Reklama

Iga Świątek i jej najlepsze mecze [TOP 5]

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

08 czerwca 2024, 17:30 • 14 min czytania 16 komentarzy

Iga Świątek wielkich spotkań rozegrała już dziesiątki – kolejne takie dziś, wygrywając Roland Garros po raz trzeci z rzędu. Ale które z nich przyniosły nam najwięcej emocji? Postanowiliśmy wybrać mecze Polki, które podrywały nas z fotela. Nie chodzi więc o te, w których wygrywała gładko, a my mogliśmy tylko bić brawo. Nie, na myśli mamy mecze, gdzie poziom z obu stron był niesamowity, walka toczyła się na żyletki, a Iga musiała wspinać się na wyżyny, by je wygrać. Oto one, w kolejności chronologicznej.

Iga Świątek i jej najlepsze mecze [TOP 5]

Australian Open 2022. Świątek – Kanepi
4:6 7:6(2) 6:3

To był mecz wyjątkowy z kilku powodów. Główny był taki, że Iga walczyła wówczas o pierwszy w karierze półfinał Australian Open. Naprzeciwko niej stanęła Kaia Kanepi, absolutna weteranka kobiecego touru, przeżywająca w tamtym turnieju nie drugą, ale już trzecią czy wręcz czwartą młodość. Estonka rundę wcześniej odprawiła Arynę Sabalenkę po niesamowitym super tie-breaku w trzecim secie. Fakt, nie była to jeszcze ta Aryna-mistrzyni, którą jest dzisiaj, ale wyczyn sam w sobie i tak budził uznanie. Z Igą też była bliska wygranej.

To Kaia w końcu zgarnęła pierwszego seta. Regularnie bombardowała Polkę a to potężnymi serwisami, a to znakomitym forehandem, szybszym nawet od tych granych w tamtym turnieju przez… Daniiła Miedwiediewa. Świątek po stracie przełamania przy stanie 3:3 nie była więc w stanie odrobić strat, choć próbowała ze wszystkich sił, jednego gema rozciągnęła nawet do 15 minut. Ale co z tego, skoro to Kanepi go wygrała?

W drugim secie Estonka nadal kontrolowała sytuację we własnych gemach mocnymi zagraniami, skracała wymiany, choć gdy trzeba było, to potrafiła pobiegać, jakby miała na karku nie 36, a 20 lat. Długo nie było widać po niej żadnych oznak zmęczenia. Te pojawiły się jednak w kluczowym momencie, tie-breaku drugiej partii. Iga do dobrej gry, jaką prezentowała na przestrzeni seta dołożyła wtedy świetne returny, kilkukrotnie też mocno przegoniła rywalkę po korcie. I wygrała 7:2, ale w to, by wyrównać stan rywalizacji, włożyła niesamowicie dużo wysiłku.

Reklama

A przecież do zagrania nadal pozostawał trzeci set, w którym – historycznie rzecz biorąc – akcje Kanepi mogły stać wysoko. Estonka na ogół znakomicie radziła sobie w decydujących partiach, do perfekcji opanowała sztukę doprowadzania rywalek do zmęczenia i wynikającego z nich błędów. Ale Iga w tamtym spotkaniu się jej nie dała i to mimo tego, że dwukrotnie oddała podanie. Sama jednak już znalazła sposób na serwis Estonki i ostatecznie wygrała trzeciego seta do trzech, a cały mecz 2:1.

Na początku wspomnieliśmy, że było to spotkanie wyjątkowe z kilku powodów. No i tak, wskazać można jeszcze co najmniej dwa. Raz, że był to początek współpracy Igi z Tomaszem Wiktorowskim, która z miejsca okazała się owocna, bo dała Polce półfinał w Australii, jak na razie jedyny taki w jej CV. Poza tym było to pierwsze w jej karierze spotkanie, które trwało ponad trzy godziny (dokładnie 3:01 h), a Świątek przetrwała je w naprawdę dobrej formie. Co tylko pokazywało, że przygotowana fizycznie jest na najlepszym możliwym poziomie. A od tamtego czasu zagrała jeszcze pięć nawet dłuższych meczów!

Roland Garros 2023. Świątek – Muchova
6:2 5:7 6:4

Przez półtora seta mieliśmy wrażenie, że będzie to mecz, jak poprzednie dwa finały Igi Świątek w Paryżu. Czyli szybki, spokojny i zakończony zwycięstwem Polki. Iga grała pewnie, dokładnie, raz za razem spychała Czeszkę do defensywy, nie dawała jej złapać oddechu i rytmu. Generalnie wszystko szło po naszej myśli. Ci jednak, którzy zaczęli wyjmować szampany z lodówki, zmuszeni zostali na powrót je tam odłożyć. Bo Karolina Muchova już w półfinale przeciwko Arynie Sabalence udowodniła, że potrafi wychodzić z sytuacji beznadziejnych.

W finale miała chrapkę na to, by to powtórzyć.

Obudziła się, gdy Iga prowadziła 3:0 w drugim secie. Wtedy Czeszka jakby przestawiła wajchę w swojej głowie. Tę, która tworzyła u niej wewnętrzną blokadę przed ryzykowną grą. Stwierdziła, że skoro przegrywa, że skoro zaraz wszystko się skończy, to może zacząć uderzać mocniej i próbować się Idze postawić. Nagle okazało się, że da się wygrywać z Polką wymiany. Ba, mało tego, da się ją zepchnąć do defensywy i sprawić, że jest niepewna swoich uderzeń. Muchova miała bowiem na korcie moment doskonały. I to moment, który się przeciągał, trwał dłużej oraz dłużej.

Wszędzie było jej pełno. Atakowała z głębi kortu, by po chwili być przy siatce. Naciskała na Igę. Odrobiła gema. Drugiego. Trzeciego. Świątek zdawała się coraz bardziej sfrustrowana. Próbowała się wyładować, krzyczała coś do swojego teamu, ale nic nie działało. Zaczęła popełniać coraz więcej błędów. Muchova przełamała ją jeszcze raz i serwowała na seta. Wtedy Polka zdołała odrobić straty. Ale gdy ponownie oddała podanie przy stanie 5:5, to w kolejnym gemie stać ją było tylko na obronę dwóch piłek setowych. Trzecią Karolina, grająca tenis swojego życia, wykorzystała.

Reklama

Kolejnego seta zaczęła równie dobrze. Nadal była stroną wiodącą, Iga z kolei wciąż nie była sobą. Nie potrafiła się pozbierać. I gdyby to był rok 2021, pewnie bylibyśmy pewni, że przegra. Ale w 2023 była tenisistką dojrzalszą, świadomą swoich mocnych stron. Odrobiła stratę przełamania – z pewną pomocą szczęścia, bo kluczowy punkt wygrała po kontakcie piłki z taśmą – i wyrównała stan rywalizacji w trzecim secie na 2:2. Wydawało się, że wszystko zmierza w stronę jej triumfu… i wtedy znowu wpadła w dołek. Przegrała własnego gema przy 3:3, a Karolina była o krok od triumfu w meczu.

Nie wywalczyła go jednak. Iga wykorzystała trzeciego break pointa w ósmym gemie. Znów wyrównała stan rywalizacji. I tym razem nie miała zamiaru pozwolić sobie na choćby chwilę dekoncentracji. Skupiła się, zebrała wszystkie siły i doświadczenie z poprzednich finałów, którego brak z kolei było Karolinie. Muchova popełniła kilka błędów, Iga się ich ustrzegła. I po podwójnym błędzie serwisowym strony rywalki mogła świętować. Wygrała Roland Garros po raz trzeci. Obroniła tytuł.

W dodatku zrobiła to po meczu, w którym kilkukrotnie wydawało się, że jednak przegra. Udowodniła, że nigdy nie można jej skreślać. Nie w tym turnieju. Nie na tych kortach. A może i na jakichkolwiek. W końcu niedługo potem zaliczyła inny wielki comeback.

Wimbledon 2023. Świątek – Bencic
6:7(4) 7:6(2) 6:3

Nie ma co kryć, trawa nie należy do ulubionych nawierzchni Igi Świątek. Choć wygrała tam juniorskiego szlema w 2018 roku, to w seniorskim tourze właśnie na trawie najłatwiej ją „zranić”, bo ta po prostu najmniej sprzyja jej stylowi gry, a w dodatku najmniej się na niej gra, stąd jeśli się jej nie „czuje”, trudno jest to nadrobić. Co nie oznacza, że Iga na trawie nie jest groźna. Na Wimbledonie była w IV rundzie już w 2021 roku, a w poprzednim sezonie doszła jeszcze o krok dalej – do ćwierćfinału.

Ale taki krótki opis nie oddaje całej prawdy. Bo ważne jest to, w jakim stylu tego dokonała.

ZERO RYZYKA do 50zł – zwrot 100% w gotówce w Fuksiarz.pl

W postaci Belindy Bencić leżało przed nią wielkie wyzwanie. Szwajcarka przede wszystkim jest tenisistką z szerokiej światowej czołówki, ale też doskonale czuje się na trawie, premiującej z kolei jej styl gry. O swojej miłości do trawy mistrzyni olimpijska z Tokio mówiła już przed ubiegłorocznym Wimbledonem w wywiadach.

– To moja ulubiona nawierzchnia. Czekam cały rok, aż na nią wejdę. Kiedy byłam mała i oglądałam turnieje w telewizji, zawsze marzyłam o przyjeździe na Wimbledon. Trawa odpowiada mojej grze, sposób w jaki odbija się piłka, jest dla niej idealny. […] To śmieszne, bo mówię o niej w ten sposób, ale na Wimbledonie jak na razie nie dotarłam dalej niż do IV rundy, choć często dobrze radziłam sobie w turniejach przed nim. Mam nadzieję, że w tym roku to zmienię. Ale nie myślę o tym za dużo – opowiadała.

Stąd faworytkę tego meczu właściwie trudno było wskazać, a niektórzy stawiali nawet – nie bez podstaw – na Belindę. I ta początkowo potwierdzała ten status. Świetnie grała pod presją, sprawnie wychodząc z każdej opresji i ataku Igi. Doskonale zmieniała kierunki i tempo wymian. Raz po raz karciła Igę zagraniami z obu stron kortu. Ale Polka dobrze się trzymała, przy własnym serwisie właściwie nie miała problemów. Aż do tie-breaka. W nim Bencić zagrała fenomenalnie. Doskonale czytała grę, przy serwisie była bezbłędna, ba, właściwie błędów nie popełniała w ogóle, nawet przy podaniach Igi. W efekcie wygrała trzynastego gema do czterech. I wyszła na prowadzenie.

Na start drugiej partii Świątek przełamała rywalkę. Ale długo tej przewagi nie utrzymała, Szwajcarka wyrównała na 3:3, a Idze znów brakowało na nią pomysłu. Ten zdawała się mieć za to Belinda, która coraz bardziej przejmowała inicjatywę w meczu. I wreszcie, w kluczowym momencie, zdawała się to robić w stu procentach. Przy 6:5 dla siebie w II secie wypracowała dwie piłki meczowe. Pierwszą Polka obroniła świetną kombinacją kilku uderzeń, w tym backhandem trafionym w samą linię końcową kortu. Przy drugiej Bencic próbowała zaatakować z returnu, ale Iga utrzymała się w akcji i świetnym backhandem po krosie zdobyła punkt na wagę remisu w gemie. Po chwili wyrównała też stan seta.

Uskrzydlona tym znakomicie poradziła sobie w tie-breaku. Wygrała 7:2, wyszła z, wydawało się, beznadziejnej sytuacji. Pozostało tylko pójść za ciosem.

I dokładnie to Iga zrobiła. Już przy stanie 2:1 w III partii zaliczyła przełamanie i tym razem nie pozwoliła sobie odebrać serwisu. W decydującym secie nie oddała go Belindzie ani razu. – Nie pamiętam, czy kiedykolwiek miałam mecz, w którym obroniłam meczbola, a potem wygrałam całe spotkanie. […] Każdego dnia moja gra na kortach trawiastych jest lepsza. Mam nadzieję, że przede mną jeszcze trochę meczów w Wimbledonie. Bardzo się cieszę, bo nawet kiedy nie zawsze gram na sto procent, to ciężka praca na pewno przynosi efekty – mówiła po spotkaniu Polka.

A polscy fani mogli jej tylko przyklasnąć. Bo na przecież nielubianej przez siebie nawierzchni pokonała specjalistkę od trawy. W dodatku zrobiła to, broniąc dwóch meczboli. I ostatecznie awansowała do ćwierćfinału, poprawiając wimbledonową życiówkę. A że odpadła w kolejnej rundzie? To już nie miało większego znaczenia, nie w tym przypadku.

Madryt 2024. Świątek – Sabalenka
7:5 4:6 7:6(7)

Odważymy się napisać, że to mecz sezonu w WTA, choć tego została nam przecież jeszcze połówka. Trudno jednak będzie o przebicie tego spotkania. Mecz Igi Świątek z Aryną Sabalenką w finale „tysięcznika” w Madrycie był kwintesencją tego, czego oczekuje się po finałach największych imprez. Naprzeciw siebie stanęły wówczas dwie najlepsze tenisistki świata, gotowe wylać resztki potu, byle sięgnąć po trofeum i pokonać wielką rywalkę. Całe spotkanie trwało trzy godziny i 11 minut, jest trzecim najdłuższym w karierze Igi i drugim w karierze Aryny.

Ale czas to jedno. Drugie to to, że ludzie, jaki tam był poziom!

Trudno mówić, by w tym spotkaniu przytrafił się jakikolwiek słabszy moment. Żadna z zawodniczek nie dołowała, niezmiennie o wyniku decydowało to, która akurat zagra lepiej, nie która zaliczy gorszy okres. Bo gorszych okresów brakowało. Co akcja, co gem – obie grały na najwyższym możliwym poziomie. Najlepszy tenis, jaki WTA widziało od dawna. Wiele gemów toczyło się na styku, Iga i Aryna często musiały grać na przewagi, by utrzymać serwis. Albo i nie utrzymać, bo przełamania też się zdarzały. W pierwszym secie kluczowe zaliczyła Świątek przy stanie 5:5. Świetnie wtedy returnowała, wypracowała sobie dwa break pointy, wykorzystała drugiego z nich. A po chwili – mimo zmasowanych wręcz ataków rywalki – utrzymała podanie i zapisała pierwszą partię na swoim koncie.

W drugiej Aryna się podniosła. Zaczęła uderzać piłkę mocniej, szybciej i precyzyjniej, choć ta już w pierwszym secie wylatywała z jej rakiety z mocą i szybkością taką, że na polskich autostradach dostałaby pewnie nie tylko mandat za przekroczenie prędkości, ale z miejsca zostałoby jej zatrzymane prawko. Świątek i tak długo się wobec tego wszystkiego trzymała, doskonale grała w defensywie, była w stanie kontrować rywalkę i utrzymywać własne podanie… aż do dziesiątego gema. Tym razem w kluczowym momencie to Aryna zagrała doskonale, genialnie na returnie. W kort wpadało jej wszystko, stąd wygrała i gema, i seta.

I, co wręcz nieprawdopodobne, zdawała się wyglądać lepiej, niż na początku spotkania. W dodatku w tamtym momencie emanowała pewnością siebie. Ale Iga też tę pewność miała. Stąd trzeci set był – w co trudno było uwierzyć – najlepszym w tym meczu. Obie bowiem JESZCZE podniosły poziom swojej gry. To było szaleństwo. Momentami już nawet nie chodził tu o kibicowanie Polce, po prostu podziwialiśmy każdy kolejny punkt, nieważne, kto go wygrał. Takie to było spotkanie.

Obie nic nie robiły sobie z ataków rywalek na returnie. Trzymały swoje serwisy, grały na niebotycznie wysokim poziomie, Polka obroniła też dwie piłki mistrzowskie. Iga po spotkaniu rzuciła zresztą z przekąsem: „I ktoś mówił, że tenis kobiet jest nudny”. Nie bez powodu to powiedziała. W tym spotkaniu nudy nie było ani przez moment. A już tie-break trzeciego seta przekroczył właściwie wszystkie granice. Był idealnym podsumowaniem szalonego, genialnego, wyjątkowego meczu, jaki obie zagrały.

Do stanu 3:3 nie było małych przełamań. Ale zaraz po przerwie i zmianie stron zaatakowała Aryna Sabalenka. Świetny returny, poparty wykorzystaną przewagą w wymianie, dał jej punkt. Tyle że inicjatywę w dodatkowej partii zaraz straciła, bo Iga odwdzięczyła się returnem z backhandu, po którym Sabalenka nie trafiła nawet w kort. A więc było 4:4, po chwili Świątek minimalnie wyrzuciła backhand. Ale chwilę później zagrała dobry serwis na ciało, a potem Aryna wyrzuciła forehand.

Piłka mistrzowska, Świątek. I zero szans na jej wykorzystanie. Sabalenka w kluczowym momencie wyciągnęła z rękawa asa. 6:6.

Po chwili Iga wyrzuciła forehand. Tym razem to Aryna była o punkt od – w jej przypadku – obrony tytułu w Madrycie. Polka zagrała jednak świetnie, Aryna wyrzuciła na aut. Zrobiło się 7:7. Dobry serwis i wymuszony błąd Białorusinki dał prowadzenie 8:7 i drugą piłkę mistrzowską dla Polki. I tym razem Arynie Sabalence – może po raz pierwszy w tym spotkaniu – puściły nerwy. Wyrzuciła backhand niemal w otwarty kort, bo chciała zagrać zbyt precyzyjnie. Iga Świątek podbiła Madryt, po raz pierwszy w karierze.

W dodatku po meczu, który można by uznać za najlepszy i najbardziej emocjonujący w jej życiu. I nie byłoby w tym ani trochę przesady.

Roland Garros 2024. Świątek – Osaka
7:6(1) 1:6 7:5

To już historia najnowsza, ten turniej, który zakończył się w wykonaniu Igi dziś. I mecz, który, jak sama przyznawała, nakręcił ją na dalszą część Roland Garros. O ile poprzednie spotkania, które tu opisaliśmy, rozgrywały się głównie w dalszych fazach imprez, dwukrotnie nawet w finałach, o tyle to spotkanie z zaledwie II rundy. I całkiem możliwe, że odkąd Iga wygrała pierwszy turniej wielkoszlemowy w życiu – Roland Garros 2020 – był to najtrudniejszy mecz w II rundzie, jaki rozegrała.

Naomi Osaka grała bowiem wybitnie. A przecież to nie tenisistka, która w przeszłości by się z mączką lubiła. W ostatnim czasie bardzo jednak pracowała nad tym, by lepiej się na tej nawierzchni prezentować. Efekty były widoczne gołym okiem w starciu z Igą.

Pierwszy set był genialny, stał na fantastycznym poziomie. W tie-breaku przeważyło jednak doświadczenie z gry na cegle, Świątek zdecydowanie lepiej odnalazła się na tej nawierzchni pod presją. I gdy wydawało się, że to ją napędzi, stało się zupełnie inaczej. Naomi zaczęła grać jeszcze lepiej, jeszcze dokładniej, jeszcze mocniej, jeszcze skuteczniej. Choć trudno było w to uwierzyć, zaczęła – i nie używamy tego słowa na wyrost – roznosić Igę na jej korcie. Bo to jest jej kort, w tym konkretnym przypadku mogła jednak zostać z niego wyrzucona, jeszcze zanim ten turniej normalnie się tak naprawdę dla niej zaczynał.


Osaka genialną grę kontynuowała do stanu 5:2 w III secie. Była już o dwa punkty od meczu, ale Iga przy swoim serwisie jeszcze jakoś wyciągnęła sytuację. Potem sama Naomi serwowała na zwycięstwo. Miała nawet piłkę meczową, o czym… nie wiedziała. Genialnie wybroniła ją jednak Iga. Kilka razy pomogła też sama Japonka i ostatecznie, podwójnym błędem serwisowym, gema oddała. I to wystarczyło. Gdy wyszła z tak trudnej sytuacji, nie było mowy o tym, by ktoś miał Polce zabrać tę wygraną. Ruszyła do ataku, wygrała kolejne trzy gemy.

A wraz z nimi cały mecz. A potem? Potem to z kolejnych rywalek nie było co zbierać. Ten mecz ją napędził, dał jej nową energię. Sama to przyznawała. Dla zdobycia przez nią tytułu, był to być może mecz kluczowy. Czasem tak to bywa, że to najtrudniejsze, najważniejsze spotkanie, gra się wcześniej, nie w ostatnim starciu. Na Roland Garros 2024 zagrała je w II rundzie.

***

Na zakończenie prezentujemy jeszcze zestawienie sześciu innych meczów, które braliśmy pod uwagę, ale w najlepszej piątce się nie zmieściły:

  • vs Krejcikova. Rzym 2021. 3:6 7:6(5) 7:5.
  • vs Samsonowa. Stuttgart 2022. 6:7(4) 6:4 7:5.
  • vs Aleksandrowa. Ostrawa 2022. 7:6(5) 2:6 6:4.
  • vs Aleksandrowa. Madryt 2023. 6:4 6:7(3) 6:3.
  • vs Garcia. Pekin 2023. 6:7(8) 7:6(5) 6:1.
  • vs Collins. Australian Open 2024. 6:4 3:6 6:4.

Fot. Newspix

CZYTAJ WIĘCEJ O IDZE ŚWIĄTEK:

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

EURO 2024

LIVE: Kuriozalna bramka dla Portugalii! Co zrobiła Turcja?!

26
LIVE: Kuriozalna bramka dla Portugalii! Co zrobiła Turcja?!

Komentarze

16 komentarzy

Loading...