Reklama

Gamrot przegrał… i co z tego? To nie ślepa uliczka, to tylko próg zwalniający [OPINIA]

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

23 października 2022, 15:28 • 6 min czytania 4 komentarze

Mateusz Gamrot przegrał na wczorajszej gali UFC z Beneilem Dariushem po jednogłośnej decyzji sędziów. Taki wynik jednak… tak naprawdę niczego nie zmienia. Owszem, dla Polaka może to być krok wstecz, ale na tyle mały, że nie powinien przeszkodzić mu w podboju amerykańskiej federacji. Choć trzeba przyznać, że Dariush potrafił wykorzystać braki, które Gamrot jeszcze musi nadrobić. Nie wątpimy jednak, że to zrobi. 

Gamrot przegrał… i co z tego? To nie ślepa uliczka, to tylko próg zwalniający [OPINIA]

Przede wszystkim powiedzmy sobie jedno – Gamrot jest dla UFC niezwykle wartościowym fighterem. Powód? Polak po prostu zawsze daje show. Już jego debiut – przegrany z Guramem Kutateladze po kontrowersyjnej decyzji sędziów – zakończył się bonusem za walkę wieczoru. Potem przyszedł bonus za występ wieczoru w pojedynku ze Scottem Holtzmanem i kolejny taki, gdy Gamer poddał Jeremy’ego Stephensa. Przy okazji było to najszybsze poddanie kimurą (klucz na rękę, oddziałujący na bark) w historii federacji. A samo skończenie walki w ten sposób to nie tak łatwa sztuka.

W swojej czwartej walce Gamer wykończył Diego Ferreirę kolanem na korpus. Tu obyło się bez bonusów, ale już w starciu z Armanem Carukjanem Polak ponownie otrzymał taki za walkę wieczoru. W dodatku wystąpił wtedy w main evencie gali UFC on ESPN, reklamowanej między innymi jego nazwiskiem. I wdarł się do czołowej “10” rankingu wagi lekkiej, jednej z najmocniej obsadzonych w całej federacji. Zajęło mu to niecałe dwa lata, a zaczął przecież od porażki.

Do tego walki Mateusza Gamrota zachwycały i fanów, i ekspertów – również tych z zagranicy. Każda z nich była bowiem innego rodzaju widowiskiem. Holtzmana skończył świetnym prawym krzyżowym i ciosami w parterze. Stephensa poddał. Ferreira nie wytrzymał po kolanie. A z Carukjanem wygrał na punkty po walce, w której obaj w parterze poruszali się w tempie więc ekspresowym i ich zapaśnicze kotły były prawdziwym widowiskiem.

Reklama

Takiego fightera po prostu chce się oglądać. I Dana White – zawsze patrzący nie tylko na poziom sportowy, ale i widowisko – o tym wie.

*****

Gamrot szybko dostał rywala z wysokiej półki. Beneil Dariush co prawda nie walczył przez niemal półtora roku, ale wcześniej notował serię siedmiu zwycięstw z rzędu, a w swojej ostatniej walce bez trudu pokonał Tony’ego Fergusona. Wiadomo było, że to gość, który nie boi się parteru, jest mocny w stójce, do tego pod względem siły fizycznej przewyższa Polaka. Przed Gamerem postawiono więc prawdziwe wyzwanie, pierwsze takie na drodze do pasa, o którym marzy.

Nie sprostał mu… i w sumie niczego to nie zmienia.

Owszem, walka z Dariushem obnażyła pewne braki Polaka. Przede wszystkim – Gamrot musi poprawić się w stójce. Nie żeby był w niej zły, potrafi zaskoczyć rywala celnymi ciosami, a nawet skończyć tak walkę. Momentami brakuje mu jednak siły, a może i trochę pewności w tym, co robi. Może też powinien chętniej zmieniać strategię i więcej czasu w trakcie walki poświęcać właśnie pracy w stójce. Wczoraj wyglądało to w końcu tak, jakby nastawił się na jeden plan – obalenie rywala i próbę skończenia wszystkiego w parterze (lub przynajmniej kontrolowania walki w ten sposób). A gdy to nie wychodziło, brakowało mu pomysłu. Bo Dariush był na to wszystko gotowy i regularnie wymykał się Polakowi.

Równocześnie jednak Gamer pokazał, że potrafi spędzić w oktagonie trzy rundy z jednym z najlepszych fighterów w swojej wadze i dać naprawdę dobrą walkę. Owszem, na kartach punktowych dwaj sędziowie przyznali 30:27 jego rywalowi (trzeci dał 29:28 i to raczej werdykt, do którego nam bliżej), ale dwie pierwsze rundy były równe i Mateusz nie odstawał. Jedynie w trzeciej wyraźnie zaakcentowała się przewaga Dariusha, a to za sprawą ciosu, który posłał Polaka na matę. I tu jednak Gamrot udowodnił, że tanio skóry nie sprzedaje – po przyjęciu uderzenia, które mogło nawet skończyć pojedynek, od razu rzucił się po nogi rywala. I z trudnej sytuacji wyszedł.

Reklama

*****

Jeszcze przed walką Gamrota z Dariushem o Polaku bardzo dobrze wypowiadał się Chabib Nurmagomiedow, zdaniem wielu najlepszy fighter, jakiego widziało UFC w historii wagi lekkiej. Gość, który zdominował tę kategorię i pewnie robiłby to nadal, gdyby nie obiecał matce, że po śmierci ojca przestanie walczyć. Wskazując na Mateusza przewidywał, że ten dojdzie za niedługo do walki o mistrzowski tytuł, w którym zmierzy się z Isłamem Machaczewem. Ten ostatni wczoraj faktycznie zdobył tytuł, poddając Charlesa Oliveirę.

Na walkę Gamera o pas będziemy jednak musieli jeszcze poczekać.

Jednak powodów do tego, by sądzić, że do niej dojdzie, jest naprawdę sporo. Przede wszystkim – MMA to nie boks. Porażki, zwłaszcza z wyżej notowanymi rywalami, niewiele tu zmieniają. Wystarczy kilka zwycięstw, by wejść na szczyt i dobić do pojedynku o tytuł. Dobrze wie o tym przecież Jan Błachowicz, który kilkukrotnie zdawał się tracić szansę na zdobycie pasa, a ostatecznie i tak po niego sięgnął. Upór, determinacja, ciężka praca – w UFC nie ma innej drogi. Trzeba się rozwijać, a Gamrot to robi. We wczorajszej walce pokazał choćby, że wyciągnął wnioski z poprzednich pojedynków i znacznie lepiej przygotował się na przykład na kopnięcia na korpus. Często próbował przechwytywać nogę, czasem się udawało i doprowadzało to do prób obaleń.

Zresztą sam Dariush też jest dowodem na to, że nawet najgorszy okres w karierze szybko można zamienić w najlepszy. Gość jest w UFC od 2014 roku. Przegrał swoją drugą walkę w federacji. Potem wygrał pięć, znów przegrał, wygrał dwie i w końcu zanotował fatalną serię – porażka, remis i kolejna porażka, przy czym obie przegrane notował po nokautach (drugą w 42 sekundy!). Gdyby to wszystko działo się nie w oktagonie, a w ringu, możliwe, że by go skreślono. A w UFC nic takiego się nie stało. Odbił się, kolejnych osiem pojedynków (licząc już razem z wczorajszym) wygrał. I kto wie, czy za kilka miesięcy nie zawalczy o mistrzostwo.

*****

Gamer ma też przede wszystkim czas. MMA coraz częściej premiuje zawodników nieco starszych, bardziej doświadczonych, zwłaszcza jeśli ci nie są “produktem” największych federacji. Do tego od wejścia do UFC, po walkę o pas może minąć sporo czasu. Trzeba robić swoje, czekać na szansę. Zwłaszcza w tak mocno obsadzonej wadze jak lekka. Wie o tym doskonale nowy mistrz – owszem, młodszy od Gamrota o niespełna rok. Ale w UFC walczący od 2015 roku. Po drodze zanotował tylko jedną porażkę – w drugim pojedynku – potem miał na koncie serię dziesięciu zwycięstw z rzędu.

Pas zdobył jednak dopiero wczoraj.

Bo UFC to też, oczywiście, polityka. Wiele zestawień tworzy się dlatego, że te intrygują fanów, są widowiskowe lub wynikają z jakiejś historii, która na pewno się sprzeda. Gamrot tej ostatniej na razie nie ma, ale – co już ustaliliśmy – tworzy widowisko. I ma spory talent. Dlatego odbić powinien się szybko. Nie zdziwi nas wcale jeśli za niedługo znów będzie się mówić, że jest o walkę, może dwie od pojedynku o mistrzowski pas. Szczególnie, że to gość, który nie odpuści. Bo charakter już teraz ma iście mistrzowski.

Porażka z Dariushem nie powinna być dla niego ślepą uliczką. To co najwyżej próg zwalniający. Gamrot już przez niego przejechał, pozostaje ponownie wrzucić wyższy bieg, a potem docisnąć gaz do dechy.

Fot. YouTube

WIĘCEJ O UFC:

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

MMA

Mamed Chalidow to ktoś więcej, niż legenda KSW [KOMENTARZ]

Szymon Szczepanik
11
Mamed Chalidow to ktoś więcej, niż legenda KSW [KOMENTARZ]
MMA

Eto Kavkaz! Mamed Chalidow wygrał z niepokonanym mistrzem KSW!

Szymon Szczepanik
18
Eto Kavkaz! Mamed Chalidow wygrał z niepokonanym mistrzem KSW!

Komentarze

4 komentarze

Loading...