Reklama

Kobiecemu tenisowi brakuje gwiazd. Czy Iga Świątek zapełni tę lukę?

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

23 marca 2022, 13:23 • 7 min czytania 8 komentarzy

Siostry Williams w ostatnim czasie rzadko wychodzą na kort i nieuchronnie zbliżają się do emerytur. Naomi Osaka zmaga się z problemami mentalnymi i jest daleka od wejścia na poziom, który gwarantował jej wielkoszlemowe tytuły. Emma Raducanu po sensacyjnym triumfie w US Open 2021 na razie nie potrafi pójść za ciosem. Ash Barty ogłosiła dziś zakończenie kariery. Kobiecemu tenisowi brakuje wielkich gwiazd, które można by śledzić i podziwiać. Wydaje się jednak, że tę lukę już zaczęła zapełniać Iga Świątek. To Polka może na długie lata stać się największym nazwiskiem w WTA.

Kobiecemu tenisowi brakuje gwiazd. Czy Iga Świątek zapełni tę lukę?

***

Sport kształtują wielkie postaci i rywalizacje. To żadna nowość. O ile w kobiecym tenisie moglibyśmy w tej chwili wymienić jeszcze kilka tych pierwszych, o tyle drugich nieco brakuje. To już nie czasy Martiny Hingis, Justine Henin, Kim Clijsters, Sereny Williams i Marii Szarapowej, w których kilka najmocniejszych tenisistek (na czele z Amerykanką) dzieliło się ze sobą tytułami wielkoszlemowymi, a wielkich hitów można było spodziewać się już w ćwierćfinałach. WTA weszło już w fazę przebudowy, okres przejściowy, w którym wielkie gwiazdy mogą się znaleźć, ale wcale nie muszą.

Karierę skończyła już przecież wspomniana Szarapowa (niespełna 35 lat), po drugiej stronie rzeki są też Ana Ivanović (34 lata), Caroline Wozniacki (31!) i wiele innych, a teraz w dodatku zakończenie kariery – w wieku niespełna 26 lat! – ogłosiła Ash Barty, aktualna liderka rankingu, tenisistka, która wyrastała na największą gwiazdę kobiecej odmiany tego sportu i miała w teorii wszystko, by przez lata dominować. Tym bardziej, że radziła sobie na każdej nawierzchni. Ash miała być kimś, kto wprowadzi WTA w nową erę i będzie odpierać ataki kolejnych rywalek.

Reklama

Już wiemy, że tak się nie stanie.

Rewolucja w świecie kobiecego tenisa staje się jeszcze wyraźniejsza, gdy spojrzymy na nazwiska mistrzyń wielkoszlemowych z lat 2010-2019. Właściwie żadna z nich nie walczy aktualnie o kolejne tytuły. Francesca Schiavone, Li Na, Maria Szarapowa, Marion Bartoli, Caroline Wozniacki i Ash Barty ogłosiły zakończenie kariery. Kim Clijsters wznawiała ją kilkukrotnie, ostatnim razem bez powodzenia. Serena Williams nie wystąpiła na korcie od Wimbledonu. Bez sukcesów występuje Sam Stosur, a Wiktoria Azarenka, Petra Kvitova, Angelique Kerber czy Simona Halep wcielają się w role weteranek zdolnych od czasu do czasu skarcić młodsze rywalki.

Żadna jednak nie zdołała na dłużej utrzymać się w roli wielkiej gwiazdy. Nie zrobiły tego też na razie mistrzynie z kolejnych pokoleń – Garbine Muguruza, Jelena Ostapenko, Bianca Andreescu. Wszystkie wygrywały turnieje wielkoszlemowe, żadna nie utrzymała się na topie. Najbliżej tego była Naomi Osaka, która triumfowała w czterech takich imprezach. Jej przypadek jest jednak szczególny… i warto się nad nim pochylić.

***

Naomi w teorii nadal ma bowiem wszystko, by przejąć pałeczkę po Serenie Williams – zresztą jednej ze swoich idolek. Kiedy jest w formie, gra doskonale. Właściwie w każdym elemencie tenisowego rzemiosła wypada, w porównaniu do swoich rywalek, albo bardzo dobrze, albo wręcz znakomicie. Ma moc, ma technikę, ma też umiejętności, jakich nie powstydziłyby się najlepsze z dawnych mistrzyń.

Przede wszystkim jednak – Naomi ma też „to coś”. Pewien urok osobisty, wynikający z nieśmiałości, ale też sporej naturalności. Widać po niej, że jest gwiazdą nowego pokolenia, wychowanego w nieco innym świecie niż to poprzednie, do którego zaliczały się choćby Szarapowa czy Ivanović. Umiejętniej korzysta z social mediów, sama prowadzi swoje konta, na konferencjach prasowych nie powtarza wyćwiczonych formułek.

Reklama

W dodatku jej pochodzenie było niesamowitym „bonusem” reklamowym. Oto dziewczyna z Japonii, kraju, który przez lata był dość sporą tenisową pustynią, na której cokolwiek zbudować starał się głównie Kei Nishikori – nic dziwnego, że wybrano ją nawet do rozpalenia znicza olimpijskiego na ubiegłorocznych igrzyskach! Równocześnie to jednak dziewczyna wychowana w Stanach, mająca też hawajskie korzenie. Naomi łączy różne światy, jest swego rodzaju efektem globalizacji, wpisującym się we współczesny obraz świata. To zawodniczka, z którą utożsamiać może się cholernie dużo osób. Jej łzy po pierwszym wielkoszlemowym finale, wynikające z rozpętanej na korcie przez Serenę Williams (z udziałem sędziego) afery i zachowania publiczności, poruszyły wszystkich.

Równocześnie jednak jej umiejętności budzą niezmienny respekt.

Naomi do tego, by stać się absolutną gwiazdą, najlepszą i najbardziej rozpoznawalną na świecie, która dominować będzie przez lata, zabrakło (przynajmniej na ten moment) tak naprawdę tylko jednego – odporności psychicznej. Japonka przegrała z presją, oczekiwaniami, wycofała się, zrobiła przerwę, walczyła ze wszystkimi złymi emocjami, które kotłowały się w jej głowie, z depresją. Słusznie, jak najbardziej. Tyle że świat sportu jest bezlitosny – jeśli przez jakiś czas cię nie ma, szuka nowych gwiazd. Nie czeka.

***

Naomi jest teraz 77. w rankingu światowym i wciąż walczy bardziej ze sobą, niż z rywalkami. Ash Barty skończyła karierę. Tym sposobem „nowe TOP 10” (bez Australijki) światowego rankingu na ten moment miałoby ledwie trzy singlowe mistrzynie wielkoszlemowe – Świątek, Muguruzę i Barborę Krejcikovą – które łącznie zgarnęły… cztery tytuły. A Garbine i Barbora mają już 28 oraz 26 lat. Najprawdopodobniej nie będą na szczycie przez kolejną dekadę.

Iga Świątek za niedługo będzie jednak obchodzić dopiero 21. urodziny. Śmiało może się widzieć się na szczycie nawet za 10 lat.

Jeśli wskazać jakiś problem w jej osobie, to będzie nim…. pochodzenie. Iga po prostu nie ma za sobą tak dużego rynku. Owszem, Polska to tenisowo dość niezagospodarowany obszar, ale nie jest to Japonia czy Stany Zjednoczone. Jak łatwo zostać gwiazdą w takich krajach wskazują przykłady Osaki, ale też np. Coco Gauff (ma 18 lat i na kontraktach reklamowych już zarabia miliony dolarów) czy Emmy Raducanu (młoda Brytyjka po wygraniu US Open 2021 stała się wręcz słupem ogłoszeniowym największych marek). W Polsce takich pieniędzy i możliwości nigdy nie będzie.

Z drugiej strony Justine Henin czy Kim Clijsters rodzimego rynku też nie miały dużego – są w końcu Belgijkami. A mimo tego stały się gwiazdami światowego formatu, których nazwiska do dziś regularnie się wymienia, gdy pada pytanie o najlepsze tenisistki poprzednich dekad. A to jasno pokazuje nam, że Iga też może taki status osiągnąć. Tym bardziej, że Polka już teraz jest gwiazdą i ma tysiące oddanych fanów, których zdobywa zresztą nie tylko na korcie.

Iga jest bowiem w dużej mierze jak Naomi Osaka – obie się zresztą bardzo polubiły. Nieśmiała, nieco introwertyczna, ale przy tym niezwykle naturalna. Trudno przewidzieć, co powie i jak się zachowa, ale można być pewnym, że nie będzie to nic złego. Ludzi interesuje już teraz to, jaką książkę akurat czyta (jest o to pytana nawet na konferencjach prasowych), czego słucha na danym turnieju przed wyjściem na kort, czy też jakie jest jej zdanie na bieżące tematy – choćby rosyjskiej inwazji w Ukrainie. A to ostatnie dlatego, że ona sama chętnie zabierała na ten temat głos, wyrażając swoje wsparcie dla broniącej się Ukrainy.

A jej słowa docierały na cały świat.

***

Idze tak naprawdę brakuje w tej chwili jednego – rywalki bądź dwóch, które regularnie walczyłyby z nią w finałach, czasem ją pokonując. Owszem, nieprzewidywalność obecnego WTA ma swój urok, ale z drugiej strony dwie nastolatki, które nigdy wcześniej nie były nawet blisko takiego sukcesu, walczące w finale wielkoszlemowego turnieju (US Open 2021) – to nie powinno się zdarzyć.

Jak wspomnieliśmy na początku – popularność sportu nakręcają właśnie rywalizacje. Nawet te wykreowane nieco na siłę. Dlaczego poprzedni sezon Formuły 1 przyciągnął tylu nowych fanów? Bo Lewis Hamilton wreszcie z kimś walczył. Dlaczego szczyt popularności El Clasico przypadł na czasy Mourinho i Guardioli? Dlaczego męski tenis przez tyle lat przyciągał wszystkich spotkaniami Djokovicia, Nadala i Federera? Bo to mistrzowie, tak. Ale mistrzowie, którym w osiągnięciu tego mistrzostwa pomogła wielka rywalizacja. Napędzała ich i sprawiała, że pokonywali kolejne bariery. Sami to wielokrotnie podkreślali.

Dominacja, owszem, też się sprzedaje. Serena Williams to udowodniła. Ale Amerykanka bezsprzecznie dominować zaczęła właściwie dopiero w czasach, gdy już była największa. Wcześniej miała Szarapową. Miała Hingis. Miała Clijsters. Miała Davenport. Miała nawet swoją starszą siostrę. Iga Świątek owszem, ma Marię Sakkari, Barborę Krejcikovą, Paulę Badosę czy przedstawicielki starszego pokolenia – Simonę Halep, Wiktorię Azarenkę i inne. To jednak nie ten sam poziom, nie te same emocje.

Idze może być potrzebna zawodniczka, która stanie się jej wielką przeciwniczką. Do dziś można było mieć nadzieję, że taką będzie Ash Barty, że Polka i Australijka w kolejnych latach regularnie będą walczyć w finałach największych imprez. Teraz wiemy, że tak nie będzie.

I owszem, Iga prawdopodobnie w najbliższych latach będzie na szczycie i stanie się wielką mistrzynią (choć przykłady Osaki i Barty pokazują, że w tenisie trudno cokolwiek brać za pewnik), ale czy po latach będzie wspominana jako jedna z największych legend dyscypliny? Na pewno jest to możliwe. Ale może się okazać, że nie będzie to zależeć wyłącznie od niej. I to mimo tego, że gwiazdą jest już przecież teraz.

Choć przecież Roger Federer na Rafę Nadala czekał dobrych kilka lat. Więc może i rywalka dla Igi dopiero się znajdzie?

Fot. Newspix

Czytaj więcej o tenisie:

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Komentarze

8 komentarzy

Loading...