O Gambii mówi się, że to afrykańskie wybrzeże uśmiechu. Spopularyzowany przez „Disney” zwrot „hakuna matata” wywodzi się z przeciwległego regionu Czarnego Lądu, ale Gambijczycy nie tylko go sobie pożyczyli, oni wprowadzili go w życie. Trudy nie zabierają im pogody ducha, choć nieprzypadkowo typowy Gambijczyk ma dwa marzenia: otworzyć sklep lub wyjechać do Europy. Obydwa spełnił Jacob Mendy, ale o tym pierwszym długo nawet nie myślał. Sprzątał budynki, harował na budowie, sortował śmieci. Jego życie zmienił Wrexham i serial o czwartoligowym klubie. Dla Mendy’ego była to trampolina do kariery i reprezentacji Gambii, z którą pojechał na Puchar Narodów Afryki.
Na południe od Dakaru, gdzieś w środku Senegalu, płynie rzeka. Wokół niej zbudowano najmniejszy kraj w Afryce. Gambia to państwo o powierzchni 11 tysięcy kilometrów kwadratowych. Mniejsze są Komory, Mauritius, Republika Zielonego Przylądka czy Seszele, ale to wszystko wyspy bądź zlepki wysp. Gambia jest zaś kawałkiem lądu w Afryce kontynentalnej; podobno najszczęśliwszym miejscem w tym zakątku za świata.
Dlaczego Gambia się uśmiecha?
Nie do końca wiadomo. W dwumilionowym kraju ponad 1,1 miliona osób żyje w ubóstwie. Pięćdziesiąt procent eksportu Gambii stanowią orzeszki ziemne, więc nic dziwnego, że państwo nie dorobiło się fortuny. Czterdzieści procent Gambijczyków nie potrafi pisać, ani czytać. Statystyki poprawia ostatnio młodzież, ale fakt, że ponad pół miliona dorosłych obywateli kraju to analfabeci, budzi grozę. Z tego powodu, gdy Gambia wybierała prezydenta, wyborcy wrzucali kulki do kolorowych dziur.
W Gambii, z wyjątkiem stołecznego Bandżulu, nie uświadczymy adresów. Obowiązuje nawigacja opisowa. Za dużym budynkiem w lewo, obok mechanika w prawo. Mechanika poznasz po tym, że na ścianie narysowany będzie samochód. Sklep z narzędziami zdobi malunek łopaty, fryzjera wskazują kolorowe nożyczki.
Notabene: gdy wspomnianego prezydenta wybrano, pożegnano szalonego dyktatora, który mordował, gwałcił, prześladował, wsadzał do więzienia „czarownice”, a AIDS chciał leczyć ziołowym naparem własnej roboty. Koszmar trwał dwie dekady, odbudowa kraju zajmie drugie tyle.
A jednak Gambia się uśmiecha i zachęca reklamowym hasłem: uśmiechnij się z nami.
Liczby wywołujące troskę i współczucie spychają na bok, pokazując piękniejsze oblicze. Gambia to pięćset pięćdziesiąt gatunków ptaków, jedna czwarta tego, co fruwa w całej Afryce. W paszport wklepią ci dudka, w portfelu, na banknocie, nosisz żołny i ibisy, w sklepie kupisz piwo z łowcem jasnym. Gambia to przepiękne dzikie plaże pełne sportowców-amatorów i ryby prosto z oceanu na każdym kroku. W Gambii przestępstwa są rzadkością, a przemoc w zasadzie nie istnieje. Nawet krokodyle są tu przyjazne. W wyznaczonym miejscu wykąpiesz się z nimi bez ryzyka utraty ręki i nogi. Ba, ponoć zyskasz dzięki temu potomka i szczęście rodzinne.
Hakuna matata, przyjacielu. Uśmiechaj się z Gambią.
–
Spis treści
- Jacob Mendy z Wrexham. Sprzątał, pracował na budowie i sortował śmieci. Został reprezentantem Gambii
- Kim jest Jacob Mendy? Jak trafił do Europy i Wrexham?
- Sortowanie śmieci, sprzątanie, budowa, treningi i nauka. Jacob Mendy gonił za marzeniem na trzy etaty
- Reprezentacja Gambii się rozwija. Afryka jej tego zazdrości
- Gambia, Chiny i mączka rybna. Co trapi najmniejszy kraj Afryki?
Jacob Mendy z Wrexham. Sprzątał, pracował na budowie i sortował śmieci. Został reprezentantem Gambii
Gdy poznaję Jacoba Mendy’ego w chłodny, deszczowy dzień w północnej Walii, od razu widzę, że to uosobienie Gambii. Kilka dni wcześniej jego nazwisko zostało wpisane na złotą listę zawodników Wrexham — piłkarzy, którzy zagrali w reprezentacji kraju. Razem z Mendym na kadrę pojechał wówczas James McClean, ale choć obaj biegają wzdłuż bocznej linii boiska w czerwonej koszulce, tym razem różniło ich wszystko. Irlandczyk, weteran, żegnał się z drużyną narodową. 27-latek z Gambii natomiast się z nią witał.
– Oglądałem ten zespół w telewizji, kibicowałem Gambii. To niesamowite, że teraz mogę dzielić szatnię z tak wielkimi zawodnikami. Oczywiście najpierw musiałem przejść chrzest, kazali mi śpiewać! Wybrałem kawałek Eda Sheerana, “Perfect” – opowiada mi podekscytowany Mendy, i dodaje: – To piękna piosenka, uwielbiam ją.
Reprezentacja to dla niego wielka rzecz. Można powiedzieć: jak dla każdego. Nie da się jednak sprowadzić jego przypadku do jakiejś szerszej grupy, ogółu. Przyszedł na świat w Faji Kunda, niewielkiej miejscowości, którą ciężko odnaleźć na mapie. Jako sześciolatek był już w Europie, do której uciekł razem z rodziną. Jego ojciec myślał tylko o tym, jak zapewnić rodzinie lepszy los. Wyjechał do Hiszpanii, gdzie, pracując na dwa etaty, w tym na budowie, odkładał grosz do grosza, żeby ściągnąć resztę rodziny ze sobą.
W Gambii ciężko było mu dostrzec nadzieję dla swoich dzieci. W latach młodości ojca Jacoba jego ojczyzna wydawała się najszczęśliwszym miejscem w Afryce. Dawda Jawara, ojciec gambijskiej niepodległości, był człowiekiem z wizją i — co zaskakujące w tym regionie świata — nie ciągnęło go do dyktatury. Żartował, że sukces wyborczy zawdzięcza pracy weterynarza: poznał wszystkie krowy w Gambii, a co za tym idzie także ich właścicieli. Od początku myślał szeroko:
- unikał rozrzutności, zwłaszcza na użytek własny
- prowadził projekt dywersyfikacji rolnictwa
- utrzymywał wolność totalną: media, opozycja i ludzie nie odczuwali żadnych represji
Przede wszystkim jednak dostrzegł potencjał w powieści „Korzenie” Aleksa Haleya, który doczekał się za nią Pulitzera. Postać Kunta Kinte z wioski Juffure wydała mu się idealną, darmową promocją. Miasto zostało ogłoszone pomnikiem narodowym i stało się wizytówką turystycznej Gambii. Partia Jawary wygrywała wszystkie wybory, a gdy młodym komunistom zamarzyła się rewolucja, stłumili ją ludzie i wojsko pożyczone od sąsiedniego Senegalu.
Jawara uważał, że jemu militarni nie są potrzebni, bo potrafi rządzić słuchając mieszkańców kraju. “New York Times” w latach 70. wskazywał go za wzór.
– Gambia nie ma żadnych więźniów politycznych, przepłaconych projektów i budżetu obronnego. Wybory tam są najczystsze na cały kontynencie. Wolna prasa krytykuje rząd, opozycja ubiega się o władzę na równych zasadach.
Wszystko runęło, gdy pucz przeprowadził Yahya Jammeh. Podczas dwóch dekad dyktatury Gambia straciła wszystko, na co sumiennie pracowała. Jammeh był szaleńcem czystej krwi. Gdy dorwał się do władzy, stwierdził, że może rządzić przez miliard lat. Nie było to żadne przerysowanie. Wojskowy wierzył, że w gambijskich wioskach kryją się czarownice i utworzył specjalne oddziały, które na nie polowały. Tysiące osób kończyło w więzieniach lub grobach, bo posądzano je o paranie się czarną magią.
Owszem, w Gambii spotkamy amulety i dziwne przedmioty przyczepiane do samochodów czy dachów, które są efektem ubocznym szamańskich rytuałów. Jammeh używał jednak czarownic do eksperymentów na ludziach. Złapane kobiety poił wywarami i naparami, które prowadziły do ich śmierci. Sam siebie uważał chyba za znachora. Chorym na AIDS zabierał leki, wpychając im w zamian roztwór ziołowy własnej produkcji, który jego zdaniem skuteczniej zwalczał chorobę. Zamiast tego ludzie tracili wzrok, rozkładały im się bebechy.
– LGBT oznacza dla mnie trąd, rzeżączkę, bakterie i gruźlicę. Będę zwalczał te szkodniki tak samo, jak komary wywołujące malarię — zapowiadał w amoku watażka, uruchamiając program polowania na homoseksualistów.
Gambijczycy głosują. Doły zastąpiły kolorowe kosze
“Dżunglersi”, czyli specjalne oddziały Jammeha, siały postrach w całym kraju, więc choć wybory w Gambii odbywały się regularnie, lepiej nazwać je plebiscytem. Karabiny pilnowały i zapamiętywały, kto i na kogo głosuje. Bezrobocie zaczęło bić rekordy, a ludzie w rozpaczy decydowali się na samobójczą misję: podróż wzdłuż Afryki drobnymi, niezdatnymi do wypłynięcia w głąb oceanu łodziami, w nadziei na dotarcie do Europy.
Kraj pogrążał się w kryzysie. Wspomniany analfabetyzm, który prowadził do specyficznego oznaczania ulic i biznesów, ewoluował. Edukacja była tak zaniedbana, że w urzędach wprowadzono specjalne formularze, w których pole „adres zamieszkania” uzupełniano… rysunkiem. Na dużym białym polu trzeba było nakreślić swoją najbliższą okolicę. Z czasem system ten zastąpiło podawanie nazwy najbliższego przystanku autobusowego.
W Gambii można było jakoś żyć. Wystarczyło pojechać na plażę i zamontować specjalną linkę rybacką, żeby po paru godzinach wyciągnąć śniadanie, obiad i kolację na kilka dni. Miejscowi powtarzają, że wychodząc na ryby nigdy nie wrócisz z pustymi rękami. Ciężko tu o ser czy szynkę, więc ryba i ryż to posiłek, którym zajadasz się nawet kilka razy dziennie. Lokalny „fast food” to przekrojona bułka, którą smaruje się rybami z puszki i ozdabia majonezem.
Z rybołówstwa utrzymywało się 10% społeczeństwa. Kosz ryb kosztował 35 złotych. Tłumy tłoczące się na plażach, funkcjonujące wokół specyficznego systemu: ktoś biegnie z łodzi z koszem na głowie, ktoś inny ryby przebiera, ktoś jeszcze zarządza gotówką, tworzyły wielką sieć zawodową pozwalającą przytulić parę groszy. Trzeba było jednak dorabiać. To w hotelu, to jako „przewodnik”. Ludzie liczyli albo na to, żeby dotrwać do pierwszego, albo na to, żeby to, co przynoszą do domu, wystarczyło na otworzenie sklepu (kiepski pomysł, te szybko upadają) lub kupno taksówki (ciut lepsza, ale droższa idea). Większość ratuje jednak najlepszy biznesplan: wysłanie chociaż jednego członka rodziny do Europy i odbieranie od niego przekazów miesiąc w miesiąc.
Kim jest Jacob Mendy? Jak trafił do Europy i Wrexham?
W Gambii dostanie życie wiódł jednak Yahya Jammeh razem ze swoimi zausznikami. W dżungli wybudowano wille i pałace, w których rezydował miłościwie panujący. Odbywały się w nich huczne imprezy, na które zapraszano najwierniejszych wyborców jego partii. Dwie dekady wbijano do głów jedno proste hasło: kto nie z Mieciem, tego zmieciem.
Szalony dyktator ustąpił dopiero w 2016 roku, nie bez problemów. Gdy przegrał wybory z Adama Barrowem, próbował utrzymać stołek, podważając uczciwość elekcji. Problem w tym, że chwilę wcześniej wyrzucił sędziów Sądu Najwyższego i nie było komu walczyć o trwanie dyktatury. Jammeh po krótkim czasie uciekł z kraju, nazywając swojego następcę osłem.
Inwektywy nasiliły się, kiedy nowy rząd powołał Komisję Prawdy, Pojednania i Odszkodowań, która zajęła się rozliczeniem watażki. Strach schowano w kieszeń, pojawiły się masowe zeznania obciążające Jammeha. Świat obiegło wstrząsające świadectwo Miss Gambii, która opowiedziała o tym, jak dyktator zgwałcił ją tuż po wygraniu konkursu piękności.
Komisja błyskawicznie odkryła minimum 122 przypadki tortur, ponad 230 zabitych i dziesiątki zgwałconych osób. Jammeh trzymał w więzieniach swoich oponentów, którzy zapewne traktowali to jak wygraną na loterii, wszak żołnierze z oddziałów dżunglersów przyznawali, że w trakcie łapanek mieli przyzwolenie na mord, z którego często korzystali, strzelając ofiarom w brzuch i porzucając ich w lesie.
Gdy Gambia reklamowała się hasłem „wybrzeża uśmiechu”, mało kto na co dzień nosił go na twarzy. Nic dziwnego, że rodzina Mendych nie chciała takiego życia i ruszyła do Europy. Jacob wspomina o czterech braciach i siostrze. Gdy tylko dotarli do nowej ojczyzny, ruszyli do szkoły. W Madrycie mieli już własny dom i zaczęli układać sobie życie. Mały Jacob zamarzył, żeby zostać piłkarzem.
– Kiedy miałem osiem lat zacząłem grać dla AD Parla. To klub występujący obecnie w piątej lidze hiszpańskiej. Na rok przeniosłem się do Atletico Madryt, ale moją drużynę rozwiązano. Wtedy trafiłem do Puerta Borita. Szkolenie w Hiszpanii wiele mi dało, bo wszystko robi się tam z piłką. To ona jest najważniejsza, dzięki czemu zyskujesz jakość, rozwijasz się. Myślę, że to było dla mnie bardzo ważne jako dla piłkarza.
Jacob Mendy w meczu z Manchesterem United
Dwudziestoletni Jacob dotarł do czwartej ligi hiszpańskiej, ale wkrótce musiał ruszać od zera, znów w nowym miejscu. Papa Mendy powtórzył scenariusz z przeprowadzką do Madrytu — tym razem przeniósł się do Londynu i znów zasuwał na kilku etatach, zanim dołączyła do niego rodzina. Młody chłopak miał podstawowy problem: nie znał nawet języka. Dlatego też nie rozumiał, o co chodzi, gdy latem odwiedzał kolejne kluby z pytaniem:
– Training?
A w odpowiedzi słyszał: “no”. Myślał, że zespoły z okolicy po prostu nie szukają zawodników i nie chcą go sprawdzić. Dopiero po czasie zorientował się, że trafił na okres roztrenowania po sezonie. Ludzie, których spotkał, próbowali mu wyjaśnić, że „no” oznacza, że treningów tymczasowo nie ma i może wrócić później. Nie porzucił jednak futbolu dzięki mamie. Elizabeth Mendy zachęcała go do dalszych poszukiwań i przekonywała, że w końcu dostanie szansę.
Otrzymał ją w dziewiątej lidze, w klubie Redhill. Jego umiejętności wyceniono na 40 funtów tygodniówki. Skrzydłowy Jacob Mendy rodem z Gambii, ale z hiszpańskim sznytem na boisku, zaczął czarować angielskich amatorów.
– Pierwsze zetknięcie z brytyjskim futbolem trochę mnie zaskoczyło. Szukałem tego, co znałem z przyzwyczajenia: krótkiego zagrania, wyjścia podaniem z jakiejś sytuacji. Trener krzyczał wtedy do mnie, żebym nie kombinował, trzeba było się dostosować — śmieje się Mendy, gdy pytam go o wspomnienia z tamtego okresu. Dziś wygląda jak maszyna, zdaje się, że jest dwukrotnie większy niż wtedy, gdy pierwszy raz pojawił się na brytyjskich boiskach.
– Musiałem się nauczyć, jak wygląda angielska piłka. Teraz gram bardziej bezpośrednio, to główna różnica. Poprawiłem się pod względem fizycznym, przybrałem masy mięśniowej. Uważam, że to pasuje do mojego stylu gry — dodaje.
Jacob Mendy opowiada mi o trudnych testach w kolejnych klubach. Czuł, że się nadaje, że będzie się wyróżniał, ale jednocześnie zawsze najpierw musiał zapracować na swoje miejsce. Tak, szczebelek po szczebelku, wspinał się w ligowej drabince Londynu i okolic.
– Zdawałem sobie sprawę, że tak to musi wyglądać, bo nikt mnie nie znał. Poszedłem na testy do Redhill, dobrze wypadłem i zostałem w klubie. Zaliczyłem dobry sezon, znów trafiłem na testy — tym razem dwie ligi wyżej — i znowu zostałem. W końcu dotarłem do Wealdstone, dwie ligi niżej niż gram obecnie. Wygraliśmy rozgrywki, znów poszedłem wyżej… Boreham Wood pobiło dla mnie swój rekord transferowy, brzmi to świetnie, niesamowicie. Będę miał co wspominać na starość!
W międzyczasie jednak musiał z czegoś żyć. Kto kiedykolwiek był w Anglii, ten wie, że 160 funtów miesięcznie to co najwyżej bonus na waciki, a nie pensja, dzięki której można się utrzymać. Mendy miał wsparcie rodziny, ale z racji tego, że familia od początku wpajała każdej z latorośli, jak istotna jest ciężka praca, nie chciał bezczynnie siedzieć i czekać, aż dorobi się poważnego kontraktu.
A że nie znał języka, wyzwanie było podwójnie trudne. Do regularnych treningów, gry w lidze i pracy dorzucił jeszcze szkołę.
Sortowanie śmieci, sprzątanie, budowa, treningi i nauka. Jacob Mendy gonił za marzeniem na trzy etaty
– Miałem marzenie o grze w piłkę na jak najlepszym poziomie, ale najpierw musiałem zapłacić rachunki. Życie w Anglii nie jest tanie! – szczerzy się Jacob Mendy.
– Pracowałem całymi dniami, w różnych zawodach. Byłem budowlańcem, sprzątałem budynki, sortowałem śmieci. Czasami chwytałem się dwóch, trzech zajęć, żeby tylko zarobić i być w stanie się utrzymać. Najtrudniejsze w okresie, w którym łączyłem grę z pracą fizyczną, było to, że brakowało momentu odpoczynku. Trzymanie diety nie było problemem, zawsze odżywiałem się zdrowo, choć wiadomo, że gdy pracowałem na budowie, musiałem jeść więcej. Najbardziej doskwierał mi jednak brak snu, bo w międzyczasie kończyłem jeszcze szkołę. Pamiętam, że czasami spałem po trzy, cztery godziny. Bardzo rzadko było to więcej niż sześć godzin — kontynuuje swoją historię.
Mówiłem, uśmiech Gambii. Nawet gdy jest wyjątkowo ciężko, optymizm nie znika z twarzy. Czasami jednak Jacob trochę się krzywił. Zwłaszcza gdy trafił do sortowni śmieci. W środku lata, w potwornym upale, trzeba było wskoczyć do wielkiego pudła i przebierać w odpadkach. Maska miała ułatwić zadanie, ale z racji temperatury raczej je pogarszała. Jacob raz spróbował ją zdjąć, wspomniał o tym w „The Athletic”:
– Smród był niewyobrażalny. Czułeś się, jakby twoja twarz była pokryta brudem, błotem. Wytrzymałem tam tylko kilka miesięcy, to było nie do zniesienia.
Wymowne, że mówi to człowiek, który pierwsze lata życia spędził w Gambii. Miejscu, gdzie coś takiego, jak wysypisko, nie istnieje. Wszystko, co można wyrzucić, wala się na ulicach i wokół nich, co w połączeniu z wszechobecnymi wędzarniami i zakładami przetwórstwa ryb, tworzy mieszankę wybuchową.
Mendy w końcu załapał się na sprzątanie w londyńskim centrum Excel, gdzie pracował przez kilka lat. Dopiero wtedy trafił na budowę. Wówczas jego kariera piłkarska stała już na niezłym poziomie, kopał w Wealdstone. Prosto z budowy jeździł na treningi i nienawidził, gdy pociąg się spóźniał, bo miał wrażenie, że wszyscy w klubie będą myśleć, że nie jest profesjonalistą.
Wybił się z poziomu non-league, ale miał już 25 lat. Niby niewiele, jednak szanse na to, że zrobi w piłce karierę, która pozwoli mu utrzymać się tylko z niej były niewielkie. Szczęśliwie złożyło się jednak, że Wrexham zatrudnił w roli trenera Phila Parkinsona. Doświadczony szkoleniowiec dostał zadanie wyciągnięcia klubu Ryana Reynoldsa i Rob McElhenny’ego z National League na poziom zawodowy.
Gdy Boreham Wood pierwszy raz grał z Wrexham, Mendy nawinął rywala i zaliczył asystę na 1:1. Gambiijczyk dryblował jak opętany. W całym sezonie zanotował sześć asyst, ale imponował przede wszystkim przygotowaniem fizycznym. Parkinson mówi mi:
– Jest bardzo mocny w defensywie, w pojedynkach z rywalami. Cenię też jego siłę i wybieganie, zawsze potrafi wykreować coś z przodu, jest groźny w tercji ataku.
Popularność piłkarzy Wrexham poraża. Przed wejściem do szatni czeka ich kwadrans rozdawania autografów i pozowania do zdjęć
Jacob wspomina, że menedżer Wrexham szybko dostrzegł w nim idealny materiał na lewe wahadło. To właśnie usłyszał, gdy Phil po raz pierwszy do niego zadzwonił.
– Widział we mnie zawodnika, który może się rozwinąć i zostać zawodnikiem na wyższym poziomie. Wcześniej występowałem także jako skrzydłowy, ale teraz jest zdecydowanie ciężej. Wyższy poziom sprawia, że rywalizuję z mocniejszymi rywalami, którzy lepiej operują piłką, mają większe doświadczenie, są silniejsi fizycznie.
Jeszcze przed transferem zdążył się zorientować, czym jest Wrexham. Cała liga huczała o ludziach z Hollywood, którzy przejęli klub i robią wielkie show. Dlatego gdy tylko usłyszał, że ten zespół się nim interesuje, z miejsca odrzucił pozostałe oferty.
– Chciałem trafić tylko tutaj. Wiedziałem, co to za miejsce i że mamy ten sam cel: zaliczać awans po awansie. Podobał mi się cały ten projekt, nie tylko ze sportowego punktu widzenia. Zainteresowanie Wrexham jest ogromne i myślę, że także dlatego zainteresowała się mną reprezentacja Gambii — przyznaje.
W północnej Walii został zawodowcem. Już w National League, jeszcze przed powrotem do profesjonalnej, ligowej piramidy, otrzymał zawodowy kontrakt, spełnił marzenie. Bardzo szybko okrzepł w nowym zespole. 69% skuteczności w pojedynkach defensywnych zapewniło mu tytuł jednego z najlepszych lewych obrońców i wahadłowych w całych rozgrywkach. Stał się liderem zespołu i zamiast pracować, żeby dorobić, zaczął rozkręcać własny biznes. Jacob otworzył markę odzieżową “Encore”, sprzedaje casualowe ubrania, współpracuje z lokalnym sklepem.
Gdy pytam go o to, skąd ten pomysł, widać, że jest wkręcony i nie była to przypadkowa inwestycja.
– Kocham modę i ubrania, to moja pasja. Moim marzeniem zawsze było zaprojektowanie czegoś swojego, więc gdy nadarzyła się ku temu okazja, postanowiłem spróbować. Mam nadzieję, że moja marka będzie rosła i zaczniemy szyć wszystko: kurtki, czapki, bluzy, koszulki. Gra dla Wrexham pomaga mi zbudować rozpoznawalność marki, już teraz sprzedajemy ubrania nie tylko w Walii i Wielkiej Brytanii, ale także na innych kontynentach.
Po upragnionym awansie Wrexham spełnia się też wróżba trenera: Mendy wciąż się rozwija. Na tyle dobrze, że trafił do reprezentacji Gambii.
Reprezentacja Gambii się rozwija. Afryka jej tego zazdrości
W Afryce każdy ma swój przydomek, zwykle nawiązujący do świata fauny i flory. Wydawałoby się, że nierozerwalnie związana z ptakami Gambia zostanie z nim połączona i w piłce. Gambijska drużyna narodowa to jednak skorpiony i trzeba przyznać, że ich team coraz bardziej przypomina te niebezpieczne stworzenia. W 2021 roku Gambia pierwszy raz awansowała na Puchar Narodów Afryki. Okazała się beneficjentem formatu liczącego 24 zespoły. Teraz może być czarnym koniem turnieju.
Znawcy afrykańskiej piłki wskazują ją jako świetnie rozwijający się kraj. Wielu Gambijczyków wychowało się w ojczyźnie, a tamtejszy system szkolenia idzie do przodu. Sąsiedzi zazdroszczą im rozsądnie wydawanych pieniędzy. Gambia buduje boiska, szkółki i akademie efektywniej niż wiele państw dookoła, gdzie co chwilę podnosi się temat korupcji i zepsucia. Gambia ma kilka gwiazd. Omar Colley z Besiktasu grał niegdyś we Włoszech. Ablie Jallow występuje w Ligue 1. Musa Barrow był gwiazdą Bolonii. Alieu Fadera przebija się w Genk, są też młodzi grający w Czechach czy Austrii.
Jednocześnie jednak Gambia wciąż nie jest tak silna, żeby na piłkarza wyróżniającego się w League Two patrzyć z góry. W kadrze był już Ibou Touray ze Stockport County, więc nie jest tak, że Jacob Mendy zawdzięcza powołanie tylko temu, że Wrexham kojarzy się z Hollywood i zdobywa światową sławę.
– Marzyłem o tym, żeby reprezentować mój kraj, ale zawsze wydawało mi się, że to bardzo odległa i trudna do realizacji wizja. Chcę udowodnić, że pasuję do składu Gambii. Jestem trochę innym typem zawodnika niż ci, których mamy w kadrze. Już pierwszy trening z drużyną narodową pokazał mi, że poziom jest naprawdę wysoki. Byłem zaskoczony tym, jak dobrze to wygląda, jak wielu dobrych piłkarzy mamy w zespole. Największe wrażenie robią na mnie Ablie Jallow i Ebrima Colley, pewnie dlatego, że muszę się z nimi mierzyć podczas treningów, grają “na mnie”, tak samo jak Musa Barrow. Nie mam łatwo! – opowiada mi Mendy.
Jacob skorzystał na tym, że na lewej obronie kadry Skorpionów jest takie bogactwo, jakie znamy z reprezentacji Polski. Ma szansę na regularne występy, choć obecnie nie jest starterem. Mógł zresztą reprezentować kilka krajów, być może w którymś z nich miałby łatwiej. Przykładowo jego kuzyn na tym samym Pucharze Narodów Afryki gra dla Gwinei Bissau. Piłkarz Wrexham stawia jednak sprawę jasno:
– Od zawsze wiedziałem, że Gambia to jedyne państwo, które chcę reprezentować. Urodziłem się tam, spędziłem tam pierwsze lata życia, jestem z nią związany.
Gambijczycy na Pucharze Narodów Afryki
Przed wylotem na zgrupowanie miał jednak pewne obawy. Nie tylko z powodu futbolu. Przede wszystkim dlatego, że nie znał kraju, który ma reprezentować. Od momentu jego wyprowadzki z Gambii minęło wiele czasu. Gdy rozmawiamy o pierwszych latach, sam zauważa, że mocno się one zatarły.
– Większość dzieciństwa spędziłem z kolegami na podwórku. Wspomnienia z tego okresu zawsze są wyjątkowe, inaczej jest, gdy wyjeżdżasz jako dorosły i jako człowiek. Z Faji Kunda, gdzie dorastałem, nie pamiętam wiele. To dość małe miasteczko, w którym każdy dobrze się zna i traktuje znajomych jak rodzinę.
Kolejne przeprowadzki sprawiły, że Jacob Mendy poznał język angielski, hiszpański oraz portugalski. Jednocześnie ojczysta mowa trochę wyleciała mu z głowy. Zwłaszcza że w Gambii używa się ponad dziesięciu języków. Wolof, w którym porozumiewa się większość Bandżulu, był dla niego czarną magią, nieznanym dialektem. Być może dlatego tłumaczy, że na pierwszym zgrupowaniu był wycofany, trochę onieśmielony.
Nie zakładał, że tak szybko pojedzie na Puchar Narodów Afryki. Phil Parkinson nie jest jednak zaskoczony. Twierdzi, że jego podopieczny błyskawicznie zaadaptował się do profesjonalnej ligi, a przecież zetknął się z nią po raz pierwszy. Skoro tak, to i na poziomie międzynarodowym da sobie radę.
Czy tak będzie — to sprawa otwarta. W jednym Jacob Mendy miał jednak rację. Gambia mocno się zmieniła.
Gambia, Chiny i mączka rybna. Co trapi najmniejszy kraj Afryki?
Globalizacja dla lewego obrońcy jest szansą. Dla Gambii raczej zagrożeniem. Co prawda rozwój turystyki sprawił, że kraj w końcu ma do zaoferowania coś więcej niż ryby i orzeszki ziemne, jednak niewielkie państwo wpakowało się w poważne kłopoty, gdy zainteresowali się nim Chińczycy. Obiecywali to, co wszędzie. Duże inwestycje i szansę na rozwój. Gdy na plażach, na których dominowały piękne, kolorowe łodzie, stanęły wielkie betonowe fabryki, okazało się, że Gambia doczekała się pasożyta.
Mączka rybna, to na tym Kraj Środka postanowił zbić interes w Gambii. W Europie produkuje się ją z odpadków, tutaj jednak mieli się wszystko, co wpada do sieci. Mączka nie jest towarem luksusowym. Kupuje się nią dla zwierząt hodowanych w gospodarstwach domowych, dlatego nikt nie chce za nią przepłacać. Chiny oferują to, co zawsze: być może niezbyt dobry, ale za to tani produkt.
Gambijczycy twierdzą, że wielkie chińskie łodzie w jeden dzień łowią tyle, ile małe, lokalne łódki w miesiąc. Gorsze jest jednak to, jak mega fabryki zmieniły wybrzeże Gambii. Że śmierdzi niemiłosiernie, przez co pobliskie hotele straciły klientów, to jedno. Że ścieki wpadają prosto do oceanu, na sam brzeg, sprawiając, że tradycyjni rybacy taplają się w trujących chemikaliach, też.
Gorzej, że Chińczycy zabierają Gambii to, co najcenniejsze.
Sposób połowu jest kompletnie oderwany od norm i regulacji. Wielkie sieci dotykają dna oceanu, przez co wpadają do nich żółwie i niedojrzałe ryby. Chińczycy łowią tak często, że populacje ryb drastycznie się kurczą. Przede wszystkim jednak obecność nowych, wielkich statków, sprawiła, że ryby cofnęły się o dwa, trzy kilometry w głąb oceanu. To oznacza, że niewielkie, tradycyjne łódki, nie są w stanie ich łapać, bo nie wypłyną tak daleko.
Ci, których stać na budowanie większych, próbują ratować się w ten sposób. Ci, których nie stać, ryzykują życie — i często je tracą — żeby pływając na ubogiej łajbie zarobić na chleb. Chińskie fabryki mączki stały się zmorą Gambii. Pracują w nich głównie przybysze z krajów ościennych, bo Gambijczycy szczerze Chin nienawidzą. Wybudowano je za chińskie pieniądze, z chińskich produktów, więc państwo niczego na tym nie zyskało.
Brak ryb wpływa na rosnący głód w społeczeństwie. Dla przeciętnego Gambijczyka to, co złowi, jest podstawą diety i głównym źródłem białka. Skoro o ryby dziś trudniej, to nie dość, że jest ich mniej, stały się droższe. A pieniędzmi mało kto tutaj szasta. O ile obalenie dyktatora przywróciło rodakom Jacoba Mendy’ego nadzieję, tak „pomoc” ze strony wschodniego mocarstwa powoli ją odbiera.
Ale Gambia, zamiast płakać nad swoim losem, wciąż się uśmiecha. Tak jak Jacob Mendy, gdy na koniec naszej rozmowy, mówi mi:
– Wiem, że mój kraj się rozwija. Mam nadzieję, że kiedyś będę w stanie pomóc.
WIĘCEJ REPORTAŻY NA WESZŁO:
- Wyrzucili go z domu, bo był gejem. Został zawodowym piłkarzem. Marzenie Richarda Kone
- Millwall, West Ham, Chelsea, Fulham. Jak wyglądają puby kibiców w Londynie?
- Od Peaky Blinders do przestępczej stolicy Anglii. Historia gangów Birmingham [REPORTAŻ]