Po raz pierwszy w historii zawodów drużynowych Pucharu Świata w Wiśle na podium nie stanęli reprezentanci Polski. I to mimo tego, że po pięciu z ośmiu skoków prowadzili w konkursie. Potem przyszedł jednak gorszy skok Andrzeja Stękały, beznadziejna próba Dawida Kubackiego, a Kamil Stoch skoczył co najwyżej poprawnie, choć i tak zdołał nas wyprowadzić na czwarte miejsce. Paradoksalnie i tak można je uznać za… niezłe. Bo w Pucharze Narodów przed tym konkursem byliśmy na siódmej lokacie. Inna sprawa, że cały konkurs można podsumować jednym słowem – loteria.
Było naprawdę dobrze
Wisła od dłuższego czasu Polakom kojarzyła się świetnie. Kamil Stoch lubił stawać tam indywidualnie na podium, Piotrek Żyła i Dawid Kubacki też skakali dobrze, a i reszta naszej kadry dawała sobie radę. W drużynie stawaliśmy na podium za każdym razem, gdy akurat tam organizowano drużynówkę. Aż do dziś. Jeszcze wczoraj czwarte miejsce przyjęlibyśmy pewnie z radością – bo patrząc na konkursy w Niżnym Tagile i Kuusamo nawet na nie nie liczyliśmy – ale trudno nie czuć rozczarowania, skoro po pięciu skokach Polacy byli nawet liderami konkursu.
ODBIERZ PRAWDZIWY CASHBACK NA START! 50% DO 500 ZŁ W FUKSIARZ.PL
Bo przez dłuższy czas wszystko w naszych skokach wyglądało nieźle. Piotr Żyła skoczył 120 metrów, Andrzej Stękała poleciał aż na 129,5 ale przez złe lądowanie sporo stracił na notach. Dawid Kubacki i Kamil Stoch skakali krócej, ale w swoich grupach zajmowali dobre miejsca, co świadczyło o tym, że warunki niekoniecznie pozwalały lądować dalej. A sytuacja na prowadzeniu w konkursie zmieniała się jak w kalejdoskopie, bo co chwila ktoś psuł swój skok. Najpierw prowadzili Japończycy, potem Austriacy, których zmienili Polacy, ale tylko po to, by oddać Austrii prowadzenie na koniec pierwszej serii.
Nasze skoki i tak były jednak solidne i dużo lepsze od tych, których spodziewaliśmy się przed konkursem. Zaczęliśmy wierzyć, że magia Wisły zadziała, a nasi skoczkowie znów staną na podium. Pierwsza próba drugiej serii zdawała się to potwierdzać – Piotr Żyła pofrunął o metr dalej niż w poprzednim skoku. A że Manuel Fettner wylądował blisko, to Polacy znów liderowali i to z dwunastopunktową przewagą. A potem wszystko zaczęło się psuć.
Wiatr rozdaje karty
Zaczęło się od Andrzeja Stękały, który miło nas zaskoczył w pierwszej serii. Wybór czwartego do drużyny był bowiem wielką zagadką (a i trzeci, biorąc pod uwagę formę Kubackiego, nie był pewny), ale wydawało się, że Andrzej podziękował Michalowi Dolezalowi za wybranie właśnie jego. W drugiej serii mu się to już nie udało – skoczył ledwie 112 metrów, a Polacy spadli z pierwszego miejsca. Wciąż jednak liczyliśmy się w walce o wygraną. Tyle że Dawid Kubacki wylądował na ledwie 97. metrze.
I tu się zatrzymajmy. Bo z perspektywy trzeciej osoby wydawało się, że Polak po prostu zawalił swój skok na progu. On jednak twierdzi, że wszystko wydawało się funkcjonować dobrze, a po prostu nie dało się odlecieć.
– Zobaczymy, co trenerzy powiedzą. Mnie się wydawało, że na progu ten skok był okej. Potem jednak jakby mi worek zarzucili na plecy. Warunki są jakie są, nie będę na nie zrzucał, można było różnie trafić. Mam nadzieję, że ten skok był całkiem okej, a jak trafiłem, tak trafiłem. Jeżeli to był mój błąd – będę się gryzł z myślami. Wydaje mi się, że skoki były jednak nawet lepsze niż wczoraj. Choć w tej drugiej serii nie było potwierdzenia w metrach. W pierwszej serii na pewno nam “sfarciło”, innym nie do końca. Tak to wyglądało. Kamil też nie trafił na dobre warunki – mówił na antenie Eurosportu.
To nie tak, że tworzył sobie wymówki. Dziś w Wiśle naprawdę było loteryjnie – ucierpiała na tym prawdopodobnie każda reprezentacja. Polacy mieli sporo szczęścia do wiatru w pierwszej serii, w drugiej ten “fart”, jak nazwali to Żyła i Kubacki, ich opuścił.
– Takie są czasem skoki, bywają brutalne. Ja jestem zadowolony, swoje skoczyłem. Nawet tak naprawdę nie wiem, jakie miałem warunki. W pierwszym skoku dostałem w narty, trochę mnie “rozebrało”, drugi był już bardziej stabilny. Skoki były w miarę. Na tyle, co umiałem, to skoczyłem. Cieszy, że jutro ma być lepiej z warunkami. Może uda się poskakać – mówił Piotrek w rozmowie z Kacprem Merkiem.
Złość lidera
Rzadko widujemy Kamila Stocha wkurzonego. A dziś właśnie taki był. On skakał jako ostatni w naszej kadrze i choć 116 metrów to odległość, którą zaimponować komukolwiek trudno, to – biorąc pod uwagę, że wyprowadził nas o dwie pozycje w górę, nawet mimo ogromnej straty do podium – trzeba ją uznać za dobry skok. Ale cały konkurs sprawił, że Stoch po prostu był zły. Bo czuł, że można w nim było stanąć na podium.
– Zrobiliśmy, co się dało. Może rzeczywiście te skoki nie są idealne, ale na ten moment są dobre. Skoczyłem na tyle, na ile umiałem. Szkoda, że nie mamy lepszej informacji zwrotnej, w postaci dalszych skoków. To nie są tragiczne skoki. Pierwsza seria i połowa drugiej serii to pokazały. Dzisiaj bez sensu jest wyciągać jakiekolwiek wnioski. Gdyby warunki były równe, moglibyśmy cokolwiek z tego wnioskować. Uważam, że dziś zasłużyliśmy na podium. Mam w sobie dużo złości. Jest mi przykro i źle z tym, jak to się zakończyło – mówił.
Pytanie brzmi: czy tę złość Stocha (oraz reszty naszych reprezentantów) uda się zamienić na dobre skoki jutro. Bo i faktycznie – według prognoz warunki mają być lepsze, równiejsze. A Polacy w Wiśle skakać potrafią. Do tego na starcie stanie ich aż jedenastu. Mamy więc w ręku niemal wszystkie karty do tego, by pokazać się z dobrej strony. “Niemal”, bo zabraknąć może jednej – dobrej formy. Ale oby jutro akurat i ją udało się dobrać z talii.
Jeśli jednak trafimy na inne rozdanie, to po Wiśle trzeba będzie poważnie zastanowić się nad jednym: czy warto jechać na kolejny konkurs Pucharu Świata, czy też może lepiej zostać w kraju i popracować nad techniką skoków, by odzyskać zagubioną po lecie formę.
Fot. Newspix
Klasyfikacja konkursu w Wiśle:
- Austria – 853 pkt
- Niemcy – 842,7 pkt
- Słowenia – 834,4 pkt
- Polska – 792,9 pkt
- Japonia – 787,3 pkt
- Norwegia – 767,2 pkt
- Rosja – 746,4 pkt
- Szwajcaria – 602,2 pkt