Reklama

Stadion obiecany [REPORTAŻ]

Jakub Białek

Autor:Jakub Białek

21 lutego 2024, 11:09 • 59 min czytania 55 komentarzy

„Priorytetem będzie dla mnie zadbanie o dobry stadion dla Ruchu”, obiecuje prezydent Andrzej Kotala przed wyborami w 2010 roku. „Nie odstąpimy od przebudowy stadionu przy ulicy Cichej”, podtrzymuje w 2014. „Do końca tego roku rozpocznie się budowa”, deklaruje w 2018. Przed nadchodzącymi wyborami znów twierdzi, że ruszy z inwestycją i to niezależnie od tego, czy zostanie mu przyznane rządowe wsparcie, czy nie. Po czternastu latach od pierwszej obietnicy wciąż nie została wbita żadna łopata. Jak to możliwe, że chorzowianie nadal wierzą Andrzejowi Kotali? Ile wyborów można wygrać na jednej obietnicy? Oto reportaż o najdłużej trwającej walce o stadion w naszym kraju, cynicznej machinie wyborczej prezydenta Chorzowa i drobnym opóźnieniu, które trwa już czternasty rok.

Stadion obiecany [REPORTAŻ]

Na zbudowaniu stadionu możesz wygrać jedne wybory.

Na niebudowaniu pojedziesz całe lata.

Mam nadzieję, że po lekturze tego tekstu każdy z was będzie potrafił wydać werdykt: czy czternaście lat rządów Andrzeja Kotali to niefortunne pasmo nieszczęść czy jednak jeden wielki wyborczy spektakl wokół Ruchu Chorzów?

Każda kolejna kadencja 61-letniego polityka toczy się w identycznym rytmie. 

Reklama

Przed wyborami nagle pojawia się nadzieja na nowy stadion. Niedługo po wyborach ma zazwyczaj wydarzyć się coś w związku z wyczekiwaną budową.

Po wyborach następuje okres wyciszenia, przeczekania i pozorowania działań. Trwa około dwóch lat.

Mniej więcej w połowie kadencji wydarza się coś zupełnie niezależnego od prezydenta, czego konsekwencją jest konieczność odłożenia budowy w czasie.

Pod koniec kadencji znowu odżywa nadzieja. Kotala nareszcie doprowadzi sprawy do końca, jeśli tylko dalej będzie miał władzę.

Nie zastanawiaj się.

Głosuj.

Reklama

RUCH CHORZÓW. 14 LAT OBIECYWANIA BUDOWY STADIONU

Nikt do końca nie wie, czy Kotala chce wybudować ten stadion. Przez tyle lat mu się to nie udało, więc może zależy mu na utrzymywaniu pozorów, bo te przez lata zapewniały mu polityczne sukcesy?

Kiedy ludzie chwalą prezydenta Chorzowa, to raczej nie za konkretne dokonania, a kunszt polityczny. Jest przebiegły, lubi manipulacje, zgrywa ofiarę, nie przyznaje się do błędów, prowadzi zakulisowe gierki, wie, jak rozdzielić premie i stołki, przewiduje ruchy…

Gospodarz Chorzowa – cynicznie? – wykorzystuje miejscowy klub do swojej kampanii.

2010? Hasło wyborcze: „Dobry ruch dla Chorzowa”.

2014? Hasło wyborcze: „Chorzów wprawia w ruch”.

2018? „eRka” na plakacie.

W 2024 roku głównym rywalem Andrzeja Kotali będzie Szymon Michałek, społecznik, znany głównie z zaciekłej walki o wybudowanie nowego obiektu przy Cichej.

Czy to normalne, że o zwycięstwie w wyborach może decydować stadion? 

Jak można obiecywać coś przez czternaście lat, nie dotrzymać słowa, wciąż obiecywać to samo i nie stracić poparcia społecznego?

Czy dwa nowoczesne obiekty w Chorzowie, Stadion Śląski i oddalony od niego o cztery kilometry przy Cichej, to nie fanaberia?

Zanurzcie się w historię czternastu lat wodzenia mieszkańców za nos, kpienia z terminów oraz wiecznej niemocy.

OBIETNICE

Andrzej Kotala regularnie rzuca obietnice bez pokrycia.

2010: – To jest oczywiste, że nowy obiekt musi powstać, i to jak najszybciej.

2011: – Projekt nowej areny powinien być gotowy w przyszłym roku.

2012: – Już to mówiłem i będę to mówić ciągle. Ja chcę mieć nowy stadion!

2013: – Pierwsza trybuna będzie gotowa na rundę wiosenną 2015.

2014: – Jedną z największych inwestycji w nadchodzącej kadencji jest przebudowa stadionu przy ulicy Cichej. Od tego nie odstąpimy.

2015: – Realny termin zakończenia budowy to 2020 rok.

2018: – Do końca 2018 roku rozpocznie się budowa.

2019: – Jak Bóg mi świadkiem, chcę budowy tego stadionu.

2021: – Budowa stadionu została jedynie odłożona w czasie ze względu na sytuację, w której miasto się znajduje.

2024: – W razie konieczności (bez dotacji ministerstwa – red.) wybudujemy ten obiekt sami. Wolniej i etapami. 

– Czy czuje się pan winny tego, że stadion wciąż nie powstał? – pytam Andrzeja Kotalę, prezydenta Chorzowa. 

– Nie. Nie czuję się winny.

– To dlaczego notorycznie rzuca pan konkretnymi datami? Budowa miała ruszyć w 2012, 2015, 2018…

 – Zbiegiem okoliczności dostawałem te pytania akurat przed jakimiś zaskakującymi zdarzeniami. Zawsze, gdy byliśmy już gotowi rozpocząć tę budowę i mogliśmy coś powiedzieć na temat jej ukończenia, wydarzały się zupełnie nieprzewidziane sytuacje.

– Chce pan powiedzieć, że to wszystko to jeden wielki pech?

– Tak. Pech. Po prostu pech.

MAKIETA

To zwykły pech sprawił także, że najbliżej rozpoczęcia budowy było (jest?) akurat wtedy, gdy prawie nic nie zależało od Andrzeja Kotali.

Kibice stracili już resztki wiary w panującego prezydenta i przed ostatnimi wyborami parlamentarnymi zaczęli sami docierać do wpływowych polityków. Równolegle dbali o to, aby ich wołania były słyszalne w całej Polsce.

Temat stadionu Ruchu Chorzów na słynnym Time Square? Proszę bardzo.

ruch-transparent

A w Egipcie? Mamy Egipt.

Takie akcje zapewniały rozgłos, rozgłos z kolei otwierał drzwi do polityków. Kibice pojechali do Częstochowy za Donaldem Tuskiem, kolegą Kotali z partii, poprosili go o pomoc w sprawie niespełnionych obietnic.

Lider Koalicji Obywatelskiej zrugał głowę Chorzowa podczas spotkania z wyborcami: – Panie Kotala, niech pan uważa na to, co obiecuje, a jak już obiecuje, to niech pan dotrzymuje słowa.

Szymon Michałek, aktywista walczący od wielu lat o stadion przy Cichej, zabiegał o kontakt z Mateuszem Morawieckim i w końcu dostał zaproszenie do jego kancelarii. To jemu, zwykłemu kibicowi, premier RP jako pierwszemu powiedział o stu milionach, jakie mogą być przyznane na budowę obiektu Ruchu. To jego poprosił o przekazanie tej informacji chorzowskiemu środowisku. 

Zwykły kibic rozmawia z premierem o stumilionowej dotacji…

Czy to nie świadczy o bierności chorzowskich polityków?

Opowiada Szymon Michałek:

– Premier Morawiecki powiedział mi w Warszawie: „panie Szymonie, z całym szacunkiem, fajna robota, ale na tym miejscu powinien siedzieć prezydent Kotala, a nie pan”. No przecież to oczywiste. Zacząłem się zastanawiać: co ja tu w ogóle robię? To nie ja powinienem biegać za tymi pieniędzmi. Kotala obiecał, a ja biegam?

Osoba prywatna nie mogła zrobić już niczego więcej. Dobiłem się do premiera. Wychodziłem sobie ścieżki. Pierwszy raz do ministerstwa pojechałem w 2019 roku. Po mojej wizycie w Warszawie premier pojawił się w Zabrzu, gdzie osobiście potwierdził obietnicę dla Górnika, w Częstochowie również, a u nas nie. Ludzie zaczęli się obawiać: może nie chcą nam jednak dać tych środków? Wpadliśmy na pomysł, że zaprosimy premiera na Ruch, naciśniemy na niego. Tak też zrobiliśmy. W międzyczasie ogłoszono na stronie ministerstwa, że pieniądze będą, nasz stadion znalazł się wśród w zakwalifikowanych projektów. Balonik pękł. Wszystko już wiedzieliśmy. Nasze spotkanie z premierem nie miało sensu.

Ale kancelaria odezwała się, że premier przyjedzie kilka dni przed wyborami. Każdy wiedział, że będzie starał się to ograć politycznie. Nikt z kibiców nie był zainteresowany robieniem z tego takiej sprawy. Stanąłem przed wyborem: zaprosić i narazić się na komentarze, że robię politykę, czy nie zapraszać i mieć premiera za wroga, jeśli wygra? Uczono mnie, że jak nie wiesz, jak się zachować, to zachowaj się przyzwoicie.

Niech przyjeżdża.

Poprosiłem tylko, by nie było szopki.

Uszanował prośbę. Nie było czeku. Czy lubisz tego konkretnego premiera, czy nie, to jedna z najważniejszych osób w państwie. Należy się jakiś szacunek do instytucji, zwłaszcza, że przyjeżdża klepnąć sto baniek dla twojego miasta. Wyszła z tego farsa. W pokoju premier, prezes Seweryn Siemianowski, Andrzej Kotala, Marcin Mańka (szef spółki, która odpowiada za budowę stadionu – red.), jeszcze kilka osób.

Premier pyta: – Ile będzie kosztował ten stadion?

Wcześniej powiedziano mu, że dwieście milionów. Dofinansowanie miało wynieść równą połowę, czyli sto. 

Nikt się nie wyrywa do odpowiedzi.

W końcu zgłasza się Mańka: – To może ja odpowiem. 250 milionów.

Widzę kątem oka, że Morawiecki odchylił się tak, jak odchylasz się po przegranym meczu w FIFIE, bo to przecież niepoważne. Dopiero co z nim gadasz, mówisz dwieście, i nagle co, w miesiąc koszty urosły o pięćdziesiąt milionów?

Drugie pytanie premiera: – Jaka będzie pojemność tego stadionu?
Mańka na to: – Szesnaście tysięcy.
Premier: – To niedużo.
Mańka: – Wie pan, bo na Śląsku to jest tak, że jak się z Chorzowa wyjedzie, to już tam komuś innemu się kibicuje.

Jak Boga kocham, myślałem, że się przesłyszałem. Przyjeżdża do ciebie premier, zagaja, mówi, że mało, to może w twojej pustej głowie powinna się pojawić myśl, że „ma premier rację, ale większy kosztowałby 300 milionów, więc musielibyśmy poprosić o większe wsparcie”. Wtrąciłem się, że Ruch to jedna z dwóch śląskich drużyn o największej liczbie kibiców i dwadzieścia tysięcy też spokojnie by się zapełniło. I jeszcze trzecia rzecz. Wtedy zrobiło mi się naprawdę wstyd.

Premier pyta: – Czy mają państwo jakiś projekt tego stadionu?

Wchodząc do pokoju zobaczył takie duże zdjęcie. Myślał, że to wizualizacja obiektu, ale to tylko pamiątka z meczu na Piaście.

– Czy to ten? – dopytuje Morawiecki.

Ktoś się odzywa: – Nie, to akurat zdjęcie ze stadionu Piasta Gliwice.

Zapada niezręczna cisza.

Oni nie mają przy sobie projektu, rozumiesz? Prosisz o sto milionów, premier przyjeżdża do ciebie osobiście, cena stadionu nagle wzrasta, a ty nie masz nawet wizualizacji, czyli jesteś kompletnie nieprzygotowany. Pokazałem projekt z mojego telefonu, odszukałem go na Facebooku. Premier wziął mój popękany ekran, odparł: „no, fajny, fajny”. Było mi potwornie wstyd. Rozumiem polityczne przepychanki, ale jeśli mówisz o stu milionach dla twojego miasta, to bierzesz je nawet od swojego wroga politycznego – kończy opowieść Michałek. 

STADION DAJE KOTALI WYGRANĄ

Od kiedy Ruch Chorzów żyje tematem budowy nowego stadionu? Od 2007 roku.

Prezydentem Chorzowa był wtedy Marek Kopel.

Szymon Michałek: To właśnie wtedy doszło do pierwszego spotkania na temat stadionu… Żeby pokazać, jak odległe to czasy: trenerem był Marek Wleciałowski, prezesem Katarzyna Sobstyl. Powstał jakiś projekt. Od 2007 roku nie wbito łopaty.

– Kopel mówił cały czas to samo: „nie, nie, Chorzowa nie stać”. Przynajmniej walił prosto z mostu: „ja wam tego nie wybuduję”.

– Wtedy pojawia się Kotala, który mówi: „a ja wam to wybuduję”.

– No to poszliśmy i wszyscy zagłosowaliśmy na Kotalę.

Marek Kopel trzyma za ster od dziewiętnastu lat, ciesząc się przy tym ogólną sympatią i zaufaniem. Kotala ma za sobą jedną pełną i jedną niepełną kadencję w radzie miasta. Przy drugim podejściu po roku zabrano mu mandat, gdyż nie mieszkał w Chorzowie. W pierwszej turze faworyt otrzymuje aż 45,5% głosów. Kotala o ponad dwa razy mniej – 21,45%. Wydaje się, że druga tura będzie jedynie formalnością. Kopel nie prowadzi już intensywnej kampanii, uznaje, że takiej przewagi nie da się roztrwonić.

Wygrywa Kotala.

Zdobywa w drugiej turze o 281 głosów więcej.

– Gdyby Kotala nie obiecał stadionu, nie przejąłby wtedy władzy?

Szymon Michałek: Na pewno nie. 281 głosów to w demokracji praktycznie nic, kilkadziesiąt minut dłuższy wiec na jednym osiedlu, godzina uścisków dłoni.

Bartosz Horodecki (stowarzyszenie kibiców „Wielki Ruch”): Kopel był ogromnym zwolennikiem grania na Śląskim. To trauma, która z nim zostanie. Kotala nigdy nie mówi o grze na tym stadionie. Wie, że Kopel się odsłonił i tym przegrał.

Andrzej Kotala: Na sukces złożyło się kilka ważnych argumentów. Kibice może i mieli swój udział, ale to nie był jedyny powód. Poprzedni prezydent był cztery kadencje. Nie miał już pomysłów. Widać było gołym okiem, że Chorzów się nie zmienia. Dziś oglądamy zupełnie inne miasto.

Marek Kopel podaje za przyczyny zaskakującej porażki niską frekwencję w drugiej turze (jego elektorat został po prostu w domu), nieczyste manipulacje konkurenta i jego większy rozmach przy proponowanych inwestycjach. Na ich czele oczywiście zapowiedź szybkiej budowy stadionu Ruchu.

– Ja mam świadomość, że podstawową przeszkodą są tu pieniądze, ale jedna z głównych tez pana Kotali jest taka, że potrafi te pieniądze załatwić, bo jest z PO. Więc pewnie załatwi – mówił Kopel w 2010 roku (chorzow.mojemiasto.pl).

W ratuszu panuje przekonanie, że energiczny polityk bez większych problemów pozyska środki na stadion, który już wtedy jest dla lokalnej społeczności palącą inwestycją. Jeszcze przed wyborami w dobitny sposób daje do zrozumienia, że wybuduje Ruchowi nową arenę.

– To jest oczywiste, że nowy obiekt musi powstać jak najszybciej – przekonuje w „Przeglądzie Sportowym”.

– Dokładnego terminu przecięcia wstęgi nie jestem w stanie podać. Niemniej mogę zapewnić, że będzie to jeszcze za mojej kadencji.

– Drużyna z taką tradycją powinna mieć własny, profesjonalny stadion. Zasługują na to nie tylko piłkarze, ale i kibice. Wielu z nich kibicuje klubowi od pokoleń. O tradycję trzeba dbać (…). Priorytetem będzie dla mnie nie tylko budowa obwodnicy miasta, ale zadbanie o dobry stadion dla Ruchu.

Przebudowa klubowego obiektu widnieje w jego programie wyborczym. Mówi o funduszach z Unii Europejskiej i nowych inwestorach, których sprowadzi do klubu. Ma wyrobić się do końca kadencji. 

No cóż.

Nie wyrobił się.

HASIOK, ŚWIECZKI I UBIKACJA

Dziwnie zobaczyć Cichą bez jej legendarnych „Świeczek”, czyli 48-metrowych wież na jupitery, które były symbolem tego obiektu. 

Stadion umiera śmiercią naturalną.

„Świeczki” postawiono w 1968 roku. „Trybuna Robotnicza” określała je wtedy jako „najlepsze oświetlenie w kraju”. „Jasno jak w dzień!”, zachwycali się dziennikarze. Definitywny koniec jednej ze „Świeczek” nastąpił nagle. To, że obiekt się sypie, było wiedzą powszechną. Miasto zamierzało nawet wykonać bieżące naprawy, odłożyło w budżecie środki na renowację wież oświetleniowych, ale nie zdążyło jej przeprowadzić. 16 stycznia Powiatowy Inspektor Nadzoru Budowlanego, kontrolujący przestarzałą konstrukcję, stwierdza nieubłaganie: trzeba jak najszybciej zdementować maszt z jupiterem, bo jeśli się tego nie zrobi, może się zawalić.

Bartosz Horodecki: – Gdybyśmy demontowali „Świeczki” będąc w drugiej lidze, to nikogo by to nie obeszło. Nie byłoby mowy o nowym stadionie, nie gralibyśmy teraz na Śląskim. Awans do pierwszej ligi przed zepsuciem się wież spadł nam z niebios.

Czy dało się temu zapobiec?

Pewnie dało.

Jerzy Wiktor Podhajecki, rzeczoznawca budowlany, badał w 2006 roku, jak długo na obiekcie przy Cichej będą mogli jeszcze korzystać ze słynnych „Świeczek”. Z jego ekspertyzy wyszło, że data graniczna na użycie tych konstrukcji wypada w 2012 roku.

Kotala jeszcze w 2016: – Nie będziemy czekać z remontem, aż nadzór budowlany będzie zmuszony wyłączyć obiekt z użytkowania.

Trochę słabo zestarzała się ta wypowiedź.

Ruch musiał wynieść się z Cichej.

Wywalczył awans w Gliwicach.

Jesienią przeniósł się na Stadion Śląski.

„Niebiescy” tułaczkę mają we krwi. Swoją historię zaczęli od Kolonii Johanki, następnie był Marktplatz, później „Hasiok”, czyli boisko na Kalinie. W 1933 roku Ruch z Ernestem Wilimowskim na pokładzie zdobył mistrzostwo Polski. Dziennikarze ze Śląska apelowali, by najlepsza drużyna z kopalnianego regionu dostała stadion z prawdziwego zdarzenia. Wtedy powstał obiekt przy Cichej, mogący pierwotnie pomieścić pięćdziesiąt tysięcy widzów. Zadebiutował w 1935 roku. Wyróżniał się wielką stalową trybuną, pierwszą tego typu konstrukcją na świecie. Klub i gmina nabyły ją zupełnym przypadkiem – od towarzystwa wyścigów konnych z Wielkopolski, które miało ją zamontować na torze w Brynowie, ale z jakichś powodów nie było to możliwe. Cicha była wtedy najnowocześniejszym stadionem w Polsce.

Szymon Michałek: – Ale do dzisiejszych czasów standardy już nie przystawały. Doszło do tego, że kibice Ruchu wystąpili do budżetu obywatelskiego o jakieś ludzkie szalety dla kobiet na stadion. Mieliśmy same toi-toie. Wygrali 370 tysięcy, co okazało się największą możliwą kwotą. Tylko po to, by postawić ubikacje. To pokazuje poziom absurdu. W innych miastach myślą o jakichś fajnych skwerkach, a my o tym, żeby postawić ubikacje, bo nawet takiej rzeczy władza nam nie zapewni.

Chorzów jako pierwszy w Polsce zaczął myśleć o nowym stadionie.

Wciąż myśli, a wszyscy inni go prześcignęli.

DRUGIE WYBORY

Wszystkie trzy kadencje Kotali przebiegały według podobnego schematu.

Zwycięstwo.

Powyborcze rozluźnienie i pozorowanie działań.

Znalezienie złotego alibi.

Nagła mobilizacja przed kolejnymi wyborami.

Energiczny polityk ma budować stadion od razu po wyborach w 2010 roku i oddać go za dwa lata, ale szybko dojeżdża go proza życia. Buńczuczne hasła zamienia na asekuranckie „cały czas myślimy o tym, jak zabezpieczyć środki na budowę”.

Prowadzi otwarcie medialne rozważania: albo arena na piętnaście tysięcy krzesełek, albo na dwadzieścia pięć tysięcy. Działa trochę po omacku. Nie wie, ilu tak właściwie kibiców ma Ruch. Myśli o wynajęciu przed przetargiem na kilka meczów Stadionu Śląskiego, o ile ten zostałby już zmodernizowany, żeby sprawdzić, ilu widzów realnie może przychodzić na ten klub. Snuje wizje obiektu pełnego powierzchni komercyjnych, który będzie na siebie zarabiał. Patronem obiektu ma być Gerard Cieślik.

Generalnie: konkretów niewiele, ale już coś w temacie się dzieje.

Rok 2012. W mieście brakuje środków. Kotala „czuje się w obowiązku znaleźć partnerów”, lecz idzie mu to opornie. Gdyby dotrzymał pierwszej obietnicy, tej o dwóch latach, właśnie szykowałby się do przecięcia wstęgi. Kotala nie przyspiesza procesów, wręcz przeciwnie, chce wymiksować się z umowy z projektantem stadionu. Powód? W ramach poprzedniego kontraktu – zdaniem polityka – nie dało się zaprojektować stadionu z powierzchniami komercyjnymi, a finalnie taki jest jego życzeniem.

Wszystko się przedłuża.

Jesienią kibice tracą cierpliwość po raz pierwszy.

Około cztery tysiące osób przychodzi pod urząd miasta, gdzie odbywa się pierwsza manifestacja przeciwko Andrzejowi Kotali. Prezydent zbyt opieszale podchodzi do budowy nowego stadionu, którą przecież sam obiecał. Protestujący mają ze sobą szereg transparentów. „Stadion 2016”, „Niy bydzie stadionu, bydzie kara” czy „Koniec obietnic, czas działać”. Wśród przyśpiewek przodowało: „Nowy stadion dla Chorzowa, niech prezydent się nie chowa”, „Niespełnione obietnice, oszukani znów kibice” i „Cała Polska się buduje, my moknymy jak te ciule”.

Tłumaczenie Kotali (za chorzowianin.pl):  – To, że Chorzów, kibice i drużyna „Niebieskich” potrzebują nowego stadionu, jest bezsporne. To, co obiecałem, jest realizowane. Nie da się wybudować stadionu w ciągu niespełna dwóch lat.

Zaraz, zaraz… A czy to nie Kotala obiecał na początku swojej kadencji, że wybuduje stadion właśnie w dwa lata?

– Wybudowanie obiektu na taką skalę to proces paroletni. Zobaczcie, jak długo budują się stadiony w Zabrzu czy Tychach wyjaśnia kibicom, ale już nie z taką energią, jaką miał podczas kampanii wyborczej.

Manifestanci chcą wymóc na nim konkretną deklarację.

– Czy stadion powstanie w 2016 roku? Głowy dać nie mogę, ale przyznam, że jest to termin bardzo realny.

Kilkanaście dni po manifestacji Kotala zaprasza przedstawicieli klubu i kibiców do swojego gabinetu. Prezentuje trzy koncepcje stadionu.

Pierwsza: zwykły stadion na około 18 900 widzów.

Druga: stadion na 18 100 miejsc połączony z mniejszą galerią handlową (55 tysięcy metrów kwadratowych).

Trzecia: stadion na 19 600 połączony z większą galerią handlową (83 tysięcy metrów kwadratowych), co wiązałoby się z odkupieniem działki od Huty Batory.

Termin? 2016. Tłumaczy się, że „tutaj pośpiech nie jest wskazany”. A jednocześnie w trakcie kampanii mówił, że będzie szybko, dlatego ludzie mu zaufali.

Stadiony z galerią mogłyby na siebie zarabiać, ale to też znacznie większa inwestycja, na którą Chorzowa nie stać, więc najprawdopodobniej wygra opcja bez powierzchni komercyjnych.

Dopiero co Kotala zerwał kontrakt z projektantem i rozpisał przetarg na nowego właśnie po to, by stworzyć stadion z powierzchniami komercyjnymi.

Bezsensowna zwłoka.

Rok 2013. Pojawia się jeszcze nowa koncepcja. Budżetowy stadion na dwanaście tysięcy miejsc z opcją rozbudowy do szesnastu. Obiekt budowany etapami i kosztujący nie więcej niż 96 milionów złotych. Urząd miasta zleca konkurs na zaprojektowanie. Swoje propozycje przygotowuje 21 firm.

Wygrywa GMT z Mysłowic, która zaproponowała następującą wizualizację.

Budowa ma ruszyć w połowie 2014 roku. Ostateczny koszt: 60 milionów.

Nie rusza.

Miasto musiało wyłożyć dziesięć milionów złotych na rozpoczęcie prac.

Nie zgodzili się na to radni.

Bo o ile Kotala wygrał wybory na prezydenta, o tyle wciąż nie miał większości w radzie miasta, gdzie dalej rządził Kopel i jego ugrupowanie Wspólnie dla Chorzowa.

Opozycja Kotali nie widziała sensu w budowie nowego stadionu, skoro niebawem miał zostać oddany do użytku zmodernizowany Śląski. Woli przeznaczyć cztery miliony do klubu na rozwój sportowy. „Stadion ma być dla nas, nie dla bankruta Smagora”, sprzeciwiają się kibice, którzy wiedzą, że dać Smagorowiczowi cztery miliony to jak utopić je w toalecie.

Rok 2014. Na samym początku roku przedstawiciele Ruchu i urzędu marszałkowskiego podpisują list intencyjny, w którym jest obopólna chęć do tego, by „Niebiescy” związali się ze Stadionem Śląskim na kilka lat i to tam rozgrywali swoje mecze. Pomysł Smagorowicza, zawarty w projekcie „Śląski Ruch”, zakłada, by 14-krotny mistrz Polski stał się klubem dla całego województwa – grał w „Kotle Czarownic”, przyciągał widzów z całego regionu i stał się atrakcyjniejszy dla sponsorów. Biznesowo miało to ręce i nogi, choć wiadomo, jak „kreatywnie” działał akurat ten działacz; to raczej wyznawca filozofii hulaj dusza, piekła nie ma.

Kibice byli przeciwni. I to bardzo. Z ankiety niebiescy.pl wynika, że 83% fanów wolałoby zostać przy Cichej. 73% respondentów uważa ponadto, że opcja gry na Stadionie Śląskim nie jest warta nawet rozważenia.

Pojawiają się dwie osie konfliktu.

Kotala i kibice wolą Cichą.

Kopel i Smagorowicz wolą Śląski.

Decyzja radnych, którzy nie zgodzili się na przeznaczenie dziesięciu milionów złotych na budowę obiektu, spada Kotali jak z nieba. W oczach kibiców wypada wówczas jako człowiek, który zrobił, co mógł. Nie miał wpływu na to, jak zagłosują radni spoza jego obozu. Ale można to zmienić. Wystarczy dobrze zagłosować w przyszłych wyborach.

Wyborcy są przekonani, że prezydent szybko ruszy z konkretami, jeśli tylko będzie miał przychylniejszą radę. Projekt stadionu już ma. Wystarczy zacząć go realizować.

Kotala z łatwością wygrywa swoje drugie wybory z poparciem na poziomie 50,79%. Marek Kopel zbiera jedynie 27,41% głosów.

Platforma Obywatelska ma o cztery mandaty więcej w radzie miasta niż poprzednio.

Szefem rządu jest Donald Tusk.

Prezydentem Bronisław Komorowski.

Prezydent Kotala ma w swoich rękach pełnię władzy.

KIBIC, KTÓRY RZUCA WYZWANIE KOTALI

Śmieją się, że ma mózg w kształcie stadionu. Nie tylko niestrudzenie zabiega o nowy obiekt, ale i wypełnia trybuny na obecnym. Szymon Michałek, kandydat na prezydenta w obecnych wyborach samorządowych, patrzy władzy na ręce, opiniuje projekty, zgłasza uwagi i pomysły, zasiadał w komisji przetargowej, tworzy też przy tym słynny chorzowski sektor rodzinny.

Gdy zaczynał w 2015 roku, prowadził doping dla czwórki dzieci.

Na meczu ze Śląskiem było już ich siedem tysięcy.

– Jesteś jedynym w Polsce aktywistą stadionowym? 

Szymon Michałek: – Nie byłbym nim, gdyby stadion po prostu powstał. Gdy zakładałem profil „Stadion dla Ruchu”, podobne były tylko dwa – w Katowicach i Szczecinie. Czasem ktoś mi mówi, że męczy go już ten temat Cichej. No pewnie, że męczy, mnie też męczy. Bo kto dzisiaj mówi o budowie stadionu Legii? Nikt, został wybudowany, służy wszystkim ludziom, nie tylko kibicom, jak w innych miastach. Wydaje mi się, że jako obywatel nie mogłem zrobić nic więcej.

– Mówią o mnie, że jestem człowiekiem jednego tematu i przy okazji kibolem. Taka narracja jest narzucana ludziom. To jak walka Dawida z Goliatem. Oni mają przychylne media, pieniądze miejskie i centralne z partii. A ja co? Konsekwencję i swój kierunek, z którego nie zbaczam.

– Startujesz na prezydenta Chorzowa, żeby wybudować stadion?

Szymon Michałek: – Nie. Stadion nie musiałby się nawet znajdować w moim programie, chociaż oczywiście się tam znajdzie.

– Jak to?

Bo to oczywiste, że jeśli wygram w wyborach, to wybuduję stadion. Nie tylko dla Ruchu, ale przede wszystkim dla Chorzowian. Albo za pieniądze miasta, albo będę jeździł do ministerstwa sportu tak długo, że będą mnie wyrzucać drzwiami, ja będę wracał oknem aż w końcu powiedzą: „panie Michałek, damy, ale proszę już nie przyjeżdżać”.

– Kotala powtarza, że miasta na tę inwestycję nie stać. Tylko co robi, żeby go było stać? Jak masz w drodze drugie dziecko, to załamujesz ręce czy myślisz, w jaki sposób mógłbyś więcej zarabiać? W trakcie walki o stadion zastanawiałem się: dlaczego ludzie tyle razy dali się nabrać na Kotalę? Dlaczego znowu w to się pchają? Jestem społecznikiem. Mogę o pewne rzeczy powalczyć. Pomyślałem sobie, jeśli nie weźmiemy się za przejęcie władzy, to zawsze będę jakimś popychadłem, którym ktoś będzie chciał manipulować i który będzie marnował swój czas.

– Wybory wygra ten, kto najbardziej przekona do tego, że wybuduje stadion?

 – Wątpię. Bardziej chodzi o to, że ludzie chcą w Chorzowie czegoś nowego. Każdy mówi, że politycy to prostytutki i złodzieje. Po jakimś czasie władza deprawuje. Cieszę się na dwukadencyjność. Jak po czternastu latach dalej masz mieć świeże idee? Budzisz się rano i wpadasz na super pomysł na miasto? To tak nie działa. Gdy masz władzę, masz dostęp do wielu ludzi, możesz sobie dużo załatwić, ludzie kłaniają ci się w pas, wydaje ci się, że jesteś ważniejszy niż w rzeczywistości i zaczynasz się odrealniać. U Kotali już za dużo tego realizmu nie ma. Jego poprzednik rządził dziewiętnaście lat. W dwójkę zabetonowali Chorzów na 33 lata. Jak Białoruś. Niby przeciwnicy polityczni, a teraz są zbratani.

TRZECIE WYBORY

2015 rok.

Powstaje makieta stadionu Ruchu Chorzów.

Szymon Michałek: – W 2022 roku obchodziliśmy jej urodziny na rynku. Mieliśmy nawet tort. Który klub ma taką historię? Kto może o sobie powiedzieć, że świętuje siódme urodziny makiety?

Kotala nie śpieszy się ze spełnianiem swojej sztandarowej obietnicy. Mówi, że budowa stadionu ruszy jeszcze w 2015 lub 2016. Po kilku miesiącach okazuje się, że jednak w 2017. To właśnie etap powyborczego zmniejszania obrotów.

Kiedy tworzy się projekt stadionu, w 2016 podupada sytuacja w klubie. Dariusz Smagorowicz to główny akcjonariusz Ruchu i zarazem jego prezes. Tę drugą funkcję objął w lutym 2012 roku. Portal niebiescy.pl dokopuje się do kwoty zobowiązań chorzowskiego klubu z tego okresu.

Kiedy Smagorowicz zaczyna: 5,7 miliona złotych długu.
Smagorowicz po czterech latach: 34,3 miliona złotych długu.

Jest naprawdę źle.

Jest tak źle, że Ruch decyduje się na desperacki krok: prosi miasto o 18 milionów złotych pożyczki. Twierdzi, że bez tych pieniędzy upadnie i nie dostanie licencji.

Smagorowicz kreatywnie zarządza klubem. Pożycza pieniądze pod zastaw środków, jakie dostanie w przyszłości z Canal+, czyli transzę z telewizji zapewnia sobie wcześniej z banku, a potem spłaca ją wraz z odsetkami. Takie działania pogrążają finanse klubu.

Sławomir Janiszewski z rady nadzorczej mówi o sytuacji „Niebieskich” (cytat za sport.pl): – Jest ona dramatyczna. Nigdy wcześniej spółka nie była w takich tarapatach. Dziś stoimy przed wyborem: albo doraźna pomoc finansowa w postaci pożyczki, albo pozostawienie klubu, który bez tej pomocy nie otrzyma koncesji i spadnie do czwartej ligi.

Co robi Kotala?

Pierwotnie nie chce pożyczać pieniędzy.

A na pewno nie na warunkach prezesa Ruchu, który przed poprzednimi wyborami stał po drugiej stronie osi konfliktu. Prezydent jedzie ostro. Nazywa Smagorowicza „osobą niekompetentną i niewiarygodną”. Mówi wprost, że ten „powinien podać się do dymisji”. Albo że „zanim dojdzie do kolejnych transz pożyczki, to ma nadzieję, że będzie już inny prezes”. Chce od niego trzech zabezpieczeń kredytu. Kreatywny działacz nie daje mu żadnego. Burzliwa saga trwa dwa miesiące. Relacje klubu i ratusza mocno się rozjeżdżają. Smagorowicz zamiast łagodzić atmosferę, tylko ją zaognia. Na niezwykle gorącej sesji rady miasta, gdy debatowano o udzieleniu pożyczki „Niebieskim”, prezydent Kotala rzuca do przyglądającego się prezesa Ruchu: – Teraz pięć minut otrzyma prezes Smagorowicz, prosimy.

Smagorowicz na to: – Ja dziękuję.

Nie zabiera głosu. Milczy całą sesję. Jego klub leci w przepaść, wszyscy chcą mu pomóc, a on nawet nie chce się odezwać.

Mimo tego ogólnego niesmaku, miasto pożyczyło pieniądze, a Kotala kupił sobie tym samym spokój od stadionu na najbliższe dwa lata.

Bo pożyczka miała swój warunek: Kotala zgodził się, ale kibice nie będą przez dwa lata wymagać od niego ruchów w kwestii stadionu.

Przez dwa lata, czyli akurat do wyborów.

Kotala dostał wszystko: odsunął od siebie odpowiedzialność (to nie jego wina, że trzeba ratować klub) i zamiótł pod dywan palący temat (wydał na pożyczkę to, co miało iść na stadion). Ponadto Ruch przeciągał jak mógł spłatę miejskiego kredytu, co grało na korzyść niebudowania stadionu. Prezydent nawet mówił, że ustawia się na końcu kolejki w imię dobrej sprawy. Niech klub spłaca innych, a jego na końcu.

Ale w tej sytuacji na stadion nie liczcie…

Upadający Ruch spadł Kotali jak z nieba?

Szymon Michałek: – Tak. Spadł z nieba albo… może było to wszystko nieprzypadkowe? Do dzisiaj są toczone sprawy w służbach na trzy literki. Stadion ma wtedy kosztować około stu milionów, i co? Osiemnaście milionów pożyczki wywraca całą budowę na dwa lata? To się kupy przecież nie trzyma.

2017 rok. Znowu zmienia się koncepcja. Pojawia się pomysł stadionu na dziewiętnaście tysięcy miejsc i ewentualnie cztery tysiące stojących (choć w Ekstraklasie są one zakazane, ale to jak widać nie przeszkadza, by brać je pod uwagę). Rada miasta przekazuje 300 tysięcy złotych do Centrum Przedsiębiorczości, czyli spółki, która będzie odpowiedzialna za budowę stadionu. To pieniądze na wyłonienie i wynagrodzenie inżyniera kontraktu. Chorzów dostał także pozwolenie na budowę. Wydaje się, że wszystko idzie w dobrym kierunku.

To także rok, w którym kończy się wreszcie modernizacja Stadionu Śląskiego.

W grudniu, na spotkaniu wigilijnym Ruchu, Andrzej Kotala rzuca kolejną obietnicę: – Do końca roku rozpocznie się budowa.

Kotala wygrywa kolejne wybory w cuglach. Otrzymuje 65,03% poparcia. Żaden z kontrkandydatów nie rzuca mu nawet rękawicy.

To nie stadion okazuje się tym razem gamechangerem.

Dotychczasowi przeciwnicy Kotali, Kopel i ugrupowanie Wspólnie dla Chorzowa, stają się nagle politycznymi sojusznikami. Startują z wspólnych list. Kopel zostaje po wyborach prezesem Chorzowskiej Spółdzielni Mieszkaniowej.

Szymon Michałek: – Kotala zaorał wtedy całą lokalną politykę. Do tej pory ścierały się ze sobą dwa ugrupowania. Na wybory 2018 obie strony zawarły pakt. Rozegrał wszystkich.

MAŁOSTKOWOŚĆ

Kiedy jesteś przeciwnikiem Kotali, najlepiej się poddaj, wtedy zostanie ci to wynagrodzone, jak Kopelowi, który otrzymał wygodną posadę w miejskiej spółce.

A co, jeśli się nie poddasz?

O małostkowości władzy opowiada Szymon Michałek:

– Po tym, jak zadaliśmy pytanie Donaldowi Tuskowi w Częstochowie, nie mogliśmy się nie zjawić na jego wizycie w Chorzowie. Podnoszę rękę, żeby zadać pytanie, ale chorzowska władza zezwala na zadawanie pytań tylko wygodnych. Na sali był normalny moderator dyskusji, lecz widząc mnie, wiceprezydent miasta Marcin Michalik wczuł się, wyrwał mu mikrofon i stał się jego dysponentem. Kiedy ktoś się zgłaszał, podawał mu sprzęt. Do tego służy w Chorzowie wiceprezydent.

Buduję teraz swój program wyborczy. Otaczam się ludźmi, którzy zjedli zęby na swoich dziedzinach. Umawiam się więc z jednym z lekarzy.

– Nie będzie pan miał problemów, gdy się spotkamy? – pytam go.

– Nie, przecież może pan do mnie przyjść na konsultacje, nikt nie wie, co robimy.

– Nagle telefon. Ten sam lekarz trzy razy mnie przeprasza, że nie możemy się jednak spotkać. Nie powiedział, dlaczego, ale to chyba wiadome. Ile to ma wspólnego z demokracją? Po tylu latach władzy masz wpływ na wszystko. Tego postraszysz, temu przypomnisz, że pracuje w szkole, więc jego szef, wiceprezydent ds. edukacji, jest niedaleko. Różni pracownicy byli wielokrotnie zastraszani. Tak samo media. Tuby Chorzowa są w rękach władzy.

– Wiesz, kiedy zdecydowałem o zaangażowaniu się w kampanię prezydencką? Zorganizowałem na miejskiej hali turniej dla dzieci, część z nich była z biednych rodzin. Gdy już wszyscy się zeszli… odłączyli mi prąd, żeby wydarzenie się nie odbyło. Nagrałem wtedy bardzo osobisty i mocny film na żywo z tej hali. Zaprosiłem tam pisarza, który napisał książkę o Ruchu, przyjechał specjalnie z Wrocławia. Gdy podpisywał książki, mój kumpel stał nad nim z latarką w telefonie. Co za wstyd. Powiedziałem sobie wtedy, że zrobię absolutnie wszystko, żeby Kotala nie wygrał. Chciałem kogoś wspierać, ale nie wiedzieliśmy, kto mógłby wziąć na klatę działania opozycyjne. Doszliśmy do wniosku, że nie mamy takiej osoby. 

Czternaście lat rządów Andrzeja Kotali rozrysowane na tablicy przez Szymona Michałka. 

TRZECIA KADENCJA

Rok 2019.

Tym razem pierwsze miesiące po wyborach są inne. Co chwilę coś się dzieje w sprawie stadionu. Zmieniają się koncepcje. Termin rozpoczęcia budowy nieustannie się wydłuża.

Tym razem się uda, prawda?

Dalej opowiada Michałek:

– Byłem na spotkaniu z panem Kotalą jeszcze przed wyborami w 2018. Mieliśmy ustalić finalny kształt obiektu. Mówię: kurczę, ten stadion na siebie nie zarabia, nie ma na nim komercyjnych miejsc. Bar? Muzeum? Knajpa? Kotala na to, że od trzech lat powtarza, że nie zmieniamy nic w bryle stadionu czy pojemności, żeby nie opóźniać. Zgodziłem się, żeby nie utrudniać. Zaproponowałem dołożenie kondygnacji do klubowego budynku i zrobienie tam muzeum. Po dwóch godzinach przepychanek podpisaliśmy protokół. Wszyscy zadowoleni. Koszt miał wynieść 112 milionów, budowa odbyć się w trzech etapach i potrwać cztery lata. Cieszyłem się, że jestem sprawnym negocjatorem.

– Po wyborach wchodzę do gabinetu prezydenta na umówione spotkanie, a tam leżą na biurku jakieś rysunki. „Jest taki budynek, były ratusz, pięćset metrów od stadionu, może tam zrobimy muzeum?”, pyta mnie na wejściu prezydent.

– No panie, to tu gadamy, dyskutujemy, podpisujemy dokumenty, żeby po wyborach nagle pan to wszystko zmieniał? Nikt na świecie nie buduje klubowego muzeum pół kilometra od stadionu. Czy wyście na głowy poupadali?

Drobne zmiany i niepozorne ruchy systematycznie wydłużały proces rozpoczęcia budowy. Następna zmiana: prezydent nagle zażyczył sobie, by w projekcie znalazły się kibicowski pub i klubowe muzeum, a sam budynek Ruchu był dużo większy. Wszystko pod płaszczykiem spełniania woli kibiców. „Przesunięcie decyzji nie wpłynie znacząco na wydłużenie procesu inwestycyjnego”, pisało w oświadczeniu Centrum Przedsiębiorczości, czyli spółka odpowiedzialna za inwestycję.

Kotala nie mógł już – jak w pierwszych kadencjach – nie wykonywać ruchów od razu, udając, że jeszcze ma czas. Wszyscy patrzyli mu na ręce. Chcieli jak najszybciej doprowadzić sprawy do końca. W urzędzie miasta uznali, żeby grunty, na których ma powstać obiekt, przekazać aportem spółce Centrum Przedsiębiorczości, która będzie realizowała inwestycję. W tym celu potrzebny jest podział geodezyjny i wycena terenu.

To kolejne trzy miesiące wstrzymanej roboty.

– Budujemy stadion nie na trzy lata, a na pięćdziesiąt. Patrząc z tej perspektywy, trzy miesiące nie mają większego znaczenia – bronił się Kotala w „Wyborczej”.

Druga strona medalu jest taka, że takie rzeczy jak podział geodezyjny czy wycena terenu można było zrobić znacznie wcześniej, gdy na stadionie i tak nic się nie działo. Inne nagłe obsuwy to: trzy miesiące poślizgu na inżynierze czy nadprogramowy miesiąc na poprawki do projektu.

Miasto mogło kraść czas na tysiąc sposobów.

I chętnie z tego skorzystało.

Bartosz Horodecki: – Wszyscy już wtedy czuli, że to opóźnianie inwestycji. Patrzymy na inne miasta, gdzie jest jakiś entuzjazm, ale nie w Chorzowie. Rodzina mówi mi: chodzisz na te spotkania, zajmuje ci to dużo czasu, nie płacą ci za to, a miasto przecież nienawidzi waszego klubu. I faktycznie, tak to czuję. W takich Katowicach zrobiliby wszystko, by mieć taki klub jak Ruch. W Chorzowie też robią wiele, żeby go nie było. Upadek oznaczałby, że władzom spadł kamień z serca.

Szymon Michałek i jego dłuższa opowieść o pozorowanych ruchach miejskich urzędników:

– Dołączyłem do komisji przetargowej. Wybrano mnie, żeby patrzeć im na ręce, trochę jako głos ludu. Zaczęliśmy w styczniu. Mieliśmy opiniować i tworzyć szczegółowe warunki do rozpisania przetargu, które miały być gotowe w kwietniu. Czułem tam, że wszyscy marnują mój czas. Odbywaliśmy mniej więcej takie dialogi:

– Jak będziecie działać w taki sposób, to ten stadion nie powstanie – przestrzegałem.

– Nie no, Szymon, co ty w ogóle opowiadasz? Nie powinieneś być tak negatywnie nastawiony.

– To wszystko szło bardzo powoli. W lutym Kotala wpadł na pomysł, że chce zmieniać ścianki działowe. Każdy rozsądny wie, że to najmniej istotna rzecz, bo prawo budowlane dopuszcza zmiany w środku. Ale w ten sposób ukradł dużo czasu, którego nie mieliśmy. Pamiętam, że jeden ważny dokument strasznie długo od nas wychodził i nie mógł wyjść. Tłumaczyli mi, że nie mogą dostać odpowiedzi od projektanta, firmy GMT.

– Pytałem ich: Jest XXI wiek, wy tam nie puściliście gołębia pocztowego, który został zestrzelony, może zadzwoń tam albo jedź?

– No i tak się przeciągały proste rzeczy. Kiedy już w lutym doszło kolejne opóźnienie, ustaliliśmy, że komisja musi wyrobić się do sierpnia. Zagroziliśmy, że jeśli nie zdążymy do tego momentu, to zrobimy kolejną manifestację. Obiecali, że zdążymy. Spotykamy się potem na początku lipca. Na koniec ktoś rzuca:

– To co, spotykamy się na koniec sierpnia, skoro teraz okres urlopowy?

– Jakie na koniec sierpnia, czy to oznacza, że mamy już wszystko gotowe, żeby zrobić przetarg i to będzie nasze ostatnie spotkanie? – reaguję.

– Nie.

– No to jak? Musimy to przecież dociągnąć.

– Zrobili szopkę. Spotkaliśmy się tydzień później, bo ja naciskałem. Tylko że nic z tej komisji nie wynikało. Strata czasu. Komisja prowadziła działania nie mając zabezpieczenia finansowego na budowę stadionu. To jakbyś wziął dziewczynę do Ikei, nawalilibyście dwa metry mebli do wózka i hot-doga, ona przeszczęśliwa, a ty przypominasz sobie, że nie masz przecież pieniędzy i musimy się wrócić. Zaciukała by cię pod kasą. Dokładnie to samo chcieliśmy zrobić z Kotalą. Prowadzi to wszystko, spotykamy się, coś robimy, a na koniec mówi nam: „Nie mam na to kasy”. No OK – kończy opowieść kandydat na prezydenta.

Pytam Kotalę o przeciąganie inwestycji.

– Dlaczego po wygraniu wyborów w 2018 roku jeszcze mieszał pan w projekcie, co oddalało go od realizacji?

Andrzej Kotala: – Jestem całym sercem za tym, żeby ten stadion powstał, bo ten klub na to zasługuje. Wtedy być może pojawiła się jakaś inna koncepcja, pomysł, który miał ten projekt trochę udoskonalić.

Kibice nie wytrzymali i 5 września 2019 roku zorganizowali kolejną manifestację.

Na tabliczkach kibiców: „Kotala raus”, „Grabarz klubu”, „Kłamca”, „Stadion albo rezygnacja”, „Buduj albo spadaj”.

Kotala wyszedł do protestujących: – Rozumiem wasze rozgoryczenie, że budowa jeszcze nie jest rozpoczęta, ale jesteśmy już na finiszu. Mamy dwa tygodnie opóźnienia, to nie jest powód do żartów i kpin.

Dwa tygodnie opóźnienia…

Jesteśmy na finiszu…

Słysząc to kibice oczywiście wybuchli śmiechem.

– Z dzisiejszej perspektywy te dwa tygodnie brzmią naprawdę absurdalnie – rzucam do prezydenta.

Andrzej Kotala: Wtedy faktycznie tak było. Mieliśmy tylko lekkie opóźnienie.

Kotala twierdził, że dokumenty są już przygotowane, a miasto może w każdej chwili ogłaszać przetarg. Na manifestacji chwyta się najprostszych hasełek takich jak: „zrobię wszystko, żeby go wybudować” lub „Bóg mi świadkiem, że chcę to zrobić”.

Nikt mu nie wierzy.

Prezydent pyta, czy kibice zapomnieli, że umówili się na dwa lata spokoju po udzieleniu pożyczki.

Kibice odpowiadają: – Przecież minęły już trzy.

Kotala odpowiada na ofensywę swoją ofensywą. Mówi, że jeśli kibice chcą stadionu, to musi wykreślić z budżetu remonty dróg i remonty przedszkoli. Wieszczy, że już za chwilę połowa gmin w Polsce zbankrutuje. Zarzuca zgromadzonym fanatykom, że nie wszyscy z nich płacą podatki w Chorzowie…

Fanatycy wygrażają: jeśli nie powstanie stadion, doprowadzą do referendum w sprawie odwołania prezydenta.

Niewiele ponad miesiąc później, 16 października, Kotala zaprasza na konferencję prasową, na której przedstawia nowego prezesa, Seweryna Siemianowskiego, a przy okazji wysyła w świat istotny komunikat, który można streścić w jednym krótkim zdaniu: stadionu nie będzie.

O szczegółach opowiada skarbnik miasta. Urząd miał wydać w kolejnym roku dwadzieścia milionów na budowę stadionu. W międzyczasie okazało się, że po zmianie przepisów przeprowadzonej przez rząd Prawa i Sprawiedliwości, wpływy z podatku dochodowego będą o szesnaście milionów mniejsze. Do tego miasto musi znaleźć cztery miliony na podwyżki cen energii i sześć milionów na podniesienie płacy minimalnej. W dodatku bank odmówił miastu kredytu na finansowanie budowy. Prognozy finansowe mówiły ponadto, że wpływy w najbliższych latach będą niższe o 20-25 milionów.

Ogólnie bieda.

Kto jest winny tej sytuacji?

Według Andrzeja Kotali – Prawo i Sprawiedliwość.

– Na początku tego roku nikt nie przypuszczał, że zapowiedzi prezesa Kaczyńskiego wejdą w życie już w sierpniu. Byliśmy tym totalnie zaskoczeni. W związku z ulgami podatkowymi, jakie znalazły się w przyjętej ustawie, Związek Miast Polskich wyliczył, że wpływy do budżetu Chorzowa zmniejszą się o około 20 mln zł – mówił prezydent w „Dzienniku Zachodnim”.

Kilka innych cytatów z tego wywiadu:

– Ta inwestycja pojawiała się w moim programie przy okazji każdych kolejnych wyborów samorządowych, dlatego też muszę teraz kibiców Ruchu przeprosić.

– To dla mnie bardzo trudna decyzja. Nie mogę jednak dopuścić do zadłużenia miasta do tego stopnia, że na wszystkie inne inwestycje zabrakło by nam pieniędzy.

– Nauczony doświadczeniem nie będę już niczego obiecywał.

Niektórzy żartują, że chociaż raz słowa i czyny Kotali poszły ze sobą w parze.

Rok 2020. Wygasa pozwolenie na budowę chorzowskiego stadionu.

Rok 2021. Prezydent idzie za ciosem. Ubiega się o sto milionów dofinansowania z Rządowego Funduszu Inwestycji Lokalnych. Szanse są iluzoryczne. Największy rozpatrzony jak dotąd wniosek opiewał na kwotę trzydziestu milionów. Nie ta liga. Do tego stadion zupełnie nie wpisuje się w założenia RFIL, które wspomaga z definicji inicjatywy szczególnie ważne dla mieszkańców, zwłaszcza te ekologiczne i innowacyjne. Arena piłkarska nijak się do tego ma. Wniosek został odrzucony, ale miasto się nie poddało. Złożyło drugi.

Po co wysyłać gdzieś wniosek, skoro z góry wiadomo, że nie zostanie on rozpatrzony pozytywnie?

13 czerwca 2022 roku doszło do kolejnej manifestacji. Tym razem ulice Chorzowa wraz z tysiącem kibiców przemierzyła czarna trumna.

Na niej napis: Marzenia chorzowian 2010-2022.

Tym razem Kotala nie zdecydował się na rozmowę z przedstawicielami trybun.

KOTALA I WYMÓWKI

Po tych czternastu latach rządów Kotala jawi się jako postać, która nieustannie coś obiecuje i nie potrafi dotrzymać danego słowa.

Tymczasem po wyborach parlamentarnych, gdy po deklaracji Mateusza Morawieckiego w sprawie dotacji na chorzowski stadion nic się nie wydarzyło (wciąż trwa merytoryczna ocena wniosku), Kotala zaczął grzmieć na konferencji prasowej:
– Czujemy się oszukani! (…) Tak jak większość sądziła: obietnice PiS były kiełbasą wyborczą. 

Jak mają się czuć w takim razie chorzowianie, którym również coś obiecywano w 2010, 2014 i 2018 roku, a budowa dalej się nie rozpoczęła? Również mogą czuć się oszukani?

Andrzej Kotala: – Wpływ na takie, a nie inne decyzje miały dwa bardzo ważne wydarzenia. W roku 2016, gdy byliśmy gotowi budować stadion, mieliśmy projekt budowlany i wizualizację, mogliśmy ogłaszać przetarg na wykonanie, Ruch znalazł się w dramatycznej sytuacji finansowej. Za sprawą kibiców i ich namową miasto przeznaczyło środki finansowe na pożyczkę dla Ruchu, aby ratować klub i mógł uzyskać licencję na grę w Ekstraklasie. I to spowodowało, że zawiesiliśmy tę budowę. Nie wiadomo było do końca, jaka sytuacja w klubie zostanie zastana. A wiemy, że była bardzo dramatyczna.

Czyli osiemnaście milionów złotych pożyczki wywraca największą inwestycję w mieście? 

 – Tak. Oczywiście. To była jedna piąta wartości inwestycji. Plus bieżące utrzymanie klubu, które wynosiło wtedy około czterech milionów rocznie. Nie byliśmy w stanie uciągnąć i finansowania klubu, i budowy stadionu. Zaznaczałem: jeżeli miasto udzieli pożyczki i zaangażuje się w ratowanie klubu, to nie będzie w stanie budować jednocześnie stadionu. To pierwsze istotne zdarzenie.

– Drugie? Ponownie w roku 2018 byliśmy przygotowani na rozpoczęcie inwestycji. Niestety polityka podatkowa rządu wobec osób fizycznych zmieniła się. I już wtedy w 2018 roku w związku ze zmianami polityki – a konkretnie: dodatkowymi ulgami dla osób do 26 roku, które zostały zwolnione z podatku dochodowego – plus wszystkie inne decyzje, spowodowały, że nasz ubytek w budżecie wyniósł 20 milionów złotych. To znowu kwota, która mogła być przeznaczana na spłatę kredytu, jaki miasto musiałoby zaciągnąć na budowę tego stadionu. I od tego momentu było już tylko gorzej. Te ulgi i te zmiany podatkowe powodowały pogorszenie sytuacji finansowej miasta. Nasze wpływy do budżetu wynikają głównie z podatków dochodowych. Obniżenie ich z osiemnastu na dwanaście procent… nie trzeba być wielkim matematykiem, żeby obliczyć, że o tyle mniej wpłynęło do budżetu miasta.

– Na przestrzeni tych czterech ostatnich lat doznaliśmy uszczerbku na budżecie miasta około 200 milionów złotych. To równowartość nowego stadionu. Musieliśmy podjąć taką decyzję. W związku z tym, że nie mielibyśmy bieżącego zabezpieczenia na obsługę długu, który byłby zaciągnięty na budowę tego stadionu. Nie mam nic do obniżenia podatków, natomiast rolą rządu jest zabezpieczenie samorządom wpływów na tym samym poziomie z innych alternatywnych źródeł finansowania. Tego nie uczyniono. Nie tylko my jesteśmy w tej dramatycznej sytuacji finansowej. Także inne miasta. 

Pierwsza kadencja – winni opozycyjni radni. Druga – upadający Ruch. Trzecia – PiS zmieniający prawo podatkowe. Jeszcze raz spytam – a pan? Bije się pan w pierś za niespełnione obietnice?

 – Tak. Mogłem nie udzielać klubowi pożyczki. Trzeba było pozwolić mu upaść. 

– Można było znaleźć też szereg innych sposobów, które zapewniłyby finansowanie stadionu.

Marcin Mańka: Mogę, panie prezydencie w tym temacie kilka słów? Ja nie widziałem lasu wyciągniętych rąk w 2016 roku z milionami złotych, żeby pomóc klubowi się odbudować. To zawsze wygląda tak samo. Gdzie klub się zwraca po pomoc, gdy jest pod kreską? Do miasta. Tu nie ma innej deski ratunku. Zawsze my, obojętnie, kto za sterami. A dużych właścicieli jest trzech…

– Te tłumaczenia są naprawdę logiczne i uważam, że każde z nich jednostkowo mógłbym kupić. Ale w szerszej perspektywie to wszystko wygląda jak zaplanowany i schematyczny proceder. Najpierw jest duża i rozpalająca obietnica. Później przez dwa lata nie dzieje się prawie nic. Następnie dostajemy wiarygodny powód, dla którego inwestycja musi zostać wstrzymana. I nagle przed wyborami odżywa nadzieja. Pozorowany teatr pozorów, który ma na celu zmanipulowanie wyborców tak, by znów uwierzyli.

Andrzej Kotala: – Mam świadomość, że kibiców Ruchu nie przekonam. Niezależnie od tego, co oni myślą, ten teatr obietnic jest autentyczny. Te obiektywne zdarzenia miały faktycznie miejsce. Nie da się tego inaczej wytłumaczyć niż w ten sposób. Nikt nie chciał zakopać Ruchu i pozwolić mu upaść, stąd taka determinacja radnych zarządu klubu, kibiców, niejako oni dokonali tego wyboru, co dla nich jest ważniejsze – ratowanie klubu czy budowa stadionu. Zauważmy, że miasta, które wybudowały stadiony, nie są w dobrej sytuacji finansowej. Popatrzmy na sąsiada… 

– Zabrze to skrajność. 

Andrzej Kotala: – A to miasto bogatsze od Chorzowa, mam na myśli wielkość budżetu.

Gliwice wybudowały stadion i są w dobrej kondycji finansowej.

Andrzej Kotala: – Tak, tylko gdybyśmy wybudowali taki stadion w Chorzowie, to by nas kibice obśmiali. 

– Dlaczego? 

Andrzej Kotala: Za mały, za tani, za skromny.  

Marcin Mańka: – Oczekiwania rosną wraz z każdym kolejnym dniem, tygodniem, miesiącem, rokiem.

Rozmawiałem z kibicami, którzy bardzo chcieliby mieć taki obiekt, jak w Gliwicach.

Andrzej Kotala: Nie wiem, z jakimi kibicami pan rozmawiał. Na rozmowach z nami kibice mieli aspiracje do stadionu na 25 tysięcy miejsc. Jak mówiliśmy o stadionie na dwanaście tysięcy, to nas obśmiali, że stadion jest za mały. Oni żądali większego. Wymyśliliśmy dwanaście z opcją rozbudowy do szesnastu. Nasz finalny projekt ma 16 tysięcy krzesełek. Czujemy, że kibice nie są za bardzo usatysfakcjonowani.

Pytam członka stowarzyszenia „Wielki Ruch” o to, czy chciałby mieć taki stadion jak w Gliwicach.

Bartosz Horodecki: – Mówili, że nie chcielibyśmy takiego stadionu? Wyobraź sobie osobę, której pada na głowę, ma grzyba w mieszkaniu, i tak dalej. Mówisz mu: „sąsiada ulokowałem w ładnym 40 metrów, no ale pan, panie Kowalski, to by chyba nie chciał do tak małego mieszkania?” Co ten Kowalski mógłby zrobić? Udusiłby kogoś takiego.

CZY CHORZÓW W OGÓLE STAĆ NA STADION?

Jeśli przez czternaście lat nie udaje się nawet rozpocząć budowy nowego stadionu, to może Chorzowa w ogóle nie stać na tę inwestycję i cała dyskusja nie ma żadnego sensu?

Pytam o to prezydenta.

Andrzej Kotala:Nie było nas stać przez czternaście lat, bo były inne zdarzenia.

– Tylko że zawsze będą inne zdarzenia. Gwarantuję panu, że za rok będzie inne zdarzenie, za dwa także, każde będzie mogło stanowić powód, dla którego stadion nie będzie wybudowany.

Andrzej Kotala: Dzisiaj stać nas na to, żeby sfinansować pierwszy etap budowy w przypadku braku dofinansowania z ministerstwa. Nikt na pewno nie powie, że stać nas w jednym rzucie na obiekt za ponad dwieście milionów. Zgadzam się. Na to nas nie stać. W przypadku dotacji, dałoby się to spiąć.

O to samo pytam Szymona Michałka.

– A może Chorzowa nie stać na nowy stadion?

Szymon Michałek: – Kto jest odpowiedzialny za to, że miasto nie ma pieniędzy? Kotala nie bierze na siebie żadnej odpowiedzialności. Mamy mniejsze wpływy do budżetu, to fakt. Winny jest rząd, OK. Ale… co z tym chcesz zrobić? Gadać przez cztery lata, że winny
jest rząd? Czy zrobić coś, żeby sprowadzić tu więcej inwestorów i zwiększyć tym samym przychody podatkowe? Może będzie więcej zatrudnienia? Może ludzie będą mieli wyższe pensje, a więc więcej zostawią w podatkach? To tylko przykłady. Łatwiej powiedzieć, że winny jest ktoś inny i nic nie da się zrobić. Wszyscy winni, tylko nie on. Jeżeli czternaście lat coś obiecujesz, to jakbyś rok do roku budował swoim sumptem jakiś etap poświęcając na to dziesięć milionów rocznie, to po czternastu latach masz stadion. I to bez rządowego wsparcia. A tutaj nawet nie było chęci na takie rozwiązania. A przez 14 lat wybudowano stadiony w okolicznych miastach: Zabrzu, Gliwicach, Tychach, nawet z Sosnowcu. Za chwilę oddany zostanie także nowy stadion w Katowicach.

– Nigdy nie rozumiałem tłumaczenia się biedą. Miasto jest biedne? Ja też pochodzę z biednej rodziny. Moja mama wychowywała sama czwórkę dzieci. Dzięki tej biedzie wiedziałem, co mam zrobić, żeby juz nigdy nie być biednym. To nie jest wytłumaczenie. Też mogłem mówić całe życie: urodziłem się w biednej rodzinie i niczego ode mnie nie oczekujcie, ustawię się w kolejce i dej dej.. No nie. Na odwrót. To, co on prezentuje, to mentalność człowieka, który nie bierze na klatę problemów, nie jest odpowiedzialny za miasto, a z drugiej strony wmawia, że nie mamy o czym marzyć, bo jesteśmy biedni i zawsze tacy będziemy. 

– Miasto rozmawiało przez rok ze spółką DL Invest Group na temat przejęcia jednej działki. Na koniec ratusz wystawił ją do wiatru, skorzystał z opcji pierwokupu. Takim działaniem zniechęcasz dużego gracza, który ma aktywa w kwocie siedmiu miliardów. Musisz mieć świadomość, że inni to widzą i idą robić biznes gdzieś indziej, z obawy, że ich wyrolujesz.

– Potem zastanawiamy się, dlaczego Chorzów jest biedny. Bo nie szanuje przedsiębiorców, którzy chcą zainwestować na twoim terytorium. Inna firma chciała zainwestować 150 milionów w działkę pohutniczą. I miasto znowu skorzystało z pierwokupu. A zwyczajowo miasta raczej tego nie robią. Raczej raz na dziesięć lat przy wyjątkowej okazji. Podpisujesz umowę w listopadzie, by zwołać nagłą sesję budżetową dzień po świętach i stwierdzić, że jednak korzystasz z prawa pierwokupu, bo „oni chcą za tanio kupić, my odkupimy i sprzedamy drożej”. Po pierwsze: miasto nie jest od tego, by spekulować na ziemi. Po drugie: działka wystawiona ileś lat temu i nigdy jej nie chcieli, to czemu teraz nagle chcą? 

– Stąd się bierze to, że w Chorzowie nie ma kasy. Tu dziwne przetargi. Tam zaprzyjaźniona firma wygrywa. Tego jest dużo. Trzeba to zmienić. Uświadamiać ludzi. Być transparentnym. Ja bym się nawet nie obraził, gdybym miał kamerkę w gabinecie prezydenta, bo co miałbym do ukrycia?

STADION ŚLĄSKI – DLACZEGO NIE?

Jedną sprawą jest to, że Andrzej Kotala nieustannie obiecuje stadion i nie potrafi wywiązać się ze swojej obietnicy.

Ten ciągnący się od lat festiwal niedotrzymywanych deklaracji sprawił, że już mało kto zadaje sobie zasadnicze pytanie…

Czy dwa nowoczesne stadiony w takim mieście jak Chorzów to nie fanaberia?

Stadion Śląski pochłania fortunę. Jego modernizacja kosztowała 650 milionów złotych. Spółka Stadion Śląski, zlikwidowana w 2023 roku, przyniosła przez dziesięć lat działalności 243 milionów złotych straty. Według informacji „Portalu Samorządowego” obiekt generuje roczne koszty w wysokości 70 milionów złotych. Ostatnio zarobił 36 milionów złotych z umów na organizację wydarzeń, pozostałe 37 milionów złotych dostaje od województwa śląskiego, które formalnie jest jego właścicielem. Dwa lata temu na Stadionie Śląskim odbył się piknik połączony z kwestą na rzecz Ukrainy. Organizacja wydarzenia kosztowała 780 tysięcy złotych. W zbiórkach zebrano… zaledwie 350 tysięcy. Ekonomiczniej byłoby więc wysłać te pieniądze bez organizowania czegokolwiek. 

To niezwykle nierentowny stadion.

Spójrzmy więc na perspektywę trzech stron.

Ruch nie ma stadionu.
Miasto nie ma pieniędzy, by wybudować stadion.
Stadion Śląski nie ma pieniędzy (klientów).

Czy gra „Niebieskich” na 54-tysięczniku na stałe nie jest sytuacją zdroworozsądkową, w której każdy sobie pomaga? 

Przy normalnych rynkowych warunkach, Ruch nigdy nie udźwignąłby gry na takim kolosie, ale po pierwsze – pomaga mu miasto, po drugie – władze „Kotła Czarownic” proponują klubowi preferencyjne warunki. Klub z jednej strony ryzykuje, że będzie dopłacał do dnia meczowego (duży obiekt zawsze generuje koszty), lecz z drugiej ma też szansę na kilka mocnych strzałów finansowych z racji dużych meczów (na przykład na mecz z Legią przyszło 37 tysięcy widzów). Nie dysponuje stadionem tak jak własnym (na co dzień odbywają się tam inne rzeczy), ale naprawdę nie ma na co narzekać. Ruch ma gdzie grać.

Ta wizja jest też bez dwóch zdań najbardziej atrakcyjna ekonomicznie dla miasta. Niezależnie od tego, czy ministerstwo przyzna mu dotację, czy nie, modernizacja stadionu to kolosalny wydatek w skali miejskiego budżetu.

Wynajem Stadionu Śląskiego kosztuje miasto 2,9 milionów rocznie.

W pewnym zaokrągleniu: budowa areny przy Cichej kosztuje więc tyle, co wynajem Stadionu Śląskiego przez sto lat.

Bartosz Horodecki ze stowarzyszenia „Wielki Ruch”: Widzę w tym pomyśle wiele zagrożeń. Właścicielem stadionu jest śląski Urząd Marszałkowski. To wpychanie klubu pod but i dobrą wolę województwa. Będą chcieli nam pogorszyć warunki, to miasto nie będzie miało na to żadnego wpływu. Wydaje się oczywiście, że mamy dobre relacje i raczej tak się nie stanie, ale co, jeśli te relacje się pogorszą? Zawsze może zostać wybrany marszałek, który nie lubi piłki i zmieni warunki.

– Ruch zawsze będzie tam gościem drugiej kategorii. Województwo wie przecież, że musi tam grać, bo nie ma swojego obiektu. Możesz wrzucić mu w kalendarz każdy memoriał czy koncert i kazać się dostosować. Tak jak Lechia nie zagra w barażach u siebie, bo koncert gra Dawid Podsiadło. Czujesz się jak dorosłe dziecko, które mieszka w domu rodzinnym – wiadomo, że nikt go nie wyrzuci, ale jest trochę niechcianym gościem, powinien się wynieść. Najgorzej, gdyby coś takiego nas spotkało, a miasto sprzedałoby Cichą deweloperom. Takie jest wizjonerstwo tego miasta. Ktoś rzucił kiedyś hasło, że jak się nie dogadamy i Ruch upadnie, to powstanie tam Biedronka. Nie powiem, kto to powiedział, ale chyba nie rzucasz takiej myśli znikąd podczas dyskusji? Tak to widzę: zrobią osiedle Niebieskich Mistrzów, będzie ulica Gerarda Cieślika…

Ekstremalna wizja.

– Ekstremalna choć z drugiej strony nie nierealna. W końcu miasto w idealnym miejscu do dalszej rozbudowy terenów sportowych, pomiędzy stadionem, halą a boiskiem dla juniorów, zezwoliło na budowę marketu Aldi. Sam jestem urodzonym fatalistą i spadki Ruchu, działania czy ich brak miasta tylko to wzmogły. Ruchowi udało się jednak odbić, dlaczego więc i w
mieście nie mogłoby być lepiej?

Ryszard Sadłoń był przez wiele lat przewodniczącym Komisji Kultury i Sportu w Chorzowie. W tym mieście nie mówi się głośno o tym, że Ruch powinien grać na Stadionie Śląskim. On akurat mówi. Jest wśród absolutnych wyjątków. Wielu kibiców patrzy na niego jak na wroga.

– Dlaczego Ruch na Śląskim to tak niepopularny pomysł?

Ryszard Sadłoń: – Kibice patrzą sercem, a nie logiką i budżetem miasta. Jako kibic też chciałbym nowego stadionu. Tylko jakiego? Mamy zrobić stadion na piętnaście tysięcy miejsc, skoro na mecze Ruchu przychodzi ponad trzydzieści? Gdzie tu sens? Ruch ma bardzo pozytywny wizerunek w regionie. Trzeba przekonać ludzi, by przyjeżdżali z rodzinami. A jeśli żona nie chce iść na mecz, obok jest idealny park z wieloma atrakcjami jak zoo, wesołe miasteczko, skansen czy planetarium. Można byłoby dać takim parom bilety ze zniżką. Niestety od wielu lat zarządzający miastem nie mają wizji co do Ruchu.  Pomagają przy bieżących problemach, ale nie widzą Ruchu w centrum strategii rozwoju miasta. Jako przewodniczący Komisji Kultury i Sportu zabiegałem o debatę na ten temat. Niestety nie znalazło to zrozumienia u obu zarządzających w tym czasie prezydentów. Gdy na komisję trzeci raz z rzędu zaprosiłem (inną) osobę związaną z Ruchem, jeden z radnych spytał, czy w tym mieście nie ma innych tematów.  Silny klub jest nam w Chorzowie potrzebny jak nikomu innemu. Obecny projekt nowego stadionu jest dowodem tego niezrozumienia. Byłem przeciwny budowie stadionu, który ograniczałby nas do roli lokalnego klubiku. Uważałem, że lepiej te pieniądze przerzucić na klub, zbudować silną drużynę, promować w ten sposób miasto. W dzień przed wyborami nikt jednak nie zrezygnuje z hasła, że wybuduje stadion.

– I kto go wybuduje?

– Najlepiej jakby zwycięzca wyrzucił obecny, całkowicie niefunkcjonalny projekt do kosza i stworzył nową strategię rozwoju miasta w oparciu o Ruch.

CZY ŚLĄSKI CHCE RUCHU U SIEBIE?

Czy przyjęcie Ruchu Chorzów na stałe byłoby krokiem w stronę rentowności dla Stadionu Śląskiego? Rozmawiam z Adamem Strzyżewskim, dyrektorem obiektu.

– Ruch ma problem, bo nie ma stadionu. Miasto ma problem, bo nie ma pieniędzy na budowę. Śląski ma problem, bo jest nierentowny. Może obecny układ jest idealny, bo wszyscy mogliby sobie pomóc?

Adam Strzyżewski: – W mojej ocenie nie do końca. Stadion Śląski jest obiektem multidyscyplinarnym i odbywają się tutaj różnego rodzaju  eventy, jak mecze piłki nożnej, zawody lekkoatletyczne, czy żużel, gdzie ciężko pogodzić ze sobą organizacyjnie te dyscypliny, co z kolei utrudnia klubowi bieżące funkcjonowanie. Mogą się pojawić u nas rezerwacje na inne imprezy, co może doprowadzić do tego, że Ruch będzie musiał rozegrać mecz na innym obiekcie albo go przełożyć.

– Może nic by się nie stało, gdyby raz zagrał w Gliwicach.

Z tym, że  nie chodzi o kwestię jednego razu. Stadion Śląski gości wiele wydarzeń inie są one sporadyczne, więc każdorazowe przesuwanie terminarza nie wchodzi w grę.

– Jaka jest skala wydarzeń na Stadionie Śląskim? Lekkoatletyka – ile to imprez?

Memoriał Kamili Skolimowskiej i Memoriał Janusza Kusocińskiego. 

– Dwie imprezy.

Ale duże. Przygotowanie takiej imprezy trwa czasem nawet dwa tygodnie. Trzeba m.in. przeprowadzić branding stadionu, czy wydzielić miejsca. Pozostaje też kwestia rozgrzewek dla zawodników, gdzie obiekt nie jest wówczas dostępny dla klubu. 

– Przeznaczamy miesiąc na lekkoatletykę.

Powiedzmy, że tak.

– Co dalej?

Analogicznie: budowa sceny przy koncertach. Organizator dużego eventu, na którym będzie 70 tysięcy osób, życzy sobie, aby przekazać mu stadion do dyspozycji na dwa tygodnie przed wydarzeniem, w celu wybudowania sceny, dostosowania nagłośnienia, prób, a klub znowu w tym momencie jest wyłączony z użytkowania obiektu. Stadion Śląski chętnie przyjął Ruch, a my chcemy pomóc i pomagamy, ale jeśli bierzemy pod uwagę komfort, to lepiej, żeby powstał obiekt przy Cichej.

– Dla wielu to pewnie zaskoczenie, dla mnie na pewno, jak długo trzeba przygotowywać te imprezy.

Przygotowanie toru do żużla to około tydzień. Jeśli pogoda nie dopisze, mogą być dwa. Stadion Śląski nie jest tylko dla kibiców piłki nożnej, ale też innych dyscyplin i gości inne wydarzenia. W zeszłym roku mieliśmy pięć bardzo dużych koncertów – od Bocellego przez Jimka i historię hip-hopu, po Sanah oraz dwa dni koncertowe Rammstein. Dodajmy terminy na budowę scen, nagłośnienia, sprzątanie… Nie zawsze uda się nam pogodzić imprezy z meczami. To nie my decydujemy, kiedy gwiazda światowego formatu ma zaplanowaną trasę, a to stawia nas w trudnym położeniu. Dostajemy ofertę od międzynarodowej gwiazdy i co zrobić – zorganizować koncert dla kilkudziesięciu tysięcy osób, czy mecz Ekstraklasy?

– Trudny wybór. Co mamy dalej?

Liczymy na reprezentację.

– Domem jest Narodowy.

Na razie tak, ale zabiegamy o U-21 i chcemy z czasem stać się domem dla młodzieżówki. Mamy także wiele atrakcji dla mieszkańców regionu – ultramaraton, którego meta jest na stadionie, imprezy dla dzieciaków, szkółkę, puchar marszałka województwa.

– Dla Ruchu to zatem niekomfortowe. A dla was? Macie klienta, który bukuje od razu siedemnaście imprez.

My zawsze pomożemy, ale Stadion Śląski jest dla mieszkańców regionu, a nie tylko kibiców piłki nożnej. Musimy to racjonalnie ze sobą pogodzić. Ja osobiście się cieszę, bo „Kocioł Czarownic“ ożył. Patrząc realnie, Ruch powinien tu grać na czas budowy nowego obiektu przy Cichej.

– Na meczach Ruchu zarabiacie czy dokładacie?

Zarabiamy.

– To może warto? Nie jesteście rentownym stadioniem.

To problem wszystkich tego typu obiektów i trend w Europie. Komercyjnie nam się to opłaca, ale proporcja leży pośrodku, bo musimy patrzeć na inne dyscypliny, sport amatorski, atrakcje dla dzieci, koncerty. Prywatnie kocham piłkę nożną, ale z perspektywy dyrektora muszę bardziej zbalansować szalę.

– Istnieje scenariusz, w którym Stadion Śląski jest rentowny?

To trudne przedsięwzięcie. Czy możliwe? Jeśli spełni się wiele aspektów, takich jak pozyskanie sponsora tytularnego, czy kilku komercyjnych, wynajem lóż VIP, czy komercjalizacja przestrzeni konferencyjnych, to wówczas bylibyśmy blisko, ale  czynników jest naprawdę wiele, natomiast koszty są horrendalne – podgrzewanie murawy, prąd, woda, a także drożejące w ostatnim czasie media. Teraz nie wyjdziemy na zero – trzeba będzie dołożyć do budżetu. Z drugiej strony widzę coraz większe zainteresowanie przestrzeniami komercyjnymi czy lożami VIP.

– Przez ile dni w zeszłym roku na stadionie nie działo się nic? Jesteśmy to w stanie oszacować?

To karkołomne.

– Więcej niż połowa dni w roku?

Nieeeeee. Oczywiście, że mniej.

– Czyli stadion żyje.

– Żyje, żyje. Zawsze coś się dzieje, jak nie sport, to wydarzenia komercyjne. Mamy też centrum konferencyjne, cieszące się bardzo dużym zainteresowaniem.

– Decyzja o renowacji była w punkt, ale trwała ona tak długo, że w międzyczasie wybudowaliśmy inne stadiony, zorganizowaliśmy Euro…

 Trochę nam uciekło…

– I inne stadiony piłkarskie są atrakcyjniejsze. Nie czujecie się kamieniem w bucie na stadionowej mapie Polski?

Nie. Chcę pokazać, że tak nie jest. Gdy porównuję zaplanowane wydarzenia z innymi obiektami, to  konkurujemy raczej ze Stadionem Narodowym. Tam będzie wprawdzie dużo koncertów, ale my też nie powiedzieliśmy ostatniego słowa. Gro stadionów skoncentrowanych jest na piłce ligowej i na tych obiektach nie dzieje się nic ponad to, a my mamy Ruch Chorzów i szereg innych wydarzeń. Jestem przekonany, że w porównaniu do innych jesteśmy kilka kroków przed nimi.

ESTAKADA

Jeśli Chorzów nie musiałby inwestować kilkuset milionów w stadion przy ulicy Cichej, to czy miałby inne wydatki?

To oczywiście pytanie retoryczne. Chorzów jest posiadaczem prawdopodobnie najbrzydszego rynku w całej Polsce. Każda polska betonoza jest cudem architektury w porównaniu z rynkiem, nad którym przebiega… ruchliwa estakada.

Tak.

To jest rynek.

Kiedy budowano estakadę (koniec prac w 1979 roku), była postrzegana jako innowacyjne rozwiązanie, które rozładuje ruch w centrum i poprawi bezpieczeństwo mieszkańców. Miasto miało spory problem, bo przebiegała tamtędy droga krajowa, krzyżowały się ze sobą pojazdy, które przejeżdżały przez Śląsk jedynie tranzytem. Żeby wybudować tę 400-metrową trasę, miasto zburzyło kilka kamienic i zmieniło trasy tramwajowe.

Szybko okazało się, że tak jak ruch może i się unormował, tak miasto zostało pozbawione swojej bezcennej tkanki.

– Druga awizowana inwestycja w pierwszych wyborach to zlikwidowanie estakady i stworzenie obwodnicy. To jakieś kuriozum, że coś takiego stoi nad rynkiem, nie sądzi pan?

Andrzej Kotala: Tak, tylko to nie była obietnica, a koncepcja. 

– Koncepcja? 

Andrzej Kotala: – Tak, koncepcja, plany, ja tę koncepcję kontynuowałem. Dla miasta byłoby optymalne wybudować obwodnicę, ale okazało się, że estakada jest w takim stanie, że trzeba było przeprowadzić jej natychmiastowy remont i ogłosić na to przetarg. Kosztowało to 46 milionów. Trudno mówić o szybkim burzeniu i budowaniu obwodnicy. To byłoby możliwe przy udziale państwa, bo to droga krajowa, która biegnie przez nasze centrum. Zabiegaliśmy o takie dofinansowanie, szacowaliśmy wtedy koszty obwodnicy na poziomie 0,8 mld – 1,2 mld, więc teraz byłoby to pewnie 2 mld. Żadne śląskie miasto samo by tego nie zrobiło, nawet Katowice.

Kotali należy oddać, że udało mu się przynajmniej zrewitalizować rynek, który kiedyś straszył jeszcze bardziej. Estakada to jaskrawy przykład. Znacznie mniejszych potrzeb – budynków wymagających odświeżenia, ulic, parków, placów zabaw – jest od groma. Wiele z nich czeka na swoją kolej latami. A kiedy ktoś pyta o to, dlaczego tyle lat trwa znalezienie środków na zwykły remont, zdarza mu się usłyszeć, że winny jest Ruch Chorzów.

Bartosz Horodecki: – Kotala często wspomina o tym, jak bardzo niby wspiera klub. Niemalże zabiera miejskim pracownikom od ust. Znajoma mojej mamy była nauczycielką w Chorzowie. Do dzisiaj wypomina, jakie teksty słyszała: że nie dostaną podwyżek, bo Ruch potrzebuje miliona złotych pożyczki.

Czy na pewno to Ruch jest przyczyną?

SAMI SWOI

17 lutego 2024 roku „Dziennik Zachodni” publikuje artykuł o niejasnych układach w Chorzowskiej Spółdzielni Mieszkaniowej, którą zajmuje się już prokuratura. To organizacja, którą w Chorzowie nazywa się „Sami Swoi”.

Jej prezesem jest Marek Kopel. Niegdyś wróg polityczny panującego prezydenta, który później przeszedł na jego stronę i dostał tę ciepłą posadkę.

Jej wiceprezesem jest Łukasz Kołodziej, syn Waldemara Kołodzieja, miejskiego radnego z ramienia KO.

Posada Kierownika Działu Gospodarki Zasobami Mieszkaniowymi należy do Piotra Łazikiewicza, syna Krzysztofa Łazikiewicza, radnego z ramienia KO.

Marta Kopel, synowa prezesa, pracuje w dziale członkowsko-mieszkaniowym.

Zatrudnienie w spółce znalazła niedawno także małżonka wiceprezesa, Łukasza Kołodzieja.

Zastępca prokuratora rejonowego w Chorzowie, Sylwia Bubała, mówi dla „Dziennika Zachodniego”: – W ramach postępowania badane są okoliczności dotyczące wyboru wykonawców remontów w ramach CHSM, przyczyn wyboru konkretnych wykonawców (w tym powiązania osobowe), a także kwestie prawidłowości wykonania prac budowlanych i zasadności ich wyceny, jednak z uwagi na prowadzone czynności nie jest możliwe udzielenie informacji o dokonanych dotychczas ustaleniach.

Czyżby chorzowski układ pękał?

Andrzej Kotala jak mało kto troszczy się o swoich politycznych sojuszników. Jest lipiec 2023 roku. Wiesław Ciężkowski, wiceprezydent miasta, wyraża wolę przejścia na emeryturę. 27 lipca 2023 roku Kotala czyta zarządzenie, w myśl którego jego wieloletni pomocnik zostaje odwołany ze stanowiska z dniem 29 lipca. Ciężkowski otrzymuje w ten sposób 75 tysięcy złotych odprawy. Urzędnikowi, który przechodzi na emeryturę, należy się premia w kwocie trzech miesięcznych pensji.

Kotala nie potrafi wytrzymać bez swojego zastępcy ani przez chwilę i jeszcze tego samego dnia składa pismo, zgodnie z którym Ciężkowski ma zostać za kilka dni ponownie powołany na stanowisko wiceprezydenta miasta.

I po niedługim czasie faktycznie wraca. W komunikacie urzędu miasta można przeczytać, że Ciężkowski zostaje przywrócony przez prezydenta „dla zachowania ciągłości procesów” i przez „wieloletnie doświadczenie”, a tak w ogóle: „powołanie zastępcy należy do wyłącznej kompetencji Prezydenta. Nie musi on uzasadniać swojego wyboru ani konsultować się w tej sprawie z radą gminy”.

Na pewno nie chodziło o to, by wieloletni i lojalny współpracownik Kotali mógł odebrać premię, mimo że de facto wcale nie przechodzi na emeryturę.

Po wyborach ta premia mogłaby nie być tak okazała, trzeba było korzystać…

W bardzo podobnych okolicznościach z urzędu „odchodzi” inna zastępczyni prezydenta, Mariola Roleder. Kotala odwołuje ją 28 grudnia 2019 roku. 2 stycznia 2020 roku powołuje ją na nowo.

– Jest pan tak chwiejny emocjonalnie, czy chodzi o wyciąganie premii w wątpliwy etycznie sposób?

Andrzej Kotala: – Odprawa emerytalna to prawo każdego pracownika, który odchodzi na emeryturę.

– Ale oni nie odchodzą na emeryturę.

– Odchodzą.

– Dalej pracują. 

– Pobierają świadczenie emerytalne. Państwo wykonało ukłon, by nie odchodzili z rynku pracy, zaproponowało, by nadal pracowali nie odprowadzając podatku PIT. To profit każdego emeryta, który odchodzi, dostaje odprawę, wraca do pracy i pracuje bez podatku. To państwo spowodowało, że my potrzebując pracowników na rynku pracy – bo ich nie ma, dzisiaj jest rynek pracownika, a nie pracodawcy – musimy niejako prosić pracowników, żeby mogli dalej kontynuować swoje obowiązki, bo nie mamy na ich miejsce nikogo, kto mógłby ich zastąpić. 

– Odwołanie jest fikcyjne, skoro pan odwołując ich wie, że za chwilę ich powoła. 

– Tak jest z każdym pracownikiem. Ma prawo przejść na emeryturę każdy, kto pracuje w urzędzie czy jednostkach budżetowych. To wynika z ustawy, która jednoznacznie to stwierdza. Dlaczego wiceprezydenci mają rządzić się innymi prawami niż każdy inny pracownik?

Ja nie mówię, że to jest nielegalne, ale czy etyczne?

– Czy jest etyczne, że pracownik, który odchodzi na emeryturę, wraca do pracy? Państwo nakłania go, stwarza mu warunki, dając mu ulgę podatkową. To jest tego typu pytanie. My też niejednokrotnie pytamy pracownika – przejdziesz na emeryturę, ale mógłbyś pozostać, bo nie mamy nikogo na twoje miejsce? My jesteśmy po kilku naborach na różne stanowiska pracy i myśli pan, że tu tłumy są? Nie ma tłumów. Nie ma nikogo chętnego.

– Nie ma żadnego chętnego, by być wiceprezydentem Chorzowa? 

 – Trzeba mieć jeszcze jakieś kompetencje. Z tym jest problem. 

RADY NADZORCZE

Istnieje w Polsce grupa około dwudziestu prezydentów miast, którzy wymieniają się między sobą stołkami w radach nadzorczych miejskich spółek i koszą w ten sposób niebagatelne pieniądze. Andrzej Kotala należy do tej kliki  między innymi wraz z Jackiem Sutrykiem (Wrocław), Krzysztofem Matyjaszczykiem (Częstochowa) czy Jackiem Majchrowskim (Kraków). Zasiadanie w radzie nadzorczej nie wymaga zaangażowania w bieżącą i operacyjną działalność spółki, nie jest to też funkcja, która jest eksponowana medialnie. To wyłącznie rola, jak sama nazwa wskazuje, nadzorcza. Wiąże się ona z comiesięcznym uposażeniem i znikomym nakładem energii. 

Takim sposobem Kotalę umieszczono…

  • we Wrocławiu – spółka Wrocławskie Mieszkania,
  • w Tychach – Regionalne Centrum Gospodarki Wodno-Ściekowej.

Jacek Sutryk z Wrocławia zasiada w Tychach (Centrum Gospodarki Wodnościekowej), Andrzej Dziuba z Tychów we Wrocławiu (Stadion Miejski). Na przestrzeni 2022 roku szef Chorzowa zarobił z tego tytułu 118,7 tysięcy złotych. Gdy zsumujemy do kupy łączny zarobek z tego tytułu wszystkich członków układu w skali jednego roku, wychodzi nam robiąca wrażenie kwota 1,3 miliona złotych.

Jak nazwać ten proceder? Kolesiostwo? Rozdawanie stołków? Przyjacielski układ?

Andrzej Kotala: To wina obecnej ustawy, która uniemożliwia prezydentom miast zasiadania w radach nadzorczych swoich własnych spółek, których miasto jest właścicielem. 

– Czyli gdyby pan mógł, to nie zarabiałby pan we Wrocławiu, a w Chorzowie? 

 – Nie, moja wiedza i doświadczenie służy innym prezydentom, którzy nie mogą zasiadać w swoich radach. Zwracają się z prośbą, by ktoś, kto zna tematykę spółki ich tam reprezentował. Mamy również zasoby komunalne w naszym mieście, mamy jednostkę budżetową, która tym zarządza. Tam jest inny przypadek, bo jest spółka prawa handlowego i jednostka budżetowa we Wrocławiu, która zarządza mieniem komunalnym. Prezydenci proszą jeden drugiego, by ich wspomagali w tych tematach. 

Jacek Sutryk panu ufa i dlatego zatrudnił akurat pana?

 – Tak można to ująć. 

Kotala zręcznie porusza się w miejskich meandrach, wykorzystuje nadarzające się szanse i nie ma skrupułów przed dorobieniem sobie dodatkowej forsy lub przekazaniem jej współpracownikom. Będąc prezydentem miasta, zasiadając w radach nadzorczych dwóch spółek, jest dodatkowo prezesem Chorzowsko-Świętochłowickiego Przedsiębiorstwa Wodociągów i Kanalizacji. W 2022 roku podniósł z tego tytułu 137,3 tysięcy złotych. Funkcja prezydenta przyniosła mu 283,7 tysięcy złotych wynagrodzenia. Łącznie w samym 2022 roku zarobił 539 tysięcy złotych. Jego majątek zadeklarowany w zeznaniu za tamten rok to trzy mieszkania (wartość: 120 tysięcy, 200 tysięcy i 351 tysięcy złotych), działka budowlana o wartości 2,5 miliona, rozpoczęta budowa domu, w którą wpakował prawie dwa miliony i pokaźne oszczędności (212,6 tysięcy euro, 201,3 tysięcy dolarów i 167,4 tysięcy złotych).

W 2018 roku Regionalna Izba Obrachunkowa nakazała kilku wysokim urzędnikom – zastępcom prezydenta, sekretarzom i skarbnikowi – zwrot „dodatków służbowych”, jakie prezydent Chorzowa rozdysponował wśród nich w łącznej kwocie ośmiuset tysięcy złotych. Dla przykładu – wspomniany wcześniej Ciężkowski (wysłany na emeryturę i tego samego dnia przywrócony) dostał z tej puli 190 tysięcy złotych, ale szczodry Kotala nie zaprotokołował, za jakie zasługi lub zadania został uhonorowany, podobnie jak nie zrobił tego w kontekście wszystkich innych obdarowanych. Rzetelna dokumentacja jest niezbędna, gdy ofiaruje się tego typu nagrody. Kotala tłumaczył później, że najważniejsi urzędnicy w mieście mają więcej obowiązków niż ich koledzy w innych ośrodkach, bo Chorzów jest miastem-powiatem i dlatego pozwolił sobie na docenienie ich finansowo.

W 2012 roku, po dwóch latach pierwszej kadencji, Kotala postanawia wymienić meble w urzędzie miasta. Ma sporą zagwozdkę, kiedy przychodzi do wyłonienia zwycięzcy przetargu. Najkorzystniejszą ofertę, jak twierdzi, składa firma, która należy… do jego córki. Wybierając jej usługi ratusz miałby zapłacić o dwadzieścia tysięcy mniej niż za drugą najlepszą propozycję, więc niby ekonomicznie wszystko się zgadzało. Prezydent Chorzowa zdecydował się na usługi swojej córki, a później spadła na niego fala krytyki. Kotala, wtedy jeszcze świeżak polityczny, kajał się, przepraszał, tłumaczył i żałował za błędy.

61-letni polityk nigdy nie wplątał się jednak w naprawdę grubą aferę. CBŚP szukało dowodów na niegospodarność samorządowca, przeszukując na raz jego dom, urząd miasta i siedziby miejskich spółek. Innym razem węszyli wokół niego zaufani prokuratorzy Zbigniewa Ziobry.

Ani jedni, ani drudzy niczego nie znaleźli.

RUCH, RUCH, RUCH, NA KOŃCU TY

Dlaczego Ruch jest tak ważnym elementem każdej kampanii wyborczej?

Miasto Chorzów liczy sto tysięcy mieszkańców. Na ostatni mecz „Niebieskich” z Legią Warszawa wybrało się 37 tysięcy osób. Klub poinformował później, że dziesięć tysięcy z nich to mieszkańcy Chorzowa.

Mówimy o ogromnym elektoracie, zaangażowanym, który może zadecydować o wyniku wyborczym.

Ryszard Sadłoń, były przewodniczący Komisji Kultury i Sportu w tym mieście, barwnie opowiada, jakie znaczenie dla miasta ma lokalny klub.

– Jest w filmie „Niebieskie Chachary” scena, gdy jeden z kibiców nie potrafi wytłumaczyć swojej małżonce, jak wielką miłość czuje do klubu. „Powiedziałem jej, że na pierwszym miejscu jest Ruch, na drugim miejscu jest Ruch, na trzecim miejscu jest Ruch… Na samym końcu jesteś ty”, mówi śmiertelnie poważnie bohater filmu, dziwiąc się, że jego kobieta słysząc to wpada w płacz.

– Dla wielu Ruch ma właśnie takie znaczenie.

– Bo Ruch to serce Chorzowa. Ludzie muszą żyć jego szczęściem, bo czym innym mieliby żyć? Przedwojenny Ruch odnoszący sukcesy powstał w jednym z najbogatszych miejsc w Europie. Sukcesy sportowe za komuny jeszcze były, ale PRL rozkradała ten region i miasto. Po kilkudziesięciu latach do czasów chwały może nawiązywać chyba tylko Ruch. Może w Warszawie ludzie żyją sukcesami finansowymi, ale tu nie. Większość żyje w domach i mieszkaniach o słabym standardzie, a te przedwojenne dwustumetrowe, który kiedyś były powodem do dumy, teraz stają się tylko problemem. Dostają wypłatę, która ledwie starcza do końca miesiąca. O dobrym samochodzie mogą pomarzyć. Żyją z dnia na dzień. Co im zostaje? Świadomość życia w miejscu, gdzie urodziło się najwięcej mistrzów Polski na metr kwadratowy. Sukces Ruchu może być motorem napędowym tego miasta. Nikt w Neapolu w zeszłym roku nie myślał o tym, że są biedniejsi od północy Włoch. Duma ze swojego klubu dominowała. Igrzyska zawsze były ludziom potrzebne. Gdy kibic Górnika się śmieje z chłopa w robocie, pyta „ile dostaliście?”, czy jeszcze niedawno „w której lidze gracie?“, to on traci męskość. Ruch musi wygrywać.

– Ponad 20 lat temu odbywał się elegancki koncert dla osób związanych z Ruchem. Ludzie przychodzili też w klubowych koszulkach zamiast w marynarkach. Zastanawiałem się: kurde, nie mogliby się ubrać jak do teatru? Uświadomił mnie wtedy kilkuletni syn: „Tata, a wiesz, że ta koszulka Ruchu to najlepsza nowa rzecz w ich szafie, bo na nic więcej ich nie stać?”. Pomijając rozwój gadżetów klubowych od tego czasu, dalej dla wielu mieszkańców koszulka z „eRką“ na piersi będzie wydatkiem priorytetowym.

– Powiedział mi kiedyś śp. Jacek Bochenek: „Rysiek, jak Ruch będzie silny, to w takim mieście jak Chorzów to prezes klubu będzie wskazywał, kto ma zostać Prezydentem.“ Sytuacja wokół takiego klubu i wyniki wpływają na nastroje społeczne. Te zaś decydują o wyniku wyborów.

POLITYCZNY MAJSTERSZTYK?

Na niespełna dwa miesiące przed wyborami samorządowymi, znowu odżywa nadzieja kibiców Ruchu. W ministerstwie jest wniosek na stumilionową dotację na budowę stadionu. Trwa merytoryczna analiza. Kotala deklaruje, że jest gotowy na budowę stadionu nawet w sytuacji, gdy politycy nie wspomogą śląskiego miasta dofinansowaniem. 

– W razie konieczności wybudujemy ten obiekt sami. Wolniej i etapami – rzuca już w 2024 roku.

Trwają przygotowania do przetargu. Za budowę stadionu odpowiedzialna jest tym razem miejska spółka ADM Serwis. Żeby uwiarygodnić swoje działania, prowadzi na swojej stronie dzienniczek, w którym pisze o wszystkim, co robi na rzecz budowy obiektu. We wpisach nie brakuje entuzjazmu, którym spółka chce zarazić kibiców…

„BUM!”, „#staytuned!”, „Czekamy w napięciu!”, „Ha!”, „Czym możemy się dzisiaj pochwalić?”, czyli chorzowska szkoła motywacji.

Marcin Mańka (prezes ADM Serwis): – Jest wiele przekłamań i hejtu. My jako miasto zostawiamy to za sobą. Nie mamy zorganizowanej grupy dwustu kibiców, którzy wchodzą na nasze profile i hejtują każdy wpis, pod którym pojawia się pan prezydent. Musimy pracować. Robimy swoje. Nie mamy czasu na odpowiadanie. Nie zajmujemy się obrażaniem. Po co?

– Dlaczego chorzowianie mieliby panu znów uwierzyć?

Andrzej Kotala: – Trudno mi zajrzeć do głów chorzowianom. Mogę tylko podawać racjonalne argumenty na to, dlaczego stadion nie powstał. A to chorzowianie ocenią, czy te argumenty są racjonalne, czy nie. W mojej ocenie nie ma innego wytłumaczenia niż to, o czym mówiliśmy wcześniej. Jako gospodarz miasta muszę ostrożnie podchodzić do kwestii inwestycji. W Chorzowie było dużo zaczętych prac, zaczynanie jeszcze kolejnej, tak dużej, mogłoby spowodować pewnie perturbacje finansowe. To byłaby największa historycznie w mieście inwestycja. Dzisiaj jesteśmy w stanie tę swoją część, sto milionów, wygenerować, posiłkując się kredytem i sfinansować tę inwestycję. Przynajmniej ten pierwszy etap.

– Zapytam jeszcze raz, bo naprawdę nie potrafię w to uwierzyć. Przez te czternaście lat nie ma pan sobie nic do zarzucenia, jeśli chodzi o budowę stadionu?

Andrzej Kotala: Mam sobie do zarzucenia tylko tyle, że w 2016 roku nie podjąłem decyzji o budowie stadionu, a uległem ratowaniu klubu. Tak na to patrzę, gdy widzę reakcje kibiców.

Marcin Mańka: – Analiza wsteczna zawsze skuteczna. Gdybyśmy wiedzieli wtedy, co wiemy teraz, to może byśmy coś innego zrobili. Można było, jak pan prezydent wcześniej powiedział, nie ulegać i robić swoje. Nasze działanie byłoby efektem motyla w innych miejscach. Wtedy pewnie na Cichej.

Andrzej Kotala: – Tak, żałuję tej uległości. Uległem przed tą presją, że trzeba ratować klub, że nie możemy dopuścić, żeby upadł, bo jak to, taki historyczny klub ogłosi upadłość… Gdybym wtedy nie uległ, mielibyśmy stadion gotowy.

Pytamy politycznego rywala.

– Andrzej Kotala popełnia polityczny majstersztyk?

Szymon Michałek: – Tak, tak uważam. Jest bardzo cwanym politykiem i bardzo kiepskim samorządowcem. Wystarczyłoby po prostu zrobić ten stadion, a nie gadć w kółko, że się go zrobi. Mogę dzisiaj śmiało powiedzieć, że Andrzej Kotala to kłamca. I on mnie teraz nie poda za to do sądu, bo udowodnię mu w przynajmniej jedenastu momentach, że kłamie, dlatego nie boję się tego mówić. Mogę mu to powiedzieć też w twarz. Panie Kotala, jest pan kłamcą.

Kibice Ruchu powtarzają między sobą powiedzenie: „Fool me once, shame on you, fool me twice, shame on me”. 

Czują się oszukiwani przez czternaście lat. Tymczasem prezydent Kotala przystępuje do kolejnych wyborów. Jest faworytem. Znów twierdzi, że budowa stadionu to jedno z jego najważniejszych zadań.

CZYTAJ WIĘCEJ O ZWIĄZKACH PIŁKI Z MIEJSKĄ POLITYKĄ:

Fot. newspix.pl / FotoPyK / Ultras Niebiescy / Wielki Ruch / GMT

Ogląda Ekstraklasę jak serial. Zajmuje się polskim piłkarstwem. Wychodzi z założenia, że luźna forma nie musi gryźć się z fachowością. Robi przekrojowe i ponadczasowe wywiady. Lubi jechać w teren, by napisać reportaż. Występuje w Lidze Minus. Jego największym życiowym osiągnięciem jest bycie kumplem Wojtka Kowalczyka. Wciąż uczy się literować wyrazy w Quizach i nie przeszkadza mu, że prowadzący nie zna zasad. Wyraża opinie, czasem durne.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Gikiewicz ostro do byłego kapitana Widzewa. „Mogę mu chusteczki wysłać”

Kamil Warzocha
0
Gikiewicz ostro do byłego kapitana Widzewa. „Mogę mu chusteczki wysłać”
1 liga

Trenował w Legii, teraz jest wielką nadzieją Lecha. „Rozumie grę lepiej od Linettego”

Jakub Radomski
5
Trenował w Legii, teraz jest wielką nadzieją Lecha. „Rozumie grę lepiej od Linettego”

Ekstraklasa

Ekstraklasa

Gikiewicz ostro do byłego kapitana Widzewa. „Mogę mu chusteczki wysłać”

Kamil Warzocha
0
Gikiewicz ostro do byłego kapitana Widzewa. „Mogę mu chusteczki wysłać”
1 liga

Trenował w Legii, teraz jest wielką nadzieją Lecha. „Rozumie grę lepiej od Linettego”

Jakub Radomski
5
Trenował w Legii, teraz jest wielką nadzieją Lecha. „Rozumie grę lepiej od Linettego”

Komentarze

55 komentarzy

Loading...