Reklama

Od Peaky Blinders do przestępczej stolicy Anglii. Historia gangów Birmingham [REPORTAŻ]

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

29 listopada 2023, 11:41 • 28 min czytania 27 komentarzy

Odwiedź Birmingham. Na rozkaz “Peaky Blinders”. Druga największa angielska aglomeracja zyskała międzynarodową sławę wraz z sukcesem świetnego serialu stacji BBC. Haseł związanych z ekipą Tommy’ego Shelby’ego szuka w Google kilkaset tysięcy osób. Tydzień w tydzień. Region West Midlands podlicza, ilu turystów odwiedza Birmingham i okolice, rokrocznie odnotowując rekordy. Jest w tym pewien paradoks, bo produkcja opowiada o gangu, któremu sto lat temu miasto wypowiedziało wojnę, wstydząc się za jego czyny przed całą Anglią. Jest w tym paradoks, bo gdy bossowie fikcyjnej ekipy są bohaterami turystycznych kampanii reklamowych, ulice “Brum” uchodzą za jedne z najbrutalniejszych i najbardziej niebezpiecznych w kraju. Na rozkaz tych, którzy “Peaky Blinders” zastąpili.

Od Peaky Blinders do przestępczej stolicy Anglii. Historia gangów Birmingham [REPORTAŻ]

W komunikacji miejskiej w Birmingham można natknąć się na reklamę metropolii. Dowiemy się z niej, że “Brum” owiane jest diamentową sławą. Niemal połowa drogocennych klejnotów produkowana w Wielkiej Brytanii to ich sprawka. Jubilerska perła kraju, dawna przemysłowa potęga, obecnie wyspiarski hub komunikacyjny. Największe miasto West Midlands można opisać wieloma pięknymi określeniami. Dla wielu najważniejsze jest jednak to, które niedawno wybrzmiało w angielskiej prasie.

Birmigham przebiło Londyn. Mamy nową, brytyjską stolicę broni.

Artykuł tłumaczy, że trzykrotnie mniejsze od Londynu miasto odnotowało 1089 przestępstw z użyciem broni palnej, podczas gdy w Londynie zaliczono 1087 takich przypadków. Media tworzą interaktywne mapy, na których oznaczane są ulice, lokale i parkingi, które uwzględniono w statystykach. Policjanci przechwytują nie tylko małe pistolety chowane za pazuchą, ale też shotguny i karabiny maszynowe.

Broni jest tu czterokrotnie więcej niż wskazują statystyki dla całej Wielkiej Brytanii. “Brum” odpowiada za 3,5% wszystkich przestępstw w Anglii. W porównaniu ze średnią krajową popełnia się tu dwukrotnie więcej brutalnych i seksualnych przestępstw. W zastraszającym tempie rośnie liczba przestępstw na tle narkotykowym, kradzieży, morderstw, a nawet podpaleń.

Reklama

Sto lat po tym, jak “Peaky Blinders” terroryzowali ulice Birmingham, sytuacja w mieście wymyka się spod kontroli. Choć warto zapytać, czy kiedykolwiek pod kontrolą była?

Peaky Blinders i inne gangi Birmingham. Prawda o najbrutalniejszym mieście w Anglii

“Peaky Blinders” tak naprawdę nie istnieli. A przynajmniej nie w takiej formie, w jakiej nam o nich opowiedziano. Niemal wszystko, co przedstawiono w serialu, jest bardzo luźną interpretacją tego, co naprawdę działo się w Birmingham w czasach przemysłowego boomu z przełomów XIX i XX wieku. Nie było ani rodziny Shelbych, która po pierwszej wojnie światowej założyła organizację na miarę włoskiej mafii, ani gangu z “Brum”, który kontrolował pół kraju, ani nawet kaszkietów ozdabianych żyletkami.

Nazwa “Peaky Blinders” nie jest jednak przypadkowa. W 1890 roku “Birmingham Mail” wspomina o trzech oprychach, którzy stłukli niejakiego George’a Eastwooda za to, że pił imbirowe piwo. Określono ich mianem “Peaky Blinders” z uwagi na charakterystyczne kaszkiety bądź kapelusze, które zakładali tak, żeby zasłonić sobie oko. Nie były one bronią – w walkach używano raczej skórzanych pasków z mosiężnymi klamrami, które owijano wokół pięści na styl kastetu.

Brutale używali także pałek, kamieni i podkutych butów. Rzadziej noży. Nie stanowili jednak żadnej zorganizowanej struktury. “Peaky Blinders” było po prostu ogólnym określeniem na rzezimieszków, którzy po pracy lubili wypić piwo lub dziesięć, pograć w monety i wdać się w burdę. Wcześniej mówiono na nich także “Cheapside Sloggers”. Nie prowadzili nawet wspólnych interesów. Często łączyła ich jedynie dzielnica, w której mieszkali i ulubione zajęcie – atakowanie policjantów.

W dawnym Birmingham była to prawdziwa plaga. W 1901 roku w mieście pracowało 700 funkcjonariuszy. Odnotowano wówczas 507 bandyckich ataków na policjantów. I tak mniej niż trzy lata wstecz, gdy statystyki wskazywały 628 takich napadów. Dekadę wcześniej, gdy jeden z nich zmarł, drugi został kaleką, surowe wyroki sądu miały odwieść od pomysłu zadzierania ze stróżami prawa. Nic to. Postawiono złą diagnozę, więc lekarstwo w postaci więzienia nie mogło przynieść efektów.

Reklama

Policjanci, z którymi w wiktoriańskiej Anglii walczyli prawdziwi „Peaky Blinders”

Oscar Martinez wraz z bratem, Juanem Jose, w świetnej książce “Młody z Hollywood” opowiadając o korzeniach gangu z drugiej części globu – “Mara Salvatrucha 13”, zauważają, że tytułowy “Młody” wstąpił na morderczą ścieżkę w wyniku globalnych procesów, o których nie miał nawet pojęcia. To one pchnęły go w stronę “Bestii”, nie dając mu wyboru. Poczucie przynależności i bycie kimś odnalazł dopiero wśród ziomali z salwadorskiego miasteczka. Mordował już jako dziecko, bo jedyną inną opcją było tyranie na plantacji u człowieka, który gwałcił jego siostrę.

Dzieci z “Peaky Blinders” nie mordowały, choć mogły – w końcu przykładowy Henry Lightwood już jako trzynastolatek został skazany za posiadanie broni. Ulice Birmingham były jednak pełne tych, którzy tak jak “Młody” w Salwadorze poszukiwali tożsamości i próbowali zabić nudę. W weekendy rozrabiali, odreagowując harówkę w rosnących jak grzyby po deszczu fabrykach.

“Brum” mierzyło się z zagrożeniami przeludnienia. W ciągu stu lat populacja miasta zwiększyła się z 73 tysięcy osób do ponad 600 tysięcy mieszkańców. Birmingham stało się kolebką rewolucji. Opatentowano i wynaleziono tu maszynę przędzalniczą, nowoczesny piec hutniczy, maszynę parową, system pocztowy, plastik i pierwszą linię montażową. Odpryskami tego były setki tysięcy robotników i ich rodzin, którzy poza zakładem pracy nie mieli nic.

W drugiej połowie XIX wieku 30% mieszkańców miasta miała poniżej 15 lat, a ponad połowa nie przekroczyła trzydziestki. Prawdziwi “Peaky Blinders” nie byli koszącą miliony mafią. Mieszkali w proletariackich domach, na żyletki, które rzekomo wsuwali w kaszkiety, nie było ich nawet stać – golili się brzytwami. Byli kieszonkowcami i złodziejaszkami wsadzanymi do więzienia za kradzieże klamek, mioteł i kur.

Na tym tle na pewno wyróżniała się rodzina, na której wzorowano serialowych Shelbych – Sheldonowie. Samuela Sheldona, lidera szajki, skazano ponad trzydzieści razy, w tym za wprowadzanie do obiegu fałszywych monet. Jednak nawet gdy Sheldon z braćmi starł się z konkurencyjną grupą Billy’ego Beacha, wojna nie przyniosła żadnej ofiary śmiertelnej, podczas gdy serialowa familia przelała morze krwi – własnej i wrogiej.

Prawdziwi “Peaky Blinders” nie zginęli więc wyniszczeni konfliktami i gangsterską rywalizacją. Słuch o nich zaginął w okolicach 1910 roku, a więc przed okresem, w którym toczy się akcja serialu. Powód zaś był do bólu prozaiczny. Dwóch duchownych wzięło się za organizowanie życia lokalnych społeczności. Przy kościołach powstały koła dla młodzieży, a starsi tłumnie zapisali się do powstających pośrednio z inicjatywy duchownych klubów piłkarskich oraz bokserskich.

Nie szukali już zwady na ulicach, bo znajdowali ją na boisku i w sali treningowej.

Brummagem Boys – Billy Kimber, prawdziwi Peaky Blinders i wojna o Birmingham

“Peaky Blinders” nie byli więc tak straszni, jak ich malują, choć niewątpliwie siali terror na ulicach Birmingham. Nie bez powodu w West Midlands przeprowadzono reformę policji, która obejmowała specjalistyczne szkolenia i podwyższenie wymogów dotyczących warunków fizycznych kandydatów do służby. Funkcjonariusze w “Brum” mieli jednak jeszcze jeden, znacznie poważniejszy od starć ze zbuntowanymi robotnikami, problem.

W produkcji BBC Billy Kimber i jego grupa pełnią drugorzędną rolę. Owszem, ścierają się z ekipą Shelbych, jednak jeśli filmowcy chcieli przedstawić organizację, która trzęsła miastem i sięgała mackami do innych angielskich metropolii, powinni skupić się na historii Kimbera i jego „Brummagem Boys”. Gdy “Peaky Blinders” kradli co popadnie, tłukli się z policją i straszyli mosiężnymi klamrami w paskach, Kimber i spółka kontrolowali bukmacherkę, korumpowali władze, a w potyczkach używali broni palnej.

Z „Brummagem Boys” zabawy nie było. Swego czasu grupa urządziła krwawą rzeź, atakując konkurentów w biały dzień, w drodze na wyścigi konne. Gdy Billy Kimber walczył o terytorium z Charlesem Sabinim trup słał się gęsto, a w grę wchodziły ogromne – na ówczesne czasy – pieniądze.

Od połowy XIX wieku jedynym miejscem w Anglii, w którym bukmacherka była legalna, były lokalne tory wyścigów konnych. Futbol jeszcze nie ekscytował ani Brytyjczyków, ani tym bardziej świata. Konie były natomiast prawdziwym fenomenem. Roczne obroty wszystkich torów w Wielkiej Brytanii sięgały 500 milionów funtów, podczas gdy źródła opisujące życie w wiktoriańskiej epoce w szacują roczny dochód kobiety pracującej przy obróbce metali w Birmingham na ok. 37 funtów.

Na torach można więc było nieźle zarobić. Brumaggem Boys zbudowali na tym swoją potęgę, opracowując system drastycznych z punktu widzenia bukmacherów wymuszeń. Za nietykalność gang krzyczał sobie połowę zysków. W zamian oferował także bonusy w postaci odbierania długów czy nawet zniechęcania ludzi do odbioru należnej wygranej. Billy Kimber i spółka byli jednak na tyle zachłanni, że “opłatę serwisową” pobierali za co tylko się dało.

Za przykład posłużyć może tablica z wynikami. Gang liczył sobie należność za:

  • wiadro z wodą
  • ścierkę do wymazywania wyników
  • kredę do ich zapisywania

Niektórzy się buntowali, zatrudniali goryli, którzy ścierali się z gangsterami upominającymi się o “swoje”. Koniec końców jednak Brummagem zarabiali krocie. Z jednego punktu potrafili wycisnąć 4 funty dziennie, a punktów było czterdzieści. Dla porównania: gdy jeden z policjantów przyskrzynił grupę Kimbera po strzelaninie z innym gangiem, otrzymał 5 funtów nagrody.

Serialowych “Peaky Blinders” wyróżnia elegancki, dostojny wręcz wygląd. Prawdziwi złodziejaszkowie też dbali o modę, ale między nimi a Billym Kimberem i jego kumplami, była przepaść. Brummagem nosili się jak biznesmeni. Schludne garnitury, kapelusze i potężny arsenał do dyspozycji. Co ciekawe, sam Kimber wszedł na przestępczą ścieżkę właśnie jako “Peaky Blinder”. Złodziejaszek szukający drobnych okazji do zarobku. Jego życie zmieniło się w więzieniu, gdzie poznał ludzi, z którymi zawiązał grupę ściągającą haracze od bukmacherów.

Prawdziwi „Peaky Blinders” według kartotek policyjnych w Birmingham

Wraz z rozwojem linii kolejowej łączącej największe miasta Kimber zaczął kręcić się także po Londynie, a z czasem rozszerzył działalność, próbując nie tylko kontrolować punkty bukmacherskie, ale też ustawiać gonitwy. Rozwój niósł za sobą problemy, bo mafia nie dawała za wygraną. Po nieudanej zasadzce na grupę Sabiniego, Billy wpadł w zasadzkę, gdy szedł na rozmowy w sprawie rozejmu. Postrzelił go nie kto inny, jak kolejny z bohaterów serialu BBC – Alfie Solomons, żydowski gangster skumany z Włochami.

Regularne strzelaniny i starcia w końcu przyciągnęły uwagę władz, które zabrały się za porządki. Kolejna reforma działalności bukmacherów w Anglii wymuszała posiadanie specjalnych licencji i pozwoleń, w zamian za co prowadzący punkty otrzymali większą protekcję. Był to pierwszy krok w stronę wyplenienia zatrutych owoców. Drugim był pościg za Kimberem w celu wsadzenia go za kratki, który zmusił gangstera do ucieczki do Stanów Zjednoczonych.

Ślad po Brummagem Boys urywa się przed drugą wojną światową. Billy Kimber na karty historii wraca już jako legalny biznesmen. W latach 40. XX wieku reklamuje nawet własny punkt bukmacherski w prasie. Umiera w 1945 roku z przyczyn naturalnych. Carl Chinn, wybitny ekspert w temacie “Peaky Blinders” i przedwojennych gangów w Birmingham odnotowuje, że ex-lider świata przestępczego zostawił rodzinie blisko 3500 funtów oszczędności. Z takim majątkiem jego familia zaliczała się do klasy wyższej, a najpewniej nie były to ich wszystkie zaskórniaki.

Nie ma pewności, czy kiedykolwiek naprawdę zrezygnował z kryminalnej aktywności. Żegnano go jednak jako poczciwego człowieka, filantropa oddanego lokalnej społeczności. Dawne masakry odeszły w niepamięć.

Jak powstały gangi Birmingham? Prześladowane mniejszości podniosły głowę

Birmingham w czasie wojny miało większe zmartwienia niż gangi. Miasto poważnie ucierpiało wskutek bombardowań, ale na konflikcie ugrało też coś dla siebie. Nie bez powodu “Brum” nazywane było niegdyś “Miastem Tysiąca Zawodów”. Dziś chwali się sztuką jubilerską, ponad pół wieku temu sławą owiana była dzielnica “Gun Quarter”. Wszystko, co najważniejsze w West Midlands, zwykle dotyczy Small Heath. Obecnie góruje nad nią stadion Birmingham City FC, jednak w XX wieku dominowały tu huty, fabryki i dymiące kominy.

Gdy Niemcy zaatakowali Gdańsk “Birmingham Small Arms Company” dysponowała 67 fabrykami i trzydziestoma tysiącami robotników. Do czasu zakończenia walk w tamtejszej zbrojeniówce w ten czy inny sposób udzielała się połowa mieszkańców miasta. Efektem tego było wypuszczenie z taśm produkcyjnych ponad miliona karabinów, pięciuset tysięcy karabinów maszynowych i dziesiątek tysięcy dział oraz motocykli.

Fabryki w Small Heath wypuszczały także około trzystu sztuk samolotów bojowych miesięcznie. Właśnie dlatego stały się celem dla Luftwaffe.

Przemysł zbrojeniowy w “Brum” był wykorzystywany przez lokalne gangi już w czasie pierwszego światowego konfliktu. Można się tylko domyślać, jak wiele broni trafiło w niepowołane ręce, gdy alianci hurtowo zaopatrywali się w Birmingham do 1945 roku. Domyślać nie trzeba się za to tego, jaki wpływ na miasto miało zapotrzebowanie na dziesiątki tysięcy nowych rąk do pracy. W 1951 roku główna metropolia West Midlands liczyła już ponad 1,1 miliona mieszkańców.

W Birmingham coraz większą rolę zaczęli odgrywać imigranci. Napływ azjatyckiej ludności przyniósł ze sobą oddziały chińskich triad. Zaraz po nich swoje trzy grosze do przestępczej działalności zaczęli dorzucać także Pakistańczycy. Wreszcie do “Brum” trafili także Afroamerykanie i przybysze z Karaibów. W międzyczasie Wielka Brytania przeżywała boom radykalnych, prawicowych ugrupowań i wszelkich innych bojówek oraz organizacji, które – delikatnie rzecz ujmując – nie pałały miłością do kolorów skóry innych niż biały.

Dodatkowo wszystko podlały “The Troubles” – “Kłopoty”. Wojna Irlandczyków z Królestwem objawiła najgorsze oblicze w Birmingham, gdzie w 1974 roku w wyniku dwóch wybuchów bomb zginęło dwadzieścia jeden osób, a blisko dwieście zostało rannych. IRA nigdy nie przyznała się do tego, że to jej sprawka. Rebelianci tłumaczyli, że działają inaczej, że ich bomby są poprzedzane telefonem z uprzedzeniem, gdzie i kiedy nastąpi eksplozja. Wystarczająco długim, żeby ewakuować otoczenie.

Pubów “Mulberry Bush” i “Tavern in the Town” opróżnić się nie udało. Zginęli cywile, także Irlandczycy. Najbardziej odczuła to jednak właśnie irlandzka mniejszość w “Brum”. Sto tysięcy ludzi dzień w dzień mierzyło się z szykanami. W sklepach i knajpach wywieszano komunikaty: zakaz wejścia z psem, zakaz wstępu Irlandczykom. Podobnie rzeczy spotykały inne mniejszości, które szybko przeszły do kontrofensywy.

Gangi, które terroryzują Birmingham do dziś, sięgają korzeniami do lat 70. XX wieku. Najpierw Pakistańczycy, a potem czarnoskórzy, zaczęli łapać się w większe grupy dla własnego bezpieczeństwa. Słuszna idea obróciła się w nową falę przemocy. Na początku lat 80. Handsworth zapłonęło po raz pierwszy. W opinii działaczy społecznych była to dzielnica zarządzana wręcz wzorowo. Czarni bynajmniej nie podzielali tego entuzjazmu. Zwracali uwagę, że co drugi jej mieszkaniec w ciągu minionych dwunastu miesięcy został zatrzymany i przeszukany bez powodu.

Handsworth i okolice dominowała ludność biedna, dzielnica wyróżniała się głównie wyjątkowo wysoką stopą bezrobocia. Gdy komendant miejski policji wystąpił przed nią, bagatelizując ryzyko zagrożenia ze strony Frontu Narodowego, który planował marsz w tych stronach, zaczęło się gotować. Czterdziestu funkcjonariuszy zostało rannych, ponad sto dwadzieścia osób trafiło do aresztu. Uczestnicy zamieszek skorzystali z okazji, żeby odegrać się na stróżach prawa za – ich zdaniem – nierówne traktowanie. Tak jak na początku XX wieku, jako główną przyczyn burd z policją wielu wskazało nudę.

Młodzież z Handsworth szukała swojej drogi, co nie było łatwe. W latach 80. tylko 5% czarnoskórych absolwentów szkoły znalazło pracę. W 1985 roku dzielnica zapłonęła po raz drugi. Aresztowano kogoś w Lozells, ludzie ruszyli na ulicę, splądrowano blisko pięćdziesiąt sklepów. Dwoje osób zginęło, dwóch innych nigdy nie odnaleziono, trzydziestu pięciu ludzi trafiło do szpitala.

Bumpy Johnson, nowojorski gangster, w serialu “Ojciem Chrzestny Harlemu” przedstawiającym jego życie, rozmawia z prokuratorem żydowskiego pochodzenia, który próbuje przekonać go do współpracy z policją. Tłumaczy, że mają ze sobą wiele wspólnego. Jednych i drugich prześladowano, więc powinni trzymać się razem.

W innym życiu widzę nas w roli partnerów. Jest pan bystry, ale ja wybrałem ścieżkę prawa, a pan ścieżkę zła – wyznaje prokurator.

Niczego nie wybrałem, bo nie miałem wyboru. Też złożyłem papiery na studia prawnicze. Niech pan sprawdzi, są w aktach. Odrzucone, bo jestem czarny. Być może jesteśmy do siebie podobni, ale jeśli uważa pan, że to, kim jestem, nie ma żadnego związku z kolorem mojej skóry, to jest pan albo ślepy, albo głupi – odpowiada mafiozo.

Dla bandytów nie ma usprawiedliwień i wymówek. Trzeba jednak – tak jak Oscar i Juan Jose Martinezowie – poszukać odpowiedzi na to, gdzie tkwią zalążki późniejszych katastrof. Sytuacja w Handsworth przesadnie się nie poprawiła. Dzielnica stawała w ogniu jeszcze dwukrotnie – w 1991 i 2005 roku. Wtedy Birmingham miało już jednak na głowie to, co wyrosło z grup znudzonych czarnoskórych, którzy skrzykiwali się z sąsiadami, żeby uniknąć lania od skinheadów.

Ekipy “Johnson Crew”, a później także “Burger Bar Boys”, przeszły od samoobrony do brutalnej i bezwzględnej walki o kontrolę nad miastem.

Johnson Crew i Burger Bar Boys. Brutalne gangi, które podzieliły Birmingham

Zaczęło się niewinnie, być może nawet lekko śmiesznie. Mało kto mógłby przypuszczać, że najgroźniejsza grupa przestępcza West Midlands na przełomie XX i XXI wieku narodzi się w kawiarni Johnson’s Cafe. Skrzyknęli się tam ludzie, których wcześniej w różnych fast foodach w dzielnicy Lozells spotykał i organizował Artur “Super D” Ellis, skromny kierowca wózka widłowego. Już w latach 80. “Johnson Crew” nadzorowała handel narkotykami w “Brum”. Jej członkowie pełnili rolę ochroniarzy w klubach nocnych, przeszli od bezrobocia do kasowania dziesiątek tysięcy funtów tygodniowo.

Kasa szybko podzieliła bandę znajomych. Znów wszystko ustalono przy stole, tym razem fast foodu Burger Bar na Soho Road. Właśnie dlatego grupę, która oddzieliła się od bandy “Super D” nazwano “Burger Bar Boys”. Od tej pory historia przemocy w Birmingham gna już galopem i nie ogląda się za siebie. Bracia Martinez w “Młodym z Hollywood” stwierdzają, że zapanowanie nad szkolonymi na zabójców od najmłodszych lat członkami “Mara Salvatrucha 13” i wytyczenie im jakichś granic, czy choćby ustalenie gangsterskiego kodeksu, to jak próba nauczenia neandertalczyka boksu.

Birmingham zmierzyło się z podobnym problemem, kiedy Burger Bar Boys i Johnson Crew zaczęli się mordować w walce o wpływy. Simeon “Zimbo” Moore jest dziś nawróconym gangsterem, który przewodzi charytatywnym i społecznym projektom, próbując wyciągnąć dzieciaki z “Brum” na prostą. Urodził się w Aston, został kryminalistą w wieku 11 lat i dołączył do Johnson Crew. Przyznaje, że dzisiejsze gangi to kompletny freestyle w porównaniu z przeszłością.

Gangsterzy nie są dobrze zorganizowani, policja mówi bzdury. W latach 80. biali gangsterzy mieli więcej szacunku i lojalności. Teraz każdy dba o siebie. Chcieliśmy robić zło, żeby być lubianym i akceptowanym. Miałem dobre dzieciństwo, ale zacząłem wymykać się z domu, żeby robić syf. Historie z więzienia były dla 13-latków zabawne, nie wiedzieliśmy, że to nas programuje. To nie jest kwestia rasowa, tylko klasowa. Patrzysz na innych i chcesz ich naśladować.

Początkowo nie wiadomo nawet, o co w tym wszystkim chodzi. W teorii walczysz o terytorium, kontrolę i pieniądze. W praktyce wpadasz do klubu z siekierą, strzelasz do obcych ludzi, biegasz po ulicy z nożem. Przynależność do danej grupy często jest przypadkowa. Zależy, z kim trzymasz się w szkole, albo w jakim szeregowcu się urodzisz. Synowie “Super D” ni stąd, ni zowąd stanęli po dwóch stronach konfliktu. Raz jeszcze zerknijmy do “Młodego z Hollywood”. On także mordował krewnych w myśl nowej rodziny. Gangu.

“Bardzo uboga i zbuntowana młodzież zasadniczo bawiła się w wojnę. Odnajdywali sens życia, angażując się w rywalizację. Żyli po to, żeby dowalić innym i żeby nikt nikt im nie dowalił (…) Chodzi o idee, które sprawiają, że jednostka jest w stanie zaangażować się w jakąś sprawę wspólnie z innymi, których nie zna. To złożone idee, za sprawą których jedni ludzie robią krzywdę innym. Kreacje” – piszą bracia Martinez.

“Zimbo” twierdzi, że półświatek do góry nogami wywróciły narkotyki, a wraz z nimi chciwość. Jego rówieśnicy trzymali pod łóżkiem dwadzieścia tysięcy funtów. Dzieciaki kupowały za to broń, traciły kontrolę. W 1997 roku eksbokser Big Joe Egan kupił w Birmingham pub. Irlandczyk był prawdziwym kozakiem. Mike Tyson nazwał go najtwardszym białym człowiekiem na Ziemi. Sparował z nim i z Lennoxem Lewisem. Rozkręcał biznes, ale o ile w ringu nie padł od ciosów, tak w konfrontacji z gangsterami nie miał szans. Gdy przyszli “zaoferować” ochronę za “skromny” procent, obśmiał ich. Myślał, że takie rzeczy zdarzają się tylko w filmach.

Wrócili. Czterdziestoosobowa ekipa z shotgunami i maczetami zaatakowała lokal w trakcie komunii. W półgodzinnym starciu Joe otarł się o śmierć. Nie zginął, ale czasami tego żałował. Atak złamał mu życie, lokal nie odzyskał dawnej świetności, landlord go wyrzucił, kobieta zostawiła. Stoczył się i trafił do więzienia, nie mógł znieść łez ojca, gdy na sali sądowej zapadał wyrok. Takich jak on była cała masa. Johnson Crew i Burger Bar Boys, ekipy powstałe z grupek chroniących czarnoskórych przed opresjami, rujnowały ludziom przyszłość. Amardeep Bassey to dziennikarz śledczy z Birmingham, który jako pierwszy opisywał losy tutejszych gangów. Mówi o nich “plaga”:

Niektórzy to romantyzują, na wzór historii Robin Hooda. Ci ludzie nimi nie są. Terroryzują własną społeczność, czarnych ludzi na własnym terenie. Wydają pieniądze tylko na siebie, w żaden sposób nie pomagając lokalnej społeczności.

Simeon Moore dodaje:

Ludzie pociągający za spust nie są doświadczonymi strzelcami. To młodzi chłopcy żyjący pod wpływem adrenaliny. Gdy strzelają, myślą, że są niepokonani, że grają w filmie. Mają to w dupie. Reality check to śmierć przyjaciół.

O tym, że gangsterskie życie nie pomaga, a zagraża najbliższemu otoczeniu, najboleśniej przekonał się Arthur “Super D” Ellis. Założyciel Johnson Crew we własnej osobie.

Mordercy własnych rodzin, nawróceni gangsterzy i krótki pokój w Birmingham

Ekskierowca wózków widłowych zniszczył rodzinę Ellis. Jedną i drugą. Rozstał się z oboma kobietami, z którymi spłodził dzieci. W 1994 roku trafił za kratki po zadźganiu rywala w walce o serce jednej z partnerek. W pasiaku się zmienił. Odnalazł Boga, zaczął namawiać dawnych kolegów do wycofania się z kryminalnej ścieżki. Brak ojca sprawił jednak, że do gangów zapisali się jego synowie z obydwu związków. Marcus Ellis został członkiem Burger Bar Boys, Nathaniel Ellis dołączył do Johnson Crew, z którą trzymał się także Michael Ellis.

Jeśli nie ma cię w gangu, jesteś outsiderem. To sposób na życie, rodzina. Oni są gotowi za ciebie umrzeć – słyszeli od “TC”, członka BBB. Nie chcieli być outsiderami, choć nie wiadomo, czy chcieli umierać za swoich ziomków.

Na ulicach West Midlands rozgrywała się wówczas krwawa jatka. Jedno morderstwo uruchomiło łańcuszek zdarzeń i odwetów, padali kolejni przedstawiciele obydwu grup. Kogoś zastrzelono, innego zasztyletowano, jeszcze inny zginął od ciosów rozbitą butelką szampana w klubie nocnym w Small Heath. Po latach okazało się, że w skutek tej wojny chirurdzy z Birmingham wyspecjalizowali się w radzeniu sobie z ranami postrzałowymi. Do tego stopnia, że wysyłano ich do Iraku i Afganistanu, żeby pomagali brytyjskiej armii.

Johnson Crew zyskali przewagę, bo dopuszczali do gangu kobiety. Niektóre z nich były określane mianem hardkorowych przestępców. Rzeczone twarde babki stały za zamachem z 2002 roku, który zmienił zasady gry. Nathan Ellis i Yohanne Martin z Burger Bar Boys wynajęli nowiuśkiego Mercedesa. Na początku grudnia Yohanne wybrał się do pobliskiego West Bromwich, żeby skoczyć z kumplami na mecz WBA. Nathan odpuścił, więc gdy do srebrnego auta podjechały dwie kobiety, szybę opryskał krwią jedynie Martin.

Amardeep Bassey uważa, że to wtedy zapadła decyzja o włączeniu drugiej płci do wojny. Zastrzelenie babeczki z Johnson Crew przestało być przekroczeniem granicy dla Burger Bar Boys. Uruchomienie domina skończyło się sprawą głośną na cały kraj. Drugiego stycznia 2003 roku impreza, na której bawili się członkowie Johnson Crew przeniosła się do salonu fryzjerskiego. Z zatłoczonego pomieszczenia wyszła grupa dziewczyn, wśród których była Charlene Ellis. Chwilę później pod lokal podjechał Marcus Ellis wraz z ekipą Burger Bar Boys.

Nie widział, do kogo strzela. Wiedział, że to kobiety, ale skoro imprezują z Johnson Crew, mogły stać się celem odwetu. Zresztą, nie miało to znaczenia. Zabójcy mieli broń M10, o której na ulicy mówią “spray and pray”. Nie przymierzysz, choćbyś chciał. Walisz na oślep, kasujesz wszystkich w okolicy. Burger Bar Boys zamordowali tej nocy dwie osoby, inne ranili. Marcus Ellis odebrał telefon od Michaela.

– Strzelaliście do mojej siostry.
– O czym ty gadasz?
– Twoi ziomale strzelali do mojej siostry.
– Nie żyje?
– Nie wiem.

Rano Michael zadzwonił raz jeszcze. Już wiedział, że Charlene nie udało się uratować. Nie wiedział jednak, że to Marcus do niej strzelał. Marcus odebrał, wysłuchał monologu przyrodniego brata, nie odpowiedział ani słowem. Zniknął. Dwie dekady po tym, jak “Super D” założył gang w Birmingham jego rodzina mordowała się na ulicach. Najbrutalniejsze w tej sprawie było jednak to, że mimo tak drastycznego przypadku żaden ze stu świadków morderstwa, żadna ze stron w rodzinie, nie zdecydowała się nikogo wsypać.

Gangi w “Brum” znów zapoczątkowały rewolucję w brytyjskim prawie. Żeby rozwiązać sprawę i skazać winnych trzeba było stworzyć specjalne rozwiązanie dla jednej, jedynej osoby, która zdecydowała się wskazać morderców. W tamtych czasach instytucja świadka koronnego w Anglii przeżywała kryzys. Liczne naruszenia i problemy z zeznaniami skruszonych gangsterów doprowadziły do podważania ich użyteczności. Brytyjczycy poszli więc krok dalej.

Zaufanie do policji było zerowe, duża część społeczeństwa była sterroryzowana. Policja zmieniła tysiącletnie prawo, żeby jedyny świadek mógł zeznawać jako “secret witness”. W innych okolicznościach, gdyby personalia wtyczki byłyby znane zbyt wielu osobom, nikt nie podjąłby tego ryzyka. To wiele mówi o relacjach ludzi ze stróżami prawa – tłumaczy Amardeep Bassey.

Przypominam sobie o tym, gdy w komunikacji miejskiej w Birmingham widzę hasło zachęcające do zgłaszania przestępstw: see something, say something. W praktyce omerta w czarnych dzielnicach miasta jest tak silna, jak niegdyś na Sycylii.

Policja na miejscu morderstwa w styczniu 2003 roku

Marcus Ellis za morderstwo przyrodniej siostry został skazany na 35 lat więzienia. Długie wyroki odsiadują także trzy inne osoby. Arthur “Super D” Ellis przeraził się złem, które zasiał nawet we własnej rodzinie. Apeluje o usunięcie broni z ulic. Brat innego ze skazanych uderza w podobny ton, prosi młodzież o oprzytomnienie. “Zimbo” wraca pamięcią do tego, gdy ktoś zatrzymał go na ulicy i odwołał się do jego brutalnych kawałków gloryfikujących gangsterski styl życia.

Co ty, kurwa, robisz? Zdajesz sobie sprawę, że dzieciaki na ciebie patrzą, chcą cię naśladować?

Nadal rapuje, ale już nie o tym, kogo odstrzelić. Razem z dawnym wrogiem z Burger Bar Boys i innymi nawróconymi tworzą projekty edukacyjne. Filmy, dokumenty, musicale. Pokazują gorszą stroną gangsterki. Syf, straconych bliskich, lata za kratami. Ich działania przyniosły niegdyś wymierne efekty. Korzystając z dawnych znajomości doprowadzili do negocjacji między stronami i zawieszenia broni.

W 2010 roku liczba brutalnych przestępstw na terenie Johnson Crew spadła o połowę, a na terytorium Burger Bar Boys o 30%. Amardeep Bassey podchodził do tego z dystansem. Jego źródła twierdziły, że pokój to nic dobrego, bo obydwie grupy zaczęły ze sobą współpracować. Starzy bossowie skorzystali z okazji, żeby nie oglądać się już przez ramię. Dotychczas gdy “grube ryby” z obydwu stron w ogóle wychodziły z domu, szybko dało się to rozpoznać, bo towarzyszył im wianuszek uzbrojonych żołnierzy.

Jedni mówili, że powstała przestępcza supergrupa. Inni, że wręcz odwrotnie: „Johnson Crew” i „Burger Bar Boys” to dziś fantazje, ulicami trzęsą mniejsze, nowe ekipy, które pracują na własną markę. Starzy liderzy przeszli na legalną działalność, w więzieniach zawiązały się nowe sojusze. W 2015 roku okazało się, że Bassey miał rację. Pod pokrywką wciąż kipiało, w dzielnicach dwóch największych gangów znów zaczęły się masowe strzelaniny. Rok później policja wsadziła do więzienia kilkudziesięciu bandytów z nimi związanych.

Dwa główne gangi Birmingham w wyniku tej akcji rzekomo zniknęły. Rzekomo, bo „Birmingham Mail” informuje, że kilkanaście miesięcy temu sześciu członków „Johnson Crew” i „Burger Bar Boys” zostało zatrzymanych po awanturze z udziałem broni i noży w centrum miasta. Nie tak łatwo odrąbać głowę hydrze.

West Midlands – Birmingham, Wolverhampton i Coventry – to najbrutalniejszy region w Anglii

Aston Villa Hardcore i Zulu Warriors. Chuligani z Birmingham

Sto lat temu proces zmian w robotniczym Birmingham zapoczątkowali księża, którzy organizowali kościelne zajęcia dla młodzieży. Teraz posłańcami zmian są tacy, jak “Zimbo”. Nie zawsze są to jednak twardzi gangsterzy, którzy doświadczyli najgorszego. Nawróconych oprychów znaleźć można także tam, gdzie na początku minionego stulecia – przy klubach piłkarskich. Ironią losu jest to, że organizacje, które przed wojną odciągnęły młodzież od przemocy, kilka dekad później wytworzyły z nią silne więzi. Firmy.

W latach 70. i 80. XX wieku w “Brum”, równolegle do Johnson Crew, rosła jeszcze jedna, nieco dziwaczna, ekipa. Jeździła po całym kraju i znosiła szyderstwa, obelgi i inwektywy. Kibiców Birmingham City FC wyśmiewano, bo byli inni. Podczas gdy na stadionach dominowały bojówki białych fanów, BCFC jako jedni z nielicznych zapraszali w swoje szeregi wszystkie rasy, których przedstawicieli w mieście nie brakowało.

Śpiewano do nich obraźliwie: “Zulu! Zulu”. Oni przekuli obelgę w dumę. Gdy w 1982 roku formalizowali działanie chuligańskiej firmy, nazwali ją “Zulu Warriors”.

Chłopcy z – jakżeby inaczej – Small Heath szybko zasłynęli tym, że nie pękają na robocie. Ładowali się na murawy stadionów, brutalnie atakowali policję i swoich rywali. W wynikach starć z innymi grupami, dziesiątki ich uczestników lądowały w szpitalach. Byli tak dobrze zorganizowani, że gdy internet dopiero raczkował, już mieli w nim swoje miejscówki, w których omawiali szczegóły akcji.

Funkcjonariusze od początku zwracali uwagę na to, że to dość specyficzna grupa bandytów. Nie chodziło nawet o to, że podczas różnych zatrzymań w ich domach znajdowano albumy-trofea z kolekcją zdjęć z burd i zamieszek.

Noszą drogie, bejsbolowe czapki, ubierają się w “Burberry” i różne designerskie ciuchy, które kosztują setki funtów. Lubią stwarzać wrażenie ludzi stylowych. To nie są ludzie z nizin społecznych, tylko osoby, które mają sporo pieniędzy do wydania – czytamy w komunikacie policji z początku XXI wieku.

W Birmingham powstała także konkurencyjna firma, związana z silniejszym klubem – “Aston Villa Hardcore”. Klasyczna, “biała”, ekipa, która w kolejnych latach wielokrotnie ścierała się z Zulu Warriors. Najsłynniejszą konfrontacją okrzyknięto “Bitwę o Rocky Lane” z 2002 roku, po której aresztowano piętnaście osób. Animozje trwają do dziś, nie tak dawno jeden z kibiców Birmingham City FC wbiegł na boisko w derbowym spotkaniu i kopnął Jacka Grealisha. Wcześniej, bo w roku 2006, “Zulu Warriors” zagrozili szturmem… premierze książki. “Villains” opowiada między innymi o historii konfrontacji między dwoma lokalnymi firmami.

Inną publikacją odsłaniającą kulisy piłkarskich gangów z West Midlands jest “Hardcore” Stevena Fowlera. Fowler ma na swoim koncie bogatą historię chuliganki. Sześć miesięcy więzienia za “Rocky Lane”. Rok więzienia i dziesięć lat zakazu stadionowego za ustawkę z Chelsea Headhunters w Londynie. Areszt za zamieszki w pubie w Handsworth. Współczesny “Peaky Blinder”. Żaden wielki gangus, raczej gość, który po godzinach obija innym mordy. Pewnie nosi “Burberry” i drogie bejsbolówki.

Uwagę na to, że specyfika działalności bandytów spod znaku kibicowskich firm różni się od grup takich jak Johnson Crew i Burger Bar Boys, zwraca nie tylko policja, ale i sami zainteresowani. Michael Lutwyche, współautor książki “Hardcore” był chuliganem w latach 80. i 90., gdy ekipa Aston Villi dopiero raczkowała. Przeszłość wróciła do niego niedawno, przy okazji wyborów samorządowych. Nagłówki gazet skradło wówczas jego nazwisko, okraszone opisem: “Od bandyty do parlamentarzysty?”.

Lutwyche się zaśmiał. Stwierdził, że gdyby chciał ukrywać przeszłość, to ani nie startowałby w wyborach, ani nie podpisałby książki swoim nazwiskiem. Dodał jednak zupełnie na poważnie:

Byliśmy zwykłymi, ciężko pracującymi mężczyznami, którzy lubili się tłuc z tymi, którzy też lubią się tłuc.

Michael Lutwyche ogłasza start w wyborach. W tle flaga kibiców Aston Villi

Steven Fowler kary za ustawki odsiadywał z grupą ludzi, która być może nigdy by się nie spotkała, gdyby nie połączyła ich Aston Villa. Do więzienia trafił “Spenna”, gość, który w weekendy bił się z chuliganami, a w tygodniu był wziętym działaczem charytatywnym. Darron odbębniał nine to five w roli dyrektora wielkiej, międzynarodowej korporacji. Aresztowano go za tę samą bójkę, za którą do więzienia trafił Fowler. Lutwyche uważa, że do firmy zaciągnął się przez burzliwą młodość.

Doświadczałem kar fizycznych i psychicznych. Od najmłodszych lat uczyłem się, że przemoc kończy kłótnię. Mam brutalną przeszłość, ale nie zostałem skazany za żadne poważne wykroczenia. Od 2000 roku naprawiam swoje błędy, działam społecznie.

Kandydat do parlamentu wypłynął choćby na tym, że aktywnie pomaga w organizacji na rzecz ofiar wspomnianego wcześniej zamachu na bary w latach “Kłopotów”. Walczy z przemocą i jej konsekwencjami, tak samo jak robił to “One Eye Baz” z przeciwnej grupy. Barrington Patterson był ponad stukilogramowym olbrzymem dorastającym na ulicach Handsworth w latach, w których dzielnicą targały zamieszki. Sam w nich uczestniczył, ale odbił w inną stronę niż Johnson Crew. Kręciła go wyłącznie bitka, więc zapisał się do “Zulu Warriors”. Gdy jego koledzy mordowali się na ulicach, czynił ciut mniejsze szkody.

Jako kibice nosiliśmy butelki napełnione amoniakiem, wybielaczem i innymi szkodliwymi substancjami. Zaczęliśmy nosić małe parasolki z twardymi, plastikowymi uchwytami. Przydawały się do bicia w głowę. Rzadko mieliśmy prawdziwą broń, choćby noże – objaśniali w “Hardcore” Steven Fowler i Michael Lutwyche.

“One Eye Baz” trenował sztuki walki. Po jednym z występów na gali MMA jego kumple z “Zulu Warriors” wywołali ogromną awanturę, trzeba było ewakuować trzy tysiące widzów zgromadzonych na arenie. Nigdy nie wyrzekł się ekipy i klubu, który nie tak dawno opłakiwał jego śmierć. Barrington Patterson doczekał się upamiętniającego go muralu, ale swoje dziedzictwo niesie czymś jeszcze.

Akcja “Knives down, gloves up” to nawiązanie do tego, co w Birmingham zadziałało sto lat temu, gdy sale bokserskie odciągnęły “Peaky Blinders” z ulicznych starć z policją. Patterson był taki jak on, ale w porę zobaczył, że przemoc nie jest rozwiązaniem. Razem z innymi byłymi chuliganami odwiedzał szkoły i tłumaczył, jak wygląda ta strona przestępczości, o której słyszymy znacznie rzadziej.

Współczesne gangi Birmingham. „Brytyjska stolica broni” reklamowana serialem Peaky Blinders

Gangi – niezależnie od tego, jak się nazywają – wciąż terroryzują ulice Birmingham. W dniu, w którym wylądowaliśmy w West Midlands, trzech dilerów w biały dzień przy użyciu noży i maczet zamordowało ojca na oczach syna. Policja udostępniła nagranie, apelując o to, o co w szkołach prosił “One Eye Baz” – knives down. O tym, jak głęboko sięga problem, świadczy zdarzenie sprzed dwóch tygodni, gdy dwóch dwunastolatków zadźgało innego nastolatka w parku. W międzyczasie zatrzymano wysoko postawionych członków lokalnej organizacji przestępczej, którzy zamierzali wyprać trzy miliony funtów, które trzymali w kartonie pod łóżkiem.

Każdy z przypadków dotyczy innej grupy społecznej. Czarnoskórych, Azjatów i białych. W multikulturowym Birmingham zabijają się wszyscy nawzajem. Gangi rekrutują nowych członków drobniakami, które dla chłopaka w wieku szkolnym są majątkiem. Siedemset funtów tygodniowo na start i łatwy dostęp do broni. W takich okolicznościach służby chwytają się wszystkiego, żeby ukrócić falę przemocy. W 2003 roku zorganizowano nawet amnestię dla tych, którzy chcieliby pozbyć się nielegalnej broni. Na komisariat trafiło ponad pięćset sztuk, w tym rosyjski granatnik.

Jeden z największych skoków w Birmingham ostatnich lat – skradziono biżuterię o wartości 300 tys. funtów

Amardeep Bassey uważa, że zła z West Midlands nie da się do końca wyplenić. Statystyki przestępcze biją rekordy, bo Birmingham z racji położenia i siatki połączeń z resztą kraju jest głównym węzłem przerzutowym narkotyków i broni w Wielkiej Brytanii. Większość syfu, który zalewa angielskie ulice, najpierw przechodzi przez “Brum” i okolice, co sprawia, że miejscowe gangi rosną w siłę w skali całego kraju.

Ludzie są wciągani w ten świat w coraz młodszym wieku. Musi zmienić się kultura. Ci ludzie nie zbaczają na złą drogę na ulicy, ale w domu. Strzelanki, dilerka, gangsta rap, promocja przemocy na TikToku. Są programowani na myślenie “więzienie to normalna rzecz”, “zastrzelony lub zabity znajomy to normalna rzecz”. Nie wierzymy, że jesteśmy cokolwiek warci. Nie wierzymy, że możemy cokolwiek zrobić. Zmieszasz ubóstwo, brak możliwości, problemy w domu i masz tego efekt – uważa Simeon “Zimbo” Moore.

Według lokalnych mediów w West Midlands operuje dziś minimum 80 grup przestępczych. „Frankley Killers”, „23 Drillas”, „61s”, „Hutton Boys”, „Bang Bang”, „Wolf Pack”, „KD County Line”, „V2”, „V3”. Część z nich jest powiązana z „Burger Bar Boys” i „Johnson Crew” jako małe pododdziały. Inne działają na własną rękę, nadzorując konkretne dzielnice i ulice. Prężnie rozwijają się odnogi mafii z innych części świata, głównie Azji. Niedawno utworzono specjalny oddział policji, który ma na celu zwalczać zorganizowaną przestępczość w „Brum” i okolicach. Ich krótka działalność zdążyła przełożyć się na zamknięcie blisko stu członków gangów.

Na ulicach Birmingham jest czterokrotnie więcej broni niż wynosi średnia krajowa dla Wielkiej Brytanii. Co czwarta osoba w Birmingham jest bezrobotna. Czterdzieści pięć milionów turystów przyjechało do Birmingham w 2022 roku. Na rozkaz “Peaky Blinders”.

WIĘCEJ REPORTAŻY NA WESZŁO:

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Liga Konferencji

Komentarze

27 komentarzy

Loading...