Miała Pogoń Szczecin w tym sezonie takie mecze, że jej gra przekonać mogła tylko wyjątkowo zaślepionego fana, a i to z trudem, ale punkty się zgadzały. Dziś miała z kolei taki mecz, że urządziła nam przyjemny wieczór z Ekstraklasą (i wyciągnięcie najkrótszej zapałki w redakcji, co oznaczało przegapienie debiutu Lewandowskiego w Barcelonie, bolało jakby mniej), ale została tylko z jednym oczkiem.
Powód? Najłatwiej byłoby wskazać palcem na Stipicę. Nie na dobrą postawę Wisły Płock, lidera rozgrywek, a właśnie na chorwackiego golkipera. To klasowy bramkarz, tutaj nie ma wątpliwości, ale raz na jakiś czas ma on takie mecze, że w hierarchii łysych golkiperów znacznie bliżej mu do – dajmy na to – Filipa Bednarka niż do Fabiena Bartheza. Chociaż trudno tak na szybko sobie przypomnieć takie spotkanie, które mogłoby stanowić inną opcję w wyborach najgorszego występu Stipicy na polskiej ziemi.
Pogoń Szczecin – Wisła Płock 2-2. Błędy Stipicy
Otóż sytuacja wyglądała w ten sposób. Pogoń w pierwszej połowie była zdecydowanie lepsza od Wisły. Grosicki bawił się z Pawlakiem, Silva z Kowalczykiem dość swobodnie operowali piłką pomiędzy Nafciarzami, obrona gospodarzy nie była jakoś szczególnie nękana. Wolski dwa razy trafił w bramkę, ale to nie było wielkie zagrożenie. Przewagę Portowców udokumentował Łęgowski i – jeszcze raz podkreślmy – było to odzwierciedlenie boiskowych wydarzeń. W drugiej części pozostawało coś dorzucić do dorobku i rewelacja startu rozgrywek doczekałaby się pierwszej rysy na wizerunku. No ale o to trudniej, gdy twój bramkarz zaraz po przerwie nokautuje w polu karnym przeciwnika na oczach sędziego.
I jeszcze można było wyjść z tego z twarzą, bo Wolski uderzył z jedenastki dość anemicznie, a Chorwat wyczuł w dodatku jego intencję, ale i ta interwencja Stipicy była nieporadna. Co gorsza, Wisła Płock się rozochociła. Była taka akcja, że bramkarza ratował Malec (tu sędzia po wszystkim gwizdnął spalonego), ale była też taka, że z pomocą przyszła poprzeczka. I tu znów Chorwat zachował się bardzo nieodpowiedzialnie, bo stracił piłkę, gdy był naciskany przez Kolara, a Vallo uderzył tylko minimalnie za wysoko. Zresztą przy drugim golu dla Nafciarzy, który padł dwie minuty przez końcem, również golkiper gospodarzy chyba mógł zachować się lepiej. Głową uderzał Krywociuk i może ujmijmy to tak – Stipica w formie broni z siedem takich uderzeń na dziesięć prób. Albo i osiem. A dziś w formie nie był.
Tyle dobrego, z perspektywy jego i wszystkich Portowców, że wcześniej rzut rożny na gola zamieniła też Pogoń. Konkretnie Zahović zamknął akcję po zgraniu Kostasa. Ale i przed golem wyrównującym Krywociuka, i po nim, Pogoń spokojnie mogła wrzucić też trzecią bramkę i zrównać się punktami z zespołem z Płocka. Bura dla bramkarza to konieczność, ale kilka gorzkich słów w kierunku ofensywy też raczej nie zaszkodzi. Grała efektownie, z rozmachem, stąd oceny są dość wysokie, ale skuteczność mogłaby być przynajmniej o gola lepsza.
Jeśli wyjazd do Szczecina miał zweryfikować ambicje ekipy Pavola Stano, to chyba należy mówić o zaliczonym teście. Nie na szóstkę, nawet nie na piątkę, ale jakieś cztery minus ląduje w dzienniku. Kilku piłkarzy było dziś pod formą, trochę Słowak zamieszał też w składzie, a mimo wszystko jest jeden z punkt. I to z rodzaju tych, które naprawdę należy szanować.
WIĘCEJ O POGONI SZCZECIN: