Były trener Zbigniew Król nazywał go najlepszym zawodnikiem w historii polskich biegów. Talent i możliwości miał z pewnością na medal(e) igrzysk, ale jego największa szansa na olimpijskie podium uciekła w półfinale w Rio de Janeiro. Krążków innych imprez zdobył jednak cały worek. Nie sposób nie docenić jego wkładu w sukcesy polskiej lekkiej atletyki. Wkładu, którego już najpewniej nie powiększy. Adam Kszczot po sezonie halowym skończy zawodową karierę.
Adam Kszczot kończy karierę
Halowy mistrz świata. Sześciokrotny mistrz Europy – trzy razy na stadionie, trzy razy w hali. Dwukrotny srebrny medalista MŚ na stadionie. Przez dobrych kilka lat Adam Kszczot był w ścisłej czołówce najlepszych biegaczy. Każdy rywal musiał się z nim liczyć. I tylko na igrzyskach olimpijskich nie wychodziło. Pojechał na nie dwukrotnie – w Londynie odpadł w półfinale, ale tam był dopiero zawodnikiem wchodzącym na największą scenę, świeżo po swoich pierwszych medalach imprez mistrzowskich.
W Rio miał powalczyć o pudło, wydawał się pewniakiem. Nie wyszło. A jego trener, rozemocjonowany startem, trafił wówczas do szpitala, bo serce nie wytrzymało. Adam w tamtym biegu popełnił wiele błędów. Wielokrotnie powtarzał później, że to był jeden z najgorszych dni w jego karierze. Pobiegł zupełnie jak nie on.
Bo przecież przez te wszystkie lata kariery przylgnął do niego pseudonim “Profesor”. Tak właśnie biegał. Wypatrując swoich okazji, spokojnie czekając na choć najmniejsze przestrzenie, pojawiające się w grupie biegaczy, ogrywając rywali na finiszu. Był w tym doskonały. Znakomicie potrafił dobrać taktykę. Miał ten potrzebny najlepszym szósty zmysł. W Rio ten zmysł go zawiódł, owszem, ale wielokrotnie to właśnie profesura przynosiła mu wielkie sukcesy. Takie, które sprawiły, że Zbigniew Król, jego wieloletni trener, mówił nam jakiś czas temu, że dla niego to właśnie Kszczot jest najlepszym biegaczem w historii Polski. Mimo braku olimpijskiego krążka.
– Adam Kszczot zapisał piękną zgłoskę w polskiej lekkoatletyce. Mi udało się osiągnąć z nim pięć razy tytuł mistrza Europy, trzy wicemistrzostwa świata, raz mistrzostwo świata. Na pewno dużo mu w tym pomogłem. Uważam, że to najlepszy zawodnik w historii polskich biegów. Przebił Czapiewskiego i innych zawodników, nikt nie miał tylu tytułów co on.
Tokio dawało nadzieję
Adam i jego fani wierzyli, że to igrzyska w Tokio mogą być tymi, na których Kszczot przeżyje odkupienie i wreszcie odczaruje najważniejszą imprezę świata. Nie wyszło, ale nie dlatego, że znów nie był w stanie pokonać rywali. Przegrał ze swoim organizmem. Już sezon wcześniej męczyły go urazy. W olimpijskim zaryzykował – w ramach przygotowań postanowił spróbować treningu wysokościowego w Kenii, który w przeszłości raczej mu nie służył. I tym razem też nie dał pożądanych efektów. W dodatku urazy nie odpuściły.
– Po przeanalizowaniu z trenerem dzienniczka treningowego, rozważeniu tego pod każdym kątem, powiem tak – kiedy pociąg odjeżdża, trzeba się z tym pogodzić, choć wtedy nie jest łatwo. Wahałem się przez wiele dni, z jednej strony licząc na cud, a z drugiej zimno kalkulując. Finalna decyzja była najbardziej racjonalną. Muszę powiedzieć „stop”, zatrzymać się w treningu, niestety przeskoczyć igrzyska bo wiem, że nie zdążę się do nich przygotować. Sport jest jak budowanie domu. Jeżeli zaczynamy od fundamentów, to trzeba wybudować ściany, żeby wykończyć budynek dachem. Mi ten środkowy etap szedł bardzo pod górę po powrocie z Kenii. Z takim przygotowaniem daleko bym nie zajechał – mówił już po odpuszczeniu igrzysk w WeszłoFM.
W roli fana mógł więc oglądać, jak Patryk Dobek sięga po to, czego jemu zdobyć się nie udało – olimpijski medal. I to ze Zbigniewem Królem w roli trenera. Tamten krążek nie zmienia jednak opinii szkoleniowca. To Kszczot jest najlepszy. I pewnie jeszcze długo będzie.
Adam Kszczot – legenda polskich biegów
Polskie bieganie zawdzięcza mu niesamowicie wiele. Na średnich dystansach wytyczył w pewnym sensie drogę po kilku latach polskiej słabości. Stał się twarzą firmującą nasze sukcesy, razem z Marcinem Lewandowskim, z którym początkowo rywalizowali, a potem, gdy “Lewy” stał się specjalistą od dłuższego dystansu, przez pewien okres trenowali nawet wspólnie z jego bratem w roli szkoleniowca.
Na 800 metrów w Polsce był Kszczot i inni. Lewandowski. Borkowski. Rozmys. Kuciapski. Dobek. Widać też już następców, choćby w osobie fenomenalnego Krzysztofa Różnickiego. Po Kszczocie nie będzie pustki, która była przed nim, gdy po okresie największych sukcesów Pawła Czapiewskiego czekaliśmy na kogoś, kto mu dorówna. Adam nie tylko to zrobił – on wielokrotnie przebił osiągnięcia starszego kolegi. Z jednym wyjątkiem – nie udało mu się poprawić rekordu Polski.
Nie zmienia to jednak faktu, że Kszczot był i pozostanie wielki.
Pożegnanie Adama Kszczota
“Coś się kończy coś się zaczyna, postanowiłem zakończyć zawodową karierę.
Kochani, dzień zakochanych to piękne święto, gratuluję tym którzy odnaleźli swoją miłość i trzymam kciuki za tych, którzy są na drodze w poszukiwaniu swojej życiowej muzy.
Nie mogłem znaleźć lepszej daty niż ta, żeby opowiedzieć o mojej zawodowej miłości, a tym samym pasji, czyli bieganiu. Poznaliśmy się w 2005 roku i niedługo później, bo raptem w 2007 postanowiliśmy zostać kimś więcej niż znajomymi. Przez te lata wiele razem osiągnęliśmy, zarówno wzlotów i upadków, ale kroczyliśmy głównie z podniesioną głową. Dzięki temu pięknemu zbiegowi okoliczności nabawiłam się ludzkiej miłości z Renatą Kszczot i dwójki pięknych dzieci Ignacego oraz Marianny. Prawie zapomniałem wspomnieć o kotach Gienku i Fany.
Wracając do cytatu: „coś się kończy” i w tym wypadku jest to moja zawodowa kariera lekkoatletyczna.
Zaczyna się nowy etap, w którym w domu spędzę znacznie więcej czasu niż przez całe moje dotychczasowe życie. Nie będzie to trudne , bo zwyczajowo byłem poza domem przez prawie 250dni w roku. Moi najbliżsi nie mogą się doczekać, ja również i to jest główny powód podjętej przeze mnie decyzji”
Tak z kibicami za pośrednictwem swojego facebookowego fanpage’a pożegnał się sam Kszczot. W poście dziękował też trenerom, rodzicom, klubowi i wszystkim ludziom, którzy umożliwili mu osiągnięcie sukcesów. Ogłosił też dalsze plany na przyszłość – po pierwsze, jak pisał, spędzić więcej czasu w domu, z rodziną. Po drugie zapowiedział, że pracuje nad własną książką. Po trzecie współpracować będzie z firmą APER Solution sp. z o.o., AirZone i serwisem bieganie.pl.
Ten ostatni informuje zresztą, że Adam jeszcze chwilę pobiega – na hali, tak chciałby się bowiem pożegnać z kibicami. Zresztą już dziś w Val-de-Reuil jeden z jego ostatnich startów. Na stadion Kszczot już jednak nie wyjdzie. Bo coś się kończy.
Fot. Newspix