Przez ostatnią dekadę cieszyliśmy się wieloma sukcesami polskich lekkoatletów, których kumulacją były niesamowite igrzyska w Tokio, gdzie zdobyli oni dziewięć medali – w tym cztery złote. Nie da się jednak nie zauważyć, że był to wynik ponad stan. Najbliższe lata najpewniej będą chudsze. Również dlatego, że nasza lekkoatletyka wchodzi w fazę przejściową. Powoli kończą kariery zawodnicy z wielkiego pokolenia z lat 2012-2021. Na ich miejsce zapewne pojawią się nowe gwiazdy, ale… niekoniecznie już teraz. Mistrzostwa w Eugene wydają się więc być imprezą, na której zdobędziemy medale, ale zrobią to głównie weterani. Ci, którzy jeszcze nadal startują.
Nieobecni
Zacznijmy od prostej statystyki. W Eugene wystartują cztery osoby z Polski, które zdobywały już indywidualny medal mistrzostw świata w lekkiej atletyce. To Piotr Lisek, Paweł Fajdek, Wojciech Nowicki i Malwina Kopron. Z kolei aż sześć takich osób zakończyło w ostatnim czasie kariery. Ze stadionami pożegnali się Adam Kszczot, Marcin Lewandowski, Joanna Fiodorow, Piotr Małachowski, Kamila Lićwinko i Sylwester Bednarek. A przecież Lewandowski i Fiodorow ledwie trzy lata temu zdobywali jeszcze medale w Dosze.
Wiadomo, przyczyny są różne. Sylwester Bednarek po prostu od lat nie miał formy. Kamila Lićwinko i tak skakała bardzo długo. Adam Kszczot od kilku lat męczył się ze zdrowiem, nie mógł dojść do optymalnej dyspozycji. Marcin Lewandowski uznał, że w związku z problemami zdrowotnymi córki, zostanie w domu. Piotr Małachowski miał kończyć już rok wcześniej, ale przedłużył sportowe życie ze względu na przełożenie igrzysk w Tokio – schodząc ze sceny miał w końcu 38 lat. Joanna Fiodorow zadbała o zdrowie, a w dodatku – jak mówiła – po prostu przestało ją to wszystko bawić. Przynajmniej z punktu widzenia zawodniczki, bo w roli trenerki Wojciecha Nowickiego sprawdza się znakomicie.
– Czy myślałam o kontynuowaniu kariery? Nie. Wręcz przeciwnie – szłam na trening jak za karę. A jak idziesz z takim nastawieniem, to znaczy, że to dobry moment, by skończyć karierę. Poświęciłam młotowi 17 lat. Pięknych, choć z upadkami. Raz było kolorowo, raz czarno. Ten sport mnie ukształtował. Dziękuję wszystkim, którzy trzymali za mnie kciuki – mówiła nam ta ostatnia w zeszłym roku, gdy na Stadionie Śląskim kończyła karierę.
Do tego dochodzi jeszcze Anita Włodarczyk, której na mistrzostwach zabraknie z powodu kontuzji, ale która też – czego nie ma ukrywać – swoje lata już ma, mimo że nadal startuje na najwyższym poziomie i niespełna rok temu ponownie została mistrzynią olimpijską. Gdy to wszystko sobie jednak podliczymy, wniosek jest prosty – nasza lekkoatletyczna kadra przechodzi wielkie zmiany.
– Faktycznie straciliśmy kilku z naszych mistrzów, ale trzeba zauważyć, że ich kariery i tak były długie. Piotr Małachowski, Kamila Lićwinko czy Marcin Lewandowski rywalizowali przez długie lata. Szczerze mówiąc myślałem, że straty po Tokio będą jeszcze większe, bo na przykład Aniołki Matusińskiego w komplecie kontynuują karierę – mówi Tomasz Spodenkiewicz, statystyk lekkoatletyczny, prowadzący konto AthleticsNews na Twitterze.
Skoro jednak w Eugene zabraknie wielu z naszych starszych mistrzów i mistrzyń, to czego właściwie można się po tych mistrzostwach spodziewać?
Eugene. Mistrzostwa przejściowe
Lata 2015-2019 dla Polski na mistrzostwach świata były wręcz niesamowite. O ile po fantastycznym występie 2009 roku, gdy zdobyliśmy 9 medali (do dziś to najlepszy wynik w historii naszych występów na tej imprezie) przyszedł słaby w 2011 (dwa medale) i nieco lepszy w 2013 (bilans 2-1-0), o tyle w kolejnych trzech edycjach udało się utrzymywać świetny poziom.
Bo było tak:
- 2015 – 8 medali: 3 złota, 1 srebro, 4 brązy (najlepszy w historii występ Polaków na MŚ).
- 2017 – 8 medali: 2 złota, 2 srebra, 4 brązy.
- 2019 – 6 medali: 1 złoto, 2 srebra, 3 brązy.
W tym roku na podobny wynik… cóż, raczej nie ma co liczyć. Faworytami jesteśmy oczywiście w młocie mężczyzn – tam możliwe jest nawet złoto ze srebrem, a Paweł Fajdek może wspiąć się na szczyty polskiej tabeli medalowej, jeśli tylko stanie na podium. Do tego po medal powinna pobiec sztafeta kobiet 4×400, a dwa kolejne krążki mogą dać nam Malwina Kopron i sztafeta mieszana. Ale te ostatnie to już wyłącznie kandydatury do podium, nic pewnego.
CZYTAJ TEŻ: PAWEŁ FAJDEK V? POLAK W EUGENE MOŻE PRZEJŚĆ DO HISTORII
Choć wierzyć można. W końcu magazyn “Track & Field News” ocenia nasz potencjał na co najmniej cztery medale, bez typowania sztafety mieszanej. A dwie kolejne Polki – Adriannę Sułek i Natalię Kaczmarek – ustawia tuż za podium ich konkurencji: odpowiednio siedmioboju i biegu na 400 metrów. Z kolei “Athletics Weekly” też stawia na nasze cztery krążki, ale wyrzuca z podium Malwinę Kopron.
Jak więc to wszystko wygląda?
– Statystycznie faktycznie wychodzą nam cztery medale – dwa w młocie, sztafeta kobiet i medal sztafety mieszanej. Choć w tej ostatniej jesteśmy w teorii nieco poza podium, ale Polska to mistrzowie olimpijscy i trzeba liczyć na to, że nasi mężczyźni pobiegną szybciej niż dotychczas, dzięki czemu uda się powalczyć z Holandią, Dominikaną czy Jamajką. Amerykanie raczej złota nie wypuszczą, skoro startują na własnej ziemi – mówi Spodenkiewicz.
Cztery to liczba… całkiem niezła. Jak na nasze możliwości wręcz świetna. Ostatnie lata bardzo nas bowiem rozpieściły, gdy o medale chodzi. Mistrzostwa z 2009, 2015, 2017 i 2019 roku to – statystycznie rzecz biorąc – pod względem samej liczby medali spore przekroczenie naszych możliwości. Przed 2009 rokiem – a więc w pierwszych 11 edycjach mistrzostw świata, więcej niż cztery medale zdobyliśmy raz – w 2001 roku. Wtedy Polacy zgarnęli dwa złota i trzy brązy, razem pięć krążków. Do tego równo cztery medale wywalczyliśmy w 1983 roku (2-1-1), pierwszej edycji mistrzostw.
Gdyby podzielić liczbę naszych wszystkich medali z tej imprezy (59) przez liczbę jej edycji (17) wyszłoby nam, że – zaokrąglając – zgarniamy 3.5 krążka na jedne mistrzostwa. I to mimo złotych żniw z ostatnich kilku edycji. Innymi słowy – cztery medale, choć po znakomitych igrzyskach w Tokio mogą wydawać się niewielkim dorobkiem, byłyby świetnym wynikiem. Tym bardziej mając w pamięci to, że w naszej lekkiej atletyce trwa, powtórzmy to raz jeszcze, okres przejściowy.
– Miejmy nadzieję, że teza o przejściowym okresie nie sprawdzi się w pełni i medalowe żniwa będą duże. Faktycznie jednak jest tak, że sporo osób pokończyło kariery, a to nowe pokolenie jeszcze nie jest na poziomie medali mistrzostw świata, mimo że niektórzy liczą się w Europie. Świetny przykład to Pia Skrzyszowska, która w Europie ma najlepszy wynik na 100 metrów przez płotki, a na świecie jest to wynik 17. Oczywiście w kontekście MŚ jest to nieco zakłamane, bo przed nią znajduje się sporo Amerykanek, ale to pokazuje różnice w poziomie – mówi Spodenkiewicz.
Co do medalowych żniw, dodaje, nie jest wcale powiedziane, że na czterech krążkach się skończy.
– Wiadomo, że na wysokie miejsce szanse mają Anna Kiełbasińska i Natalia Kaczmarek na 400 metrów, choć do medalu raczej sporo im zabraknie. Trochę pomijany w zestawieniach naszych szans jest chód. Nie wiem co prawda, na ile Dawid Tomala zbudował formę na 35 kilometrów, bo to nowy dystans, ale rywale też doświadczenia nie mają, bo to debiut tej konkurencji na mistrzostwach. Dobre starty ma w tym roku Katarzyna Zdziebło – w marcu zdobyła medal Drużynowych MŚ w chodzie. Mimo nazwy była to była normalna, indywidualna rywalizacja – dodaje.
Zdziebło to przykład młodszej zawodniczki (25 lat), podobnie Kaczmarek. Ale wśród największych faworytów do medali właściwie tylko Malwina Kopron jest jeszcze przed 30. urodzinami. I to licząc razem ze sztafetą – gdyby uśrednić wiek najszybszych czterech Polek na 400 metrów w trwającym sezonie (Kiełbasińska, Kaczmarek, Baumgart-Witan i Święty-Ersetic), wyszłoby nam, że jeszcze w tym roku przekroczy on trzydziestkę.
I w najbliższych latach raczej wiele się tu nie zmieni.
Do Paryża jeszcze star(c)zy
Owszem, całkiem prawdopodobne jest, że wystrzelą talenty takich osób jak Kornelia Lesiewicz, Krzysztof Różnicki, Michał Gawenda czy Dawid Piłat. Każda z nich ma potencjał na osiąganie wielkich wyników… ale raczej nie na najbliższych, paryskich igrzyskach. Do nich w końcu tylko dwa lata i na ten moment zapowiada się, że w lekkoatletyce będziemy tam w dość standardowej sytuacji – licząc przede wszystkim na młot, gdzie Włodarczyk, Fajdek i Nowicki są już dawno po trzydziestce, oraz sztafetę kobiet, która, owszem, może po części odmłodnieć, ale jej liderki najpewniej pozostaną podobne.
Jasne, myśleć dwa lata w przód w sporcie jest trudno. Więc to tylko założenia. Ale trzeba dodać, że akurat sztafeta 4×400 kobiet jest ciekawym przykładem – tam bowiem wymiana zawodniczek przebiega niezwykle harmonijnie. Zupełnie jakby… nie była to polska lekkoatletyka. Spójrzmy na składy, które dla Polski biegały w ostatnich biegach (w 2015 roku nie przeszliśmy kwalifikacji).
- 2015 – Hołub, Linkiewicz, Wyciszkiewicz, Święty (nazwiska podajemy według ówczesnego stanu).
- 2017 – Hołub, Baumgart, Gaworska, Święty.
- 2019 – Baumgart-Witan, Wyciszkiewicz, Hołub-Kowalik, Święty-Ersetic.
Stałe są oczywiście dwa punkty – Justyna Święty-Ersetic i Małgorzata Hołub-Kowalik (to akurat może zmienić się w tym roku). Do tego następuje ciągła wymiana. Joanna Linkiewicz wypadła po 2015 roku, ale dwa lata później były już Aleksandra Gaworska oraz Iga Baumgart. Minęły kolejne dwa lata i na miejsce Gaworskiej wróciła Wyciszkiewicz, która biegała też w 2015 roku. A przecież przewijały się przez sztafetę też takie zawodniczki jak Martyna Dąbrowska czy… Anna Kiełbasińska, która do tej pory na mistrzostwach świata startowała tylko w kwalifikacjach, ale – jeśli tylko nie stanie się nic nieprzewidzianego – w tym roku pobiegnie w finale.
Dodajmy do tego Natalię Kaczmarek. Dodajmy czyhające na swe szanse Kingę Gacką czy Kornelię Lesiewicz i kilka innych zawodniczek. To wszystko przebiega niezwykle składnie i zawodniczki, które nie są w stanie osiągnąć najwyższego poziomu natychmiast są zastępowane przez takie, które biegają często jeszcze szybciej (jak Kaczmarek, w tym roku najszybsza w Polsce).
Tego niekiedy brakuje w innych konkurencjach. Owszem, już lata udało się w rzucie młotem znaleźć Malwinę Kopron, która dołączyła do Anity Włodarczyk na olimpijskim podium w Tokio. Owszem, w biegach średniodystansowych, które niezmiennie są naszą siłą, pojawia się wielu obiecujących zawodników – obok Różnickiego w tym momencie choćby Kacper Lewalski. Ale jednak nasza lekkoatletyka opiera się w dużej mierze na sportowcach starszych, a młodzi dopiero dobijają do najwyższego poziomu. Czasem można przez to odnieść wrażenie, że zabrakło czegoś pośrodku.
I może stąd właśnie ten okres przejściowy? Z braku zastępstw w konkretnych konkurencjach. Choć Tomasz Spodenkiewicz nie do końca się z tym zgadza.
– Trochę polemizowałbym z tą tezą. Gdyby kariery polskich mistrzów były krótkie, to bym się zgodził. Ale te kariery są całkiem długie – Piotr Lisek nie wybiera się na emeryturę, a Michał Gawenda już rośnie. Nowicki i Fajdek wciąż rzucają daleko, nie zapowiada się, by coś się w tym miało zmienić, a coraz dalej rzuca Dawid Piłat. Jest ta zastępowalność. Oczywiście, można mówić o jakiejś dziurze – w skoku o tyczce mężczyzn było na przykład z dziesięć roczników, z których na poziom międzynarodowy nie wyszedł nikt. Cała trójka naszych muszkieterów [Lisek, Wojciechowski i Sobera – przyp. red.] jednak dalej skacze. A Gawenda dopiero co został mistrzem Europy do lat 18. Zanim Lisek skończy karierę, to Gawenda powinien skakać naprawdę wysoko.
CZYTAJ TEŻ: SZEŚĆ POLSKICH MEDALI MISTRZOSTW EUROPY DO LAT 18
Jest też jeszcze jedna ważna rzecz, która dla naszej lekkiej atletyki może być atutem. Otóż wielu czołowych polskich lekkoatletów późno wchodzi na najwyższy poziom lub długo się na nim utrzymuje. Świetnym przykładem jest Marcin Lewandowski, który największe sukcesy odnosił już po trzydziestce, choć teoretycznie w jego konkurencji (biegu na 1500 metrów) powinno być inaczej. Wojciech Nowicki też się naczekał na tak wielki sukces, jakim było złoto z Tokio. Justyna Święty-Ersetic czy Anna Kiełbasińska notują życiowe wyniki w okolicach trzydziestki. Adam Kszczot pierwszy medal mistrzostw świata na stadionie zdobył w wieku 26 lat.
Dlatego wydaje się, że do igrzysk w Paryżu pociągną nas jeszcze lekkoatleci ze starszego pokolenia. A ci, którzy mają dziś mniej niż 23 lata na karku (w lekkoatletyce to maksymalny wiek młodzieżowca), będą się pokazywać z najlepszej strony dopiero w Los Angeles w 2028 roku. Stąd najbliższe lata jawią się właśnie jako okres przejściowy, który – miejmy taką nadzieję – ma nas doprowadzić do wyników takich jak z Tokio.
– Trzeba przy tym pamiętać, że potencjał demograficzno-infrastrukturalny Polski jest prawdopodobnie mniejszy niż te dziewięć medali, które udało się w Tokio zdobyć naszym lekkoatletom. Trzeba być przygotowanym na to, że nawet jeśli na co dzień nie będziemy widzieć spadku poziomu polskiej lekkoatletyki, to do dziewięciu medali trudno będzie nam dobić. Już pięć, zwłaszcza z więcej niż jednym złotem, to byłby wspaniały rezultat. Lekkoatletyka ma jednak do siebie to, że jest zmienna i z roku na rok ludzie potrafią robić wielkie wyniki – mówi Spodenkiewicz.
Z tego ostatniego doskonale zdajemy sobie sprawę właśnie po igrzyskach w Tokio. Tam przecież złoto sensacyjnie zdobywał Dawid Tomala (też już po trzydziestce), a Patryk Dobek, który ledwie kilka miesięcy wcześniej zaczął biegać na 800 metrów, sięgnął po brąz. Nigdy nie wiadomo, kto akurat wystrzeli i sięgnie po sensacyjny medal. Może w Paryżu też zostaniemy czymś zaskoczeni.
Zresztą – od tego wszystkiego i tak są wyjątki.
Kto się dobija?
Od kilku lat obserwujemy w końcu wystrzał talentu Pii Skrzyszowskiej, która w Paryżu być może powalczy już o olimpijskie laury. Na karku będzie mieć wtedy 23 lata. Od lat wiemy też o tym, że szybko biegać potrafi Ewa Swoboda, ale w jej konkurencji by liczyć się na świecie trzeba by zejść mocno poniżej aktualnego rekordu Polski.
– Faktycznie jest tak, że te młodsze nazwiska – choćby właśnie Pia Skrzyszowska czy Ewa Swoboda – występują w konkurencjach, w których trudniej coś zwojować na świecie niż w Europie. W tej chwili mamy problem z wypatrzeniem szans medalowych w konkurencjach innych niż rzut młotem czy sztafety, czyli naszym standardowym zestawie – mówi Spodenkiewicz.
Nie może też dziwić, że właściwie bez przerwy przywołujemy te same dwa nazwiska, czasem wspominając również o Adriannie Sułek. To z tego powodu, że w Eugene po prostu nie zobaczymy zbyt wielu polskich talentów. Zmiana pokoleniowa, która powoli następuje, akurat tam przesadnie się nam nie objawi.
– Odmłodzenie kadry w przypadku tej imprezy polega na tym, że nie ma wielu starych zawodników, ale młodych twarzy w składzie Polski jest jednak mało. Zdziwiłem się, że w rzucie młotem nie startuje Ewa Różańska [rocznik 2000 – przyp. red.], bo w ostatnim czasie zrobiła niezłe postępy. Tak naprawdę większości osób z Polski, które nie zrobiły minimum, ale mogłyby dostać się do Eugene z rankingu, na mistrzostwach nie będzie. Wiadomo, że to wylot do USA, spore koszty, obóz na miejscu, a potem są też mistrzostwa Europy, ale spodziewałem się, że kadra będzie większa. Myślałem na przykład, że w Eugene wystartuje Jakub Szymański [2002] na płotkach. Choć trzeba pamiętać, że to często decyzje zawodników i trenerów – mówi Spodenkiewicz.
Żeby zobaczyć wiele z naszych wielkich talentów trzeba będzie zapewne poczekać na mistrzostwa Europy. Tam zresztą część z nich będzie walczyć nawet o złoto. Pia Skrzyszowska, jak wspomnieliśmy, jest w tym roku najlepszą Europejką w biegu na 100 metrów przez płotki. Podobnie Natalia Kaczmarek na 400 metrów. Adrianna Sułek być może powalczy o podium w siedmioboju. Ewę Swobodę (choć ona ma już 25 lat, jest więc starsza od reszty wymienionych) też stać na medal w sprincie. Do nich dołączyć może jeszcze kilka postaci.
Obok weteranów będziemy więc liczyć wtedy na pierwsze wielkie sukcesy młodszych zawodników i zawodniczek. A na co liczyć na mistrzostwach świata? Raczej na poprawę własnych rekordów.
– Jestem bardzo ciekaw, jak na tle światowej czołówki pokaże się na przykład Adrianna Sułek. Teoretycznie ma trzeci wynik na listach, ale czołowe wieloboistki świata w ogóle jeszcze nie startowały w tym roku w siedmioboju. Trudno będzie jej więc o medal. Inna sprawa, że ja liczę bardziej na dużo rekordowych dla nas wyników. Bo stać na rekord kilka osób – Sułek, Skrzyszowską, może też Swoboda pobiegnie w końcu poniżej 11 sekund przy regulaminowym wietrze, a Kaczmarek zaliczy bieg poniżej 50 sekund – mówi Spodenkiewicz.
I to nasza sytuacja na teraz. Ale wybiegając w niedaleką przyszłość jesteśmy w stanie sobie wyobrazić, że już za dwa lata będziemy pisać to samo o kolejnych kilku(nastu?) lekkoatletach. Talentów mamy bowiem ogrom i pozostaje liczyć, że będziemy potrafili przełożyć to na medale dużych imprez już w najbliższej przyszłości. Tak, by okres przejściowy skończył się jak najszybciej.
A potem naszą lekką atletykę czeka kolejne wyzwanie – sprawić, by nigdy więcej nie trzeba było o takim okresie pisać.
SEBASTIAN WARZECHA
Fot. Newspix
Czytaj też: