Reklama

Ruina i dzieło sztuki. Fiorentina – więzień Stadio Artemio Franchi [REPORTAŻ]

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

20 kwietnia 2023, 13:50 • 12 min czytania 19 komentarzy

Ruina – krzyczą jedni. Zabytek – odpowiadają drudzy. Dom – twierdzi kolejna grupa. Stadio Artemio Franchi we Florencji można opisać każdym z tych słów. Pamięta przedwojenny mundial. Gościł artystów i rugbystów. Przeżył nawet wizytę UFO. Jest symbolem i pomnikiem, wrzodem na tyłku i kością niezgody. Odwiedziliśmy Toskanię, żeby opowiedzieć historię miejsca, w którym czas się zatrzymał. W dobrym i złym tego słowa znaczeniu.

Ruina i dzieło sztuki. Fiorentina – więzień Stadio Artemio Franchi [REPORTAŻ]

Materiały promocyjne UEFA. Osiem stadionów ośmiu ćwierćfinalistów Ligi Konferencji prezentuje się czytelnikom. Londyński obiekt olimpijski robi wrażenie. Arena w Alkmaar na sam widok pachnie nowością. Bazylea może i nie zachwyca, ale oferuje nocleg w hotelu tuż przy trybunie. W końcu Florencja.

– Jeśli nie umiesz rozpoznać na tym zdjęciu włoskiego stadionu, jesteś idiotą – prześmiewczy komentarz oferuje przyśpieszony test na inteligencję.

Jego autor ma rację. Stadion Fiorentiny to bryła betonu. Stadion Fiorentiny to krzesełka pod gołym niebem. Stadion Fiorentiny to 75-metrowy słup, symbol faszystowskiej propagandy, ziejący znad głów kibiców. Stadion Fiorentiny to…

– Najgorsza rzecz, jaką kiedykolwiek wymyślono – grzmiał Rocco Commisso w “Financial Times”, gdy próbował wytłumaczyć światu, dlaczego historia nie zarobi na chleb. A już na pewno nie na pensje gwiazd, które zaspokoją ambicje jego oraz kibiców.

Reklama

Fiorentina. Stadio Artemio Franchi – zabytek czy ruina?

Kanciarz, kombinator, self-made man. Tak przedstawiliśmy Rocco, amerykańsko-włoskiego biznesmena, człowieka sukcesu. Właściciela Fiorentiny. Commisso należy do wąskiego grona ludzi, którzy nigdy nie słyszeli o słowie “niemożliwe”. Włoch nadał sobie tytuł najbardziej zadłużonej osoby na świecie. Jego przedsięwzięcia uczyniły go zaś jedną z najbogatszych osób na planecie. Violę przejął tak szybko, że do listy naj- mógł dopisać jeszcze jedno wyróżnienie. Żadna sprzedaż nie poszła tak sprawnie.

“Wtedy zaczęły się kłopoty” – dopowiada narrator. W tym przypadku: dziennikarz “Financial Times”.

Kanciarz. Szalona historia wielkości Rocco Commisso

Commisso wylądował w Toskanii z prostym biznesplanem. Buduję wszystko od nowa: stadion, zaplecze, drużynę. Patrzył na Stadio Artemio Franchi i nie wyobrażał sobie nawet podstawienia nogi, a co dopiero rzucania kłód. Podobno sympatyzuje z Juventusem. Być może dlatego wiedział, że prywatny, funkcjonalny obiekt, to bardzo ważna składowa budżetu klubu piłkarskiego. To przekonanie mógł wynieść także z MLS, z którą flirtował, szukając dla siebie miejsca w amerykańskim sporcie. Nie rozumiał ligi bez spadkowiczów, wiedział jednak, na czym robi się biznes.

A może po prostu jest estetą? Może za jego pomysłem nie stały żadne wielkie idee, poza chęcią oglądania spotkań w komfortowych warunkach?

Reklama

Tak naprawdę nie ma to znaczenia. Zarówno z biznesowego punktu widzenia, jak i z powodów technicznych, dalszy sens istnienia Stadio Artemio Franchi w obecnym wydaniu, po prostu nie mógł się obronić. Amerykański sen ciężko jednak spełnić na włoskiej ziemi. Commisso twierdził, że kluczem do jego sukcesu była swoboda i wolność, jaką dała mu ziemia za Oceanem. Rocco szybko przekonał się, że w ojczyźnie nic nie przychodzi łatwo. A już szczególnie wielkie inwestycje.

Stadio Artemio Franchi. Ma swój urok, ma też milion lat

Rocco Commisso i marzenie o stadionie dla Florencji. Dlaczego to niemożliwe?

Rocco Commisso od pierwszego dnia miał jeden, główny cel. Zbudować nowy stadion. We Włoszech nie jest to jednak taka prosta sprawa. Wybudowanie czegokolwiek w naszym kraju rodzi wiele problemów – mówi Andrea Giannattasio, dziennikarz “Corriere dello Sport” zajmujący się Fiorentiną. – Stadion nie jest prywatnym obiektem Fiorentiny, należy do miasta, do Comune di Firenze. Jedynym podmiotem, który mógłby wyremontować czy wybudować stadion w miejscu obecnego, jest więc ratusz – dodaje.

Właściciel klubu nie mógłby po prostu wykupić stadionu i zająć się wszystkim samemu? – dopytuję.

Nie, nie, to niemożliwe. Jak pewnie widzisz, to stary stadion. Jako tak stary budynek podlega ochronie przez UNESCO. To dzieło sztuki.

Uśmiecham się.

Tak, wiem, jak to brzmi, gdy widzisz to, co tutaj zastałeś. Tak to jednak wygląda. W praktyce na stadionie nie możesz zrobić praktycznie nic. Są różne jego części, jak na przykład schody, które są zabytkiem i już. Nie wolno ich tknąć, dzieło sztuki – wyjaśnia Andrea.

Tymi korytarzami przemykał Gabriel Batistuta. A także wszyscy inny zawodnicy, którzy od lat 30. grali dla Fiorentiny

Jest takie pojęcie, betonoza. Odnosi się ono do nadmiernego wykorzystania betonu w przestrzeni publicznej. Jan Mencwel, autor książki na ten temat, stwierdził, że to choroba, która niszczy polskie miasta. Włochy, szczególnie te piłkarskie, cierpią na inne schorzenie. Ruinoza. W każdym zakątku Italii znajdziemy stadiony-potworki, obiekty odstraszające kibiców. Nawet Napoli, przyszły mistrz kraju, gra na arenie, której zakamarki można byłoby wykorzystać przy kręceniu “Gladiatora”. Kiedy jednak pojawia się iskierka nadziei na zmianę, urzędnicy, politycy i aktywiści podnoszą głowę.

We Włoszech nie da się niczego zbudować! Przychodzę do nich, rozmawiam i słyszę: stadion to zabytek, jest chroniony. Nie obchodzi ich, że ludzie mokną podczas meczów. Że nie mają cywilizowanej toalety. To problem mentalny, którego nie da się zwalczyć. Mam ogromne kłopoty, nie mogę dać Florencji pięknego obiektu, na jaki zasługuje – narzekał Commisso na Uniwersytecie w Kolumbii.

Tam ma swój stadion. Pomnik trwalszy niż ze spiżu. Został patronem obiektu akademickiego w uznaniu za swoje dokonania i zasługi. Tłumaczy, że pragnie tego samego w Toskanii. Ma pieniądze. Śmieje się, że i tak je straci, więc chce stworzyć coś, co przetrwa sto, a może i dwieście lat. Rzuca danymi jakby strzelał z broni automatycznej. Juventus – 400 milionów przychodów. Fiorentina – 84 miliony przychodów. Toskania – 15 milionów turystów, tylko w jej stolicy.

Żeby konkurować z dwudziestoma najlepszymi klubami w Europie, musimy osiągnąć przychody na ich poziomie. Jak to zrobić? Zbudujmy stadion! Sprawny, że każdy, kto odwiedzi Florencję, będzie chciał go zobaczyć.

Czyli na przykład ci panowie

„Stadio Artemio Franchi trzeba zrównać z ziemią. To nie Koloseum”

Rocco oburza się, że “La Gazzetta dello Sport” porównała go do mafijnych postaci rodem z dzieł Mario Puzo, z filmów Martina Scorsese. Jednocześnie atakuje, gryzie i warczy na wszystkich, którzy przykładają rękę do ruinozy. Wytyka, że niektóre kluby łamią zasady i nic im za to nie grozi. Stwierdza, że nigdy nie spotkał tak absurdalnej biurokracji, jak włoska.

Pieprzyć ich. Pieprzyć, jeśli nie rozumieją, że jestem innym zwierzęciem niż oni i że trzeba to uszanować – opowiada w “Financial Times”.

Commisso cieszy tylko jedno – że ma fanów po swojej stronie. Przynajmniej w kwestii stadionu. Wie jednak, że jedzie po bandzie, co nie zawsze pomaga. “Viola Nation” napisała elaborat o tym, jak istotnym obiektem jest Stadio Artemio Franchi. Wzniosły, pełen sentymentalnych argumentów, jak ten o unoszącym się nad boiskiem duchem Gabriela Batistuty, który biegnie do chorągiewki, świętując bramkę. Dziennikarze portalu wściekli się na przesadzone uszczypliwości właściciela.

Historia? Jaka historia? Co jest tą wielką historią, dwa mistrzostwa przez dziewięćdziesiąt lat? – obśmiewał odwoływanie się do przeszłości.

Fiorentina nie ma wielkiej historii? Te ściany mówią co innego

“Viola Nation” zabrała się więc za wyliczanie tego, co widziały ściany tego stadionu. A widziały wiele. Pokazy calcio storico, florenckiej odmiany futbolu, rzekomo pierwszej na świecie (złośliwy zapyta, czy aby na pewno były to inscenizacje, bo obiekt wygląda, jakby setki lat temu łupano tu w tę brutalną grę). Wizytę UFO, które w 1954 roku przerwało mecz z Pistoiese.

Pamiętam wszystko od A do Z. Przeleciało nad nami coś, co wyglądało jak jajko. Poruszało się bardzo powoli, wszyscy patrzyli w niebo, a z niego spadały na nas srebrne nici, niby włosy. Nigdy czegoś takiego nie widziałem – opowiadał “BBC” Ardico Magnini, piłkarz i naoczny świadek tamtych wydarzeń. O wizycie obcej cywilizacji trąbiły gazety, wspomniane srebrne nici badały laboratoria. Nic nie ustalono. Legendzie Artemio Franchi sprzyja więc wersja, która utrzymuje, że nawet kosmici przylecieli podziwiać stadion we Florencji.

Florenccy działacze. Czy rzucili się na mnie, gdy zacząłem krzyczeć po włosku „zabytek”? Być może

Biznesmen pozostaje niewzruszony. Wylicza miliony, które pochłania pokrywanie strat i zauważa, że przecież stadion nie jest jedynym zabytkiem na świecie, a wiele z nich jest regularnie odnawianych. Tymczasem obiekt we Florencji kruszy się, sypie, podczas gdy ostatni większy remont przeprowadzono tak dawno temu, że płacono za niego jeszcze w lirach. Walucie, która od dwóch dekad jest wycofana z obiegu.

Chcę zniszczyć Artemio Franchi, zrównać je z ziemią. Nie żartuję, nie myślcie, że się nabijam. To nie jest żaden zabytek. Nie zamierzam zburzyć Koloseum ani Palazzo Vecchio. Trzeba się tego pozbyć – tłumaczy na antenie “Rai”. A fani, choć faktycznie czują, że Rocco ma rację, zaczynają się irytować.

Owszem, ruina. Wiemy. Ale nie przystoi mówić o historii klubu w taki sposób.

Kibice Fiorentiny chcą nowego stadionu. Ale tylko tam, gdzie stoi stary

Na rogu uliczki sąsiadującej ze stadionem jest stara knajpa. Kanapkarnia, jeśli tłumaczyć jej założenie z włoskiego na polski. Pięćdziesiąt lat w biznesie, Batistuta nie w formie ducha świętującego bramkę, ale na zdjęciu, zaraz po wszamaniu tutejszego panino. Fioletowa koszulka z nazwiskiem “Scheggi” zdradza personalia właścicieli przybytku. Pani za ladą reprezentuje trzecie pokolenie słynnej familii i snuje opowieść o dziadku, tacie, kuzynach i przede wszystkim – miłości do Fiorentiny.

Moją uwagę przykuwa hasło na drzwiach lokalu. “Ratujmy Franchi”. Ocalmy stadion. Czyżby jednak Commisso przesadzał, mówiąc o poparciu kibiców dla swoich planów?

To zależy – odpowiada rozmówczyni, podając mi panino z prosciutto crudo i pomidorami. – Wszyscy widzimy, jak wygląda obecny stadion. Chcemy nowego, ale jest jeden warunek.

Kanapka w takim klimacie smakuje dwa razy lepiej

Jaki? – dopytuję, śledząc pilnie proporczyki, autografy i wszelkie inne pamiątki zgromadzone na przestrzeni lat.

Musi stać w tym samym miejscu, co obecny. Nie ma naszej zgody na zmianę lokalizacji – odpowiada stanowczo.

Myśli biznesowo. Co weekend, co mecz, jej lokal odwiedzają setki, może nawet tysiące kibiców. To dla nich istotne miejsce, a dla rodziny – główne źródło zarobku. Bez Stadio Artemio Franchi nie będzie fanów. Bez fanów nie będzie klientów. Ale myśli też sentymentalnie. Uznaje, że historia to niekoniecznie obdarte ściany i wyblakłe od słońca krzesełka bez dachu. Historia to konkretny adres, szczególne miejsce na mapie.

Rodzina ma swoją miejscówkę do oglądania meczów. I to nawet nie na stadionie!

Rocco Commisso główkując nad tym, jak rozwiązać kwestię budowy nowego stadionu, myślał już o wszystkim. Oferował 300 milionów na sfinansowanie budowy. Negocjował z miastem, zapewniając, że gmina nie straci pieniędzy, które spływają do jej kasy przy obecnym układzie właścicielskim obiektu. Spotkał się z prezydentem i premierem kraju, ale pomocy szukał nie tylko u ludzi. Rozwiązaniem mogła być również wyprowadzka na drugi koniec miasta, gdzie UNESCO i konserwatorzy zabytków nie mieliby nic do gadania. Stadion w Campi Bisenzo miałby jednak poważny problem.

Brak poparcia kibiców, czyli osób, które miałyby go wypełniać.

Kibice są związani z tym stadionem historycznie. To tutaj klub zaczynał grać, dlatego to tak istotne miejsce – mówi Andrea Giannattasio.

Pat, młot i kowadło, sytuacja bez wyjścia.

„Grajcie swoje i będzie dobrze”. Lech we Florencji chce być odważny

Viola Park. Fiorentina i najnowocześniejsze centrum treningowe we Włoszech

Commisso miał już dość. Groził jednak pięścią – nie myślcie sobie, że zrezygnuję. Nie chcecie stadionu? Zbuduję chociaż centrum treningowe. Tak narodził się pomysł “Viola Park”, ośrodka rewolucyjnego, miejsca o standardzie godnym pozazdroszczenia. Biznesmen postanowił działać z rozmachem i wielką pompą. Zapowiedział, że skoro to pierwszy obiekt, który faktycznie będzie należał do klubu; który będzie jego własnością i wartością, trzeba się postarać.

Nasze centrum treningowe będzie najlepsze, najnowocześniejsze we Włoszech. 55 hektarów, niesamowite. Trzynaście boisk, wszystko dla pierwszej drużyny, zespołu kobiet, akademii – ożywia się mój rozmówca, gdy zagaduję go o będącą na ukończeniu inwestycję.

W głosie Andrei czuć dumę. Tak samo puszy się Rocco, gdy tylko ktoś zaczepia go w temacie “Viola Park”. Na wycieczkę po nim zaprasza wybrane, zaprzyjaźnione redakcje. Pozwala filmować, pstrykać zdjęcia, oczekuje pochlebstw, na które jak najbardziej zasługuje. Ośrodek odwiedzi nawet delegacja Lecha Poznań. Ukłon w stronę polskiego klubu, ale też okazja do pochwalenia się świetnym pomysłem.

Jestem urodzony we Florencji, moim jedynym wspomnieniem związanym z obiektami Fiorentiny to ten stadion. Stary, biedny. Sama myśl o tym, że nasz klub może mieć nowoczesny, piękny dom, jest dla mnie jak świeże powietrze. Aż chce się oddychać! – zachwyca się dziennikarz “Corriere dello Sport” i zachęca mnie do wycieczki na teren budowy.

Próbowałem. Niemożliwe. Tylko na specjalne zaproszenie szefa całego przedsięwzięcia. Łatwiej będzie, kiedy ekipa Vincenzo Italiano zainauguruje treningi w nowym otoczeniu. Zostaję jednak zachęcony do wirtualnego spaceru, obejrzenia wizualizacji. Zawsze coś.

Będziemy mieli dwa małe stadiony. Zadaszone! – żartuje Andrea, nawiązując do tego, że w centrum treningowym kibice Fiorentiny będą mieli do dyspozycji więcej krzesełek pod dachem niż na Stadio Artemio Franchi. Ironia losu.

Stadio Artemio Franchi lata temu. W zasadzie wiele się nie zmieniło

Czy Florencja doczeka się stadionu na miarę ambicji Fiorentiny?

Być może nie o ironii, ale już o niezbyt śmiesznym żarcie, musiał pomyśleć Rocco Commisso, kiedy okazało się, że tworząc coś od podstaw nawet daleko od głównego stadionu, nie da się uciec od tych, którzy prześladowali go ciągłym ględzeniem o historii. “Viola Park” to innowacja nie tylko z powodu warunków treningowych. Znaczna część pomieszczeń ma być położona w podziemiach. Pomysł na to, żeby zaoszczędzić trochę przestrzeni. Nie budować molochów.

I co? I zabytek.

Kiedy budowlańcy zaczęli kopać, wpadli na ruiny. Pozostałości po Imperium Rzymskim. Regulacje i prawo zakłada, że takie obiekty są objęte ochroną – informowały media.

Commisso załamał ręce. Wydał kolejne dwadzieścia milionów euro, żeby uporać się z tym kłopotem. Łączny koszt inwestycji ostatecznie wzrósł do ponad stu milionów w europejskiej walucie.

W Ameryce też mamy mury i ściany – złościł się biznesmen, kolejny raz nawiązując do tego, że rzeczy, które są proste w USA, we Włoszech wymagają wyjątkowej gimnastyki.

Kanciarz z Bronksu nie pozwolił jednak na to, żeby i tym razem urzędasy zatrzymały jego marzenia. “Viola Park” będzie wizytówką Florencji.

Największym i najlepszym dokonaniem miasta od czasów Medyceuszy – dodaje.

A stadion? Cóż, lokalni politycy co jakiś czas wracają do tematu. Dario Nardella, burmistrz miasta, obiecał start renowacji w 2023 roku i ukończenie jej w ciągu, mniej więcej, dwudziestu czterech miesięcy.

Władze miejskie obecnie zbierają pieniądze na ten cel, próbują znaleźć oszczędności. Zwracają się o wsparcie do Unii Europejskiej – tłumaczy Andrea.

Kibice kręcą głowami. Nie wierzą, że się uda. A jeśli już, to wciąż nie będzie rewolucja na miarę tej planowanej przez Rocco Commisso. Ale, jak powiadają, lepszy rydz niż nic. W końcu najwyższy czas, żeby Fiorentina miała dom nawiązujący do ambitnych planów jej właściciela i zuchwałych marzeń jej kibiców, którzy trofea oglądają tak rzadko, jak Stadio Artemio Franchi ekipę remontową.

WIĘCEJ O FIORENTINIE:

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Liga Konferencji

Komentarze

19 komentarzy

Loading...