Reklama

„Barbarzyńca”. Złoty rok Ronalda Koemana i całego holenderskiego futbolu

Michał Kołkowski

Autor:Michał Kołkowski

09 czerwca 2024, 19:09 • 31 min czytania 8 komentarzy

Najlepszy okres w dziejach holenderskiego futbolu przypada bez wątpienia na początek lat 70. minionego stulecia. Cztery triumfy ekip z Eredivisie w Pucharze Europy, wicemistrzostwo świata „Pomarańczowych”, trzy Złote Piłki dla Johana Cruyffa, no i stojąca za tym wszystkim koncepcja „futbolu totalnego”, do której nawet dziś odnoszą się niekiedy najwybitniejsi szkoleniowcy na świecie. Ale gdybyśmy mieli wskazać konkretnie najpiękniejszy rok w dziejach holenderskiej piłki, to mimo wszystko postawilibyśmy na 1988. To właśnie wtedy Holendrom udało się bowiem zgarnąć pełną pulę – „Oranje” zatriumfowali na mistrzostwach Starego Kontynentu, Puchar Europy padł łupem PSV Eindhoven, a wśród pięciu zawodników, którzy otrzymali najwięcej głosów w plebiscycie „France Football”, aż czterech było Holendrami.

„Barbarzyńca”. Złoty rok Ronalda Koemana i całego holenderskiego futbolu

Piąte miejsce w wyścigu po Złotą Piłkę zajął wówczas Ronald Koeman – fundamentalna postać zarówno dla PSV, jak i dla drużyny narodowej. 36 lat później Holender ma chrapkę na drugie mistrzostwo Europy, tym razem jako selekcjoner „Pomarańczowych”. Tak się zresztą akurat składa, że ewentualny sukces Holendrów na EURO znów zgrałby się z kapitalnym sezonem w wykonaniu PSV, które nie osiągnęło wprawdzie sukcesu w Lidze Mistrzów, ale na krajowym podwórku spisało się fenomenalnie, gromadząc aż 91 punktów w 34 meczach Eredivisie i strzelając 111 bramek przy zaledwie 21 trafionych golach.

Jednak nawet te imponujące numerki bledną, jeśli zestawić je z wyczynami drużyny z Eindhoven w sezonie 1987/88. Cofnijmy się zatem do drugiej połowy lat 80. i przypomnijmy sobie, jak Ronald Koeman podbił Stary Kontynent zarówno na arenie klubowej, jak i międzypaństwowej.

Reprezentacja oparta na gwiazdach PSV

Żeby dobrze zrozumieć wagę sukcesu PSV, trzeba zacząć opowieść od wielkiego finału. Ale nie tego rozegranego 25 maja 1988 roku, gdy na Neckarstadion w Stuttgarcie zawodnicy z Eindhoven wygrali z Benficą. Lepiej będzie wysiąść z umownego wehikułu czasu dwa przystanki wcześniej, czyli 25 lipca. Choć także i w tym przypadku musimy skierować wzrok na Niemcy, a konkretnie na monachijski Olympiastadion, gdzie o 15:30 rozpoczęło się finałowe starcie mistrzostw Europy między Holandią a Związkiem Radzieckim. Trafienie Ruuda Gullita i niezapomniany gol Marco van Bastena zapewniły wówczas „Pomarańczowym” dwubramkowe zwycięstwo i, co za tym idzie, pierwsze trofeum w historii. „Oranje” dokonali więc wreszcie tego, czego nie potrafili zrobić w latach 70. Postawili kropkę nad i.

Trela: Who’s the Bosz? Absurdalna seria PSV Eindhoven zagraża brodatym rekordom

Reklama

Zresztą to dziś jest to ich jedyne złoto przywiezione z imprezy rangi mistrzowskiej.

Ten sukces bywa kojarzony z filozofią futbolu tradycyjnie reprezentowaną przez przedstawicieli Ajaksu Amsterdam. Selekcjonerem mistrzowskiej ekipy był bowiem w 1988 roku Rinus Michels, współtwórca i propagator wspomnianej już idei „totaalvoetbal”, dla kibiców stołecznego klubu postać kultowa. Natomiast van Basten, król strzelców EURO 1988, właśnie w barwach Ajaksu spędził pierwszą część swojej znakomitej kariery. Jednak nieco bardziej wnikliwe spojrzenia na jedenastkę „Pomarańczowych”, która w finale turnieju pokonała zespół ZSRR, zadaje kłam pierwszemu wrażeniu. Spójrzmy po kolei – między słupkami mamy Hansa van Breukelena, w 1988 roku występującego w PSV Eindhoven. Na prawej stronie bloku obronnego widzimy Berry’ego van Aerle, przez kilkanaście lat związanego w PSV. W środku defensywy twardą ręką rządził Ronald Koeman, który karierę rozkręcał rzeczywiście w Ajaksie, ale już w latach 1986-1989 grał w Eindhoven. Jego starszy brat, skrzydłowy Erwin Koeman, w 1988 roku przygodę z PSV miał za sobą, ale parę ładnych lat spędził na Philips Stadion. Podobnie mają się sprawy z Ruudem Gullitem, kapitanem drużyny narodowej, który najpierw błyszczał w klubie z Brabancji Północnej, a później przeniósł swoje talenty do Mediolanu.

Tu PSV, tam PSV. Gdy w 1974 roku „Pomarańczowi” zachwycali świat podczas mundialu w Niemczech, można było bez cienia przesady twierdzić, że ich kadra stanowi mieszankę przedstawicieli Ajaksu i Feyenoordu Rotterdam. Eindhoven reprezentowali tam w zasadzie wyłącznie bracia van de Kerkhof. Czternaście lat później sprawy miały się już jednak inaczej, a trzon holenderskiej kadry tworzyli gracze na co dzień przywdziewający strój PSV. Często ukształtowani piłkarsko w kulcie Cruyffa czy Michelsa, ale jednak otwarci również na inne inspiracje, co znajdowało swoje odzwierciedlenie na boisku. Trzeba bowiem podkreślić, że na EURO 1988 nie grali aż tak efektownie, jak kilkanaście lat wcześniej. Jeśli chodzi o szeroko rozumianą kulturę gry, ich przewaga nad konkurencją wcale nie była przytłaczająca.

Ale to właśnie wtedy udało im się wdrapać na szczyt. Na dodatek w półfinale pozostawili w pokonanym polu reprezentację Niemiec, co zostało przez holenderskich kibiców potraktowane jako przejaw sprawiedliwości dziejowej. „Oranje” zemścili się wreszcie za klęskę z 1974 roku. Pomścili Cruyffa, Neeskensa, Rensenbrinka i spółkę. Michels po triumfie nad ZSRR powiedział zresztą: – Dzisiaj zdobyliśmy puchar, ale prawdziwy finał wygraliśmy w starciu z Niemcami.

Po zwycięstwie nad Niemcami, Ronald Koeman wymienił się koszulkami z Olafem Thonem i… udał, że podciera sobie tyłek strojem przeciwnika

Reklama

Jak to zwykle bywało w przypadku starć holendersko-niemieckich w tamtych czasach, pojawiło się mnóstwo nawiązań do II wojny światowej. Hans van Breukelen nie krył wzruszenia:  – Czekałem na ten moment przez czternaście lat. Przed meczem przypomniałem sobie, co czułem siedząc przed telewizorem jako nastolatek i oglądając tamten finał mistrzostw świata. To spotęgowało mój gniew. Poza tym – cieszę się, że możemy zadedykować dzisiejsze zwycięstwo tym, którzy przeszli piekło wojny. Ruud Gullit dodał: – Widziałem łzy w oczach staruszków. Oni zasłużyli, by otrzymać od nas to zwycięstwo.

A więc mieliśmy do czynienia nie tylko z rewanżem za niepowodzenie w finale mistrzostw świata, ale i z zemstą za zbrodnie III Rzeszy. Triumf nad odwiecznymi oponentami smakował tym bardziej słodko, że został odniesiony na ich stadionie. A w tym kontekście chciałoby się rzec: na terytorium wroga.

Może i EURO to nie to samo co mundial. Może i styl gry ekipy „Oranje” pozostawiał sporo do życzenia, a Holendrzy w 1988 roku bardziej wydzierali przeciwnikom z gardła kolejne zwycięstwa, niż osiągali je dzięki całkowitej dominacji na boisku. Ale – wygrali. Pokonali Niemców, sięgnęli po złoto. W ostatecznym rozrachunku nic innego nie miało znaczenia. – Szczęście dopisywało nam wtedy jak nigdy – analizował po latach Leo Beenhakker w rozmowie z Davidem Winnerem, znawcą dziejów holenderskiego futbolu. – Przegraliśmy pierwszy mecz turnieju ze Związkiem Radzieckim, potem mieliśmy farta z Anglikami. W końcu udało się nam zwyciężyć w trzecim spotkaniu fazy grupowej po golu główką Wima Kiefta, który nigdy nie trafiał do siatki w ten sposób. Złożył się do strzału fatalnie i piłka trafiła go w ucho, a jednak wylądowała w siatce. Tamten triumf był naznaczony podobnymi przypadkami.

Fart czy nie – szczęściu trzeba było pomóc.

Chyba pierwszy raz podczas wielkiego turnieju „Pomarańczowi” nie pożarli się między sobą o forsę i hierarchię w zespole. Nie pękli mentalnie w najważniejszym momencie, nie zbuntowali się przeciwko trenerowi. Przetrwali całe mistrzostwa zjednoczeni i to przyniosło sukces. Dzień po zwycięskim finale światową prasę obiegły nagłówki w stylu „Milan 2:0 ZSRR”, podkreślające rolę Gullita i van Bastena w decydującej konfrontacji z Sowietami. Tylko że to zbyt duże uproszczenie. Bo indywidualne popisy dwóch mega-gwiazdorów nie byłyby możliwe, gdyby nie wytężona harówka reszty zespołu, skonstruowanego wokół grupy zdobywców Pucharu Europy z PSV Eindhoven. Z których żaden nie był mózgiem tej drużyny, ale o każdym można było powiedzieć, że stanowił jej płuca. Może wręcz serce, a nawet duszę. – W klubie naszą największą siła była jedność. Wszyscy członkowie zespołu, od największych gwiazd po rezerwowych, czuli się równie ważni. Nasz trener, Guus Hiddink, był mistrzem tworzenia odpowiedniej atmosfery – wspominał Berry van Aerle w rozmowie z oficjalnym portalem PSV. – W Eindhoven powstała dzięki temu unikatowa mieszanka jakości piłkarskiej z zamiłowaniem do ciężkiej pracy. Potem udało nam się tę mentalność zaprowadzić również w reprezentacji.

Wielkie wzmocnienia PSV

W sezonie 1984/85 Ajax Amsterdam zdobył swoje 22. mistrzostwo Holandii, czternaste w Eredivisie. Feyenoord wygrał ligę rok wcześniej – dwunasty raz ogółem, siódmy w Eredivisie. PSV na tytuł czekało natomiast od 1978 roku. Łącznie gracze z Eindhoven wygrali ligę holenderską siedem razy, z czego tylko cztery triumfy udało im się zgarnąć w ramach powstałej w 1956 roku ekstraklasy. Ajax i Feyenoord miały też w swoim dorobku najcenniejsze trofeum europejskiego futbolu. Jako się rzekło, „Joden” na początku lat 70. wywalczyli aż trzy Puchary Europy, wnosząc zupełnie nową jakość do europejskiej piłki. Feyenoord dorzucił do tego jeden triumf, podczas gdy PSV mogło się pochwalić tylko zdobyciem Pucharu UEFA. Widać wyraźnie, kto był w tym gronie numerem jeden, a kto numerem trzy.

Zdobycie europejskiego pucharu i paru mistrzowskich tytułów w latach 70. do tego stopnia nasyciło zresztą drużynę PSV, że sukcesu nie udało się już w kolejnych sezonach powtórzyć. Po 1978 roku drużyna zaczęła z godną lepszej sprawy konsekwencją kolekcjonować srebrne i brązowe medale w lidze, co wyjątkowo frustrowało ambitne władze klubu. Wreszcie działacze zespołu z Eindhoven postanowili coś zmienić – w 1985 roku usadowili doświadczonego Hansa Kraaya na stanowisku dyrektora technicznego zespołu, dając sygnał do rozpoczęcia gigantycznej ofensywy transferowej. Na Philips Stadion wylądowali na przestrzeni kilku kolejnych sezonów między innymi Ruud Gullit, Søren Lerby, Gerald Vanenburg, Eric Gerets czy też Ronald Koeman. Każdemu z tych zawodników można było przypisać status wielkiej gwiazdy Eredivisie. Holendrzy wzmacniali się z bezprecedensowym rozmachem. – Piłka nożna przekształcała się w tamtym czasie w potężny sektor rozrywki, napędzany przez media – wyjaśniał holenderskiej prasie Harry van Raaij, były prezes PSV. – Już w 1986 roku jako PSV chcieliśmy wyjść tym tendencjom naprzeciw, podejmując rozmowy o zorganizowaniu międzypaństwowych rozgrywek ligowych. Rozmawialiśmy o tym między innymi z Juventusem, Anderlechtem i IFK Göteborg. Chcieliśmy powołać nową ligę, sponsorowaną przez Philipsa, Fiata, Volvo i Generalne Bank. Naszym błędem było włączenie do dyskusji Włochów, którzy przedstawili te plany swojej federacji piłkarskiej i natychmiast usłyszeli zakaz prowadzenia dalszych rozmów.

Ligi regionalne. Dlaczego zawsze kończy się tylko na ekscytujących pomysłach?

To wspomnienie dość wyraźnie obrazuje, jak daleko sięgali w tamtym czasie działacze PSV swoimi planami, ambicjami i marzeniami. Żeby jednak wcielać w życie tego rodzaju koncepcje, trzeba było najpierw stać się numerem jeden na własnym, krajowym podwórku.

– W 1985 roku po raz siódmy z rzędu nie udało nam się zgarnąć mistrzostwa. Wtedy przelała się czara goryczy – stwierdził Jacques Ruts, inny z wybitnych działaczy klubu z Brabancji, cytowany przez „The Guardian”. – Przypominam sobie mecz, gdy przegraliśmy na De Baandert z Fortuną Sittard. Po końcowym gwizdku arbitra kibice obrzucili naszych zawodników niedopałkami papierosów. Tego było już za wiele. Przejazd z Sittard do Eindhoven był kluczowym momentem w historii klubu. Trzeba było działać natychmiast. Philips dał nam swobodę działania na rynku transferowym i nie mogliśmy tego zmarnować. Przybyli Ivan Nielsen, Gerald Vanenburg, Ronald Koeman, Eric Gerets i Søren Lerby. I oczywiście Ruud Gullit. Postanowiliśmy pozbyć się naszej prowincjonalnej skromności. Zapomnieć o przydomku: „Rolnicy”. Zapomnieć, że na pierwszym etapie historii naszego klubu w zespole występowali tylko pracownicy Philipsa. Chcieliśmy dotrzeć na absolutny szczyt, stać się globalną marką. Przyciągnięcie najlepszych zawodników Ajaksu i Feyenoordu miało być krokiem w tym kierunku.

Ruud Gullit w barwach PSV Eindhoven (fot. PSV Inside/YouTube)

Seria potężnych transferów rzeczywiście wpłynęła na postrzeganie klubu z Eindhoven, lecz niekoniecznie w pozytywnym sensie.

Na przykład zatrudnienie Ruuda Gullita spotkało się z olbrzymią falą krytyki. 23-latek był bowiem wielką postacią Feyenoordu Rotterdam i piłkarskiemu środowisku nie podobał się sposób, w jaki PSV wyłuskało tak znaczącego zawodnika z szeregów odwiecznych rywali. No ale dla Gullita warto było narazić się na niechęć ligowej konkurencji. – Zakup Ruuda był punktem zwrotnym, wyznaczyliśmy wtedy nowe standardy zachowa na rynku transferowym – przyznał cytowany już van Raaij.
– Przypadkowo podczas pewnego wesela dowiedziałem się, że karta zawodnika – wbrew temu, co wszyscy myśleli – wcale nie jest własnością Feyenoordu, lecz pewnego biznesmena. To on trzymał w garści prawa, ponieważ kupił Gullita jeszcze w jego poprzednim klubie za 300 tysięcy guldenów. Był gotowy, żeby odsprzedać nam te prawa za trzy razy wyższą stawkę. Nie wahaliśmy się ani przez moment – Ruud trafił do PSV i otrzymał od nas gwiazdorską pensję.

Gullit w PSV cieszył się całkowitą swobodą na boisku. Przesunięto go nawet do środka defensywy, żeby mógł samemu inicjować ataki zespołu. Na ramię włożono mu kapitańską opaskę. Ptasiego mleka mu Eindhoven nie brakowało. – Miałem to szczęście, że na wczesnym etapie mojej kariery mogłem grać u boku Johana Cruyffa – opowiadał Gullit na antenie ESPN. – Cruyff zawsze mi powtarzał: „Nie koncentruj się tylko na sobie. Musisz grać tak, żeby wszyscy wokół ciebie stawali się lepszymi piłkarzami”. Długo nie rozumiałem, o co mu chodzi. Pojąłem to dopiero w PSV, gdy kazano mi wziąć pełną odpowiedzialność za drużynę.

Ten gullitocentryczny system działał doskonale – w 16. kolejce sezonu 1985/86 Ruud i spółka zmasakrowali Feyenoord aż 5:0. To był symboliczny mecz, obrazujący wymiar potęgi PSV. Mistrzowski tytuł zawodnicy z Brabancji zapewnili sobie natomiast w 32. serii gier, pokonując Go Ahead Eagles aż 8:2.

Philips Stadion prawie eksplodował z ekscytacji.

Rozstanie z gwiazdorem

Potężne wzmocnienia przyniosły zatem spodziewany skutek – PSV Eindhoven powróciło na ligowy tron, sięgając po mistrzostwo Holandii kosztem Ajaksu. Choć amsterdamską drużynę prowadził przecież Johan Cruyff we własnej osobie, a na szpicy szalał w niej młody Marco van Basten.

W kolejnych rozgrywkach PSV obroniło mistrzowski tytuł, jednak wydawało się wówczas, że na tym ich triumfalny marsz zostanie zakończony. Ruud Gullit wdał się bowiem w konflikt ze wspomnianym Hansem Kraayem, który – oprócz obowiązków dyrektorskich – zaczął też pełnić w zespole funkcję trenera pierwszej drużyny. Gwiazdor w wywiadzie otwarcie skrytykował swojego szkoleniowca, wywołując olbrzymi skandal medialny. Władze PSV próbowały jakoś załagodzić sytuację, pospieszenie usuwając Kraaya ze stanowiska, ale to nie udobruchało kapryśnego Gullita. Holender uznał, że występy w lidze holenderskiej nie są już dla niego satysfakcjonujące i wręcz wymusił na klubie transfer do Milanu. Strasząc działaczy sądem, jeśli będą próbowali blokować mu wyjazd do Italii.

Silvio Berlusconi musiał rzecz jasna głęboko sięgnąć do kieszeni, żeby Gullita do siebie ściągnąć. Szacuje się, że zapłacił za Holendra około 18 milionów guldenów, bijąc tym samym światowy rekord transferowy. Czy się opłacało? Retoryczne pytanie. Już w 1987 roku Ruuda nagrodzono Złotą Piłką.

Fundusze zarobione na sprzedaży Gullita natychmiast przeznaczono na kolejne wzmocnienia, niemniej PSV znalazło się w niezbyt komfortowej sytuacji. Bez największej gwiazdy i bez trenera. Działacze klubu próbowali pójść na całość i zatrudnić w zespole samego Rinusa Michelsa, ale ten szatański plan ostatecznie spalił na panewce. Ostatecznie pierwszą drużynę objął więc nieznany szerszej publiczności Guus Hiddink – w latach 70. przyzwoity piłkarz, potem asystent kolejnych szkoleniowców PSV. Spodziewano się, że całe ta zawierucha skutecznie wytrąci zespół z Eindhoven z równowagi i pozwoli Ajaksowi wrócić na najwyższy stopień ligowego podium. Podopieczni Cruyffa sięgnęli w 1987 roku po Puchar Zdobywców Pucharów i sprawiali wrażenie zespołu gotowego do odnoszenia kolejnych triumfów. PSV bez Gullita i z niedoświadczonym Hiddinkiem u steru nie tylko się jednak nie rozsypało, ale wręcz… umocniło.

I, patrząc z perspektywy czasu, nie wydaje się to aż tak zaskakujące.

Guus Hiddink na ławce trenerskiej PSV Eindhoven w latach 80. (fot. PSV International)

Hiddink na starcie sezonu 1987/88 – pomimo utraty Gullita – dysponował naprawdę potężną drużyną. Bramkarz Hans van Breukelen z całą pewnością mógł uchodzić za jednego z najlepszych fachowców Starego Kontynentu. Stoper Ronald Koeman również należał do europejskiej czołówki. Podobnie jak Belg Eric Gerets, nazywany „Lwem z Flandrii”. Prawy obrońca trafił do Eindhoven będąc już po trzydziestce, ale ząb czasu praktycznie nie naruszył jego możliwości motorycznych, a doświadczenie zdecydowanie go uszlachetniło, czyniąc jednym z liderów zespołu. Podobnie sytuacja wyglądała w przypadku duńskich weteranów – Frank Arnesen i Søren Lerby w barwach PSV pisali ostatnie rozdziały swoich znakomitych karier, lecz wciąż mieli jeszcze sporo paliwa w baku i na boisku rzetelnie pracowali. O człapaniu nie było mowy. W drużynie świetnie zaadaptował się także obieżyświat Wim Kieft, ściągnięty do Eindhoven z włoskiego Torino.

Znakomitości naprawdę nie brakowało. Po odejściu Gullita należało po prostu rozłożyć odpowiedzialność za grę na barkach kilku zawodników. Ruud był w PSV stoperem, rozgrywającym i napastnikiem jednocześnie. Teraz trzeba było poukładać klocki od nowa.

Guus Hiddink ochoczo zabrał się do roboty. Choć sprawiał wrażenie szkoleniowca kompletnie pozbawionego charyzmy, to bardzo sprawnie poradził sobie z okiełznaniem grupy gwiazdorów, jakimi przyszło mu zarządzać. A przede wszystkim – uspokoił gorącą atmosferę w szatni. Gracze PSV byli bowiem głęboko niepocieszeni utratą Gullita. Opaskę kapitańską otrzymał wspomniany Gerets, który szybko stał się pupilem i najwierniejszym żołnierzem nowego dowódcy.

„Rolnicy” w drodze na szczyt

Można się pokusić o stwierdzenie, że nastroje w zespole stały się lepsze niż kiedykolwiek. Wcześniej zawodnicy PSV czuli się po prostu asystentami Gullita. Hiddink sprawił zaś, że każdy członek drużyny poczuł odpowiedzialność za wynik. – W naszej szatni roiło się od mocnych charakterów – wspominał Ronald Koeman, cytowany przez „The Telegraph”. – Jednak Guus Hiddink poruszał się w tym wszystkim bardzo sprytnie. Zarządzał zespołem w taki sposób, żeby wszyscy czuli się szczęśliwi i docenieni. Kiedy tylko pojawiała się jakaś konfliktowa sytuacja, potrafił ją załagodzić. To była jego największa zaleta. Dlatego właśnie pasował do klubu aspirującego do największych sukcesów. Jeżeli chcesz wygrywać, potrzebujesz wielkich piłkarzy. I nie musisz ich uczyć jak strzelać, albo jak podawać. Guus się takimi rzeczami nie zajmował. On dbało o to, żebyśmy byli zjednoczeni jako drużyna. Korzystał z naszych zalet i nas wspierał.

Efekty pracy Hiddinka były piorunujące. PSV Eindhoven otworzyło sezon ligowy 1987/88 siedemnastoma zwycięstwami z rzędu. „Rolnicy” rozbili Ajax, pokonali Feyenoord. Ligowych ogórków zdarzało im się wozić nawet ośmioma czy dziewięcioma bramkami. Totalna dominacja. – Podobało mi się, że mam w zespole tylu zawodników o twardych charakterach – wspominał Hiddink. – Kompletnie mi nie przeszkadzała współpraca z tak doświadczonymi piłkarzami. Przede wszystkim dlatego, że wszyscy cechowali się niesamowitą wolą zwycięstwa. Za to najwyżej ceniłem tę drużynę. Ci piłkarze nigdy nie odpuszczali. W zasadzie, to prowadzenie ich było dość proste. Ponieważ pragnienie zwycięstw objawiało się nie tylko podczas meczów, ale również w trakcie treningów. Prosta robota.

Piłkarze PSV pożarli ligowych rywali. Zajęli pierwszą lokatę w Eredivisie, zdobywając kosmiczną liczbę 117 goli w 34 meczach! Do tego dołożyli także krajowy puchar, wygrywając po dogrywce finał z Rodą JC Kerkrade. Dwa gole zdobył Gerets, niejako potwierdzając swoją olbrzymią wartość w zespole Hiddinka.

Ronald Koeman w barwach PSV Eindhoven

Do skompletowania trypletu pozostał im więc triumf w Pucharze Europy. Występy na europejskiej arenie podopieczni Hiddinka zaczęli 16 września 1987 roku od zwycięstwa na Galatasaray Stambuł. Gospodarze wygrali pewnie, aż 3:0. Wydawało się, że nic im ze strony mistrzów Turcji grozić już w tym dwumeczu nie może. Zwłaszcza jeżeli przypomnimy sobie, co Holendrzy w pierwszej części sezonu wyprawiali z konkurencją w lidze. Oczywiście oponentów z Eredivisie można traktować z przymrużeniem oka, ale przecież liga turecka w latach 80. także nie należała do najmocniejszych w Europie. Tymczasem zawodnicy Galatasaray tanio skóry nie sprzedali. Już po sześciu minutach rewanżowego starcia Turcy wyszli na prowadzenie. Do siatki trafił słynny Tanju Çolak, wielokrotny król strzelców tureckiej ekstraklasy i laureat Europejskiego Złotego Buta. Po czterdziestu minutach ekipa ze Stambułu prowadziła już 2:0, gdy swojaka wpakował duński stoper Ivan Nielsen.

Zaczęło pachnięć sensacją. Działacze PSV nerwowo przebierali nogami – ekipa z Eindhoven od czasu triumfu w Pucharze UEFA rok w rok kończyła swój udział w europejskich rozgrywkach wpadką, potykając się o jedną z pierwszych przeszkód. Wszyscy w Eindhoven wierzyli, że naszpikowani gwiazdami „Rolnicy” muszą się wreszcie przełamać. W tym kontekście roztrwonienie trzybramkowej przewagi w starciu z Galatasaray byłoby wielką w kompromitacją.

Prawdopodobnie Hiddink po takiej klęsce poleciałby ze stołka, zanim zdążyłby powrócić z boiska do szatni.

W drugiej połowie spotkania holenderski trener – być może czujący pismo nosem – polecił swoim zawodnikom, by zapomnieli o ofensywie. Po prostu. Dzisiaj powiedzielibyśmy, że PSV zaparkowało autobus pod własną bramką. Ta niezbyt wyszukana strategia okazała się jednak zabójczo skuteczna. Gospodarze wygrali 2:0, lecz awans do kolejnej rundy wywalczyli Holendrzy. „Przegrali, przegrali, a jednak wygrali”, jak zakrzyknął klasyk.

W kolejnej rundzie było już spokojniej – PSV bardzo pewnie wyeliminowało z rozgrywek austriacki Rapid Wiedeń. Schody zaczęły się natomiast wiosną. W ćwierćfinałach Pucharu Europy przyszło się bowiem ekipie z Eindhoven skonfrontować z mistrzami Francji, Girondins Bordeaux. Dwumecz zaplanowano na pierwszą połowę marca – dość trudny okres dla podopiecznych Hiddinka, którzy trochę wytracili już początkowy rozpęd i coraz częściej zdarzało im się notować wymęczone, a nie piorunujące zwycięstwa. To zresztą normalne – nie da się grać przez kilka miesięcy na najwyższych obrotach, kryzys prędzej czy później musiał nadejść. Ta złowieszcza tendencja potwierdziła się w starciu z Bordeaux – pierwsze spotkanie ćwierćfinałowe zakończyło się remisem 1:1. W rewanżu Hiddink znowu uciekł się zatem do super-defensywnej strategii, ustawiając swój zespół bardzo zachowawczo i ewidentnie celując w ugranie bezbramkowego remisu.

I ponownie taktyka Holendra się sprawdziła.

Potrójna korona

Zdecydowanie najwięcej problemów obronie PSV sprawiał w tamtym dwumeczu Jean Tigana – mistrz Europy z 1984 roku, jeden z najlepszych pomocników swojej generacji. Holendrzy za nic w świecie nie potrafili okiełznać fenomenalnie dysponowanego rozgrywającego, który co i rusz zaskakiwał ich, posyłając podania przeszywające linię obrony PSV. Więc załatwili sprawę inaczej, objawiając Europie swoje niepiękne oblicze. W drugiej połowie pierwszego starcia Hans Gillhaus w bezlitosny sposób zaatakował nogi Tigany, eliminując go z gry. Poturbowany Francuz w rewanżu zagrał tylko przez kwadrans.

Ten faul został przez media nazwany „śmiercionośnym kopnięciem”.

Ku uciesze Hiddinka, Gillhaus za swoje bestialskie zagranie obejrzał jedynie żółtą kartkę. Wyeliminowanie lidera przeciwnej drużyny uszłoby zatem drużynie PSV na sucho, gdyby nie za długi jęzor Ronalda Koemana, który w rozmowie z dziennikarzami… pochwalił swojego kolegę i oznajmił, że jego wślizg był „klasowy”. Gazety wytłuściły ten cytat we wszystkich nagłówkach. Gruchnął gigantyczny skandal. Przede wszystkim wściekli się przedstawiciele UEFA, podkręcani przez stronę francuską, którzy wypowiedź Koemana uznali za sprzeczną z duchem fair play. Holender bronił swoich praw przed trybunałem w Zurychu, ale ostatecznie został zawieszony. – To jakiś wielki żart, to nieuczciwe! – pieklił się obrońca. – Mój prawnik wszystko wyjaśnił, zostałem źle zrozumiany.

– Incydent z wypowiedzią Koemana wiele mówi o charakterze tamtej drużyny – zauważa David Hytner z brytyjskiego „Guardiana”.

Koeman: Nie uważam, że Polacy są najsłabszym zespołem w grupie

Tymczasem Hiddink potrzebował załogi w komplecie, ponieważ w półfinale Pucharu Europy los skojarzył jego zespół z potężnym Realem Madryt. „Królewscy” od dekad marzyli o powrocie na europejski szczyt i półfinałowe starcie z PSV Eindhoven wydawało im się idealnym momentem, żeby zaszarżować po uszaty puchar.

6 kwietnia 1988 roku zawodnicy PSV zameldowali się zatem na Estadio Santiago Bernabeu. Nie byli może skazywani na porażkę w starciu z Realem, ale przed pierwszym gwizdkiem murowanych faworytów dwumeczu z całą pewnością upatrywano w zespole gospodarzy. Co potwierdziło się już w szóstej minucie gry – Hugo Sanchez wpakował piłkę do siatki z rzutu karnego i wykonał tradycyjne salto, sygnalizując dobitnie, że „Królewscy” nie mają zamiaru brać w tym spotkaniu jeńców. Obserwujący to wszystko Hiddink zafrasował się wielce przy linii bocznej boiska. Spotkanie było dla niego o tyle istotne, że hiszpańską drużyną dowodził w tamtym czasie jego rodak, Leo Beenhakker. Guus chciał zatem udowodnić, że w niczym nie ustępuje słynniejszemu Holendrowi.

Tymczasem jego podopieczni dostali cios prosto w szczękę już na samym początku walki i zanosiło się na nokaut.

W boksie czasem o przebiegu pojedynku decyduje jednak tak zwany lucky punch. I trudno znaleźć lepsze określenie dla gola, jakim PSV wyrównało stan rywalizacji na Bernabeu. Stuprocentowy farfocel, który – jak się okazało – przedłużył oczekiwania Realu Madryt na triumf w Pucharze Mistrzów o kolejną dekadę.

W rewanżu Hiddink powtórzył poprzednio zastosowany manewr i zabetonował dostęp do własnej bramki, broniąc bezbramkowego remisu. Pozbawiona Koemana defensywa spisywała się najwyżej średnio, lecz zawodnicy Realu wznieśli się na wyżyny nieskuteczności i ostatecznie Holendrzy wyszarpali awans do finału.

– Co się wydarzyło? Van Breukelen się wydarzył – ze łzami w oczach mówił po meczu Emilio Butragueno, pytany o powody odpadnięcia.

– Najlepszą drużynę stworzyliśmy w sezonie 1987/88. Dysponowaliśmy ogromną siłą. Myślę, że można powiedzieć iż graliśmy najpiękniejszą i najlepszą piłkę na świecie – wspominał zaś Beenhakker w rozmowie z „Dziennikiem”. – Wszystko szło dobrze, aż do czasu tego półfinału z PSV Eindhoven. Ten dwumecz to zdecydowanie największa klęska w mojej karierze. Zawaliliśmy pierwsze spotkanie w Madrycie, gdzie zremisowaliśmy 1:1. W rewanżu w Eindhoven stłamsiliśmy rywali, nie schodziliśmy z ich połowy. Graliśmy fantastyczny mecz. Butragueno obijał słupki i poprzeczki, a Sanchezowi nie wychodziło nawet to jego słynne uderzenie nożycami. Tamtego wieczoru nie przegraliśmy z PSV, ale z ich bramkarzem. Hans van Bruekelen dokonywał cudów. Bronił w tak niewiarygodnych sytuacjach… Naprawdę uwierzyłem, że na jego bramce siedzi anioł. To była nasza klęska. […] Piłka nożna po prostu bywa niesprawiedliwa.

Sprawiedliwie czy nie – zawodnicy PSV Eindhoven awansowali do finału Pucharu Europy. 25 maja na Neckarstadion w Stuttgarcie przyszło im się zmierzyć z lizbońską Benficą, a wspomniany van Breukelen z całą pewnością zabrał ze sobą do Niemiec anioła stróża, którego na poprzeczce jego bramki wypatrzył wcześniej Beenhakker.

PSV, które tak szalenie imponowało swoimi ofensywnymi wyczynami na arenie krajowej, w finale europejskich rozgrywek znowu pokazało brzydką, defensywną, wręcz kunktatorską twarz. Starcie z Benficą zakończyło się bezbramkowym remisem – było to piąte z rzędu spotkanie pucharowe, w którym „Rolnicy” nie odnieśli zwycięstwa. Swoje jedyne mecze w Pucharze Europy wygrali jesienią. Ale Hiddink wierzył w moc defensywy PSV i klasę swojego golkipera. No i wyszło na jego – van Breukelen odbił decydującą jedenastkę, zapewniając swoim kolegom tryplet. – Jako bramkarz, czekasz na taki moment przez całą swoją karierę. Konkurs rzutów karnych to twój czas. Moment, gdy wszyscy na ciebie patrzą. Wtedy możesz w pojedynkę wygrać drużynie mecz, nie jesteś uzależniony od postawy piłkarzy z pola. Przez całą swoją karierę marzyłem, by przeżyć taki mecz jak wtedy van Breukelen – wyznał w jednym z wywiadów Edwin van der Sar.

– To był słaby mecz – przyznał Berry van Aerle na łamach oficjalnego portalu UEFA. – Obie drużyny bały się zaatakować. Emocje zaczęły się dopiero w rzutach karnych. Dla nas jednak nie miał znaczenia styl – liczył się tylko skutek. Z kart historii nikt nas nie wygumkuje. Zdobyliśmy Puchar Europy.

Pięć meczów, dwa zdobyte gole, ani jednego zwycięstwa. Równolegle przeszło 100 trafień w Eredivisie. PSV Eindhoven to była drużyna o dwóch obliczach, niczym doktor Jekyll i pan Hyde. Bez wątpienia brutalny i defensywny styl gry prezentowany w Pucharze Europy nie przysporzył jej wielkiej popularności poza Brabancją, ale dla działaczy klubu, jego zawodników i samego Guusa Hiddinka, wciąż przecież początkującego w roli trenera, liczył się tylko skutek, a tym była potrójna korona.

Dwie twarze objawił wówczas również Ronald Koeman.

Z jednej strony – prawdziwy lider, boiskowy twardziel, a przy tym szalenie bramkostrzelny zawodnik, który w sezonie 1987/88 zapisał na swoim koncie aż 26 trafień w 46 rozegranych spotkaniach, mimo że formalnie wystawiano go w linii obrony. Z drugiej zaś strony – brutal, podziwiający kolegę za zmasakrowanie przeciwnika, a także zwykły cham, wycierający sobie cztery litery koszulką otrzymaną w dobrej wierze od rywala. Niemieckie media po tym geście nazywały Koemana „barbarzyńcą”. Ale może właśnie takiego pierwiastka barbarzyństwa potrzebowała Holandia, by wreszcie nie powrócić z wielkiej imprezy z poczuciem niedosytu? W latach 70. holenderska kadra i Ajax odwoływały się do idei „futbolu totalnego”. W 1988 roku reprezentacji i PSV przyświecało raczej hasło: „wszystkie chwyty dozwolone”.

***

Najgłupsza historia wokół kadry

Impreza w hotelu

W tej kategorii stawiamy na anegdotkę z 1974 roku, gdy wydawało się właściwie oczywiste, że Holendrzy – z genialnym Rinusem Michelsem na ławce trenerskiej i fenomenalnie dysponowanym Johan Cruyffem na boisku oraz całą grupą gwiazdorów nieco mniejszego kalibru – pewnym krokiem zmierzają po mistrzostwo świata. No po prostu nie było mocnych na futbol totalny w wykonaniu „Pomarańczowych”. Dlaczego zatem koniec końców Holendrzy nie sięgnęli po złoto? Niektórzy historycy i dziennikarze uważają, że przyczyn niepowodzenia „Oranje” w finałowej konfrontacji z reprezentacją gospodarzy, czyli Niemiec Zachodnich, należy upatrywać w skandalu obyczajowym, który wstrząsnął holenderską kadrą na krótko przed wielkim finałem turnieju.

Zaczęło się 30 czerwca 1974 roku, po triumfie Holendrów nad Niemcami Wschodnimi w drugim meczu drugiej fazy grupowej mundialu. Ten sukces oznaczał, że rozpędzonym „Pomarańczowym” wystarczał już tylko remis z Brazylią, by awansować do finału. I być może właśnie dlatego holenderscy zawodnicy trochę za bardzo sobie wówczas pofolgowali, rozkręcając po meczu z NRD naprawdę grubą imprezę w basenie hotelu Krautkrämer. Whisky lała się strumieniami, a wspomniany Cruyff odpalał jednego papierosa od drugiego. Ani sztab szkoleniowy reprezentacji Holandii, ani tym bardziej sami piłkarze nie zdawali sobie jednak sprawy, że wszystko obserwuje dwóch niemieckich dziennikarzy, także zameldowanych w hotelu Krautkrämer. No i już następnego dnia „BILD” opublikował głośny artykuł: „Cruyff, Sekt, nackte Mädchen und ein kühles Bad” („Cruyff, szampan, nagie dziewczyny i chłodna kąpiel”). Tabloid przekonywał, że świętującym Holendrom w ich basenowych harcach towarzyszyły trzy rozebrane do rosołu Niemki. W tekście wspomniano również, że suto zakrapiana impreza dobiegła końca dopiero około siódmej rano.

Aferę próbowano wyciszyć, w czym wydatnie pomogło zwycięstwo „Oranje” nad Brazylią, ale ostatecznie – 5 lipca – skandal zagościł również na łamach holenderskiej prasy. Tuż przed finałem, który miał się odbyć 7 lipca w Monachium. Jak nietrudno się domyślić, że kadrze „Pomarańczowych” natychmiast zawrzało. Jej zawodnicy, na czele z Cruyffem, musieli się gęsto tłumaczyć przed żonami i narzeczonymi. Niektórzy z nich całymi godzinami wisieli na telefonach. Historyk Aad Haverkamp wspomina, że holenderska federacja za sam tylko rachunek telefoniczny po mundialu musiała zapłacić blisko 50 tysięcy marek, a 1/5 tej kwoty nabito po „aferze basenowej”. Z kolei Johan Neeskens opowiadał, że nie mógł spędzić nocy poprzedzającej finał w swoim łóżku, ponieważ targany zdenerwowaniem Cruyff – będący jego współlokatorem – bez ustanku spacerował po pokoju, rzecz jasna z papierosem między zębami. O skupieniu na nadchodzącym finale nie było zatem mowy.

No i Holendrzy ostatecznie nie sięgnęli po złote medale, pokonani przez gospodarzy 2:1 na Stadionie Olimpijskim w Monachium.

TOP 100: Najlepsi piłkarze w historii [RANKING WESZŁO]

Według jednej z teorii, cała „afera basenowa” była prowokacją dziennikarzy niemieckiego tabloidu, którzy mieli rzekomo z premedytacją „przemycić” do hotelu skąpo ubrane dziewczyny, by potem sfotografować i opisać ich zabawę z pijanymi w sztok Holendrami. – Nawet po czterdziestu latach moja żona wciąż mnie pyta, co się wtedy tak naprawdę wydarzyło! – śmiał się w rozmowie z „BILD-em” Wim Rijsbergen, 28-krotny reprezentant Holandii w latach 1974-1978.

Auke Kok jest jednak innego zdania. W książce „1974, byliśmy najlepsi” broni on tezy, że Holendrzy przegrali mundial w stu procentach na własne życzenie. Choć stanowili najlepszy zespół na turnieju, to brakowało im dyscypliny, co zemściło się w kulminacyjnym momencie mistrzostw. Pisarz wspomina na przykład, że selekcjoner Michels w trakcie imprezy latał do Barcelony, by załatwiać tam swoje sprawy klubowe. Z kolei jego asystenta trzeba było dyscyplinarnie wyrzucić ze sztabu, ponieważ po pijaku wyrzucił pustą butelkę po szampanie przez okno i niewiele brakowało, a jeden z reprezentantów oberwałby nią w głowę. Bałagan w holenderskiej kadrze był już tak duży w ostatniej fazie turnieju, że nikt z obozu „Pomarańczowych” nawet nie obejrzał na żywo „meczu na wodzie” między RFN a Polską.

Holenderscy piłkarze byli całkowicie nieświadomi historycznego znaczenia misji, w której uczestniczyli – przekonuje Kok w rozmowie z „Der Spiegel”. – Albo inaczej: wydawało im się, że realizują zupełnie inną misję. Rinus Michels cały czas zachowywał się tak, jakby niemiecka prasa atakowała holenderską drużynę, a prawda jest taka, że to on nieustannie nawiązywał do II wojny światowej. Nic więc dziwnego, że Holendrzy byli przemotywowani i nie udźwignęli tego ładunku emocji. Celem Holendrów w 1974 roku nie było bowiem wywalczenie mistrzostwa świata, tylko poniżenie Niemców na ich terenie.

Potencjał na ulubieńca kibiców

Xavi Simons

Choć zbliża się dopiero do dwudziestych drugich urodzin, to już jest niezwykle łakomym kąskiem na rynku i niewykluczone, że w przyszłym sezonie będziemy go oglądać w barwach Bayernu Monachium, Arsenalu lub Barcelony, bo właśnie te kluby najczęściej bywają łączone przez newsmanów z transferem holenderskiego pomocnika. A precyzyjniej mówiąc – z wypożyczeniem, ponieważ Paris Saint-Germain nie chce się rozstawać z Simonsem na stałe, ale nie planuje go również włączać do kadry pierwszego zespołu w kolejnej kampanii. Mistrzowie Francji mają nadzieję, że Simons na razie będzie kontynuował rozwój poza Paryżem. Jak dotąd ich pomysł na Holendra sprawdza się zresztą doskonale – w sezonie 2022/23 Simons pokazał się z kapitalnej strony na wypożyczeniu do PSV Eindhoven, zapisując na swoim koncie aż 19 bramek w Eredivisie, natomiast sezon 2023/24 spędził w RB Lipsk, gdzie wyrósł na jedną z gwiazd całej Bundesligi.

Tym razem imponował głównie asystami, których – tylko w niemieckiej ekstraklasie – uzbierał aż 13, ale osiem zdobytych goli także nie przynosi mu wstydu. Według rankingu not „Kickera”, Simons był drugim najlepszym piłkarzem Lipska w poprzednim sezonie i szóstym pomocnikiem w Bundeslidze.

Urodzony w Amsterdamie zawodnik przez lata szkolił się w akademii Barcelony, ale w 2019 roku – po nieudanych negocjacjach kontraktowych z „Blaugraną – przechwyciło go PSG. Dwa lata później Simons zadebiutował w Ligue 1, a w sezonie 2021/22 trener Mauricio Pochettino włączył go do kadry pierwszej drużyny. Nie przełożyło się to jednak na regularny występy pomocnika w lidze francuskiej – konkurencja okazała się zbyt duża. Zarówno w drugiej linii, jak i na skrzydłach. Stąd kolejne wypożyczenia, które – jak widać – wyszły Simonsowi na zdrowie. – O swojej przyszłości zdecyduję po EURO – mówi Holender w rozmowie z „Eindhovens Dagblad”. – Wysoka intensywność gry w Bundeslidze pozwoliła mi wykonać kolejny krok w moim rozwoju. Cieszę się, że trafiłem do Lipska.

Xavi Simons, młody gwiazdor Bundesligi, rozchwytywany przez wielkie kluby

Kryć na plaster

Virgil van Dijk

Zdajemy sobie sprawę, że sezon 2023/24 nie zakończył się pomyślnie dla Liverpoolu. Fani The Reds niewątpliwie wyobrażali sobie, że Juergen Klopp opuści Anfield w chwale, po wywalczeniu drugiego mistrzostwa Anglii. Tego celu nie udało się osiągnąć, trudno jednak obwiniać za to Virgila van Dijka. Kapitan Liverpoolu indywidualnie ma za sobą udane rozgrywki. 32-latek wystąpił niemal we wszystkich meczach ligowych, a swoją postawą udowodnił, że nadal należy go zaliczać do ścisłego grona najlepszych stoperów angielskiej ekstraklasy. Piękną laurkę wystawił mu zresztą niedawno William Saliba z Arsenalu. – Van Dijk ma wokół siebie niesamowitą aurę. Jest szefem, wszystkim zarządza. Czujesz, że odstrasza napastników. Cieszę się, że zaczynam się czuć tak samo – stwierdził gracz „Kanonierów”.

I właśnie ze względu na tę aurę wyróżniamy defensora jako tego zawodnika reprezentacji Holandii, którego rywale powinni się obawiać najmocniej. Kiedy van Dijk jest optymalnie przygotowany fizycznie i mentalnie, każde bezpośrednie starcie z nim zamienia się w koszmar dla napastnika.

Leśny dziadek

Marc Overmars

Zanotował przeszło 500 występów w karierze klubowej, prawie 90 w reprezentacji. Zdobywał tytuły mistrzowskie w Holandii i Anglii, triumfował w Lidze Mistrzów, odebrał nagrodę dla najlepszego młodego piłkarza mistrzostw świata w Stanach Zjednoczonych. Odnosił sukcesy także w biznesie, a później w roli działacza Ajaxu Amsterdam, gdzie odegrał kluczową rolę w skonstruowaniu ekipy, która w sezonie 2018/19 zachwyciła Europę i otarła się o awans do finału Champions League. Gwiazdy tego zespołu udało się sprzedać za setki milionów euro. Co tu dużo gadać, Marc Overmars do niedawna kojarzył się fanom futbolu wyłącznie pozytywnie.

Ale, no właśnie – do niedawna.

W lutym 2022 roku Overmars ustąpił ze stanowiska dyrektora sportowego Ajaxu i złożył publiczną samokrytykę za to, co określił: „wysyłaniem niestosownych wiadomości koleżankom z pracy”. Przekładając to na język potoczny, Overmars bombardował pracownice Ajaxu nudesami, nawet jeśli nie miały one akurat ochoty na to, by przyglądać się jego odsłoniętemu przyrodzeniu. Początkowo mogło się jednak wydawać, że Holender spadnie na cztery łapy. Już po paru miesiącach znalazł bowiem zatrudnienie w ekipie Royal Antwerp, której władze nie przejęły się tym, iż podjęcie współpracy z Overmarsem spowodowało odejście z klubu czterech sponsorów. W styczniu tego roku miarka się jednak przebrała i były gwiazdor Arsenalu czy Barcelony został oficjalnie zawieszony przez FIFA, która zakazała mu działalności w świecie futbolu. Holendrowi pozostaje jedynie odwołanie do Trybunału Arbitrażowego ds. Sportu w Lozannie, choć priorytetem dla niego powinno być zatroszczenie się o własne zdrowie. Jakiś czas temu przeszedł bowiem zawał i dzisiaj – jak sam twierdzi – jego serce jest martwe w 45%.

Najbardziej kosztowne zdjęcia świata. Wzloty i upadki Overmarsa

Zazdrościmy im…

… obrony

Co tu dużo gadać, jeśli chodzi o stoperów, to panuje w Holandii niesamowity urodzaj. Niekwestionowanym liderem formacji defensywnej „Pomarańczowych” jest oczywiście Virgil van Dijk, ale Matthijs de Ligt to także europejska topka na swojej pozycji. A na dokładkę Ronald Koeman ma też do dyspozycji Stefana de Vrija oraz takich graczy jak Nathan Ake czy Daley Blind, którzy w trakcie meczu potrafią płynnie zmieniać się ze środkowego obrońcy w wahadłowego. To samo można zresztą powiedzieć o Lutsharelu Geertruidzie, 24-latku z Feyenoordu Rotterdam. Ten ostatni jest oczywiście słabiej znany szerszej publiczności, ale jesteśmy przekonani, że niedługo także i o nim będzie głośno. Już teraz plotkuje się o tym, że Arne Slot zabierze ze sobą byłego podopiecznego do Liverpoolu. Choć w grze o transfer obrońcy pozostają także inne angielskie klubu, między innymi dwie ekipy z stolicy – Tottenham Hotspur i West Ham United.

A skoro już wspominamy o Spurs, to przecież do kadry Holendrów na EURO załapał się także ich obrońca – Micky van de Ven, parę miesięcy temu okrzyknięty najszybszym stoperem w Premier League. Do tego klasyczni wahadłowi, tacy jak Denzel Dumfries czy Jeremie Frimpong. Jasna cholera, nie wiemy, na kogo ostatecznie postawi Koeman w wyjściowej jedenastce, ale jedno jest pewne – na papierze defensywa „Pomarańczowych” robi ogromne wrażenie.

Nasza jedenastka sezonu Premier League 2023/2024

Więcej niż tysiąc słów

„W Holandii staramy się grać atrakcyjny, odważny, ofensywny futbol, a to zazwyczaj jest trudniejsza ścieżka. Chcemy być kreatywni. Nie mamy zamiaru zaprezentować nudnego futbolu i na pewno tego nie zrobimy”

Ronald Koeman

Co trzeba wiedzieć?

  1. W eliminacjach Holendrzy nie mieli problemów z wywalczeniem bezpośredniego awansu na turniej, ale pierwszej miejsce w tabeli było poza ich zasięgiem. Dwukrotnie polegli w bezpośrednich starciach z reprezentacją Francji, w tym aż 0:4 na wyjeździe.
  2. Pod wodzą Louisa van Gaala reprezentacja Holandii dwukrotnie (w latach 2012-2014 i 2021-2022) wykręcała średnią punktów na poziomie przekraczającym 2,2. Do tego pułapu nie potrafił się zbliżyć ani Frank de Boer (2020-2021: 1,87), ani  – dwukrotnie – Ronald Koeman (2018-2020: 1,90; 2023- do teraz: 1,85).
  3. Jako się rzekło, duże wrażenie robi linia obrony Holendrów, choć przecież dwóch świetnych stoperów nie liczyło się w rywalizacji o miejsce w kadrze na turniej z powodu kontuzji. Mowa o Jurrienie Timberze z Arsenalu i Svenie Botmanie z Newcastle United.
  4. Pewne znaki zapytania w Holandii nieustannie generuje fakt, że drużyna narodowa w ostatnich latach nie trzyma się kultowej formacji 4-3-3. – Zdecydowanie za dużo mówi się u nas w kraju o systemie gry – zżymał się niedawno Ronald Koeman podczas jednej z konferencji prasowych.
  5. Nadal pod znakiem zapytania znajduje się forma Frenkiego de Jonga, który w ostatnich tygodniach zmagał się z urazem kostki. Selekcjoner „Pomarańczowych” twierdzi, że pomocnik zdąży się wykurować do EURO, lecz może nie być zdolny do gry w pełny wymiarze czasowym.

Wyjściowa jedenastka

SKARB EURO 2024:

fot. NewsPix.pl / FotoPyk

Za cel obrał sobie sportretowanie wszystkich kultowych zawodników przełomu XX i XXI wieku i z każdym tygodniem jest coraz bliżej wykonania tej monumentalnej misji. Jego twórczość przypadnie do gustu szczególnie tym, którzy preferują obszerniejsze, kompleksowe lektury i nie odstraszają ich liczne dygresje. Wiele materiałów poświęconych angielskiemu i włoskiemu futbolowi, kilka gigantycznych rankingów, a okazjonalnie także opowieści ze świata NBA. Najchętniej snuje te opowiastki, w ramach których wątki czysto sportowe nieustannie plączą się z rozważaniami na temat historii czy rozmaitych kwestii społeczno-politycznych.

Rozwiń

Najnowsze

EURO 2024

Yamal nie zagra dziś 90 minut z Albanią z uwagi na obowiązujące prawo w Niemczech?

Arek Dobruchowski
0
Yamal nie zagra dziś 90 minut z Albanią z uwagi na obowiązujące prawo w Niemczech?
EURO 2024

Slisz o Probierzu: Mam nadzieję, że efekty pracy trenera przyjdą i jeszcze będzie pięknie

Bartosz Lodko
4
Slisz o Probierzu: Mam nadzieję, że efekty pracy trenera przyjdą i jeszcze będzie pięknie
EURO 2024

Ileż można? Szkocja nie wyszła z grupy… 12. raz z rzędu!

Bartosz Lodko
8
Ileż można? Szkocja nie wyszła z grupy… 12. raz z rzędu!

EURO 2024

EURO 2024

Yamal nie zagra dziś 90 minut z Albanią z uwagi na obowiązujące prawo w Niemczech?

Arek Dobruchowski
0
Yamal nie zagra dziś 90 minut z Albanią z uwagi na obowiązujące prawo w Niemczech?
EURO 2024

Slisz o Probierzu: Mam nadzieję, że efekty pracy trenera przyjdą i jeszcze będzie pięknie

Bartosz Lodko
4
Slisz o Probierzu: Mam nadzieję, że efekty pracy trenera przyjdą i jeszcze będzie pięknie
EURO 2024

Ileż można? Szkocja nie wyszła z grupy… 12. raz z rzędu!

Bartosz Lodko
8
Ileż można? Szkocja nie wyszła z grupy… 12. raz z rzędu!

Komentarze

8 komentarzy

Loading...