Reklama

„Król paparazzich” chce wrócić na tron. Fabrizio Corona znów podpalił świat calcio

Michał Kołkowski

Autor:Michał Kołkowski

18 października 2023, 13:41 • 29 min czytania 11 komentarzy

Rujnuję ludziom życia i dziś nie mam już nawet poczucia winy – tak mówił o sobie przed laty Fabrizio Corona, naiwnie sądząc, że brutalnie szczerego wyznania słucha tylko jego ówczesna partnerka. Jak to możliwe, że ten do cna skompromitowany pozer, którego kartotekę obciąża szereg wyroków za rozmaite przestępstwa, w tym wymuszanie pieniędzy szantażem od największych gwiazd Serie A, dziś znowu może z triumfalnym uśmiechem obserwować, jak włoska (i nie tylko) opinia publiczna spija z jego ust kolejne plotki w sprawie najnowszej afery bukmacherskiej, która wywołała trzęsienie ziemi w świecie calcio? Czy Coronie można choćby w najmniejszym stopniu zaufać, a może należałoby wszystkie z jego doniesień z góry zakwalifikować jako wyssane z palca bzdury, obliczone na wywołanie taniej sensacji?

„Król paparazzich” chce wrócić na tron. Fabrizio Corona znów podpalił świat calcio

Sprawa, w którą uwikłany został również Nicola Zalewski, wbrew pozorom nie jest oczywista.

Kilka z szokujących sugestii Corony, przekazywanych mu ponoć przez tajemniczego kreta, znalazło już bowiem potwierdzenie w rzeczywistości. Kolejni piłkarze przyznają się publicznie do uzależnienia od hazardu i potwierdzają, że obstawiali zakłady również na nielegalnych platformach. Na razie trudno jeszcze porównywać ten skandal ze słynną aferą Totonero, lecz Corona się nie zatrzymuje – dawkuje odbiorcom emocje niczym rasowy showman, promując w ten sposób swój nowy portal „Dillinger News”, którego oficjalne motto stanowi cytat z Toma Robbinsa: – Kiedy wolność jest zakazana, tylko wyjęci spod prawa będą wolni.

Dawny „król paparazzich” ewidentnie ma ochotę, by powrócić na tron i ponownie włożyć na głowę – nomen omen – koronę najbardziej niepokornego skandalisty w Italii. Uderza w te same nuty, co za złotych czasów swej medialnej działalności, kreując się na bezkompromisowego strażnika prawdy, nieustannie prześladowanego przez złowrogi system. – Nie wierzę w państwowe instytucje, mówię to wprost. Mój kodeks etyczny wypracowałem podczas pobytu w więzieniu. […] Ujawniając to wszystko, stawiam na szali swoje życie, ale taki już jestem – porywczy – stwierdził na antenie Rai 3. Z kolei na jego portalu czytamy: – Fabrizio wyręcza dziś dziennikarzy, którzy albo nie zauważyli, albo nie chcieli mówić o pladze, jaką jest wśród włoskich zawodników nielegalny hazard. […] To my odkryliśmy przed wami ten ohydny, zgniły świat. To my rzuciliśmy światło na niewidzialną dotąd sieć powiązań, popychających kolejnych graczy na drogę bez powrotu. Luciano Spalletti nazywa dziś piłkarzy „kruchymi”. Tak, są krusi, ale przy tym – bogaci. Dzieci zasługują na bardziej pozytywny przykład ze strony swoich idoli.

***

Reklama

Zapraszamy was w podróż po szalonym, zdegenerowanym i pełnym absurdów świecie włoskiej branży rozrywkowej.

Lepiej zapnijcie pasy.

AFERA BUKMACHERSKA WE WŁOSZECH

Postmodernistyczny Robin Hood

„Ludzie sławni są w pracy przez sam fakt, że żyją”

Fabrizio Corona

Całą opowieść warto zacząć od zasadniczego pytania – kim właściwie jest Fabrizio Corona, który pogrąża dziś w kłopotach kolejne piłkarskie gwiazdy? 49-latek bywa skrótowo przedstawiany jako „były włoski paparazzo”, lecz tego rodzaju etykietka dość radykalnie spłyca jego – ujmijmy to – dorobek medialnego skandalisty, choć faktycznie Sycylijczyk zasłynął przede wszystkim jako współwłaściciel i dyrektor mediolańskiej agencji fotograficznej Corona’s. Na pracę w szeroko pojętym dziennikarstwie Fabrizio był zresztą niejako skazany. Jego dziadek, Aurelio Corona, przez wiele lat sprawował funkcję redaktora naczelnego pisma „La Sicilia”. Jego wujek, Puccio Corona, był z kolei reporterem telewizyjnym, kojarzonym przede wszystkim z tematyką morską i militarną. Jako korespondent wojenny relacjonował między innymi przebieg konfliktu w Kosowie dla stacji Rai 1. Natomiast Vittorio Corona, ojciec Fabrizio, zrobił sporą karierę zarówno w dziennikarstwie prasowym, jak i telewizyjnym. Dał się poznać jako człowiek otwarty na nowe, odważne środki wyrazu i bardzo swobodny język.

Co jednak najistotniejsze, w latach 80. minionego stulecia zawodowe szlaki skierowały Vittorio Coronę z Katanii do Mediolanu, gdzie dziennikarz pozostał już na stałe. Rodzinne strony musiał opuścić dla własnego bezpieczeństwa, ponieważ poprzez swoje niepokorne publikacje naraził się sycylijskiej mafii. W stolicy mody poślubił Gabriellę Previterę i doczekał się z nią trzech synów. Dwóch z nich postanowiło kontynuować rodzinne tradycje, lecz tylko najstarszy – Fabrizio – przebił się do mainstreamu. Na początku XXI wieku należał do grona najgłośniejszych medialnych awanturników w Italii.

Mimo że Włoch wielokrotnie zapewniał, iż osobiście nigdy nie zrobił nikomu zdjęcia z ukrycia, spektakularna działalność agencji Corona’s sprawiła, że w ekspresowym tempie przypisano mu tytuł nowego „króla paparazzich” (wcześniej przydomkiem „il re dei paparazzi” określano słynnego fotografa Rino Barillariego). Zdjęcia, które Corona sprzedawał przedstawicielom tabloidów, regularnie rozgrzewały do czerwoności barwny świat włoskich celebrytów i polityków. Jego pracownicy bez żadnych skrupułów włazili z brudnymi buciorami w prywatne życie bohaterów show-biznesu, ale Corona nie chciał nawet słyszeć oskarżeń o nieetyczne czy nieodpowiedzialne postępki swej firmy. – Ograniczenia? W tej branży nie ma żadnych. Jeżeli mówimy o ludziach sławnych, wzbogacających się dzięki zainteresowaniu społeczeństwa, ograniczenia nie istnieją. Ci ludzie są w pracy przez sam fakt, że żyją – tłumaczył portalowi „Dagospia”.

Reklama

Fabrizio Corona u boku Lele Mory

Corona pozował na kogoś w rodzaju szeryfa życia publicznego w Italii. Twierdził, że stanął na czele armii paparazzich, ponieważ obywatele zasługują na całą, nawet brudną prawdę o politykach, sportowcach, aktorach, prezenterach telewizyjnych czy piosenkarzach. W zajawce jednej ze swoich książek został nawet określony przez wydawcę – w typowo włoskim, poetyckim stylu – „postmodernistycznym Robin Hoodem”, który okrada bogatych z ich mrocznych sekretów, by dać biednym prawdę. Problem w tym, że, jak się wkrótce okazało, sam szef agencji Corona’s żył i pracował – łagodnie rzecz ujmując – na bakier z prawem.

Pogardy dla wszelkich zasad przyzwoitości uczył się zresztą od mistrza.

Pupilek sybaryty

„Nauczyłem Fabrizio wielu dobrych rzeczy, ale on uczynił wiele złych”

Lele Mora

Już początki przygody późniejszego „króla paparazzich” w branży rozrywkowej owiane są licznymi kontrowersjami. Na przełomie wieków Corona często pojawiał się bowiem na salonach w towarzystwie niejakiego Dario „Lele” Mory, agenta reprezentującego interesy wielu sportowców, dziennikarzy, celebrytów, modelek i mających parcie na szkło biznesmenów. Mora nie jest rzecz jasna osobą o globalnej rozpoznawalności, jego nazwisko pewnie niewiele wam nie mówi, jednak na krajowym podwórku uchodził przed laty za jednego z gigantów show-biznesu i cieszył się reputacją człowieka potrafiącego rozkręcić każdą, nawet najmniej obiecującą karierę. No i wyhamować nawet tę najprężniej się rozwijającą, jeśli akurat taki miał w danym przypadku kaprys. Krótko mówiąc – pociągał za sznurki. Komuś szepnął do ucha słówko lub dwa, do kogoś innego zadzwonił, jeszcze z kimś innym zjadł kolację, a kolejni z jego protegowanych notowali zawodowe awanse.

Lista osób ze świecznika mających u Mory dług wdzięczności rosła w galopującym tempie.

W jego – nazwijmy to z braku lepszego słowa – restauracji, położonej w urokliwym miasteczku Desenzano del Garda, śmietanka towarzyska regularnie spędzała wesołe wieczory i upojne noce. – Lele Mora przemieszcza się od jednego przyjęcia do drugiego, zawsze otoczony wianuszkiem pięknych dziewcząt i równie pięknych chłopców o mniej lub bardziej ugruntowanej pozycji w świecie mody, telewizji lub sportu. Zaraz za nimi podąża zaś nieustannie rój paparazzich, kluczowych do osiągnięcia ostatecznego celu tej zgrai, jakim jest rozpoznawalność i sława – pisała w 2006 roku „La Gazzetta del Mezzogiorno”.

Mora wspiął się wysoko, choć zaczynał skromnie – jako hotelowy kucharz, kierowca VIP-ów i… fryzjer. Nie jest w zasadzie jasne, w którym momencie życia przepoczwarzył się w wirtuoza kuluarowych gierek. Włoch pilnie strzegł tajemnic swej młodości.
Zacząłem w 1978 roku, jako manager tras koncertowych. Moją pierwszą klientką była Loredana Bertè [piosenkarka, druga żona tenisisty Björna Borga – red.]. Woziłem ją po kraju, prałem jej bieliznę, rozpakowywałem walizki w pokojach hotelowych. Wkrótce stałem się jej powiernikiem – wspominał w jednym z wywiadów. W innym opowiadał z kolei: – Mój bliski przyjaciel Paolo Rossi, „il Pablito del Mundial 1982″, przedstawił mnie ludziom z branży, którzy otworzyli przede mną kolejne drzwi. Powiedzieli: „jesteś cierpliwy, uprzejmy i troskliwy. Dlaczego nie spróbujesz się w roli agenta?” Porzuciłem więc studia hotelarskie, by poświęcić się Patty Pravo i Loredanie Bertè.

No cóż, może i tak to wyglądało. Aczkolwiek ogromną zaletą Mory, naturalnie zaraz obok cierpliwości i troskliwości, były również jego znakomite dojścia do dilerów kokainy. Nici usypane z białego proszku połączyły go między innymi z dwiema legendami argentyńskiego futbolu – Diego Maradoną oraz Claudio Caniggią.

Lele Mora i Diego Maradona

Tak czy owak, w latach 80. Mora był już blisko zaprzyjaźniony z największymi gwiazdami włoskiego sportu, telewizji, estrady i biznesu. Do grona jego druhów dołączył też sam Silvio Berlusconi. Impresario nie mógł jeszcze wtedy przypuszczać, że kilkadziesiąt lat później przestępcze układy z „Il Cavaliere” zakończą się dla niego kompromitacją i odsiadką. Okazało się bowiem, że Lele nie tylko pomagał Berlusconiemu w aranżowaniu spotkań z najważniejszymi postaciami światowej polityki, żeby wspomnieć choćby Billa Clintona, ale również organizował dla premiera Italii rozpustne imprezy, które na kartach historii zapisały się pod hasłem „bunga-bunga”. Co tu owijać w bawełnę, Mora zajmował się po prostu stręczycielstwem – nakłaniał do prostytucji także nieletnie dziewczyny. Obrzydliwość.

Silvio Berlusconi – ojciec chrzestny współczesnego futbolu

Jako się jednak rzekło, na przełomie wieków Włoch wciąż jeszcze znajdował się na topie. Z jego usług korzystała choćby Simona Ventura, wielka gwiazda włoskiej telewizji, znana między innymi z prowadzenia programu sportowego „Quelli che… Il Calcio”. Współpracowali z nim także Alberto Castagna, Remo Girone, Aída Yéspica, Valeria Marini, Christian De Sica, Sabrina Ferilli czy Irene Pivetti. Wyliczankę można zresztą bardzo długo kontynuować. Lele Mora jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki sprawiał, że szerzej nieznane prezenterki wskakiwały do telewizyjnego mainstreamu, reżyserzy pogrążeni w kłopotach nagle wpadali w oko bogatym producentom filmowym, a znajdujące się na aucie aktorki otrzymywały znaczące role w filmowych superprodukcjach.

Mora znał wszystkich (którzy się liczą), a wszyscy (którzy się liczą) znali Morę. I zupełnie im nie przeszkadzało, że mężczyzna ma na koncie prawomocny wyrok za dystrybucję narkotyków, kolejny za przekręty podatkowe, w domu trzyma popiersie Benito Mussoliniego, a jako dzwonek w telefonie komórkowym – w ramach dowcipnej demonstracji poglądów politycznych – ustawił sobie faszystowską piosenkę „Faccetta nera” („Czarna twarzyczka”).

Powszechnie uważa się, że to właśnie ten omnipotentny dawniej sybaryta otworzył przed Fabrizio Coroną wrota kariery. Zainwestował w jego agencję fotograficzną, podzielił się bezcennymi kontaktami i poufnymi informacjami, nierzadko dotyczącymi… jego własnych klientów. Między innymi za sprawą Mory paparazzi będący na usługach Corony zawsze doskonale wiedzieli, przed którą dyskoteką należy się danej nocy zaczaić albo w stronę którego z jachtów warto skierować obiektyw, by przyłapać tam zakochaną parę na miłosnych igraszkach. – Fabrizio przedstawił mi się w 1998 roku jako fotoreporter. Miał zadatki na dziennikarza, ale wolał podążyć inną ścieżką. Kupował zdjęcia od paparazzich i sprzedawał je prasie. Nauczyłem go wielu dobrych rzeczy, ale on uczynił wiele złych. Pewnego dnia Simona Ventura, moja wieloletnia przyjaciółka, powiedziała mi: „albo przestaniesz współpracować z Coroną, albo ja cię opuszczę”. Nie potraktowałem jej przestróg poważnie, a ona rzeczywiście zmieniła agenta. Zbyt późno się opamiętałem – wzdychał Lele w obszernej rozmowie ze Stefano Lorenzetto.

Kasa ponad wszystko

„Tak, rujnuję ludziom życia. Jestem skurwysynem. I dziś nie mam już nawet poczucia winy”

Fabrizio Corona

Im mocniejsza stawała się pozycja Corony we włoskim show-biznesie, w tym bardziej zdecydowany sposób „król paparazzich” dystansował się od swojego protektora. Tym bardziej że Mora zapewniał expressis verbis, iż Fabrizio to dlań ktoś więcej, niż tylko jeden z wielu podopiecznych. – Corona był mądry. Wręcz genialny. U podstaw jego sukcesu leżały dwa czynniki – chęć zostania bohaterem w oczach ludu i nieskrępowana żądza opływania w bogactwa. Podarowałem mu osiem luksusowych samochodów, ostatni z nich to Bentley. Dałem mu pieniądze na zakup mieszkania w centrum Mediolanu. Serce nie sługa – przyznał impresario w wywiadzie dla „La Zanzara”. – Pogoń za pieniędzmi w końcu go zgubiła, wtedy nasze relacje zostały nieodwracalnie zerwane. Ale był pojętnym uczniem i wielką miłością mojego życia. Choć rozumiem, czemu on zaprzecza, że był między nami seks. Uważa, że to zrujnowałoby jego wizerunek.

W istocie, do publicznego wizerunku Corony te pikantne opowieści niespecjalnie pasowały. Nieugięty „król paparazzich”, strojący się jak gangster, żyjący jak gwiazda rocka, cieszący się reputacją playboya, miałby robić karierę przez łóżko? Nic dziwnego, że Fabrizio zawsze wściekle zaprzeczał opowieściom Mory.

Gdybym był biseksualistą, poszedłbym do łóżka z przystojniejszym facetem – wypalił bez ogródek. – Byłem największą miłością jego życia, bo tylko mnie nie mógł posiąść w takim stopniu, w jakim tego pragnął. […] Lele miał trzech oficjalnych kochanków, których traktował jako swego rodzaju pasierbów. Kiedy ci chłopcy chcieli zacząć żyć swoim własnym życiem, zamiast pozostawać na jego utrzymaniu – a mówimy o ogromnych pieniądzach, pięknych domach i luksusowych samochodach, które od niego otrzymywali – nie pozwalał im na to. Był jak zamożny starzec, który uzależnia od siebie młodą kobietę, a gdy tylko ona próbuje zyskać trochę przestrzeni i samodzielności, on reaguje gniewem. To tak naprawdę nie jest uczucie, tylko zależność. […] Ze mną próbował postępować w ten sam sposób. Dawać prezenty, załatwić pracę, uzależnić od siebie. Ale ja stanąłem na własnych nogach. Nie potrzebowałem go.

Kiedy w 2014 roku Lele Mora – już z łatką stręczyciela, zrujnowany finansowo, mający za sobą pobyt w więzieniu i nieudaną próbę samobójczą – zarabiał na życie handlując używanymi ciuchami na jednym z mediolańskich bazarów, Corona nie wyciągnął w jego stronę pomocnej dłoni. Wręcz przeciwnie, zdawał się pogardzać dawnym opiekunem. – Lele? Nigdy go nie podziwiałem! To prawda, był magikiem w swoim fachu dzięki pewnym talentom w zakresie kreowania wizerunku, ale gdyby potrafił działać w sposób strukturalny, jak przedsiębiorca, mógłby naprawdę stać się najważniejszym człowiekiem we Włoszech. Jego macki w pewnym momencie rzeczywiście sięgały wszędzie – przyznał Corona na łamach „Oggi”. – Brakowało mu predyspozycji intelektualnych i smykałki do biznesu.

To nie on dał mi nagłówki największych gazet i portali. Ja mu je dawałem – dodał Fabrizio. Mora ripostował: – Sprzedawane przez niego zdjęcia trafiały na okładki dzięki moim znajomościom z wydawcami i moim sugestiom co do tematów. Corona jest przedsiębiorczym chłopcem, ale to zwykły akwizytor. 

Fabrizio Corona w 2007 roku

I tutaj docieramy do kluczowej konkluzji, która płynie z całej tej – nieco melodramatycznej, przyznać trzeba – historii. Fabrizio Corona do świata paparazzich wkroczył wyłącznie dla pieniędzy, a głodne kawałki o „postmodernistycznym Robin Hoodzie” to już klasyczne dorabianie sobie legendy po latach.

Charakteryzowała go niepohamowana pazerność. Pragnął więcej, więcej i jeszcze więcej szmalu. Nieważne czyim kosztem.

Włochowi nie przyświecały żadne wyższe cele – był gotowy manipulować, kłamać, zdradzać i szantażować, byle tylko stan jego konta w banku systematycznie pęczniał. – Fabrizio to syn znanego redaktora, lecz sam nie wie o dziennikarstwie niczego – uważa Lele Mora. Jeszcze bardziej surowy w ocenie Corony jest dziennikarz Pino Corrias. – On jest fałszywy w każdym calu, nawet jego wygląd o tym świadczy. Corona przypomina karykaturę gangstera, ze swoimi pstrokatymi marynarkami, wielkimi sygnetami, wytatuowanym ciałem, wyeksponowaną muskulaturą, młodymi kobietami u boku i Bentleyem mającym 530 koni mechanicznych pod maską. W taki sposób nosi się człowiek produkujący sensacje dla gospodyń domowych, tematy do rozmów w salonach fryzjerskich i powody do zazdrości u nastolatek. Dorastał otoczony ludźmi mediów, może nawet przytłoczony ich towarzystwem. Czyżby to wtedy postanowił – na złość wszystkim – zatruć własną duszę i napawać się konsekwencjami swoich plugawych publikacji? Jego ojciec kochał prasę, był twórcą. Fabrizio to destruktor.

W podsłuchanej rozmowie z jedną ze swoich byłych partnerek Corona sam najlepiej podsumował własną działalność. – Tak, rujnuję ludziom życia. Jestem skurwysynem. I dziś nie mam już nawet poczucia winy – wyznał. Natomiast po latach kajał się w książce: „Mea culpa. Chcę, by mój syn był ze mnie dumny”: – Kiedy decydujesz się na życie lekkomyślne, zawsze w pędzie; kiedy zawsze chcesz mieć wszystko od razu; kiedy z łatwością spełniają się wszystkie twoje pragnienia, a twoim jedynym zmartwieniem jest mieć coraz więcej i więcej; kiedy jesteś odurzony adrenaliną i nie słuchasz już niczyich rad, bo zawsze stawiasz samego siebie ponad wszystko inne; kiedy decydujesz się poświęcić swoje prawdziwe uczucia dla zawodowych sukcesów; kiedy kochasz siebie zdecydowanie za bardzo, czujesz się wszechmocny i zamierzasz gnać dalej przed siebie niezależnie od okoliczności – upadniesz. Prędzej czy później czeka się klęska.

Pozorny upadek szantażysty

„Afera Vallettopoli stanowi – niestety – zbiór zachowań będących dziś częścią włoskiej kultury”

Aldo Grosso

„Król paparazzich” po raz pierwszy upadł 13 marca 2007 roku, gdy policjanci w kajdankach odprowadzili go do aresztu.

Miało to związek z tak zwaną aferą Vallettopoli. Jak ustalili prokuratorzy Henry John Woodcock oraz Frank Di Maio w trakcie wielomiesięcznego śledztwa, Fabrizio Corona i Lele Mora przez lata organizowali dla bohaterów włoskiego życia publicznego imprezy pełne alkoholu, narkotyków i seksu. Uczestnicy tego rodzaju zabaw nie mieli wszakże pojęcia, iż są z ukrycia fotografowani, a nawet filmowani. Modus operandi Corony było banalne – przykładnym z pozoru mężom pokazywał nagrania z ich figli z paniami do towarzystwa, politykom o nieposzlakowanej reputacji demonstrował zdjęcia, na których ich nosy powalane są białym proszkiem, a rzekomo profesjonalnie się prowadzącym sportowcom przedstawiał materiały świadczące dobitnie o ich wielkim zamiłowaniu do alkoholu. Ofiary szantażu stawały przed prostym wyborem – albo zapłacą „królowi paparazzich” za milczenie, albo to tabloidy zapłacą mu lada dzień za soczystą aferę. Tertium non datur.

Corona zgromadził przepastne archiwum rozmaitych kompromatów. Udało mu się „upolować” nawet Barbarę Berlusconi, gdy ta wytaczała się z jednego z klubów nocnych w stanie wskazującym, iż wypiła nie o jednego, lecz o pięć drinków za dużo. Według dziennikarzy „Corriere della Sera”, Silvio Berlusconi połapał się dopiero po wybuchu afery, dlaczego jego skacowana córka w panice błagała go pewnego poranka o dostarczenie jej jak najprędzej dwudziestu tysięcy euro.

Szef agencji Corona’s podczas przesłuchań sprawiał wrażenie przekonanego, że nie uczynił nic niewłaściwego. – Podam przykład. Przekonałem dziewczynę, która chciała pojawiać się w gazetach, żeby poszła do łóżka z popularnym facetem. Ten mężczyzna oczywiście nie wiedział, że podczas zaaranżowanego spotkania będzie fotografowany z tą panną. Tylko – co to właściwie zmienia? Najważniejsze jest to, co on zrobił. Zdjęcia są tu sprawą drugorzędną – tłumaczył paparazzo. Zapewniał również, że nigdy nie domagał się od szantażowanych gwiazd większych stawek niż te, jakie skłonni byliby mu zapłacić wydawcy brukowych gazet.

We własnym mniemaniu – postępował honorowo. Był, chciałoby się rzec, „uczciwym oszustem”, niczym Edward Sztyc w filmie „Vabank II”.

Francesco Totti

Śledczy nie mogli się nadziwić, jak wielu znaczącym postaciom świata mediów i polityki Corona przystawił do skroni lufę obiektywu. W toku dochodzenia na światło dzienne wydostały się brudne sekrety między innymi: rzecznika prasowego ministra spraw zagranicznych (urządzał orgie nawet w gmachu ministerstwa), jednego z czołowych polityków partii rządzącej (przyłapano go na negocjacjach z transseksualną prostytutką) czy księcia Vittorio Emanuele di Savoia (powiązana z nim grupa mafijna zarządzała systemem nielegalnych zakładów bukmacherskich, kasyn i agencji towarzyskich). Długo można też wyliczać popularne prezenterki – zwane: „veline”, co można przetłumaczyć jako: „ozdobniki” – których telewizyjne kariery nabrały rozpędu dzięki znajomości, czy raczej współpracy z Coroną i Morą.

Wszyscy wiedzieli, na czym polega ten proceder – przyznała modelka Fernanda Lessa w wywiadzie dla „Vanity Fair”. – Corona także i mnie próbował szantażować. Zadzwonił i żądał pieniędzy, by nie publikować moich „kompromitujących” zdjęć z imprezy. Powiedziałam, że rozmowa jest nagrywana, a za szantaż grozi kara więzienia. Nigdy więcej się nie odezwał.  […] Kiedy go aresztowano, uczciłam to łykiem szampana. Ja zarabiam pieniądze pracując, a nie – jak wiele osób – prostytuując się, a potem udając wspaniałych przed światem. A że w jednej z podsłuchanych przez policję rozmów pytam Coronę o narkotyki? Przecież nie jestem święta, mam swoje doświadczenia. Sex, drugs and rock’n’roll. Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto ani razu ostro nie imprezował. Nigdy mnie nie aresztowano, nigdy nie przedawkowałam. Zresztą – z tego co widzę, to ze swoimi doświadczeniami mam spore szanse na karierę w polityce.

Naturalnie w aferze nie mogło zabraknąć wątków piłkarskich.

Prokuratorzy odkryli, że Corona usiłował przyprzeć do muru największe gwiazdy calcio, między innymi Adriano, Francesco Tottiego, Alberto Gilardino, Davida Trezegueta czy Francesco Coco. Na ogół kontaktował się z agentami zawodników, członkami ich rodzin, a nawet przedstawicielami klubów. W przypadku Tottiego chodziło o 50 tysięcy euro za zablokowanie publikacji wywiadu z Flavią Vento, w którym kobieta miała ujawnić szczegóły swojego romansu z gwiazdorem Romy… w przeddzień jego ślubu. Z kolei Gilardino został przyłapany przez paparazzich na uczestnictwie w suto zakrapianej imprezie.
Byłem młodym piłkarzem i nie chciałem, by moja reputacja została zszargana. Zależało mi na pozytywnym przekazie wokół mojej osoby. Corona powiedział, że muszę mu zapłacić sześć tysięcy euro, by odebrać zdjęcia. Zgodziłem się. Nie pamiętam już, komu przekazałem pieniądze – albo samemu Coronie, albo fotografowi z jego agencji.

David Trezeguet – gdy strzał z woleja jest łatwiejszy niż z rzutu karnego

Jeśli zaś chodzi o Trezegueta, ludzie „króla paparazzich” sfotografowali go, gdy opuszczał dyskotekę u boku kobiety niebędącej jego małżonką. Cena za milczenie, jaką Corona ustalił w rozmowach z otoczeniem Francuza, wynosiła 25 tysięcy euro. Na tej próbie szantażu Fabrizio przejechał się zdecydowanie najmocniej, została ona bowiem drobiazgowo udokumentowana przez prokuratorów. Tylko za tę jedną sprawę skazano finalnie Włocha na pięć lat więzienia. – Zrobiliśmy w Corona’s w sumie 85 tysięcy zdjęć, z czego tylko osiem zostało wycofanych z publikacji w mediach. Gilardino zapłacił mi za swoje fotografie sześć tysięcy euro, a od tabloidów otrzymałbym za nie co najmniej 40 tysięcy. Poszedłem mu na rękę! Zdjęcia Trezegueta kosztowały mnie pięć lat więzienia. Były warte co najmniej 70 baniek, ale sprzedałem mu je za 20 tysięcy. Zresztą – co to niby za szantaż, skoro to nie ja dzwoniłem do nich, tylko oni do mnie? Trezeguet też sam wydzwaniał, zdobył numer od Giuliano Giannicheddy. Błagał o pokazanie mu zdjęć, jakie na niego mam – żalił się Fabrizio w programie „Belve”.

David Trezeguet

Corona próbował umykać przez wywiadem sprawiedliwości, lecz koniec końców skapitulował. Gdy wystawiono za nim europejski nakaz aresztowania, dobrowolnie oddał się w ręce mundurowych. W 2015 roku włoski Sąd Najwyższy podsumował wszystkie jego występki na przeszło 13 lat pozbawienia wolności.

„Król paparazzich” nieustannie plątał się w swoich opowieściach – czasami kajał się i przepraszał wszystkich, których skrzywdził, by zaraz potem zapewniać, iż jest ofiarą zwyrodniałego systemu i zakneblowanym przez skorumpowaną władzę trybunem ludowym. Ogłoszenie wyroku za szantażowanie Trezegueta obfitowało też w akcenty komediowe. Sędzia w pierwszej kolejności oczyścił bowiem Coronę z zarzutów w innej sprawie. Włoch tak się tym podekscytował, że… parokrotnie trzasnął pięścią stół w geście euforii i – pomrukując triumfalnie – ruszył do wyjścia z sali sądowej, zupełnie zapominając, że uniewinnienie nie objęło bynajmniej wszystkich oskarżeń. Gdy Fabrizio demonstracyjnie wyglądał przez okno w kierunku niebios, dziękując opatrzności za wyciągnięcie go z opałów, dopadli do niego prawnicy. Od nich dowiedział się, że za wcześnie na świętowanie. – Źle to wszystko zrozumiałem. Usłyszałem to magiczne słowo – „uniewinnienie” – i wszystko inne straciło na znaczeniu. Myślałem, że sprawiedliwość jednak istnieje, ale niestety – żyjemy w skurwiałym kraju. Jest mi wstyd, że jestem Włochem – skwitował.

Również Aldo Grasso, publicysta „Corriere della Sera”, obserwował cały ten spektakl z poczuciem głębokiego zawstydzenia, choć z zupełnie innych przyczyn. – Afera Vallettopoli stanowi – niestety – zbiór zachowań będących dziś częścią włoskiej kultury – ocenił. – Nie ma drugiego państwa, w którym telewizja odgrywałaby tak istotną rolę w życiu społecznym. We Włoszech wszystko – dosłownie: wszystko – musi trafić do telewizji. Jesteśmy w niej uwięzieni, jej się już nie da wyłączyć. W podobne tony uderzał aktor Raoul Bova w wypowiedzi dla „New York Times”: – Jest mi po prostu wstyd. Jako naród, staliśmy się pośmiewiskiem.

Niezatapialny skandalista

„Jestem jak Tony Montana, mam na tym świecie tylko dwie rzeczy: moje jaja i moje słowo”

Fabrizio Corona

Zastanawiacie się pewnie teraz, jak to właściwie możliwe, że w 2023 roku Fabrizio Corona wciąż potrafi dostarczać mediom kolejne gorące tematy do dyskusji. Mówimy przecież o człowieku doszczętnie skompromitowanym i pozbawionym resztek wiarygodności, od lat przebywającym albo w więzieniu, albo w szpitalu psychiatrycznym (zdiagnozowano u niego zaburzenie osobowości typu borderline z tendencjami depresyjnymi oraz narcystycznymi), albo – w najlepszym przypadku – w areszcie domowym. Taki gość teoretycznie powinien zostać raz na zawsze wycięty z życia publicznego niczym, usunięty jak szkodnik. Ale stałoby to przecież w całkowitej sprzeczności z cytowanymi przed momentem przemyśleniami Aldo Grasso, prawda? Skoro w Italii WSZYSTKO musi trafić do telewizji i na pierwsze strony brukowców czy plotkarskich portali, to trudno sobie wyobrazić, by upadły paparazzo miał stanowić w tym względzie wyjątek.

Wręcz przeciwnie – fakt, że latami szantażował on celebrytów, ostatecznie uczynił celebrytę… z samego Corony.

Po wybuchu afery Vallettopoli popularność włoskiego skandalisty wystrzeliła ku górze. Fabrizio pisał zatem kolejne książki, głównie autobiografie, występował w rozmaitych reality show, pojawiał się na planach filmowych, promował marki odzieży i zegarków, a nawet prężył się na wybiegach jako model. Wdawał się też rzecz jasna w kolejne głośne romanse i przeżywał bolesne rozstania, o których następnie opowiadał z wszelkimi detalami. Ekscentryczny milioner Maurizio Mian zaangażował go także przy produkcji telewizyjnego show „I Magnifici Cinque” („Piątka wspaniałych”). W branży muzycznej dawnego „króla paparazzich” również nie mogło zabraknąć – często współpracował z raperem Keliefem, z którym stworzył między innymi utwór: „Corona non perdona” („Corona nie wybacza”).

Wisienką na torcie miał być występ Corony w remake’u filmu „Człowiek z blizną”, lecz produkcji nie udało się ukończyć, a sam Fabrizio został szybko usunięty z obsady. – Nie pojawiał się na planie, wysyłał ciągle zwolnienia lekarskie. To kwestia szacunku dla pozostałych uczestników projektu. A raczej – braku szacunku. Zapłaciłem mu z góry, otrzymał olbrzymi kontrakt. Powinien mi zwrócić te pieniądze, ale nie będę się z nim o to szarpał – mnie w życiu nie chodzi tylko o pieniądze, tak jak jemu. To niepoważny człowiek. Podczas zdjęć wchodził na plan z telefonem komórkowym… – żalił się producent Massimo Emilio Gobbi.

Jak na ironię, Corona uwielbia posługiwać się skrajnie do siebie niepasującym cytatem z Tony’ego Montany: – Mam na tym świecie tylko dwie rzeczy: moje jaja i moje słowo. Głosy oburzenia, dotyczące jego nieustannej obecności w mediach, Włoch kwituje natomiast tak: – My, dziennikarze, jesteśmy wszyscy tacy sami. Bez przerwy polujemy na tematy. Wykonujemy dokładnie tę samą pracę, ale wygrywa ten, który jest najszybszy. A cel uświęca środki.

„Il re dei paparazzi” ani myśli zatem, by usunąć się w cień.

Ba, jego gwiazda od dawna nie świeciła tak jasno.

Strzały w dziesiątkę

„Uzależnienie od hazardu rozprzestrzeniło się we Włoszech jak pożar”

Fabrizio Corona

I tu wracamy wreszcie do wątku afery bukmacherskiej, który tak mocno frapuje dziś miłośników włoskiego futbolu, a także fanów reprezentacji Polski. Trzeba wam przede wszystkim wiedzieć, że – co do zasady – piłkarze z Serie A mogą grać u buka, dopóki korzystają z legalnych platform, no i rzecz jasna dopóki nie stawiają na zdarzenia związane z futbolem, co jest bezwzględnie zakazane. Reputacją wielkiego miłośnika gier hazardowych cieszył się na przykład Gianluigi Buffon – jeden z pokerowych serwisów uczynił go nawet swoim ambasadorem. Mało kto już zresztą o tym pamięta, lecz legendzie Juventusu realnie groziło przegapienie wyjazdu na mistrzostwa świata w 2006 roku właśnie z uwagi na wątpliwości krążące wokół obstawianych przez niego zakładów. Ostatecznie wymierzone w Buffona postępowanie zostało umorzone. – Już nigdy na nic nie obstawię, ale podkreślam, że nie łamałem prawa. Zawstydzono mnie tymi zarzutami – komentował Gigi.

Poważny problem pojawia się więc dopiero wtedy, gdy zawodnicy decydują się zanurkować w bukmacherską szarą strefę, a ta jest w Italii przeogromna i w dużej mierze kontrolowana przez mafię. Państwo ewidentnie nie radzi sobie ze zwalczaniem nielegalnych serwisów – gdy jeden zostanie zamknięty, w jego miejsce w ekspresowym tempie wyrastają trzy kolejne. No ale najcięższy grzech to oczywiście obstawianie meczów piłkarskich, zwłaszcza tych z własnym udziałem.

Właśnie tego rodzaju przypadki wziął na celownik Fabrizio Corona, wspierany przez swego sekretnego informatora.

Nicolo Fagioli

Zaczęło się od Nicolo Fagiolego, 22-letniego pomocnika Juventusu. – Wypisywanie do wszystkich dziewczyn na Instagramie jest dość powszechną praktyką wśród młodych piłkarzy, ale poważne uzależnienie od hazardu, zwłaszcza gdy mówimy o 20-latku, to już – delikatnie rzecz ujmując – alarmujący problem. […] Sprawa Fagiolego jest poważna, ponieważ on gra bez opamiętania od dawna i dziś ma potężne długi u niebezpiecznych ludzi z Serbii. To właśnie z tego powodu Massimiliano Allegri odsunął go na jakiś czas od składu, opinii publicznej przekazując fałszywe informacje o kontuzji zawodnika. Władze Juventusu wiedziały o problemach swojego piłkarza, a jednak nie poinformowały o tym odpowiednich służb. Są więc współwinne – grzmiał Corona w mediach społecznościowych. – Ta sprawa jest najbardziej dramatyczna ze wszystkich. Chłopak w sidłach hazardu znajdował się już w gimnazjum i liceum. On potrzebuje pomocy.

Po jakimś czasie wiodące włoskie media potwierdziły te ponure wieści. Według „La Repubblica”, Fagioli tylko w ciągu ostatnich miesięcy przepuścił przez nielegalne serwisy przeszło milion euro. Przyłapany pomocnik postanowił pójść na pełną współpracę z prokuraturą, dlatego otrzymał stosunkowo łagodny wyrok – 12 miesięcy zawieszenia, z czego pięć ostatnich może zostać zamienionych na karę alternatywną. A groziły mu bite trzy lata banicji. – Chcę przeprosić kibiców Juventusu i wszystkich fanów futbolu, ale najpierw muszę wyjaśnić pewne sprawy. W mediach pojawia się mnóstwo kłamstw – zapowiedział gracz „Starej Damy”.

Później Corona wskazał palcem w stronę Sandro Tonalego, do niedawna zawodnika Milanu, który w lipcu związał się z Newcastle United. – Uzależnienie od hazardu rozprzestrzeniło się we Włoszech jak pożar – ubolewa były paparazzo. – Tonali był kapitanem Milanu, symbolem reprezentacji. Większość piłkarzy traktuje futbol jak zawód, ale on naprawdę grał dla zespołu. I nawet jego nie ominęła ta głupota czy też choroba. […] Myślę, że ten problem dotyczy około 40% zawodników w Serie A. Wiedzą o tym kluby, wiedzą również agenci tych piłkarzy. Niektórzy managerowie pożyczają graczom pieniądze na nielegalny hazard.

Tonali również jest gotowy do stuprocentowej współpracy z federacją i prokuraturą. Potwierdził, iż boryka się z uzależnieniem i planuje poddać się leczeniu. Inną taktykę obrał zaś Nicolo Zaniolo, którego Corona ulokował na trzecim wierzchołku tego bukmacherskiego trójkąta. 15-krotny reprezentant Włoch zarzeka się, iż grywa jedynie od czasu do czasu przez Internet w blackjacka, a jeśli zdarzało mu się korzystać z nielegalnych witryn, to tylko nieświadomie.

Nicolo Zaniolo

Tymczasem Corona wytoczył przeciwko Zaniolo naprawdę ciężkie działa. Stwierdził, że 24-latek za czasów gry w Romie postawił duże pieniądze na występ własnego zespołu w Coppa Italia. – Jego agent pożyczał mu forsę na uregulowanie długów – mówi Corona. – Nie mam nic przeciwko temu chłopakowi, ale Tonali i Fagioli potrafili się przyznać, a on idzie w zaparte. Uważa najwyraźniej, że jest ponad prawem. Nie rozumie chyba, że nie wystarczy przekazać pieniędzy trzeciej osobie, żeby ta obstawiała w jego imieniu nielegalne zakłady, by uciec przed odpowiedzialnością. Prokuratura może to wszystko udowodnić.

Tą „trzecią osobą” ma być rzekomo Antonio Esposito – niespełniony talent, były piłkarz między innymi Interu Mediolan, a prywatnie – kumpel Zaniolo. Według Corony, to właśnie Esposito, od dawna znajdujący się na peryferiach wielkiej piłki, obracał u nielegalnych bukmacherów pieniędzmi reprezentanta Włoch. Kiedy przegrał 200 tysięcy euro, matka Zaniolo kazała mu zostawić jej syna w spokoju. Niedługo potem Esposito został ponoć pobity przez nieznanych sprawców.

Medialny cyrk

Zostałem ocenzurowany! Przepraszam was wszystkich…

Fabrizio Corona

Robi się mrocznie. Najwyższa zatem pora, by rozwinąć także polski wątek całej sprawy.

Czwartym piłkarzem wymienionym przez Fabrizio Coronę z imienia i nazwiska okazał się Nicola Zalewski, 12-krotny reprezentant naszego kraju. „Król paparazzich” przekonuje, że otrzymał od mamy 21-latka masę błagalnych SMS-ów w sprawie jej syna, lecz dowody na uwikłanie Polaka w bukmacherski skandal są na tyle mocne, iż Corona nie ma zamiaru wyciszać tego wątku. Aczkolwiek wydaje się wielce prawdopodobne, że akurat w tym przypadku zarzuty są całkowicie przestrzelone. Z ukrycia wynurzył się bowiem… informator Corony, twierdząc za pośrednictwem popularnego w Italii podcastu Cerbero, że w temacie Zalewskiego zwyczajnie nakłamał. – Nie znam Zalewskiego, ale za 20 tysięcy euro zmyśliłem jego udział w aferze bukmacherskiej. Informacja ta nie jest prawdziwa, nie mam na nią żadnych dowodów. Wiem, że zachowałem się niemoralnie. Wysłałem mu już przeprosiny w wiadomości prywatnej.

Temat zamknięty? Cóż, niekoniecznie, ponieważ możemy się spodziewać, że przez włoskie media przewinie się wkrótce cała seria szokujących wyznań „sekretnych informatorów”, w rzeczywistości będących po prostu osobami chcącymi przeżyć swoje pięć minut w show-biznesie. Na przykład portal „Il secolo XIX” opublikował rozmowę z niejakim Maurizio Petrą, 55-letnim neapolitańczykiem, który przedstawił się jako wujek wspomnianego Antonio Esposito. – Przyznaję, jestem źródłem Fabrizio Corony. Opowiedziałem mu tylko o faktach, które można zweryfikować. Chciałem pomóc mojemu siostrzeńcowi.

Pojawiło się też podejrzenie, że tajemniczy kretem jest wujek Davide Santona, byłego zawodnika Romy i Interu Mediolan. – Nic nie wiem o tych zakładach. Cała ta sytuacja sprawia, że chce mi się rzygać. Mój wujek nie jest żadnym informatorem – hoduje małże – oburzył się Santon.

Nicola Zalewski

Wprawdzie Corona zapowiadał, że definitywnie wyjaśni całą aferę podczas występu w programie „Avanti Popolo”, jednak w praktyce Włoch – jak się w sumie można było spodziewać – wykorzystał godzinę spędzoną wczoraj na antenie stacji Rai 3 do dość ordynarnej autopromocji. Nie ujawnił właściwie żadnych nowych faktów czy nazwisk, wywołując wściekłość widzów. Po pierwsze zniesmaczonych faktem, że ktoś taki jak Corona w ogóle został wpuszczony do studia telewizji publicznej. Po drugie oburzonych, że paparazzo za swój występ w „Avanti Popolo” otrzymał ponoć kilkadziesiąt tysięcy euro wynagrodzenia. A dodatkowo załamanych, że gospodyni programu – Nunzia De Girolamo – była kompletnie nieprzygotowana do rozmowy i nie rozliczyła gościa z żadnej z jego buńczucznych deklaracji:

  • „W Rai 3 wymienię 50 osób ze świata futbolu, które są uwikłane w tę aferę”
  • „Upadną kariery piłkarzy, sędziów, trenerów, a nawet niektórych prezesów”
  • „Juventus może się szykować na kolejny spadek do Serie B”

Stacja Rai zhańbiła się zaproszeniem do programu Corony, a ten nie tylko nie przyciągnął publiczności, ale wręcz ją odstraszył. Najnowszy odcinek „Avanti Popolo” oglądało zaledwie 740 tysięcy widzów, a to daje 4,3% udziału w rynku. Rozczarowujący rezultat – zauważył dziennikarz Roberto Pontillo.

Co jednak najistotniejsze z naszej perspektywy, Corona nie wycofuje się z oskarżeń pod adresem Zalewskiego. – On umawia się z córką mojej bliskiej przyjaciółki, osoby bardzo znanej w rzymskim środowisku. Znam osoby z tego kręgu, które są z kolei powiązane z innym kręgiem – jądrem całej sprawy. I wiem, że Zalewski uprawia hazard od lat. Mam na to niezbite dowody – on gra ciągle, ciągle i ciągle. Jest regularnie fotografowany z grupą ludzi, których nazwisk nie będę wymieniać, bo na razie nie chcę wchodzić w kolejną fazę tej sprawy. Ale Zalewski to najlepszy przyjaciel Stephana El Shaarawy’ego, dobry kumpel Nicolo Zaniolo. Jest zaprzyjaźniony z całą tą grupą, gdzie wszyscy grają. […] Informator teraz wszystkiemu zaprzecza, ale istnieją obiektywne dowody.

Ludzie Zalewskiego chcą mnie pozwać? Nigdy tego nie zrobią, jestem tego pewny – dodał Corona.

***

Medialny cyrk tak naprawdę dopiero się zaczął. Po programie „Avanti Popolo” Corona stwierdził w swoim stylu, że został brutalnie ocenzurowany i nie pozwolono mu ujawnić całej prawdy o ludziach umoczonych w bukmacherski skandal. Kolejni z oskarżonych przez niego zawodników to Sardar Azmun i Stephan El Shaarawy z Romy, Federico Gatti z Juventusu oraz Nicolo Casale z Lazio. Można jednak stawiać dolary przeciwko orzechom, że to nie koniec widowiska. Corona nie ma bowiem żadnego interesu w tym, by zamknąć temat jedną, obszerną publikacją. Sprawa jest bardzo prosta – im dłużej uwaga mediów i opinii publicznej będzie skupiała się na nim, tym lepszą promocję otrzyma nowo powstały portal „Dillinger News”. Patron witryny, John Dillinger, w czasie wielkiego kryzysu w Stanach Zjednoczonych zasłynął serią napadów na banki, natomiast Corona wyłudza od swoich odbiorców kliknięcia. I okrada ich z czasu.

Oczywiście w zbieg okoliczności nikt nie wierzy, ale Fabrizio Corona nie musi się przecież przejmować kwestią wiarygodności. Nie może utracić czegoś, czego i tak nie ma.

CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:

fot. NewsPix.pl / WikiMedia / „Corriere della Sera”

Za cel obrał sobie sportretowanie wszystkich kultowych zawodników przełomu XX i XXI wieku i z każdym tygodniem jest coraz bliżej wykonania tej monumentalnej misji. Jego twórczość przypadnie do gustu szczególnie tym, którzy preferują obszerniejsze, kompleksowe lektury i nie odstraszają ich liczne dygresje. Wiele materiałów poświęconych angielskiemu i włoskiemu futbolowi, kilka gigantycznych rankingów, a okazjonalnie także opowieści ze świata NBA. Najchętniej snuje te opowiastki, w ramach których wątki czysto sportowe nieustannie plączą się z rozważaniami na temat historii czy rozmaitych kwestii społeczno-politycznych.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

JAROSŁAW MROCZEK I JAROSŁAW KRÓLEWSKI U NAS W STUDIU PRZED PUCHAREM POLSKI!

Paweł Paczul
0
JAROSŁAW MROCZEK I JAROSŁAW KRÓLEWSKI U NAS W STUDIU PRZED PUCHAREM POLSKI!

Piłka nożna

Komentarze

11 komentarzy

Loading...