Jiri Bilek, kandydat na stanowisko dyrektora sportowego Legii Warszawa, na co dzień steruje klubem, do którego osiągnięć na europejskiej scenie często wzdychamy. Jego Slavia Praga regularnie gra na wiosnę w pucharach i handluje z klubami Premier League. Łowi afrykańskie talenty, rozbija się po rynku wewnętrznym, zmierza po kolejne mistrzostwo Czech. Jaki wkład w te sukcesy ma Jiri Bilek i dlaczego w ogóle chce zamienić rosnącą ojczystą markę na chyboczącą się, pogrążoną w permanentnym kryzysie Legię?
Bezsens, wręcz surrealizm. To pierwsza myśl, jaka mogła wam towarzyszyć, gdy usłyszeliście, że Jiri Bilek ze Slavii Praga przyleciał do Warszawy jako kandydat na stanowisko dyrektora sportowego Legii. Gdy poinformowały o tym czeskie media, lokalsi szybko potwierdzili, że Bilek jest jednym z faworytów na liście stołecznego klubu. To nie zdumiewa: w naszym zakątku Europy ma prawdopodobnie najlepsze CV spośród osób okupujących podobne stanowiska.
- Sprowadził i sprzedał Antonina Kinsky’ego, najdroższego piłkarza w historii ligi czeskiej,
- ściągnięci przez niego piłkarze przynieśli klubowi ponad 60 milionów euro,
- zespół, który zbudował, osiągnął ćwierćfinał europejskich rozgrywek,
- kontrolował sprawny i rozbudowany system klubów partnerskich Slavii,
- rozbudował sieć skautingu na rynek bałkański,
- sięgnął po młodzieżowe mistrzostwo kraju,
- wypromował do pierwszej drużyny wychowanków, na których klub zarobił ponad 10 mln euro,
- zdobył trzy krajowe trofea, w tym mistrzostwo Czech.
Jiri Bilek nie zbudował tego wszystkiego własnymi rękami. Przejął świetnie prosperujący pion sportowy Slavii Praga od Jana Nezmara, u którego przyuczał się do zawodu. Gdy Nezmar i ściągnięty przez niego do klubu Jindrich Trpisovsky pokłócili się na amen, wskoczył w buty dyrektora sportowego i perfekcyjnie poprowadził Slavię wcześniej obraną drogą.
Jeszcze mocniej skupił się na transferach młodych, zdolnych zawodników. Wyrównał transferowy rekord jeśli chodzi o wydatki i pobił rekord ligi w zakresie sprzedaży. Stworzył lub rozwinął wewnętrzne systemy oraz projekty, które sprawiają, że Slavia Praga z przychodami porównywalnymi z Legią Warszawa i pionem skautingu mniejszym niż ten, którym dysponuje Lech Poznań, stała się latarnią i wzorem dla wszystkich w Europie Środkowo-Wschodniej.
Jak tego dokonał i czemu chce to porzucić? Zajrzymy za kulisy.
Spis treści
- Jak Slavia Praga stała się potentatem? Jiri Bilek i kulisy działania czeskiego hegemona
- Tajemnica sukcesu Slavii Praga. Sieć klubów-farm i pierwszeństwo na czeskim rynku
- Jiri Bilek i transfery Slavii Praga. Sukces to korzystanie z wiedzy skautów i analityków
- Linia produkcyjna dla Premier League. Jak Slavia Praga sprzedaje piłkarzy?
- Dlaczego Jiri Bilek może zostać dyrektorem sportowym Legii Warszawa? W tle pieniądze i konflikty w Slavii
Jak Slavia Praga stała się potentatem? Jiri Bilek i kulisy działania czeskiego hegemona
Jan Nezmar i Jindrich Trpisovsky nawet ze sobą nie rozmawiają. Ledwie parę lat wstecz, gdy Slavia próbowała się uniezależnić od chińskich właścicieli i wypracować alternatywny model funkcjonowania klubu, w którym zakręcenie kurka z pieniędzmi nie będzie równoznaczne ze zwinięciem całego projektu, zwrócono się do tego pierwszego, cudotwórcy z Liberca. Przeciętnego Slovana Nezmar wprowadził na europejskie salony, zarobił dla niego miliony. Przybliżaliśmy jego pracę w reportażu z Pragi.
„Jak działał? Dostrzegł potencjał w niechcianym w Sparcie Davidzie Pavelce. Zrobił z niego zawodnika sprzedanego za 1,5 miliona euro do Kasimpasy. Jan Sykora w Sparcie nie doczekał się debiutu w lidze – w Libercu wykreowany został na gościa, którego za milion euro wzięła Slavia Praga. Kolejny jego sukces to Martin Graiciar, wyciągnięty za 50 tysięcy euro z juniorów Pilzna, po pół roku sprzedany za 1,5 miliona euro do Fiorentiny. Nezmar słynie z oka do piłkarzy, talentu negocjacyjnego oraz spójnej wizji. Trafił do Slavii w grudniu 2017 roku, jako odpowiedź na rozczarowania zagranicznym zaciągiem”.
Zbawienie made in China. Odzyskany blask praskiej Slavii [REPORTAŻ]
To nie tak, że Slavia ściągała samych drogich i starych piłkarzy, jednak w pogoni sukcesami przestawiono wajchę na tymczasowość, co przyniosło spore rozczarowanie. Michał Bacek, rzecznik prasowy praskiego klubu, tłumaczył nam, że Jan Nezmar dostał proste zadanie: koncentrować się przede wszystkim na czeskich zawodnikach.
– Kiedy kupujemy kogoś z innego kraju, chcemy by był młody i lepszy od zawodników, których już mamy. W klubie było odczucie, że sprowadziliśmy wcześniej w jednym czasie zbyt wielu starszych zawodników, że to był błąd. Dlatego teraz chcemy najlepszych graczy z innych czeskich klubów i największych talentów spoza Czech, które w przyszłości można będzie sprzedać z zyskiem.
Kluczem było jednak to, że Jan Nezmar ściągnął ze sobą trenera Slovana. Jindricha Trpisovskiego, który w Libercu z dwunastej siły ligi zrobił trzecią. Filmową historię dopełnia opowieść o ich pierwszym spotkaniu, którą na łamach „Przeglądu Sportowego” opowiedział najlepszy ekspert od czeskiego futbolu w Polsce, Grzegorz Rudynek.
„Wypatrzył go w… miejskim parku. Slovan szukał nowego szkoleniowca i do Nezmara dotarła wieść, że w drugoligowej Viktorii pracuje bardzo utalentowany trener. Zawodnicy są mu wierni, grają z poświęceniem, mimo fatalnej sytuacji finansowej. Tak złej, że klubu nie stać na wynajem boiska treningowego i drużyna ćwiczy w parku. Nezmar podjeżdżał w okolice tego parku i z okna samochodu obserwował zajęcia”.

Nowy dyrektor sportowy miał pełne ręce roboty. Dobierał ludzi do działu skautingu działając w nieszablonowy sposób.
– Poprosiliśmy ich, żeby w kilku meczach obejrzeli nasz zespół, z bliska zobaczyli, jak funkcjonuje. Chodziło o to, by dowiedzieć się, jakie mają przemyślenia na temat piłki. Ci, którzy mieli podobne jak my, zostali. Przez następne pół roku nie skautowali piłkarzy, ale byli blisko pierwszej drużyny Slavii. Uczestniczyli w procesie treningowym, zgrupowaniach, meczach, wideo analizie. W ten sposób dokładnie poznali, czego oczekiwaliśmy od piłkarzy. Potem identyfikowaliśmy rynki, na których z największym prawdopodobieństwem jesteśmy w stanie znaleźć i zakontraktować zawodnika. Wszystko po to, by trafić na piłkarza nie najlepszego, ale najbardziej pasującego do drużyny albo najbardziej perspektywicznego – tłumaczył Nezmar w „Przeglądzie Sportowym”.
W międzyczasie Jan Nezmar zyskał pomagiera. Jiri Bilek właśnie zakończył w Slavii Praga karierę piłkarską, chwilę wcześniej kopał w Zagłębiu Lubin. Jaroslav Tvrdnik, prezes klubu, słucha podpowiedzi tych, którzy liznęli światowej piłki. Z Pavlem Nedvedem i agentem Jirim Muellerem uzgodnili, że dobrym pomysłem będzie wprowadzanie ponadprzeciętnych zawodników, którzy zawiesili buty na kołku, w struktury klubu.
Tak właśnie Jiri Bilek wylądował w pokoju z Nezmarem, od którego od teraz pobierał nauki. Opiekował się drugim zespołem, znalazł się w zarządzie klubu, zajmował się wypożyczonymi zawodnikami. Trochę jak Jacek Zielińskim w Legii Warszawa – poznawał specyfikę działania Slavii od różnych stron. Wreszcie, gdy dyrektor sportowy i Trpisovsky nie mogli już na siebie patrzeć, a co dopiero ze sobą pracować, wszedł w jego buty, z czasem zyskując jeszcze większe uznanie od poprzednika.
Tajemnica sukcesu Slavii Praga. Sieć klubów-farm i pierwszeństwo na czeskim rynku
Nie ma co ukrywać: Jiri Bilek wszystko, co osiągnął w futbolu po ostatnim meczu w karierze, zawdzięcza Slavii Praga. Rósł razem z nią, docierając do momentu, w którym Polski Związek Piłki Nożnej zaprasza go na wykłady, żeby opowiadał naszym dyrektorom sportowym – lub kandydatom na nich – z czym to się je. Czech dwukrotnie był prelegentem na kursie organizowanym przez naszą federację, raz odwiedził w tym celu Legia Training Center.
Zrobiło się zabawnie, bo gdy Bilek zaczynał życie po życiu, desperacko chciał dostać się na „staż” do Legii. Przyjechać, porozmawiać, zobaczyć z bliska, jak funkcjonuje duży klub w tej części Europy, zebrać porady, nawiązać kontakty. W Warszawie trochę go przetrzymano i zwodzono, zanim Jiri faktycznie pojawił się w klubie w celu rozpoznania terenu, ale w końcu do stolicy dotarł i znalazł to, czego szukał.
Początkowo kontakty byłego piłkarza Zagłębia Lubin w Polsce nie były rozległe, ograniczały się do kilku starych kumpli. Z czasem, gdy rosła jego pozycja w Slavii, gdy stał się prelegentem PZPN, Bilek zbudował sieć znajomości w naszym kraju, dobrze poznał rynek. Skauci czy dyrektorzy wielokrotnie do niego telefonowali, pytali o polecenia, opinie, czasami szukali w Pradze wzmocnień. Dla Czechów Ekstraklasa nie jest stawem, w którym warto łowić. Jakość i potencjał zawodników w porównaniu z ich ceną czy kosztem wynagrodzenia odstraszają myślącą przyszłościowo Slavię. Inaczej jest w odwrotną stronę, polskie kluby regularnie przygarniają zbędnych w praskim zespole piłkarzy.
- Mick van Buren był zbyt stary, żeby Slavii opłacało się trzymać go w roli wchodzącego z ławki zawodnika, ale w Cracovii stał się podstawowym graczem
- Srdjan Plavsić nie rokował na tyle, żeby odzyskać 1,3 mln euro, jakie Slavia wyłożyła za niego w czasach chińskiej rozpusty, lecz część tej kwoty zapłacił za niego Raków
- Jakub Jugas regularnie był ze Slavii wypożyczany, w końcu za darmo przejęła go Cracovia
- Matej Frydrych po pięciu latach gry w Slavii nie mógł jej już przynieść milionów, ale Wisła Kraków sprawiła, że Czesi i tak solidnie na nim zarobili
- Jaroslav Mihalik był milionową, nietrafioną inwestycją, jednak pieniądze udało się w dużej części odzyskać, bo zgarnęła go Cracovia
Obiecujący piłkarze Slavii do Polski nie trafiają. Wyjątkiem Filip Prebsl, wychowanek klubu z Pragi, lecz nie ma przypadku w tym, że Górnik Zabrze nie zagwarantował sobie opcji wykupu tego zawodnika. Kto ma potencjał, ten krąży po orbicie praskiego klubu. Nawet jeśli z niej wypada, zmieniając zespół wewnątrz ligi na zasadzie transferu definitywnego, to tylko pozornie.
– Slavia mocno współpracuje z dwoma czeskimi klubami. MFK Karwina gra w ekstraklasie, Vlasim na zapleczu, w tej samej lidze jest jeszcze Slavia B. To w zasadzie kluby-farmy. Slavia ma tam trenerów, którzy prowadzą treningi w taki sposób, jak w Slavii. Mają też zawodników z tak skonstruowanymi kontraktami, że Slavia może ich odkupić, jeśli rozwiną się lepiej niż oczekiwano. Dziesięć, piętnaście procent zawodników w lidze to piłkarze, którzy wciąż mogą wrócić do Slavii na bardzo korzystnych warunkach – tłumaczy nam osoba znająca czeskie realia.

We Vlasim roi się od praskiej młodzieży, ale i tam, i w Karwinie, znajdziemy młodych afrykańskich piłkarzy. Spora część z nich tak naprawdę „należy” do Slavii, ale zanim rozwinie się na tyle, żeby dołączyć do drużyny, zbiera doświadczenie w bliźniaczo podobnym środowisku. W Pradze ci goście zmierzą się z nieporównywalnie większą presją i rywalizacją, lecz dzięki funkcjonowaniu w podobnych ramach treningowych i taktycznych, łatwiej będzie płynnie przejść do gry w Slavii.
Nasz rozmówca od razu zaznacza: w Polsce stworzenie takiej siatki jest niemożliwe. – Jedno to animozje między klubami, drugie to fakt, że większość klubów ma sensowne finansowanie.
Sensowne nie dlatego, że pochwala milionowe przelewy z miast, lecz dlatego, że owe miliony sprawiają, że kluby nie są zależne od lokalnego hegemona. Dla przykładowej Karwiny kilkaset tysięcy euro zaoferowane przez Slavię wraz z procentem z kolejnej sprzedaży oznacza pełną satysfakcję. Sukces praskich drużyn – ale i Viktorii czy kogokolwiek innego – też, bo im więcej pieniędzy zarobią, tym więcej zostawią, szukając towarów w ich przydrożnym sklepiku.
Właśnie dlatego opłaca im się szkolić i wyszukiwać piłkarzy, którzy zwrócą na siebie uwagę gigantów. Rolą dyrektora sportowego nie jest jednak tylko przebieranie wśród nich, rozsyłanie ich po klubach, lecz też pielęgnowanie relacji tak, aby każdy był zadowolony. Słyszymy na przykład, że Slavia bardzo często opłaca cały kontrakt wypożyczonych piłkarzy. W drugą stronę ma mniej lub bardziej formalne pierwszeństwo, gdy inny czeski klub chce kogoś sprzedać.
Swego czasu Raków Częstochowa mocno interesował się Davidem Juraskiem i Danielem Filą z Mladej Boleslavii. W Polsce nakręceni byli zwłaszcza na lewego obrońcę, który potem odszedł do Benfiki za 14 milionów euro. Jurasek kosztował Slavię milion euro, był w zasięgu Rakowa, lecz za południową granicą najpierw dba się o swoich, więc obrońca ostatecznie przeprowadził się do Pragi.
Wzajemny szacunek między klubami to jeden z powodów, przez który polskie kluby rzadko łowią w Czechach. My jesteśmy dla nich przepłaceni lub zbyt drodzy. Oni są dla nas niedostępni, bo gdy mowa o prawdziwych perełkach, a nie zgranych kartach, Slavia, Sparta czy Viktoria niemal zawsze nas uprzedzą i wysterują tak, że wyjdzie na ich.
Jiri Bilek i transfery Slavii Praga. Sukces to korzystanie z wiedzy skautów i analityków
Czeskie kluby zdecydowanie mają pojęcie o piłkarskim biznesie. W obszernym tekście o tym, jak funkcjonuje tamtejsza liga, tłumaczyliśmy, że za naszą południową granicą rozumują w innych kategoriach. Nagradza się za wynik, więc pensje są niskie, ale bonusy wysokie. W Polsce sama podstawa jest często na tyle duża, że czeski piłkarz ze średniej półki może trafić nawet na zaplecze Ekstraklasy, a i tak zarobi więcej niż u siebie.
Polska piłka to czeski film, czeska to sukces w Europie. Jak to robią sąsiedzi? [REPORTAŻ]
To powód, przez którym Czechom trochę nie leżymy. Dziwią się, że postępujemy w taki sposób, płacąc nierynkowe ceny. Jednocześnie jednak nasi sąsiedzi szczerze nas podziwiają i wielu rzeczy nam zazdroszczą.
– Pudełko, opakowanie ligi, bardzo im imponuje. Jiri Bilek na wykładach mówił mówił, że gdyby w Czechach mieli prawa telewizyjne na tym samym poziomie, co w Polsce, nie musieliby się martwić o wiele rzeczy – słyszymy.
Prestiż oraz możliwości mają znaczenie. Za południową granicą Polska uznawana jest za śpiącego giganta, choć z tą drzemką to tak nie do końca. Czesi widzą, jak rośnie nasza gospodarka, że kraj się bogaci, a trzeba pamiętać, że sukces zawsze poprzedzają inwestycje i mądra praca.
– Legia Warszawa to naprawdę wielki klub, z pięknym stadionem, ogromnym zapleczem kibicowskim. Według mnie nie dorównuje jej żaden czeski ani słowacki. Ale dlaczego nie jest wykorzystywany potencjał, to pytanie do właścicieli polskich klubów – mówił Grzegorzowi Rudynkowi wspomniany wcześniej Jiri Mueller.
Zdanie Muellera – ani Slavia, ani Sparta nie dorównają dobrze prowadzonej Legii – podziela wielu jego rodaków. Kotłująca się w kryzysach Legia potrafi sprzedać piłkarza za dziesięć milionów euro, w miarę regularnie grać w pucharach, osiągać przychody zbliżone do wzorcowo zarządzanej Slavii. Co można byłoby osiągnąć, gdyby przenieść metody z Pragi do stolicy Polski?
To pytanie musi zadawać sobie Jiri Bilek, skoro w ogóle podjął rozmowy z Legią. Czech widział z bliska, jakim zapleczem dysponuje najbardziej utytułowany klub nad Wisłą i możliwości te mogą go pociągać mimo wielu „czerwonych flag”, które oznaczają liczne wątpliwości. Wiecie, trochę jak z kobietami, które wybierają toksycznych facetów, myśląc: ja go zmienię! Ale może naprawdę miałby on szansę zmienić klub?
Wszystko zależy od tego, jakim zaufaniem i zakresem obowiązków zostałby obdarzony. Mądrzejsi od nas lubią powtarzać, że sukces klubu nie zawsze jest tożsamy z rewolucyjnym pomysłem i sekretem, na który wpadła ważna osoba. Znacznie istotniejsze jest to, żeby wierzyć w proces. Manchester United wydawał miliony na dział analiz, ich naukowcy nie byli gorsi od tych pracujących dla rosnącego jak na drożdżach Liverpoolu. Po prostu nikt ich nie słuchał, więc ich robota to krew w piach.
– Slavia to ciekawy projekt. Jiri Bilek dostał tam czas, narzędzia i pieniądze. To trochę inna rzeczywistość, bo ich polityka transferowa opiera się na tym, że małe czeskie kluby nie są w stanie drogo sprzedać zawodników, więc dają ich największym klubom. W projekt afrykański też włożono dużo pieniędzy, mają ludzi na miejscu, pracują na danych. Dużo rzeczy się tam zgadza, Jiri jest bardzo kumaty, otwarty, komunikatywny. Zbudował też bardzo fajny sztab ludzi, bo to nie tak, że on robi wszystko sam – mówi nam uczestnik kursu, na którym wykładał Jiri Bilek.
Proste środki i pomysły, które mają realne znaczenie w procesie decyzyjnym, potrafią zdziałać cuda. Spójrzmy na Slavię Praga, tam przecież nie dzieją się niesamowite cuda. W stolicy Czech pion skautingu jest liczbowo mniejszy niż w Lechu Poznań. Budżet Slavii na skauting wynosi 800 tysięcy euro, lecz są to pieniądze wydawane mądrze i w konkretnym celu. Gdyby dalej działano jak w „erze chińskiej”, Slavia mogłaby wyglądać jak Legia. Nie wygląda, bo:
- skauting dokładnie prześwietla piłkarzy i wie, kogo szukać na rynku transferowym,
- mając pewność i przekonanie, że zawodnik pasuje do zespołu, łatwiej wydawać większe pieniądze,
- potrafi łączyć dane liczbowe, motoryczne i obserwacje na żywo w procesie skautingu, wie, że warto używać narzędzi typu Eyeball do monitorowania różnych lig (w tym przypadku Afryki),
- nie marnuje czasu i pieniędzy na rynki i zawodników będących poza jej zasięgiem, stroni od piłkarzy nierozwojowych.
Rozwińmy dwa z tych punktów. Bardzo ciekawe jest to, jak i gdzie Slavia szuka zawodników. Oddajmy głos człowiekowi, który opisał dla nas cały system.
– W Slavii mają sześciu skautów, ale też dwóch analityków typowo pod skauting. W dziale analiz na pewno jest człowiek, który zajmuje się tylko StatsBomb i wyszukuje zawodników tylko na tej podstawie. Wykupują najlepszych zawodników na poziomie akademii, mają projekt afrykański, sondują Skandynawię. Siłą rzeczy muszą sięgać po zawodników, którzy się wyróżniają.
Jak widać praca na liczbach nie oznacza tuzina nerdów zamkniętych w ciemnym pokoju. Jeśli wiesz, czego szukać i jak korzystać z narzędzi, poradzisz sobie i w duecie.
– Ciekawe jest to, że mają model ewaluacji lig. Mają określone, w jakiej lidze tempo gry jest na poziomie Slavii grającej w Lidze Mistrzów. Skandynawia, Norwegia, to pierwszy, kluczowy rynek, na którym szukają. Na wykresie są ligi oznaczone na zielono, żółto i czerwono. Szukają w „zielonych”, ale to są dla nich często rynki za drogie, więc schodzą niżej. Polska jest dla nich bardzo nisko, ale, co ciekawe, Ekstraklasa była też o jedno miejsce wyżej niż średnia drużyn Ligi Mistrzów. To przez różnorodność grających w niej klubów – tłumaczy nam człowiek, który poznał tajniki działań Slavii.
Slavia Praga robi drogie transfery, ale zwróćmy uwagę, jak rzadko się myli. W okresie pracy Jana Nezmara i Jiriego Bilka rozczarowaniem okazały się może dwa, trzy ruchy o wartości powyżej miliona euro. Na większości z nich albo zarobiono wielokrotność zainwestowanych środków, albo chociaż zbudowano zespół na kolejne lata.
Wzorowym przykładem jest Christos Zafeiris: dziewiętnastolatek wyciągnięty z Norwegii za 2,6 mln euro, defensywny pomocnik w stylu box to box. Zafeiris zagrał tylko jeden sezon w Eliteserien, ale jego potencjał oceniono bardzo wysoko. Dziś jest wyceniany na 11 milionów euro.

Takie przypadki można mnożyć, bo tak właśnie wygląda dobra praca skautingu oraz działu analiz i zaufanie do ich opinii. Kiedyś praktykował to Raków Częstochowa, więc skauci znaleźli Ante Crnaca czy Gustava Berggrena. Jeśli wiedza nie jest twoją bronią, wydajesz milion euro na Patryka Makucha lub – wracając do Legii – Migouela Alfarelę.
Strach przed lataniem. Dlaczego polskie kluby nie potrafią w transfery?
W tym miejscu ciekawostka: od 2021 roku do Slavii trafiło tylko sześciu piłkarzy 27-letnich lub starszych, w tym dwóch bramkarzy. Żaden z nich nie przekroczył trzydziestki. W tym samym czasie Legia zakontraktowała szesnastu takich zawodników, w tym sześciu z trójką z przodu. Dla Slavii nawet 25-latek z rzadka jest obiektem westchnień (dwanaście transferów) podczas gdy dla Legii to priorytet na rynku transferowym (dwadzieścia trzy transfery). Inna rzecz, że gdy Slavia zdecyduje, że ukształtowany piłkarz jest wart jej uwagi, potrafi położyć na stół nawet trzy miliony euro, żeby „wybranek” pomógł jej osiągnąć założony cel.
– Zawodnik Slavii musi być bardziej przygotowany fizycznie, motorycznie niż technicznie Uzasadniają to specyfiką ligi. Polska liga jest dużo bardziej techniczna niż czeska. Jeśli ściągają starszego zawodnika, to muszą mieć pewność, że da jakość i pomoże w osiągnięciu wyniku sportowego. W Pradze to Sparta patrzy bardziej krótkoterminowo, ma ciśnienie na wygrywanie ligi, dlatego ściąga starszych zawodników – słyszymy od eksperta znającego rynek.
Tyle że nawet nastawiona na wygrywanie Sparta sięga po 27-latków i starszych znacznie rzadziej niż Legia (w analogicznym okresie: pięć razy). Dalej się zastanawiacie, dlaczego Czesi częściej i drożej sprzedają zawodników?
Linia produkcyjna dla Premier League. Jak Slavia Praga sprzedaje piłkarzy?
Slavia i na to ma odpowiedź, którą wypracowała w analityczny, konkretny sposób. W praskim klubie kierują się specjalnym, choć niezbyt zaawansowanym modelem przewidywania najlepszego momentu na transfer wychodzący. Na wykresie znajdziemy dwie linie:
- wartość rynkową zawodnika
- jego wynagrodzenie
Linie przecinają się w punkcie, który wskazuje idealny maksymalny wiek sprzedaży zawodnika: 23 lata. Koszty jego utrzymania nie są jeszcze tak duże (Slavia wydaje na wynagrodzenia podobne pieniądze, co Legia), lecz zaczną rosnąć, podczas gdy wartość rynkowa za moment zacznie spadać. W ligach silniejszych niż czeska mało kto bowiem zaoferuje spore pieniądze za starszego piłkarza, a i ligi TOP5 gotowych produktów szukają już w lepszych miejscach.
Slavia zresztą nie sprzedaje piłkarzy do lig TOP5 hurtem. Od czasów Nezmara zawodnicy rozchodzą się po najróżniejszych kierunkach: Austria, Belgia, Holandia, Portugalia, Rosja, Turcja. Czechom udało się jednak wykonać kluczowy krok – zwrócić na siebie uwagę Premier League, najbogatszej ligi świata, z której można wyciskać największe pieniądze. Władze klubu wiedzą, jak do tego doszło.
– Przyczynkiem do transferów do Premier League była gra w Lidze Mistrzów. Ich zdaniem minimum trzy lata gry co sezon w fazie grupowej/ligowej dają możliwość regularnego sprzedawania zawodników powyżej 10 milionów euro. Z ich obserwacji wynika, że to ugruntowało ich pozycję, przekonanie, że zawodnicy są gotowi na ten poziom. Gra w Europie dała zainteresowanym ich piłkarzami odnośnik względem drużyn z ich kraju – słyszymy od jednego z naszych rozmówców.
Wielkie transfery oraz gra w pucharach to nie tylko pieniądze na dalszy rozwój, ale przede wszystkim: bezpieczeństwo finansowe klubu. Slavia oblicza kiedy i kogo sprzedać, ma poduszkę finansową, więc może odrzucać coraz wyższe oferty. Do podobnego położenia doszło Bodo/Glimt, niedawno beniaminek ligi, teraz klub z wyższym rekordem transferu wychodzącego niż każdy z klubów Ekstraklasy.
– Kiedyś transfer za trzy miliony euro był dla nich czymś wow. Teraz myślą inaczej. Nie sprzedadzą za pięć milionów, bo za pół roku sprzedadzą za dziewięć. Jeśli nie, to sprzedadzą kogoś innego, więc nie ryzykują, że budżet wisi na sukcesie transferowym jednego zawodnika.

Legia Warszawa mogłaby wypracować podobną pozycję nawet łatwiej, bo ma zaplecze, którego Slavia jej zazdrości. Zarówno Legia Training Center jak i Legia Lab, nie mówiąc już o większym stadionie stanowią solidny fundament, do którego „wystarczy” dorzucić dobrą pracę pionu sportowego. Lokalizacja w Warszawie, znaczącym europejskim mieście, też robi swoje.
W Pradze musieli kombinować inaczej, szukali przewag na rynku w tym, czego nie robią więksi i bogatsi. Tak rozpoczęto projekt Afryka, który okazał się kopalnią złota. Wizja ściągnięcia człowieka, który ma w tym regionie świata pewne kontakty i rozeznanie na pewno wygląda interesująco z punktu widzenia zwykłego kibica, lecz w tym przypadku nie zbudujemy legendy Jiriego Bilka.
– Program Afryka pilotował Tomas Syrovatka, którego wciągnięto w struktury klubu. Grupa ludzi jeździła do Afryki, nawiązała kontakty na miejscu, umowy z akademiami, z czeskimi klubami na partnerstwo. Wiązało się to z programem edukacyjnym, papierologią. Jiri Bilek tam jeździł, ale to nie tak, że on to wymyślił, on z tego korzystał – tłumaczy nasz rozmówca.
W polskich warunkach trudno byłoby jednak powtórzyć taki zabieg. Znów wracamy do siatki klubów partnerskich, w których często ogrywają się piłkarze z Afryki, ale chodzi i o bardziej przyziemne sprawy. Trzecioligowe rezerwy Legii też nie mogłyby ogrywać młodych zdolnych z Czarnego Lądu, bo w rozgrywkach obowiązuje limit zawodników spoza Unii Europejskiej, a żeby program przyniósł efekty, musi być wdrożony na szeroką skalę, nie może ograniczać się do jednostek.
Skoro mowa o rozmachu Slavii: najlepiej świadczy o nim to, że klub potrafił ściągnąć za milion euro piłkarza do rezerw. Za taką kwotę wyciągnięto bułgarskiego bramkarza Aleksa Bożewa. Czterysta tysięcy w europejskiej walucie zapłacono z kolei za Czarnogórca Władimira Petrovicia. Rozszerzenie skautingu na Bałkany i szukanie tam perełek to najnowszy pomysł drużyny z Pragi.
Dlaczego Jiri Bilek może zostać dyrektorem sportowym Legii Warszawa? W tle pieniądze i konflikty w Slavii
Im więcej takich zachwytów nad Slavią, tym głośniej dźwięczy pytanie, które przyświeca nam od samego początku – dlaczego Jiri Bilek miałby porzucać coś takiego dla wielkiej niewiadomej w Legii Warszawa? Ceniony czeski dziennikarz zdradził nam jednak, że za piękną fasadą kryją się zgrzyty i nieporozumienia. Pytam o to świetnie zorientowaną w tamtejszym rynku osobę, która opisuje problemy lekko rozbijające Slavię od wewnątrz.
– Od czasu pierwszych sukcesów Slavii, awansu do Ligi Mistrzów, spuchł trener Jindrich Trpisovsky. Ego mu urosło. W końcu nawet Jan Nezmar, który go do Pragi ściągnął, odszedł z klubu, bo nie mógł się dogadać z nim oraz prezesem klubu. Trener nie zgadzał się z pionem sportowym, chciał robić transfery po swojemu.
Nasz rozmówca zwraca uwagę na to, że Praga huczy od plotek o rosnącej różnicy zdań. Jan Nezmar w konflikcie wytrwał ledwie kilka miesięcy, więc musi być to świeża sprawa, ale jak najbardziej prawdziwa, bo prezes Jaroslav Trvdik w jednym z wywiadów przyznał, że dyrektor sportowy jesienią miał ofertę z dużego klubu z Europy Środkowo-Wschodniej, lecz ją odrzucił. Miało chodzić właśnie o Legię, jednak Bilek wciąż przecież z nią rozmawia. Może dlatego najważniejsi ludzie w Slavii zimą rozpoczęli zaskakującą kampanię pochwalną pod adresem kolegi z gabinetów.
– Informacje o rozmowach z Legią zbiegły się w czasie z grudniowym wywiadem trenera, w którym mówił, że Bilek robi świetną robotę. Teraz chwali go prezes, mówi, że Bilek nie jest doceniany, wymieniany, a zasługuje na pochwały, bo robi świetną robotę. W Slavii się chyba zreflektowali, że Jiri może odejść i próbują go ugłaskać – słyszymy.
Za południową granicą krąży nawet teoria spiskowa o tym, że rozmowy z Legią Warszawa tak naprawdę są jedynie narzędziem w negocjacjach nowego kontraktu ze Slavią Praga. Bilek pokazując, jak zabiega o niego inny klub i wysyłając sygnał, że i on jest zainteresowany zmianą miejsca pracy, może wywalczyć sobie lepsze warunki. Sprawić, że docenienie nie będzie jedynie hasłem z wywiadu.
W taką teorię można uwierzyć, lecz równie prawdopodobne jest to, że Jiri Bilek naprawdę zaciekawił się perspektywą pracy w Polsce. To nie tak, że Legia nie może go skusić niczym poza wizją zbudowania w Warszawie klubu na miarę jego potencjału. O ile zachodni dyrektorzy sportowi mogą kręcić nosem na pensję rzędu 30 tysięcy euro miesięcznie – choć niekoniecznie, bo jedna z osób pracująca na zachodzie na podobnym stanowisku przekazała nam, że to bardzo dobre warunki finansowe – tak gość z Czech niekoniecznie.
Nieoficjalnie udało nam się ustalić, że Jiri Bilek zarabia w Slavii Praga około… 10 tysięcy euro miesięcznie, do ręki. Dyrektor sportowy ma zapewne spore premie od sprzedaży zawodników, które pozwalają mu wzbogacić się adekwatnie do sukcesów, jakie odnosi, ale wciąż – Legia jest w stanie zaoferować Czechowi zdecydowanie większą podstawę niż jego obecny pracodawca, co jest mocnym argumentem w rozmowach.

Słyszymy też, że polski klub mocno o niego zabiega i nie ma co się dziwić. Jiri Bilek na kursach, które prowadził, zrobił kapitalne wrażenie jako pracownik oraz człowiek.
– Jest bardzo analityczny. Mniej wylewny, dużo słucha, rozmyśla. Na pytania zawsze odpowiadał po krótkim namyśle – słyszmy od uczestnika kursu, który nie ma wątpliwości, że byłaby to właściwa osoba na właściwym miejscu. – Jeśli przyjdzie do polskiej ligi, to będzie topka. Widać, że ma głowę na karku i wie, jak funkcjonować na rynku, żeby stać się monopolistą w wyciąganiu zdolnych zawodników.
Inny z rozmówców dodaje, że atutem Bilka jest to, że ma świetne rozeznanie w naszym regionie Europy, że bardzo dobrze zna rynki, którymi Legia powinna się interesować. Oraz, że nie będzie traktował wszystkich z góry, jak mędrzec, który przychodzi wyciągać prosty lud z drewnianych chatek.
To o tyle istotne, że do skutecznego rozwoju potrzebne są kompetencje miękkie. Kilka polskich klubów przejechało się na ekspertach z zachodu, którzy owszem, mieli wiedzę, ale swoim podejściem zrażali do siebie całe otoczenie, co w efekcie nie przynosiło oczekiwanych rezultatów, gdy przyszło wprowadzać zmiany w życie.
– Jeśli Legia napisała sobie na papierze, czego chce, to sprowadzenie tu jakiegoś Hiszpana czy Włocha mija się z celem, byłoby strzałem w stopę. Jiri jest naturalnym kandydatem, jednym z bardzo niewielu, którzy i PR-owo, i względem wiedzy, oczekiwań, mogą zadziałać. Nie dziwi mnie, że na niego wpadli – puentuje jeden z naszych rozmówców.
Jiri Bilek jest więc rozsądny, wykształcony, wręcz idealny. I, niestety, brzmi to wszystko zbyt pięknie, żeby wybierać już kwiaty na przywitanie kogoś takiego na lotnisku, gdy przyleci do Polski, żeby sprawić, że Legia Warszawa znów będzie wielka.
WIĘCEJ O KULISACH LEGII WARSZAWA:
- Feio, Zieliński i Mozyrko – od współpracy do wojny. Kulisy konfliktu w Legii!
- Legia Warszawa i Jacek Zieliński. Sztuka stania w miejscu
- Co planuje Jacek Zieliński? Jaki pomysł ma Goncalo Feio? Za kulisami Legii Warszawa
SZYMON JANCZYK
fot. Newspix