznianie chyba sami znają swoje miejsce w szeregu, które nigdy nie będzie równe miejscom zajmowanym przez spadający Widzew, pierwszoligową Arkę i GieKSę, czy nawet czwartoligowe Polonię Warszawę i ŁKS Łódź. 

Nie da się jednak zaprzeczyć, że Górnik Łęczna w tym sezonie zasłużył na Ekstraklasę i jego powrót po kilku latach to spore oraz… interesujące wydarzenie. Czekamy, co pokaże klub, który w ostatniej dekadzie przeżył więcej, niż niejedno starsze stowarzyszenie przez pół wieku. Witamy z powrotem. 



JAKUB OLKIEWICZ

Najnowsze

Piłka nożna

Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Szymon Piórek
6
Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Weszło Extra

EURO 2024

Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]

Szymon Janczyk
8
Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]
Inne kraje

Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Michał Kołkowski
10
Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Komentarze

0 komentarzy

Loading...