Przygodę ze sportem zaczynała od pływania. Dopiero po nim padło na tenis. Na korcie szybko okazało się, że ma wielki talent. Najpierw napędzała ją rywalizacja z siostrą, potem chęć zaznania sławy. Mówiło się jednak, że brakuje jej pewności siebie. Ta przyszła z czasem, gdy odnosiła kolejne sukcesy. Iga Świątek właśnie została numerem jeden światowego tenisa, choć przecież wciąż… znajduje się na początku swojej kariery.
Spis treści
Iga Świątek. Mistrzostwo
Grała kosmiczny tenis. Nagle, nieco niespodziewanie, znalazła się na poziomie, któremu nie była w stanie dorównać żadna z rywalek. Już pierwsza runda zwiastowała, że Roland Garros 2020 może być dla Igi Świątek turniejem przełomowym – Polka odprawiła wtedy starszą o dwa lata Markétę Vondroušovą, finalistkę tej imprezy z sezonu 2019. Chodziło jednak przede wszystkim o styl – Iga oddała swojej rywalce ledwie trzy gemy, kompletnie dominując na korcie.
I taki scenariusz powtarzał się potem przez cały turniej. Świątek grała zbyt szybko, zbyt dokładnie i zbyt pewnie dla którejkolwiek z rywalek. Kiedy w czwartej rundzie ograła jedną z największych faworytek imprezy, Simonę Halep (z którą rok wcześniej wysoko przegrała w tej samej fazie turnieju) i otworzyła się przed nią znakomita drabinka do finału, wielu poczuło, że dzieje się coś wyjątkowego. Trzy mecze później mieliśmy już mistrzynię wielkoszlemową.
– W pewnym momencie dało się dostrzec widać, że Iga jest w tamtym turnieju nie do zatrzymania – mówi Michał Kaznowski, trener, który prowadził Świątek od 2011 do 2016 roku. – Trafiła w dobry czas i wykorzystała swoją szansę – była bardzo równa, gołym okiem było widać, że jest świetnie przygotowana mentalnie i w znakomitej dyspozycji. Pozostało tylko oglądać, kibicować i, w moim przypadku, uronić łzę dumy.
Świątek w tamtym turnieju nie oddała seta ani jednej rywalce. Stała się pierwszą od 2007 roku i triumfu Justine Henin tenisistką, która wygrała Roland Garros w takim stylu. Tyle że Henin była już wtedy jedną z największych gwiazd dyscypliny, Iga stała się nią tak naprawdę… dopiero po tym zwycięstwie.
– Dla mnie to coś szalonego – mówiła po finale. – Co roku oglądałam jak Rafa [Nadal] podnosi trofeum, niesamowite, że teraz jestem w tym samym miejscu. Jestem szczęśliwa, bo w końcu jest tu też moja rodzina. Dwa lata temu wygrałam juniorski turniej wielkoszlemowy, a teraz jestem tutaj… Czuję, że stało się to szybko, to wręcz przytłaczające. Finał? Chciałam grać agresywnie, udało mi się też zachować odpowiedni poziom koncentracji. To był trudny mecz.
Trudny był, oczywiście, z jej perspektywy. Z tej kibiców w ogóle nie dało się dostrzec, by Sofia Kenin sprawiła jej jakiekolwiek problemy. Polska miała swoją mistrzynię wielkoszlemową w singlu. Pierwszą w historii. Nikt z naszego kraju tego wcześniej nie dokonał. Iga zrobiła to, mając na karku ledwie 19 lat. Co jednak najważniejsze – w kolejnych miesiącach nie zatrzymała się, a wręcz przeciwnie, poszła do przodu. Wygrała kolejne turnieje, awansowała w rankingu, poradziła sobie ze statusem gwiazdy i nowymi obowiązkami, jakie na nią spadły.
Dziwnie dziś pomyśleć, że to wszystko zaczęło się przez… problemy z uchem.
W pogoni za siostrą
Jej tata, Tomasz, sam był sportowcem. Uprawiał wioślarstwo, pojawił się nawet na igrzyskach olimpijskich w Seulu. Startował w czwórce, wraz z kolegami liczył na medal. Nie wyszło, bo jeden z nich rozchorował się przed eliminacjami. Skończyło się więc tylko na finale B i rozczarowaniu. Tomasz Świątek wspominał kiedyś, że postanowił sobie wówczas jedno – jeśli będzie mieć dzieci, popchnie je do sportu, ale indywidualnego. Żeby zależały w nim tylko od siebie.
Dzieci ma dwójkę. Najpierw na świat przyszła Agata, trzy lata po niej Iga. Najpierw tata zabrał je obie na basen, ale ten pomysł zupełnie nie wypalił. – Tak, chodziliśmy na basen, obie córki tego próbowały. Nie wyszło z banalnego powodu: nawracającego zapalenia uszu i gardeł. Któregoś razu pani laryngolog ostro nas postraszyła i poszukaliśmy czegoś suchego. Tak padło na tenis, chyba dobrze wyszło – wspominał.
Pierwsza na korcie pokazywała się Agata, która – zdaniem wielu – też miała spory talent. Męczyły ją jednak urazy, z czasem, już jako nastolatka, odpuściła marzenia o zawodowej karierze. Iga, gdy miała kilka lat, najpierw obserwowała treningi siostry, często podając jej piłki czy biegając gdzieś w okolicy kortu. Wkrótce sama zaczęła odbijać – o ścianę, z tatą na asfalcie, potem kortach. Już jako siedmiolatka potrafiła rozgrywać dłuższe wymiany na niezłym poziomie. Sama często przyznawała, że motywowała ją właśnie osoba Agaty.
Obie w końcu trafiły pod skrzydła Michała Kaznowskiego. Zresztą w niecodzienny sposób – z trenerem skontaktował się zewnętrzny sponsor, chcący wyłożyć pieniądze na szkolenie sióstr. W dodatku był to sponsor, pragnący pozostać anonimowym. W Polsce coś takiego zdarza się niezwykle rzadko.
– Najpierw współpracowałem z Agatą, potem miałem skupić się bardziej na Idze. Ich rywalizacja? Unikałem takiej bezpośredniej, na punkty, bo niekoniecznie musiało się to skończyć dobrze. Trudno więc powiedzieć, kiedy Iga wspięła się na poziom wyższy od siostry. Gdy Agata kończyła grę zawodniczą, a Iga miała jakieś czternaście lat i zaczynała się rozpędzać, prowadziły już równe wymiany – mówi Kaznowski.
W Idze tamtych lat wspomina głównie jej ambicję. Jeśli tylko widziała, że siostra – z racji że jest starsza – dostaje większe obciążenia, sama też takich chciała. Wiedziała, do czego dąży, pragnęła przede wszystkim wygrywać. Choć z ciężkimi treningami bywało różnie, czasem trzeba było ją do nich zaganiać, zresztą to aktualne było i w następnych sezonach. Jolanta Rusin-Krzepota, przez kilka lat pracująca z Igą jako trenerka przygotowania fizycznego, też to potwierdza.
– Jak każdy młody zawodnik Iga nie była perfekcyjnym „pracusiem”, jeśli chodzi o treningi motoryki. Kiedy zaczęłyśmy współpracę, trzeba było się przyłożyć, żeby nadrobić wiele rzeczy które umknęły jej wcześniej. Praca bywała więc bardzo żmudna, co na pewno miało na to wpływ. Mimo to bardzo fajnie nam się współpracowało. Iga wykonała ogromną robotę pod kątem motoryki, na początku to był jej najsłabszy punkt. Widzę, że dziś nasza praca zbiera plony – mówi.
Rusin-Krzepota potwierdza też, że Świątek rozpierała ambicja, choć różnie bywało z jej ukierunkowaniem. A to przecież późniejszy okres niż ten, w którym współpracował z nią Kaznowski. On kształtował młodą zawodniczkę, wprowadzając ją do juniorskiej rywalizacji. Pamięta, że z treningami faktycznie bywało różnie, bo Idze po prostu wszystko na korcie w tamtym okresie przychodziło łatwo. A gdy ma się kilka czy kilkanaście lat i wyrasta poziomem ponad koleżanki czy rywalki, to niekoniecznie myśli się o tym, że trzeba dużo pracować. Z czasem jednak Świątek zaczęła przekonywać się, że to przynosi efekty.
A ile jest w niej dziś z tamtej dziewczyny?
– Wiele rzeczy, które staraliśmy się w jej grze wprowadzić. Choćby taki męski, odważny, a jednocześnie prosty tenis. Wiele się, oczywiście, zmieniło – przede wszystkim bardzo dużą pracę zrobiła pod kątem opanowania i trzymania nerwów na wodzy. Tu wielkie ukłony dla sztabu i pani psycholog. Oni bardzo mądrze postąpili, budując na tym, co Iga już miała i wytrenowała, gdy była młoda. Wzmocnili jej dobre strony. Dziś miło się na to patrzy – mówi Kaznowski.
Iga przede wszystkim kompletnie zmieniła się, gdy chodzi o emocje. Kiedyś to był wulkan, potrafiła wybuchnąć na korcie, z trudem panowała nad emocjami. Dziś jest zupełnie inaczej. W trakcie meczu jest spokojna, opanowana. Kiedy rywalizowała w juniorskich turniejach, bywało nawet, że potrafiła – choć rzadko – rzucić rakietą. Łatwo się denerwowała, była osobą wrażliwą, łatwo dającą się ponieść emocjom. Dziś też zdarza jej się zapłakać na korcie, w zeszłym sezonie bywało to problemem.
W tym to po prostu łzy, reakcja na obciążenia, z którymi radzi sobie w ten sposób. W niczym jej nie przeszkadzają. Wygrywa i tak, pozostając przy tym niezwykle opanowaną zawodniczką.
Na swoim miejscu
To opanowanie było widać już w przeszłości – choćby w 2018 roku, gdy wygrywała juniorski Wimbledon. Czy też jeszcze kilka miesięcy wcześniej, kiedy triumfowała w Roland Garros, ale w rozgrywkach deblowych. Tamten okres stał się dla Igi kolejnym przełomem. Dobrze pamięta to Rusin-Krzepota.
– Najbardziej zapamiętałam to uczucie po finale Wimbledonu, że wreszcie Iga jest tam, gdzie być powinna. Zawsze czułam w kościach, że prędzej czy później osiągnie sukces. Systematycznie się poprawiała się i zbierała punkty w rankingu. Po drodze trzeba było niektóre rzeczy łatać, nadrabiać, ale dało się odczuć, że taki sukces nadchodzi. W trakcie turnieju okazało się, że najwięcej ciśnienia przychodziło z zewnątrz – im bliżej finału, tym więcej robiło się zamieszania. Iga w miarę spokojnie podeszła do tematu, choć nieco dało o sobie znać zmęczenie. Staraliśmy się jednak, żeby Wimbledon był tylko kolejnym etapem na drodze do większego celu. Ten turniej otworzył jej drzwi.
Faktycznie, Świątek szybko poszła potem dalej, przechodząc na stałe do seniorskiej rywalizacji. Wimbledon był jej ostatnim juniorskim turniejem wielkoszlemowym i sporym przełomem. Wiadomo, że na mistrzynie takich imprez, nawet tych juniorskich, patrzy się już zupełnie inaczej, a one dostają dzięki temu większe możliwości.
Nawet z zewnątrz dało się wtedy odczuć, że Iga dotarła właśnie tam, gdzie od dawna miała się znaleźć – na szczyty juniorskiej rywalizacji. To była niezwykle ważna chwila. Takich przełomowych momentów było zresztą w jej karierze kilka. Jeden z pierwszych wspomina Michał Kaznowski.
– Myślę, że bardzo dużo dał jej półfinał Orange Bowl, czyli nieoficjalnych mistrzostw świata do lat 14. To na pewno było ważne, uwierzyła wtedy w siebie. Później rozpoczęliśmy przygotowania, żeby rywalizować w turniejach juniorskich, niejako przeskoczyć kategorię wiekową. Szybko okazało się, że może grać z silniejszymi, lepszymi zawodniczkami, bo dobrze rozpoczęła tamten sezon.
O Świątek w Polsce zaczęło się robić wówczas głośno. Wiele osób ze środowiska powtarzało, że mamy w jej osobie wielki talent, którego nie wypada zmarnować. Ona robiła swoje i tę opinię potwierdzała, choćby wygrywając mistrzostwa Europy do lat 14, a z czasem też pierwsze imprezy seniorskie – te najmniejszych, rangi ITF, ale jednak.
W tamtym okresie szczerze mówiła, że motywują ją pieniądze i sława. Te pierwsze majaczyły gdzieś na horyzoncie, bo na co dzień bywało z nimi różnie. Świątek w kilku wywiadach wspominała warunki, w jakich zdarzało jej się na przykład nocować – choćby raz, w Nottingham, gdy spała na podłodze, bo zarwał się materac. Mimo tego wygrała turniej. W innym domu, wynajętym przez Airbnb, już w okresie, kiedy pojawiło się nieco więcej środków od sponsorów, znalazła pułapkę z martwym szczurem w środku. Dziś funkcjonuje już na zupełnie innych zasadach, wtedy musiała sobie poradzić z takimi sytuacjami.
Jak wspomina jednak Wojciech Fibak, jeden z najlepszych tenisistów w historii Polski, od zawsze było widać, że Iga jest skoncentrowana na swoim celu.
– O Idze najpierw dużo słyszałem, bo od kiedy miała jakieś 14 lat mówiło się, że jest jedną z najbardziej utalentowanych zawodniczek w historii polskich juniorek. Gdy jako piętnastolatka pojawiła się na Roland Garros, poszedłem na jeden z bocznych kortów, żeby zobaczyć jej mecze w juniorskim turnieju. Spotkałem się też wtedy z jej rodzicami, siostrą i z nią. Zobaczyłem, jak zdyscyplinowana, nastawiona na karierę, rozwój i sukces Igi jest jej rodzina oraz ona sama. Polubiłem Igę, była już wtedy poważną jak na swój wiek dziewczyną.
W czasie tamtego Roland Garros nadeszły też ważne zmiany w jej otoczeniu. Postanowiono wówczas, że Świątek zmieni trenera, wokół jej osoby zbudowano cały sztab. Wtedy dołączyła Rusin-Krzepota, trenerem został Michał Lewandowski, a jego asystentem Piotr Sierzputowski, który z czasem objął funkcję pierwszego szkoleniowca Igi i piastował ją do końca sezonu 2021.
O tej zmianie nie decydowała jednak sama Świątek, ona po prostu przyjęła ją do wiadomości. A na korcie nie zwalniała tempa. Niedługo później wygrała juniorski Fed Cup, wraz z Mają Chwalińska i Stefanią Rogozińską-Dzik, zadebiutowała też w rankingu WTA i powoli pięła się w nim w górę.
To nie było jednak tak, że obyło się bez problemów. Przede wszystkim – Iga miała… zbyt mało wiary w siebie.
– Największym problemem był zdecydowanie brak pewności siebie oraz cierpliwości – mówi Rusin-Krzepota. – Iga powoli dojrzewała do różnych nowych sytuacji. Pamiętam, jak w jakiejś rozmowie zapytałam, kto jest teraz w pierwszej dziesiątce rankingu, bo tylko to mnie interesuje. Iga wtedy lekko się oburzyła, że robię ciśnienie, ale to właśnie był jej brak pewności siebie – nie spojrzała na to, jak na moją wiarę w nią jako zawodniczkę.
Sama Iga potrafiła dostrzec swoje słabsze strony. W wywiadach opowiadała, że ma dużo cech, które w tenisie pomagają, ale i takie, które musi wyeliminować, żeby wejść na najwyższy poziom. Wokół niej wzrastało w tym czasie zainteresowanie, pojawiła się presja, a do tego doszła też kontuzja stawu skokowego, która wyeliminowała ją na pół roku. To był trudny okres, również pod względem psychicznym, umiejętnie jednak przepracowano, mniej więcej wtedy pierwszy raz – choć nie na stałe – korzystała z pomocy psychologa sportowego.
Dziś taką współpracę uznaje za jeden z kluczy do sukcesów. Na stałe pracę z psychologiem sportowym zaczęła w 2019 roku, kilka miesięcy po triumfie w juniorskim Wimbledonie, gdy znalazła się po raz pierwszy na okładkach gazet. Efekty było widać gołym okiem. W 2020 roku trafiła tam, gdzie wielu wróżyło jej, że w końcu dojdzie – na szczyt.
Seniorskie mistrzostwo wielkoszlemowe przyszło jednak niespodziewanie. Po wimbledońskiej wygranej jej tata mówił, że w trzy lata Iga dojdzie do czołowej „50” rankingu WTA. Wystarczyły dwa sezony, a ona była już w TOP 20 i miała na koncie zwycięstwo w jednej z czterech najważniejszych tenisowych imprez. Oczekiwania wyprzedziła więc znacznie.
I nadal to robi. Choć poprzedni rok momentami mógł niepokoić.
Dobry czas na zmiany
Sezon 2021 w wykonaniu Igi Świątek był trudny do podsumowania. Z jednej strony weszła śmiało do ścisłej czołówki rankingu WTA. Wystąpiła w kończących tenisowy rok finałach, zarezerwowanych dla ośmiu najlepszych zawodniczek minionego sezonu. Wygrała prestiżowy turniej w Rzymie, w finale rozbijając Karolinę Pliskovą 6:0, 6:0. Wcześniej triumfowała też w Adelajdzie. Jako jedyna tenisistka w stawce dotarła co najmniej do IV rundy każdego z turniejów wielkoszlemowych.
Patrząc na to w ten sposób można było dojść do prostego wniosku – Iga ustabilizowała się na wysokim poziomie. A to było bardzo ważne, bo rok po wielkim sukcesie – jakim dla Polki z pewnością był triumf w Roland Garros – często jest dla młodych zawodniczek trudny. Świątek w teorii z nowymi, nieznanymi wcześniej obciążeniami sobie poradziła.
W teorii. Bo gdy oglądało się mecze, to nie wszystko wyglądało aż tak dobrze.
Najbardziej widoczne stało się to na igrzyskach olimpijskich w Tokio. Ze względu na olimpijską przeszłość ojca, Idze bardzo na tej imprezie zależało. Może nawet za bardzo. Gdy przegrała z Paulą Badosą, kompletnie się rozkleiła. Dobrych kilka minut zajęło jej opanowanie łez po zakończeniu spotkania. Potem taki obrazek się powtarzał, choć bywało nawet gorzej – w WTA Finals Iga potrafiła się rozpłakać jeszcze przed ostatnim punktem.
Z jej formą też nie było idealnie. – Kiedy patrzyłam na grę Polki, to była zagubiona. Tak jakby bardzo szybko wycofywała się z tego, co ustaliła z poprzednim trenerem – Piotrem Sierzputowskim. Wyglądało to tak, że nie była do końca przekonana o swoich możliwościach. Że potrafi grać w takim tempie – mówiła nam w niedawnej rozmowie Klaudia Jans-Ignacik. Faktycznie, Idze jakby brakowało na korcie pewności siebie, ale też planu B. Gdy nie wychodziło jej granie na własnych warunkach, przejmowanie inicjatywy, nie potrafiła zaradzić temu, że to rywalka dyktowała tempo czy styl gry.
Kończyło się porażkami. Z wyżej notowanymi przeciwniczkami w zeszłym sezonie miała naprawdę słaby bilans. Wystarczy tylko wspomnieć trzy mecze z Marią Sakkari – wszystkie przegrane do zera w setach.
Po sezonie Iga postanowiła, że czas na zmiany. Postawiła na zmianę trenera – Piotra Sierzputowskiego zastąpił Tomasz Wiktorowski, były wieloletni trener Agnieszki Radwańskiej. To było zaskoczenie, nie tyle wynikłe z samej decyzji (bo można było podejrzewać, że taka zmiana nadejdzie), co momentu jej podjęcia. Świątek zdążyła już zacząć przygotowania do nowego sezonu, niedługo przed ogłoszeniem roszady w sztabie szkoleniowym wraz z Sierzputowskim opowiadali na konferencji prasowej o planach na nowy sezon.
Rozstali się jednak w zgodzie, bez żalu.
– Razem zaczynaliśmy, razem szliśmy na szczyt. Jestem bardzo zadowolony z tego, co zrobiliśmy. Jestem dumny z tego, jak pracowaliśmy. Ale coś się wypaliło i przyszedł czas na zmiany. Tak bywa w każdej pracy. […] Powiem szczerze – poczułem coś w rodzaju ulgi, bo oboje czujemy, że to ten moment – mówił niedługo po tym Sierzputowski w rozmowie dla sport.pl.
Możliwe, że właśnie to było potrzebne Idze – nowy impuls. Nic więcej. Współpraca z Wiktorowskim zaczęła bowiem przynosić niemal natychmiastowe efekty.
Nowa, lepsza Iga
– Widzę zmiany, ale to nie jest tak, że Iga nagle wprowadziła do swojej gry nowe zagrania techniczne. Ona już miała w zanadrzu arsenał zagrań, z którego wcześniej nie do końca korzystała. Teraz Świątek wykorzystuje swoje atuty w maksymalnym stopniu. Gra bardzo odważnie, zdobywa dużo piłek na returnie, albo ustawia sobie nim całe akcje. Stara się panować nad przeciwniczką już od pierwszej piłki. Rozegrać z Simoną Halep takie spotkanie, jakie Świątek rozegrała w Indian Wells – czapki z głów – mówiła Jans-Ignacik.
CZYTAJ: IGA ŚWIĄTEK NOWĄ LIDERKĄ RANKINGU WTA!
Faktycznie, gra Igi Świątek diametralnie się w tym sezonie nie zmieniła. Polska tenisistka nauczyła się jednak do maksimum wykorzystywać swoje atuty. Częściej chodzi do siatki (jest też przecież utalentowaną deblistką, rok temu grała w finale Roland Garros w grze podwójnej), próbuje natychmiast przejmować inicjatywę. Lepiej serwuje, lepiej returnuje. Nie boi się żadnej rywalki. Sakkari, która wydawała się być jej przekleństwem, ograła już dwukrotnie, nie oddając jej ani jednego seta.
– Zmieniło się też to, że teraz Iga potrafi wychodzić z trudnych sytuacji. Weźmy na przykład mecze trzysetowe. W samym Indian Wells zagrała trzy takie spotkania, w sumie w tym roku ma ich osiem na koncie. Siedem z nich wygrała – dodaje Jans-Ignacik.
Iga była już w półfinale Australian Open, wygrała dwie imprezy rangi WTA 1000 – w Dosze i Indian Wells. Ma serię 12. zwycięstw z rzędu i wspięła się na szczyt światowego rankingu. To wszystko w niecałe cztery miesiące tego roku, jeszcze przed rozpoczęciem sezonu gry na mączce, jej ulubionej nawierzchni. Napisalibyśmy, że można będzie spodziewać się tam fajerwerków, gdyby nie to, że… właściwie to żadna nowina, bo dostajemy takie w każdym meczu Igi.
Wszyscy podkreślają jedno – to najlepiej grająca aktualnie tenisistka na świecie. Dziewczyna, która ma wszystko, by stać się twarzą tego sportu i dominować przez długie lata. Pozycja liderki rankingu, którą wywalczyła w meczu z Viktoriją Golubić w 2. rundzie turnieju w Miami, to tylko potwierdzenie tego, co widać na korcie.
Iga jest już wielka. A to przecież wciąż ledwie początek jej kariery.
SEBASTIAN WARZECHA
Fot. Newspix
Czytaj więcej o Idze Świątek: