Włoski futbol słynie z przywiązania do taktyki, wielkich trenerów i fantastycznych ultrasów. Od niedawna o Italii mówi się też, że jest największym importerem utalentowanej młodzieży na świecie. Francuzi, Rumuni czy Polacy tak licznie zasilają tamtejsze akademie, jakby wszystkie drogi naprawdę prowadziły do Rzymu. W czasie, gdy kolejni selekcjonerzy narzekają na produkcję rodzimych talentów, skauci z Primavery rozjeżdżają się po świecie, wyłapując kogo się da. Dlaczego Włosi zrobili ze swoich szkółek międzynarodowy tygiel? Jak nastolatków kusi południowe dolce vita? Czemu wybiera się tam tak wielu Polaków? Zbadaliśmy to zjawisko.
Arrigo Sacchi poważnie podpadł, kiedy palnął, że oglądał finał słynnego Viarregio Cup i zasmuciło go, że w zwycięskim zespole Interu jest „zbyt wielu kolorowych”. Legendarny trener szybko uciekł w korwinizm, tłumacząc się wyrwaniem cytatu z kontekstu oraz niezrozumieniem sedna wypowiedzi. Włoski futbol ma zbyt duży problem z rasizmem nawet na najwyższych szczeblach, żeby tak po prostu Sacchiego rozgrzeszyć, wierząc, że „skoro trenował Gullita, nie może być rasistą”. Calcio zżera jednak i ten kłopot, na który w nieporadny sposób zwrócił uwagę bezwłosy guru z Fusignano.
O przesadnym misz-maszu i Wieżach Babel we włoskich akademiach piłkarskich grzmią jak jeden mąż byli selekcjonerzy drużyny narodowej. Dobierają słowa ostrożniej niż Sacchi i podpierają się twardymi danymi.
Według raportu Europejskiego Stowarzyszenia Klubów (ECA) w latach 2011-2022 tylko Anglicy częściej sięgali po niepełnoletnich chłopaków, którzy zasilali ich akademie. Brexit zmienił jednak reguły gry, Italia wkrótce wysunie się na prowadzenie. Rok temu burzę wywołało Lecce, które w młodzieżowych rozgrywkach wystawiło jedenastkę złożoną z czterech Rumunów, dwóch Duńczyków, Hiszpana, Szweda, Fina, Albańczyka i Czecha.
Włochów nie odnotowano.
Pantaleo Corvino, mistrz nad mistrzami w kontekście wyciągania z kapelusza talentów, krytyków uciszał, pokazując im złoty medal Primavery. Dowodził, że gdy w Lecce grali lokalsi, zespół kopał na drugim szczeblu juniorskiej piramidy, a kiedy otworzył się na świat, rozsiedli się na tronie. Salentini zadbali o swój interes. Sacchi nazywa to „obrazą narodowej dumy i tożsamości”.
Italia nigdy nie była przesadnie zjednoczona. Poszczególne regiony wielokrotnie przebąkują o swojej odrębności, La Gazzetta dello Sport mniej ważne mecze Squadra Azzurra chowa na okładce w notkach pobocznych, gdzieś w tle doniesień transferowych z wielkich klubów. Raport cenionego globalnie „CIES Football Observatory” jest jednak dla Włochów wybitnie niepokojący.
Tylko w dwóch ligach na świecie wychowankowie (minimum trzy lata w klubie w przedziale 15-21) dostają mniej minut niż w Serie A: w Turcji oraz w Grecji. Sześć drużyn w ligowej stawce ogrywało własne talenty przez mniej niż 1% możliwego czasu. Ponad 20-procentowy wynik Atalanty Bergamo jest anomalią, trendem nie zmierza w kierunku gonienia La Dei, wręcz odwrotnie: w 2017 roku odchowani na własnej piersi rozegrali w Serie A 9,1% minut w sezonie, teraz jest to już tylko 5,5%.
Reprezentacja Włoch broni mistrzostwa Europy, a pełnoletność osiągają właśnie dzieci urodzone na Półwyspie Apenińskim w roku, w którym Buffon i spółka wygrali mundial. Znamienne jednak, że najlepszy wynik w plebiscycie Złotej Piłki od chwili, gdy wygrał ją Fabio Cannavaro, wykręcił urodzony w Brazylii Jorginho.
Pomocnik był jednym z wielu gości, którzy jako nastolatkowie przenieśli się do Primavery. Większość z nich nie ma jednak tyle szczęścia. Ponad 40% piłkarskich migrantów w wieku 23 lat nie gra już zawodowo w piłkę. Gdy połączymy tę grupę z ekipą, która utrzymuje się z futbolu, ale występuje na niższym poziomie niż zespół, który zrekrutował ich w młodym wieku, mówimy już o 80% przypadków. W teorii reszta wystarcza klubom do ogłoszenia sukcesu w postaci młodzieżowego tytułu czy dużego transferu wychodzącego. Dla włoskiej kadry jest to jednak pyrrusowe zwycięstwo.
Dlaczego Włosi ściągają do akademii młode talenty z całego świata i jak wpływa to na szkolenie oraz reprezentację kraju?
Cesare Prandelli oburzył się, gdy dziennikarz „Corriere della Sera” zasugerował mu, że powinien skupić się na szukaniu przyszłych reprezentantów w rozgrywkach młodzieżowych.
– O czym ty mówisz? Primavera jest pełna obcokrajowców — parsknął, a w „Tuttosport” dodawał, że przeraziło go, jak niewiele szans dostają młodzi Włosi. Jego zdaniem szkolenie mocno zaniedbano, co przełożyło się na jakość piłkarzy, którzy opuszczali akademie największych klubów.
Narracja o złych obcokrajowcach, którzy winni są porażkom włoskiej kadry, brzmi demagogicznie, ale skoro powtarzają ją kolejni selekcjonerzy, trzeba potraktować ją poważnie. Roberto Mancini był jeszcze większym radykałem. Grzmiał, że we Włoszech są talenty o potencjale Jude’a Bellinghama, jednak mało kto interesuje się ich rozwojem. W pewnym momencie zorganizował specjalne zgrupowanie dla ponad pięćdziesięciu mniej znanych piłkarzy, nie tylko nastolatków, żeby dać sygnał, że kraj nie jest ogołocony ze zdolnych chłopaków.
– Musimy zmienić podejście i wystawiać osiemnastolatków w Serie A. Pozwólmy im złapać pewność siebie, dajmy szansę popełnić błędy i zyskać doświadczenie. Obecnie mamy zawodników kadry U-21, którzy kończą cykl eliminacji jako 23-latkowie i nadal nie grają w pierwszym zespole. Jak mam szukać nowych talentów? – pytał selekcjoner.
Kluby pozostawały głuche na jego apele. Gdy za sprawą Macedonii Północnej Włochom uciekł kolejny mundial, szef FIGC Gabriele Gravina wnosił o to, żeby w regulaminie rozgrywek seniorskich i młodzieżowych znalazł się zapis o 30% lokalsów w kadrach zespołów. Działacze poszczególnych drużyn odpowiedzieli wnioskiem o zwiększenie limitu obcokrajowców spoza Unii Europejskiej.
Symboliczna była inna zmiana. Kiedy federacja zezwoliła klubom na posiadanie rezerw (drużyn U-23) w Serie C za stosowną opłatą, wniosek o dołączenie do ligi złożył jedynie Juventus. Ekipa znana dziś jako „NextGen” jest rewolucyjnym pomysłem. Oczywiście: jak na Italię, bo na świecie nie określimy rzucania coraz młodszych chłopaków do seniorskich rozgrywek na niższym szczeblu mianem pionierstwa.
W Turynie zorientowali się, że robią coś nie tak, kiedy ściągnęli Alvaro Moratę. 21-latek miał na koncie ponad sto gier w seniorach, był gotowym produktem, podczas gdy trochę młodszego Leonardo Spinazzolę trzeba było jeszcze długo wysyłać na wypożyczenie za wypożyczeniem, żeby sprostał grze na najwyższym szczeblu. Teraz najlepsi nastoletni wychowankowie Juve od razu trafiają do trzeciej ligi. Średnia wieku drużyny to 19,53 lat.
Nicolo Fagioli to przykład wychowanka, który przeszedł ścieżkę od Primavery przez NextGen do pierwszej drużyny Juventusu i reprezentacji kraju
Andrea Agnelli w „The Athletic” wyjaśniał:
– W Primaverze nie powinno być żadnej presji wyniku, kibiców. Dzieciaki powinny grać tam do szesnastego, siedemnastego roku życia. Osiemnastolatek powinien już trafić do Serie C.
Nawet Massimiliano Allegri, który kiedyś uważał, że idealną drogą dla włoskiego talentu jest „kilka lat w Serie C, rok w Serie B i gra w słabszym zespole Serie A nim trafi do większego klubu w lidze” podłapał bakcyla. Dostał zadanie wprowadzania po trzech chłopaków z Next Gen rocznie i je wypełniał. Z konieczności (problemy finansowe klubu), czy nie, Juventus nagle może oprzeć się o takich gości jak Fabio Miretti czy Nicolo Fagioli (ale też o sprowadzonego z Chelsea za młodu Samuela Ilinga-Juniora czy kupionego z Bayernu Kenana Yildiza).
Trzecioligowe rezerwy w minionym sezonie utworzyła także Atalanta Bergamo, a wkrótce w ślad tej dwójki ma iść Milan. To jednak wciąż za mało, żeby mówić o rozwiązaniu problemu. System funkcjonowania włoskiej piłki wymaga zmian na każdym szczeblu.
Młode talenty przepadają po wyjeździe z kraju. Raport ECA nie pozostawia złudzeń
Weźmy włoskich trenerów, chlubę narodu. Carlo Ancelotti śrubuje rekord zwycięstw w Lidze Mistrzów, Gian Piero Gasperini doprowadził Atalantę do triumfu w Lidze Europy. Nie ma sensu rozwodzić się nad tym, ilu z nich pracuje w topowych ligach. Sami Włosi narzekają jednak na to, że wewnętrzny rynek trenerski jest bardzo zamknięty, co nie przystoi w kraju, w którym wymyślono stwierdzenie „żeby zostać dżokejem, nie trzeba było być koniem”.
– Nie jest łatwo zdobyć licencję UEFA PRO we Włoszech. Cały proces „przebijania” się przez licencje jest inny niż w pozostałych krajach. Jeśli byłeś piłkarzem albo masz dłuższą karierę trenerską, możesz zostać dopuszczony do UEFA PRO. Jedyną drogą wyjątku jest „nagradzanie” za wiedzę, merytorykę — mówił nam jakiś czas temu Giovanni Costantino, który do pracy w zawodzie przebijał się przez Finlandię czy Węgry, gdzie asystował Marco Rossiemu w reprezentacji kraju.
Costantino: Włochy potrzebują głębokich zmian [WYWIAD]
Taki los młodego trenera nie jest pojedynczym przypadkiem. Eugenio Sena opowiadał „ESPN”, że kursy kończył w Czarnogórze. Łatwiej było mu nauczyć się obcego języka niż ustawić się w kolejce za bardziej znanymi nazwiskami w ojczyźnie. Sena w końcu zaistniał na rodzimym rynku, pracował w akademii Juventusu. Podobną rolę pełnił w Anglii i porównując obydwa systemy, miał przykre dla swoich rodaków wnioski.
– W Anglii wszystko skupia się wokół rozwoju. We Włoszech chodzi o wygrywanie. Trenerzy używają zawodników dla siebie, nie patrząc na ich dobro. Anglicy odwiedzali akademie i sprawdzali, czy młodzież jest prowadzona we właściwy sposób. Włosi tego nie robią, więc panuje wolna amerykanka — tłumaczył.
Zabetonowanie systemu ogranicza szanse pracy zdolnych trenerów, co przekłada się na jakość produktu końcowego. Uwagę o nadmiernym przywiązaniu do sukcesów w piłce młodzieżowej podzielają działacze Juventusu, którzy uznają za błędne wieloletnie przywiązanie do motta Gianpiero Bonipertiego: zwycięstwo to jedyne, co się liczy. Drużyny młodzieżowe sięgają po zagraniczne talenty nie dlatego, że wierzą, iż za pięć lat zasilą pierwszy zespół. Chcą coś ugrać tu i teraz.
– Mają większą niż w Polsce potrzebę zbudowania sobie mocnego zespołu juniorskiego, który może wygrać mistrzostwo — przyznaje nam agent piłkarski, który wytransferował do Włoch kilku młodych piłkarzy.
Raport ECA powstał nie tylko po to, żeby sprawdzić, kto najczęściej sięga po młodzież. Dokument jest przestrogą dla rodziców i samych zawodników, którzy ulegają złudzeniu, że przykładowe Włochy to inny świat, gwarancja sukcesu oraz kariery rodem z marzeń.
Liczby są bezlitosne dla młodych talentów. Tylko 13% chłopaków, którzy trafili do zagranicznej akademii, debiutuje w pierwszym zespole przed ukończeniem 23. roku życia. Co więcej: blisko połowa z nich zalicza maksymalnie pięć występów. Na 1223 przypadki transferów do szkółek klubów lepszych niż ta, z której zawodnik się wywodził, jedynie 49 osób zaliczyło więcej niż 20 gier w pierwszym zespole.
Gdzie lądują kończą piłkarze, którzy wyjeżdżają w młodym wieku? Polskie talenty kończą w klubach znacznie gorszych niż te, do których trafili
Europejskie Stowarzyszenie Klubów dowodzi, że wyjazd w młodym wieku daje szansę styczności z piłką na wyższym poziomie, ale w 80% przypadków kończy się powrotem do kraju albo kontynuacją kariery w gorszym miejscu. W raporcie czytamy, że „za zagraniczną migrację nieletnich odpowiadają głównie kluby z wysokiego poziomu sportowego, w których ciężko jest przedostać się do pierwszego składu”, a wyjazdy do Włoch prowadzą do późniejszej gry dla zespołów nawet słabszym niż te, z których młodzież ruszała w świat.
Jednak liczba migracji wciąż rośnie, Włosi uzyskują o sześćdziesiąt pozwoleń na transfery nieletnich więcej niż przed Brexitem. Polska jest jednym z największych eksporterów młodzieży do Italii: w latach 2011-2022 wyjechało tam 49 młodych piłkarzy, ciut „lepsi” są tylko Hiszpanie (50) i Rumuni (51), ranking otwiera zaś Francja (91), głównie z racji wspólnej granicy, gdzie ruch między szkółkami jest płynny.
Kto stracił najwięcej talentów? Kraje, które mają najgorszy bilans migracji młodych zawodników
Według ECA włoskie kluby rekrutują młodzież z łącznie 46 różnych federacji. Prym w tym wiedzie Juventus (57 zawodników), dalej są Inter (50) czy SPAL (42), gdzie swego czasu Polacy trafiali wręcz hurtem. Patryk Peda, który przebił się do składu, chwalił sobie decyzję o wyjeździe. Jakub Iskra, który kręcił się przy jedynce, uważa natomiast, że przeprowadzka do Ferrary zniszczyła jego karierę.
Najczęstsze kierunku migracji młodych zawodników między krajami według ECA
Były agent Iskry, Tomasz Drankowski, opowiadał nam kiedyś, że dla transferu do Włoch okłamał Pogoń Szczecin, ale zrobiłby to drugi raz: dla dobra zawodnika. Agencja, w której działał Drankowski — FAMG — oraz szkółki spod znaku Football Academy (FASE Szczecin czy FA Wrocław) nadal transferują młodych do Włoch, są drugim największym eksporterem znad Wisły (osiem transferów wychodzących). Ciężko jednak mówić o sukcesach. Jedyny wychowanek FASE, który przebił się w Italii do piłki seniorskiej, gra w Serie D. Wielu innych tuła się po trzeciej, czwartej lidze w Polsce.
Skąd więc wiara kolejnych talentów, że akurat im się uda? Jak wygląda cały mechanizm? Dlaczego Włosi tak często sięgają właśnie po Polaków?
Polska w czołówce krajów, z których ucieka najwięcej młodych piłkarzy. Dlaczego nasze talenty wolą grać we Włoszech i jak tam trafiają?
Przede wszystkim: kasa. Z każdej strony. Włosi bardzo mocno penetrują te rynki, które są dla nich opłacalne finansowo. W dziesiątce najchętniej eksploatowanych krajów znajdziemy więc Rumunię, Polskę i Słowenię, nieco dalej Słowacją — Europa Środkowa i Wschodnia to miejsce, skąd młodzież wyjedzie chętnie i za stosunkowo niewielkie z perspektywy klubu pieniądze.
To, co dla południowców jest drobniakami, często stanowi za to tak duży zastrzyk gotówki dla klubu sprzedającego, że ciężko odrzucić taką ofertę. Jagiellonia sprzedała do Włoch Bartłomieja Maliszewskiego i Mateusza Kowalskiego za półtora miliona euro. Mateusz Skoczylas kosztował milion euro, Iwo Kaczmarski oraz Dariusz Stalmach: siedemset tysięcy w europejskiej walucie. Kluby potrzebujące gotówki na teraz nie zadawały sobie pytania, czy zatrzymując takiego chłopaka wycisną z niego więcej.
Jedna z osób ze środowiska, z którą rozmawiamy, mówi, że doskonale rozumie kolejne transfery z FASE Szczecin do Włoch mimo niewielkiej korzyści dla samych zawodników. To w końcu prywatna akademia, ktoś w nią zainwestował, ktoś chce na niej zarobić. Nie jest też przecież tak, że wysyłają tych chłopaków tam, gdzie cywilizacji nigdy nie widziano. Ich młodzież zasila SPAL, Torino, Empoli, Atalantę czy Juventus.
Oczywiście podejścia są różne. W jednej z większych agencji usłyszeliśmy, że mimo możliwości nie chcą oni wysyłać młodych chłopaków na południe Europy i w ogóle niechętnie podchodzą do transferów do zagranicznych akademii. Zniechęca ich wspomniany wcześniej odsetek nieudanych karier, uważają to za dowód, że nie tędy droga. Inni menedżerowie tłumaczą, że nie ma sensu wrzucać wszystkich do jednego worka.
– Na decyzję o wyjeździe w młodym wieku często składa się wiele czynników. Jeśli nasz piłkarz ma realną szansę zaistnienia w seniorskiej piłce w Polsce, odradzamy mu transfer do zagranicznej akademii, bo dla nas to krok wstecz do ponownej gry z juniorami. Często jednak jest tak, że wyjazd jest najsensowniejszą opcją. Jeśli ktoś i tak gra tylko w młodzieżówkach, a rynek nie ceni go na tyle, żeby dać mu szansę wyżej, warto spróbować szansy w innym miejscu, gdzie o docenieniu świadczy samo zainteresowanie.
Włosi naprawdę mocno angażują się w szperanie za talentami. Do Polski przyjeżdżają oglądać pierwszo- i drugoligowców. Wysyłają najważniejszych ludzi w klubie, żeby negocjowali transfery wypatrzonych piłkarzy. Mają gotówkę, której brakuje np. Holendrom, powtarzają, że chcą zbudować silną drużynę, która wygra młodzieżowe mistrzostwa kraju. Piękną prezentacją i upartością skusili np. Wiktora Matyjewicza, któremu w Polsce doradzano transfer do wyższej ligi i dalszą grę z seniorami. Wybrał juniorów Hellasu, dziś jest rezerwowym w drugiej lidze greckiej, ale interesuje się nim Marcin Brosz z Bruk-Bet Termaliki, który zresztą odkrył jego talent.
Od agentów słyszymy, że nawet powrót do kraju po zagranicznej przygodzie nie musi być rozpatrywany jako porażka, bo otwiera wiele opcji. Polskie kluby wciąż potrafią inaczej ocenić chłopaka, który jest po prostu młodym talentem z akademii Legii niż takiego, który z tej Legii wyjechał do Primavery, a teraz chce wrócić do kraju. Ten drugi częściej wzbudza zainteresowanie w wyższych ligach.
Włoska robota, pachnie tu szwindlem
Osobnym tematem jest jednak to, jak Włosi reklamują samych siebie. Rzadko zdarza się, że to agent młodego Polaka nakręca jego i rodzinę do zagranicznego transferu. Częściej obserwujemy przypadki, kiedy to po rekonesansie na miejscu chłopak i rodzice są tak oczarowani, że nie widzą dla siebie innej ścieżki kariery. Problem polega na tym, że te opowieści rzadko pokrywają się z rzeczywistością.
– Spójrz na to, o czym mówili rodzice Kacpra Urbańskiego. Obiecywano im, że ich syn idzie do pierwszej drużyny, a grał w Primaverze. Potem chodzili do dyrektora, bo byli niezadowoleni ze swojej pozycji. Każdy, kto jedzie do Włoch, wraca z walizką porównań do wielkich gwiazd i ze świetnym pierwszym wrażeniem — słyszymy od jednego z rozmówców.
Faktycznie, gdy Raków Częstochowa sprzedawał Iwo Kaczmarskiego do Empoli, po klubie krążyła anegdota, że Włosi komplementowali pomocnika, mówiąc mu, że jest nowym Sergio Busquetsem. Iwo to przykład wręcz wyjęty z raportu ECA. Z silnego polskiego klubu trafił do dobrej akademii, a wrócił do pierwszoligowca. Są jednak i przypadki budzące pytania, bo na liście klubów, z których młodzi Polacy najczęściej wyjeżdżają do Włoch, jest… Wierna Małogoszcz.
Gdy przeglądamy nazwiska tych, którzy po 2017 roku występowali w Primaverach, znajdujemy tylko dwa pozytywne przykłady. W pierwszych zespołach zaistnieli Kacper Urbański i Patryk Peda. W Ekstraklasie są Szymon Czyż oraz Jordan Majchrzak. Pod pozytywne historie można jeszcze podciągnąć Aleksandra Buksę (wciąż gra w seniorach) i Huberta Idasiaka (rezerwowy bramkarz Napoli), ale nawet wtedy jest to mniej liczna grupa niż grono bezrobotnych obecnie ekstalentów z włoskich akademii, które liczy siedem osób.
Ci, którzy trafili do topowych akademii, mieli chociaż komfort trenowania w świetnych warunkach, z kilkoma prawdziwymi kozakami. Są jednak i historie powtarzane ku przestrodze. Kamil Bielikow w Ascoli musiał ćwiczyć w podartej koszulce. Bartosz Wolski w Latina Calcio trenował na piachu, nie miał dostępu do siłowni, a sprzęt prał sam, w domu. Oczywiście to wszystko wychodzi w trakcie, bo początki są piękne. Zapraszają na stadion pierwszej drużyny, przedstawiają znane postaci…
Włosi wyspecjalizowali się w kitowaniu i nie chodzi tylko o piłkarzy. Kiwają nawet światową federację i jej regulacje. Zwodzą kluby, szukają furtek dosłownie wszędzie. Jeden z pracowników dużej polskiej akademii podaje przykład takiego działania:
– Ściągają zawodników, którym wygasł kontrakt i oferują im deklarację amatora, dzięki czemu nie muszą płacić rekompensaty szkoleniowej poprzedniemu klubowi. Taka należy się dopiero po podpisaniu umowy zawodowej. Tworzący przepisy pewnie nie spodziewali się, że znajdą się chętni do wyjazdu bez profesjonalnego kontraktu, ale, jak widać, tacy są. Gdy widzą, że chłopak się nadaje, to dają mu tę umowę i płacą dopiero wtedy płacą 100-200 tysięcy euro. Od tego jednak często też się migają…
Patryk Peda (pierwszy z lewej) w barwach Legii Warszawa
Jeden z menedżerów dodaje: – Często sięgają po piłkarzy dostępnych za darmo, to taka forma rozszerzonego skautingu. Łatwo jest dać chłopakowi 800 euro i przez rok weryfikować go u siebie. Polacy są tam popularni, jest na nas moda, mamy dobrą opinię: nie gadamy, nie robimy bzdur, jesteśmy rzetelni. Działa to raczej na zasadzie „komu uda się wepchać” niż starannego wybierania perełek.
Południowcy nie uciekają się jednak jedynie do tanich sztuczek, wykorzystują ułomność naszego systemu szkolenia. Spośród pięćdziesięciu młodych chłopaków, którzy od 2017 roku trafili do Primavery, tylko czternastu występuje na ofensywnych pozycjach. Połowa albo stoi między słupkami, albo gra w obronie.
– Wynika to z prostego faktu: gdzie polskie kluby najczęściej stawiają na młodzieżowców? Na mniej odpowiedzialnych pozycjach, często ofensywnych. Młodych środkowych obrońców mamy niewielu, dlatego ci zawodnicy nie widząc dla siebie perspektywy przebicia się do seniorskiej piłki, wolą wyjechać z kraju — mówi nam jedna z osób ze środowiska.
Niedawno PZPN „dyskutował” z klubami o przepisie o młodzieżowcu i uznał, że dla dobra polskiej piłki musi on obowiązywać w niezmienionej formie. Tymczasem według “CIES Football Observatory” w ostatnim okresie zmalał % czas gry wychowanków w Ekstraklasie. W latach 2011-2017 wynosił on 16,7%, obecnie wynosi 10,3%. To jeden z dziesięciu najgorszych wyników w Europie.
Rzeczą, o której wiele osób zapomina, jest też komfort życia. Środowisko nie kryje zaskoczenia historiami o Polakach, którzy nie grają zbyt wiele w młodzieżówkach, ale i tak cieszą się życiem w Italii. Piękna pogoda, większy luz na co dzień, obecność w dużym klubie. Brzmi ciut lepiej niż trudna walka o swoje w przykładowym Głogowie. Obcowanie z dużą piłką wybija też ego: znamy przypadki zawodników, którzy po powrocie nosili głowę zbyt wysoko i zmarnowali szansę.
Od osób znających polsko-włoskie relacje słyszymy też, że częstotliwość transferów wiąże się z lekkim brakiem szacunku dla samych siebie. Wiele klubów na oferty z zagranicznych akademii patrzy z błyszczącymi oczami, nawet jeśli chodzi o same testy. Wiosną doszło do lekko kuriozalnej sytuacji, gdy w trakcie sezonu Stal Rzeszów puściła grającego regularnie w pierwszej lidze Szymona Kądziołkę na sprawdzian w Primaverze Sassuolo, aktualnym mistrzu Włoch.
– Nie potrafię czegoś takiego zrozumieć. Jeśli regularnie grasz na zapleczu Ekstraklasy i godzisz się na testy we włoskiej młodzieżówce, działasz na szkodę całego rynku. Takie sytuacje obniżają wartość zawodników z Polski, bo talenty w tym wieku są na zbliżonym poziomie, więc zawsze taniej będzie wziąć tego, którego klub zgodzi się na wszystko, byle piłkarz wyjechał, zamiast tego, w przypadku którego klub i otoczenie mają konkretne oczekiwania — tłumaczy jeden z agentów.
Zanim więc obwinimy Włochów o drenowanie naszego kraju, zastanówmy się sami nad sobą. Zresztą: nie tylko tam wyjeżdża nasza utalentowana młodzież. Według ECA w latach 2011-2022 znad Wisły wyjechało stu siedemnastu młodych piłkarzy, którzy w poszukiwaniu szansy na rozwój wyruszali także do Niemiec (25 osób), Anglii (20), Francji (7) czy Holandii (5).
Włosi zmieniają podejście. Więcej szkolenia dla dobra narodu
Wkrótce jednak włoski kierunek może okazać się dla naszych talentów mniej dostępny, bo po latach ktoś w końcu zaczął wyciągać wnioski i wprowadzać zmiany. Od sezonu 2024/2025 zmieni się regulamin Primavery. Granica wieku zostanie podniesiona o rok, a co sezon ma wzrastać liczba lokalnych zawodników w składzie. Obecne wymogi to pięciu miejscowych i piątka piłkarzy z włoskim paszportem, co przerodzi się w:
- 24/25 – ośmiu lokalnych zawodników i ośmiu potencjalnych kadrowiczów
- 25/26 – dziesięciu lokalnych zawodników i dziesięciu potencjalnych kadrowiczów
Potencjalni kadrowicze to furtka dla chłopaków z podwójnymi paszportami. Włosi mają długą historię oriundi, zawodników z Ameryki Południowej z korzeniami na Półwyspie Apenińskim, a coraz większy wpływ na calcio mają migracje z Afryki. Squadra Azzurra nie chce zamykać drzwi ani takim gościom. Taki zapis może więc skłonić kluby do szukania „repatriantów”. Spośród niedawnych kadrowiczów wymóg spełnialiby urodzeni w Niemczech Roberto Soriano, Vicenzo Grifo i Nicola Sansone czy Giuseppe Rossi, który przyszedł na świat w USA.
FIGC daje więc klubom rozsądne narzędzia, żeby zmieniły one swoje podejście. Globalizacja ma jednak i dobre strony. To paradoks, bo przecież mówimy o tym, że zbyt wielu obcokrajowców w akademiach stanowi problem calcio. Fakty są jednak takie, że spośród czterech drużyn Serie A, które dają najwięcej minut wychowankom, trzy mają amerykańskich właścicieli (Milan, Roma, Fiorentina), którzy w modelu biznesowym bardzo mocno uwzględniają to, co klub może „wyhodować” własnoręcznie. Czwartym do brydża jest Atalanta z Antonio Percassim, który przesiąknął zachodnimi wzorcami prowadzenia klubu.
Zmianę w podejściu widać jednak przede wszystkim w finansowaniu sektora młodzieżowego. Niemal dekadę temu Włosi przeznaczali na akademię średnio 2,75 miliona euro na klub, półtora raza mniej niż Niemcy. Według najnowszych danych UEFA przeciętny budżet włoskiej akademii wynosi dziś 4,6 mln euro rocznie. Więcej w szkolenie inwestują tylko Anglicy, Niemcy oraz Francuzi.
Italia odznacza się też wysokimi standardami w kontekście opieki nad zawodnikami. To ona otwiera ranking krajów, w których kadra trenerska w akademiach jest najliczniejsza.
Zatrudnienie pracowników w sektorze młodzieżowym w Europie wg UEFA: na dole widzimy liczbę osób zaangażowanych w szkolenie w poszczególnych klubach na pełnym etacie. Włosi stali się pod tym względem europejskim liderem
Zbierając do kupy wszystkie drobne zmiany, poprawki i reformy można zaryzykować wniosek, że włoskie szkolenie czekają ciut lepsze czasy w porównaniu ze stanem z początku wieku. Najwidoczniej południowcom przestało być do śmiechu to, że od mundialu w Niemczech mistrzostwa świata albo oglądają z kanapy, albo wygrywają na nich jeden mecz.
EURO 2024 nie przyniesie jeszcze przełomu w kwestii, ale nie jest przypadkiem to, że w porównaniu z turniejami, które przyniosły Squadra Azzurra medale (MŚ 2006, EURO 2012 i 2020) mocno zmieniła się struktura kadry. Zaledwie 16,7% szerokiej kadry Luciano Spallettiego stanowią piłkarze z trójką z przodu w dowodzie, podczas gdy w poprzednich przypadkach było to od 26,1% (2006) do 30,8% (2020).
Co więcej, 43% powołanych to zawodnicy poniżej 25. roku życia, podczas gdy wcześniej ten wynik w najlepszym przypadku nie przekroczył 34,6% (2020), a w najgorszym przypadku wyniósł 21,7% (2006).
Zmiany wcale nie wynikają z przymusu, bo Spalletti wciąż mógłby opierać kadrę na weteranach, ale z różnych powodów na turniej nie pojedzie aż jedenastu gości z grupy 30+, którzy w ostatnim roku przewijali się przez centrum treningowe włoskiej drużyny narodowej. Ale to nie oni, a 20-letni Giorgio Scalvini czy 21-letni Destiny Udogie byli pewniakami do wyjazdu, z którego nic nie wyszło wyłącznie z powodu kontuzji.
– Mamy bardzo silne reprezentacje młodzieżowe. Młodzież naciska, dlatego musimy rozpoznać talenty i pomóc im w rozwoju. Żyjemy w świecie, który nie zachęca do ciężkiej pracy. Dzieciaki wolą wrzucać zdjęcia w ładnych fryzurach na Instagram niż zasuwać, ale to nie są wartości, które będą wyznawane w mojej drużynie — deklaruje selekcjoner, któremu media przypisują rolę kontynuatora myśli Roberto Manciniego w zakresie odświeżania kadry.
Nikt nie typuje Włochów na zwycięzcę turnieju w Niemczech, tak jak i nikt nie stawiał na Italię w 2020 roku. Teraz jednak można mieć pewność, że ewentualny sukces nie zostanie uznany za błąd w systemie i nie pozwoli im osiąść na laurach z myślą, że wszystko robią, jak należy.
***
Najgłupsza historia wokół kadry
Historia nie tyle głupia, ile przykra. W każdej drużynie są wielcy nieobecni, którzy zwykle wypadają z kadry z powodu kontuzji. Lista absencji we włoskiej drużynie zawiera jednak nieobecnego z powodu zawieszenia za złamanie zakazu udziału w zakładach bukmacherskich Sandro Tonalego. Młody pomocnik miał wszystko, żeby stać się liderem drużyny narodowej na lata. Odchodził z Milanu do Newcastle, żeby postawić kolejny krok w karierze.
W tle był już jednak nałóg, który niszczy jego karierę. Jeszcze jako zawodnik drużyny z Mediolanu Tonali grał u bukmachera.
Gdy sprawa wyszła na jaw, pomocnika zawieszono na dziesięć miesięcy, co oznaczało dla niego brak szans na wyjazd na EURO 2024. Tonali zgodził się na leczenie, poszedł też na współpracę i sam przyznał się, że nawet w czasach gry dla Newcastle pięćdziesiąt razy złamał regulamin, obstawiając wydarzenia u buka.
Sandro i tak miał furę szczęścia. Gdyby nie zdecydował się kooperować ze służbami, jego zawieszenie mogłoby sięgnąć nawet trzech lat. Szybko okazało się jednak, że Tonali to tylko wierzchołek góry lodowej. Na liście oskarżonych, zamieszanych i wplątanych w aferę pojawiały się kolejne nazwiska. Sprawdzano Nicolę Zaniolo, wpadł natomiast Nicolo Fagioli. Pomocnik Juventusu otrzymał siedmiomiesięcznego bana, więc rzutem na taśmę stał się dostępny dla Luciano Spallettiego i najpewniej pojedzie na pierwszy duży turniej w karierze.
O co chodzi w aferze bukmacherskiej we Włoszech?
Problemy Sandro i jego kolegów po fachu (w Anglii z tym samym problemem zmagają się Ivan Toney oraz Lucas Paqueta) zwracają jednak uwagę na szerszy problem. Zwłaszcza we Włoszech, gdzie obstawianie spotkań wdarło się do mainstreamu, stało się wręcz częścią piłkarskiej kultury. Piłkarze wikłają się w nałóg i wpadają w niego coraz głębiej. Żeby uniknąć wpadki wybierają nielegalne zakłady, organizowane przez szemrane towarzystwo. Efektem zwykle są długi, zniszczona psychika i złamane kariery.
Przykładowo: wspomniany Fagioli przyznał, że grał u nieautoryzowanego buka, u którego przepuścił ponad sto tysięcy euro. Według “La Gazzetta dello Sport” to około dziesięć procent jego rocznych zarobków. Piłkarz Juventusu miał się przez to nabawić problemów u serbskiej mafii.
Mało kto o tym pamięta, ale przed Mistrzostwami Świata w 2006 roku zawieszenie za bukmacherkę groziło nawet późniejszemu bohaterowi Italii, Gianluigiemu Buffonowi. Bramkarz kajał się wtedy i obiecywał, że już przenigdy nie postawi na nikogo i na nic nawet centa. Fabrizio Corona, który ujawnił skandal (przy okazji mocno koloryzując sprawę) twierdzi, że uzależnienie od bukmacherki dotyczy aż 40% piłkarzy włoskiej ligi. Czy te liczby w jakikolwiek sposób pokrywają się z rzeczywistością? Ciężko to zweryfikować.
Potencjał na ulubieńca kibiców
Matteo Retegui
Włoscy kibice tęsknią za bramkostrzelną dziewiątką w kadrze bardziej niż Adam Mickiewicz za Litwą. Za moment, gdy Erling Haaland wsadzi jeszcze kilka sztuk w barwach reprezentacji Norwegii, Squadra Azzurra awansuje na siódme miejsce zestawienia najstarszych rekordów strzeleckich na świecie. Najlepszym strzelcem drużyny narodowej Italii wciąż jest bowiem Gigi Riva, którego wynik pozostaje niepobity od pół wieku.
Szczerze przyznamy, że Matteo Retegui nie zapowiada się na gościa, który zapisze się złotymi zgłoskami na kartach włoskiej piłki i w końcu zwolni Rivę z piastowania tej zaszczytnej funkcji. Jego wejście do kadry dało jednak kibicom nadzieję, że w końcu nie trafiła im się dziewiątka pracowita, przydatna w pressingu, silna, wybiegana jak z wzoru na idealnego napastnika Rakowa…
Oczywiście ktoś taki nie mógł urodzić się w Italii, to oriundo prosto z Argentyny, ale jednak – jest!
Retegui walnął Anglię w debiucie, potem poprawił trafieniem z Maltą i zrobił się szał. W barwach Tigre zdobył tytuł króla strzelców ligi argentyńskiej i trafił do swojej nowej-starej ojczyzny (włoskie korzenie zawdzięcza dziadkowi z Sycylii – przyp.), bo wykupiła go Genoa – dość skromnie, jak na plotki o tym, że chcą go wszyscy wielcy ligi.
Przy wiecznym braku napastnika w Squadra Azzurra Retegui szybko stał się kandydatem do gry w wyjściowym składzie na każdym zgrupowaniu, choć wcale nie ma za sobą wybitnego sezonu (siedem goli w lidze, dwa w pucharze). Wygląda jednak na to, że Włosi doczekali się swojego snajpera narodowego, bo od czasu debiutu Matteo pozostali napastnicy powołani przez Luciano Spallettiego nie uzbierali tylu trafień, ile zapisano na jego koncie (cztery). Nawet, gdy zliczymy ich wspólny dorobek (Scamacca – 1, Raspadori – 1, koniec wyliczanki).
Italia na wielkich turniejach lubi kreować nieoczywistych bohaterów, jak Salvatore Toto Schilacci, więc kto wie: może i Retegui błyśnie bramkami?
Kryć na plaster
Nicolo Barella
– Czy oni mają jakichś mega piłkarzy? Kto to jest Barella? – dopytywał Artur Wichniarek, gdy 23-letni pomocnik był już bohaterem ponad 40-milionowego transferu, miał na koncie ponad 120 gier w Serie A i udział w finale Ligi Europy. Deprecjonowanie piłkarza Interu zestarzało się bardzo źle, bo na koniec tamtego sezonu był już mistrzem Europy, liderem zdobywcy Scudetto oraz najlepszym pomocnikiem ligi włoskiej.
Rodowity Sardyńczyk pierwsze kroki w futbolu stawiał w szkółce Gigiego Rivy i choć daleko mu do strzeleckich wyczynów legendy Cagliari, to obserwowanie jego gry sprawia równie dużą przyjemność. Wchodząc w rzekomo najlepszy wiek dla piłkarza jest czwartym najwyżej wycenianym Włochem według “CIES Football Observatory” – wyżej plasują się jedynie młodsi od niego obrońcy (Bastoni, Scalvini, Udogie).
W drużynie Luciano Spallettiego Barella pełni rolę włoskiego reżysera gry w najlepszym wydaniu. To maszyna do pressingu, człowiek stemplujący wszystkie akcje i sejf, do którego można schować piłkę w jednym. Jeśli już ktoś coś kreował, to zwykle właśnie on. “StatsBomb” umieszcza go na drugim miejscu w rankingu najlepszych asystentów eliminacji (0,44 asyst/90 minut) i na szóstej pozycji jeśli chodzi o największą liczbę kluczowych podań z gry (1,77/90 minut).
Leśny dziadek
Carlo Tavecchio
Byłego prezydenta włoskiej federacji piłkarskiej nie ma już wśród nas, ale wspomnienia jego szarż na rozum i godność człowieka zostaną z nami na wieku. Italia obrodziła w specyficzne osobistości, które mają swoje za uszami, natomiast trzeba przyznać, że lista dokonań Carlo Tavecchio w zestawieniu z pozycją, jaką zajmował w tamtejszej piłce, szokuje. Na długo przed wyborem na fotel prezydenta FIGC Tavecchio miał w kartotece wyrok za fałszerstwa kredytowe, oszustwa podatkowe, unikanie opłacania składek, fałszerstwo dokumentów i nadużycia uprawnień na pełnionym stanowisku.
Doprawdy ciężkim zadaniem było znalezienie gorszego lepszego kandydata do przewodzenia związkowi piłkarskiemu!
Tavecchio działaczem był jednak prężnym. Prowadził lokalny klub, piastował funkcje regionalnych i krajowych oficjeli. W długiej liście wyroków problemu nie widziała nawet UEFA, która uznała Carlo za wybitnego eksperta od piłki juniorskiej. Włoch potwierdził swoje kwalifikacje pisząc książkę dedykowaną najmłodszym adeptom futbolu (której niemal cały nakład wykupiła później FIGC; zupełnym przypadkiem akurat po tym, jak sam Tavecchio stanął za jej sterami). Dobre uczynki i oddanie calcio sprawiły, że włoskie sądy uznały go za zresocjalizowanego i kruczkiem prawnym sprawiły, że pobyty w więzieniu przestały być formalną przeszkodą dla pełnienia najważniejszych funkcji w kraju.
Bo przecież nikt nie śmiałby sugerować, że Carlo Tavecchio nie tyle wyszedł na ludzi, ile miał mocne plecy dzięki politycznym związkom z Chrześcijańską Demokracją. Kto nie wie, jak wiele można było zdziałać z takim zapleczem, niech obejrzy film Il Divo, opowiadający o karierze Giulio Andreottiego, nieprzypadkowo ochrzczonego boskim przydomkiem.
W każdym razie niedługo po tym, jak Tavecchio zwyciężył w wyborach, został… zbanowany przez UEFA. Szefom europejskiej federacji nie spodobało się, jak Carlo zilustrował brak profesjonalizmu we włoskich akademiach.
– Anglicy sprawdzają przeszłość zawodników, ich rodowód. U nas mówimy: Opti Poba wcześniej jadł banany, teraz gra w Lazio, ale wszystko jest w porządku.
Carlo Tavecchio
Adriano Galliani przekonywał co prawda, że to tylko lapsus językowy, ale poza granicami Włoch niewielu dało mu wiarę (podczas gdy FIFA śladem UEFA nałożyła na prezydenta FIGC bana, włoska prokuratura machnęła na temat ręką i skasowała go w zarodku). Rodacy Tavecchio zrobili natomiast coś dobrego: stworzyli strony dedykowane fikcyjnemu piłkarzowi i jako Opti Poba walczyli z rasizmem w Italii. Z czasem założono nawet klub, który nazwano tym imieniem.
Fatalne przejęzyczenia wciąż jednak trzymały się biednego Carlo, jakby ten faktycznie był rasistą (wiadomo, że nie był, sam o tym zapewniał!). Niedługo po pierwszej aferze “Corriere della Sera” opublikowała nagrania z udziałem Tavecchio, na których prezydent FIGC rzuca coś o “parszywym Żydzie Anticolim” (agencie nieruchomości – przyp.) i dowcipkuje, że “nie ma nic przeciwko gejom ALE lepiej trzymać ich z daleka od niego”. Poczciwy Carletto wszystko wytłumaczył – winnym był ten, kto podstępnie nagrał jego prywatną i poufną rozmowę, a nie on sam.
Zła passa szefa włoskiej federacji zdawała się jednak nie mieć końca. Do siedziby FIGC wpadły służby, które przeszukały także mieszkanie Tavecchio, szukając dowodów na próbę wymuszenia w sprawie wyborczych fałszerstw na niższym szczeblu. Nieco później natomiast “La Stampa” donosiła, że Carlo oskarżono o molestowanie działaczki podczas spotkania w biurze federacji. Siedemdziesięciolatkowi zebrało się na amory, więc zasunął rolety i zaczął obmacywać obcą sobie kobietę.
Wreszcie mieliśmy też calciopoli, aferę rozliczaną za rządów Tavecchio, co skończyło się dziwaczną ofertą złożoną Juventusowi: prezydent FIGC oferował klubowi oddanie mistrzostw kraju w obawie przed przegraniem procesu o gigantyczne odszkodowanie, jakiego domagała się Stara Dama. Sternik federacji ni stąd, ni zowąd zaczął głosić, że przecież Juventus i tak był najlepszy, więc nie musiał niczego ustawiać, żeby sięgać po tytuły.
Śliski Carlo doczłapał się nawet drugiej kadencji, ale uniósł się honorem, gdy Włosi pierwszy raz od pół wieku nie dostali się na mundial i szybko zrezygnował z piastowania tej funkcji. Piłkarska Italia odetchnęła z ulgą.
Zazdrościmy im…
klimatu wokół futbolu
– W Polsce brakuje mi kultu futbolu. U nas ten sport jest fajną rozrywką, wzbudza zainteresowanie, ale nie jest sprawą życia i śmierci. Są kraje, gdzie futbol jest religią, szczególnie na południu – Włochy, Portugalia, Hiszpania, Brazylia czy Argentyna. Gdy Napoli wygrało mistrzostwo Włoch, to w Neapolu było święto. Ludzie zamykali sklepy, wszyscy ustawowo mieli wolne, tam kibicem jest każdy. Całe rodziny, z pokolenia na pokolenie, od dziadków i babć, przez rodziców, po najmłodszych, poświęcają wszystko: wolne, urlopy, uroczystości rodzinne – wzdychał Adrian Siemieniec, gdy pytaliśmy go o to, co miał na myśli, gdy mówił, że Polacy zbyt słabo kochają piłkę nożną.
Trener Jagiellonii Białystok miał rację, może i jest to nasz sport narodowy, cieszący się największą popularnością w kraju, ale daleko nam do oddania, które towarzyszy Włochom na co dzień. Espresso i dyskusja o calcio to stały element dnia; każde wakacje na południu Europy kończą się tym, że wpadniesz na grupkę kibiców, która zawsze znajdzie jakiś ważny mecz, dla którego muszą przejąć lokalny bar i zamienić go w rozśpiewany sektor ultras swojej drużyny.
Włosi nie obrażają się na sypiące się obiekty, chodzą na nie tłumnie. Otwierają radiostacje poświęcone konkretnym drużynom, które mają dziesiątki tysięcy słuchaczy. Stron relacjonujących życie klubów nie ma sensu liczyć, zgubimy się po paru minutach. Wymowne, że w Polsce nie ma już codziennej gazety sportowej, podczas gdy w Italii takowe cieszą się niesłabnącą popularnością. Niby podłapaliśmy od Włochów i Anglików zabawę w fantasy ligę, ale to nic w porównaniu z fantacalcio, religią tamtejszych ultrasów.
Tak, to południowcy mogą patrzeć z zazdrością na to, jak poprawiliśmy infrastrukturę, jakie mamy warunki do uprawiania tego sportu. Pod względem fioła na punkcie futbolu nie możemy się jednak z nimi równać.
Więcej niż tysiąc słów
“Uważacie, że to normalne, że zawodowcy reprezentujący swój kraj nie śpią, bo grają na PlayStation i przez to nie mogą dać z siebie wszystkiego na boisku? Piłkarza oceniasz nie przez pryzmat dwóch godzin na boisku, ale całego dnia. Niektórzy zawodnicy noc przed meczem z Ukrainą spędzili grając w gry wideo, to nie jest dobre. Nie lubię, kiedy coś staje się uzależnieniem, bo to wpływa na profesjonalizm. Kto chce marnować czas w ten sposób, nie powinien w ogóle przyjeżdżać na zgrupowanie. Zawodnicy nie są pod kontraktem”.
W taki sposób Luciano Spalletti opierdzielił z góry na dół swoich podopiecznych, wprowadzając zakaz gier wideo w pokojach. Selekcjoner reprezentacji Włoch uważa to za plagę, która wyniszcza graczy. Nocne spotkania w kadrze Italii nie są niczym nowym: Andrea Pirlo w autobiografii opowiadał o schadzkach na gry, tyle że karciane. Spalletti i na tym punkcie jest przewrażliwiony, co na kartach swojej książki zdradził Francesco Totti.
– Zwykliśmy organizować turnieje w Briscolę, a zbliżał się koniec sezonu. Podczas obiadu zasugerowałem, że ci z nas, którzy zostają na noc w ośrodku treningowym, przygotują gierkę. Zapomnieliśmy jednak o tym, która jest godzina i o 5:30 usłyszeliśmy pukanie do drzwi. Spalletti wparował do pokoju, zobaczył Okakę, Aquilaniego, Rosiego i innych, którzy chowali się w łazience. Pytał, czy uważamy to za normalną rzecz w dniu meczu.
Po prawdzie można poczciwego Luciano zrozumieć. Zarwanie nocki przed ważnym meczem nie wydaje się najlepszym pomysłem.
Co trzeba wiedzieć
5 najważniejszych faktów z ostatnich dwóch lat
- Luciano Spalletti wymyślił, jak zmotywować i pobudzić ofensywnych zawodników. Na zgrupowanie zaprosił legendarne “dyszki” włoskiej kadry: Alessandro del Piero, Francesco Tottiego, Giancarlo Antognonego, Gianniego Riverę oraz Roberto Baggio. Jeśli obecność takich asów nie natchnie Włochów, to już chyba nic im nie pomoże.
- Wielkim nieobecnym w kadrze jest Marco Verratti. Selekcjoner nie korzysta z niego od kiedy mistrz Europy przeniósł się do Kataru – uznał go za hobby playera. Włoch faktycznie rozegrał w minionym sezonie zaledwie siedemnaście spotkań i rzekomo jest w tak słabej kondycji fizycznej, że szkoda nawet marnować czas, żeby postawić go na nogi.
- Skandalem, który odbił się szerokim echem, była rasistowska afera z udziałem Francesco Acerbiego. Stoper został oskarżony przez Juana Jesusa, którego na boisku spławił zwrotem “spadaj, czarnuchu”. W marcu Acerbi wyleciał za to z kadry, ale został oczyszczony z zarzutów (sąd nie uznał jego słów za obraźliwe). Pojechałby nawet na EURO, gdyby nie fakt, że doznał urazu mięśniowego.
- O tym, jak wielką przebudowę przeszła włoska kadra, niech świadczy fakt, że na szerokiej liście powołań na EURO 2024 brakuje aż siedemnastu nazwisk, które wywalczyły złoto przed czterema laty. Przede wszystkim jednak zmienił się selekcjoner, bo Roberto Mancini zdecydował się przyjąć kontrakt z saudyjską federacją wart 18 milionów euro rocznie.
- Od niespełna roku z drużyną narodową znów związany jest Gianluigi Buffon. Eksbramkarz niedawno wypadł z listy dziesięciu piłkarzy z największą liczbą występów w reprezentacjach kraju w historii (prześcignęli go Andres Guardado oraz Lionel Messi), ale comeback Gigiego nie zrodził się z potrzeby zmiany tego stanu rzeczy. Buffon jest obecnie dyrektorem technicznym kadry.
Przewidywany skład
WIĘCEJ O WŁOSKIEJ PIŁCE:
- Ruina i dzieło sztuki. Reportaż o Fiorentinie, więźniu Stadio Artemio Franchi
- Tyran, geniusz, dyktator, motywator. Wszystkie twarze Gian Piero Gasperiniego
- Gigi Riva i jedyne Scudetto Sardynii
- Wiśniewski: We Włoszech każdy chce piłkę. W Ekstraklasie gra się w chowanego
- Faszyzm, komunizm i futbol. Jak Włosi walczyli o Triest na boisku
SZYMON JANCZYK
fot. Newspix