Ewa Swoboda to postać obok której trudno przejść obojętnie. Niektórych kibiców drażni jej wizerunek – ciało ozdobione kilkunastoma tatuażami czy też krzykliwe makijaże. Na karb tej otoczki łatwo było zwalić postronnym obserwatorom niepowodzenia biegaczki. A tych nie brakowało. Jednak obok grupy krytyków funkcjonuje jej rzesza fanów, która po każdym wygranym sprincie radośnie śpiewała refren hitowego utworu zespołu Boys – “Niech żyje wolność, wolność i swoboda”. I choć sama zawodniczka już dawno prosiła, by organizatorzy podczas jej występów wybierali inną muzykę niż klasyk disco-polo, to w obecnym sezonie kibice mają wiele okazji ku temu, by wiwatować po jej występach. Czy tak będzie również podczas halowych mistrzostw świata w Belgradzie? I na co jeszcze stać zawodniczkę Grupy Sportowej ORLEN?
Spis treści
“TEN ROK MIAŁ BYĆ SZTOSEM…”
Ubiegłoroczne igrzyska olimpijskie w Tokio stanowiły raj dla stadionowych biegaczy. Karbonowe płytki w podeszwach butów od kilku sezonów są nieodłącznym elementem ich wyposażenia. Ale Japończycy w porozumieniu z MKOl przygotowali coś jeszcze – nową wersję tartanu, która sprzyjała szybszym biegom, zwracając zawodnikom więcej energii po każdym kroku.
Między innymi z tego względu na bieżni w Kraju Kwitnącej Wiśni padały fenomenalne czasy. Rekordy świata, czy też olimpijskie były najbardziej eksponowane, ale wielu sportowców ustanawiało swoje życiowe rezultaty, lub najlepsze wyniki w kraju. Lecz Ewa nie należała do tego grona. Ba, nie miała nawet okazji by sprawdzić się na tokijskim tartanie…
2021 rok miał należeć do niej. Może nie rozpoczęła go aż tak mocno, jak tegoroczne starty, ale z występu na występ widać było progres w jej bieganiu. Zdobyła tytuł halowej mistrzyni Polski na 60 metrów meldując się na mecie z czasem 7.10. Zaledwie trzy setne sekundy wolniej niż wynosiła jej ówczesna życiówka.
A później, zaraz przed halowymi mistrzostwami Europy w Toruniu, na których Ewa broniłaby tytułu wywalczonego w Glasgow, złapała koronawirusa. W sezonie letnim wcale nie było lepiej – tym razem Polki nie omijały kontuzje. W końcu, na niecały miesiąc przed igrzyskami Swoboda poinformowała w swoich mediach społecznościowych, że nie poleci do Japonii [pisownia oryginalna]:
Czekałam z tą wiadomością długi czas. Rok 2021 jest bardzo pechowy dla mnie, tutaj koronawirus na hali, teraz cholerna kontuzja która pogłębiła się podczas Memoriału Kusocińskiego. Byłam przekonana, że już sobie z tym poradziłam a tutaj nie dość, że zapalenie rozcięgna podeszwowego to jeszcze w 60% naderwany prostownik krótki palców. Ten rok miał być sztosem, forma była kosmiczna, wszystko było idealnie ale niestety taki jest sport; kruchy. Kontynuuje swoje rehabilitacje i trzymam kciuki za cała nasza reprezentacje. Serduszkiem będę z Wami!
Jako kibice mogliśmy się poczuć tak, jakbyśmy przeżywali deja vu. Bo kariera Ewy już wcześniej potoczyła się w podobny sposób. Zaczęło się od niesamowitego sukcesu oraz świetnych wyników czasowych. Takich jak kosmiczne 7.07 w biegu na 60 metrów, wykręcone w wieku osiemnastu lat. Rok później zdobyła srebrny medal seniorskich halowych mistrzostw Europy w Belgradzie. Latem 2017 roku wywalczyła młodzieżowe mistrzostwo Europy w biegu na 100 metrów. Swoboda z miejsca została określona jednym z największych talentów polskiej lekkoatletyki. Wszyscy zadawali sobie pytanie – skoro ta dziewczyna już znajduje się w takim miejscu, to gdzie będzie za rok? Jak szybka stanie się, gdy wkroczy w wiek seniorki?
Tymczasem w bieganiu Swobody coś się zacięło – i to nie bez jej winy. Ewa nieco pogubiła się poza bieżnią. Na wierzch zaczęło wychodzić dość frywolne podejście zawodniczki do diety czy też treningów. W dodatku jest osobą bardzo emocjonalną, żywiołową. Z tego względu potrafiła bardzo przeżywać swoje porażki, wypowiadane po nich słowa krytyki, czy też po prostu zwykły hejt. Bo pomimo że młoda, to od początku była wygadana. Bo na jej ciele przybywały kolejne tatuaże, a oczy zdobił coraz mocniejszy makijaż. Z tego względu w razie niepowodzeń stanowiła łatwy cel. Internetowi mędrcy wiedzieli, że taki image już przed startem dodaje pół sekundy do czasu biegu. Na szczęście dla samej siebie, Eaine Thompson-Herah, startująca w kolorowych fryzurach i z wydziaranymi całymi ramionami, nie znała tej zasady. Gdyby o niej wiedziała, pewnie nie zdobyłaby w sprintach pięciu złotych medali olimpijskich.
W każdym razie, Swoboda, która bardzo emocjonalnie reagowała na niepowodzenia, w 2018 roku była o krok od zakończenia kariery. Ostatecznie zdecydowała się pozostać i dalej walczyć. I całe szczęście, bo sezonie 2019 powróciła w wielkim stylu – zdobyła halowe mistrzostwo Europy w biegu na 60 metrów. W dodatku na stadionie poprawiła swój rekord życiowy na setkę, schodząc na 11.07.
Zatem Ewa wiele nauczyła się od tamtego czasu. Po przegranym starcie nie wpadnie w histerię i nie zacznie mówić o rychłym rzuceniu biegania. Bardziej profesjonalnie podchodzi do treningów, a potencjalne porażki po prostu jej nie załamują. Wie, że niepowodzenia są częścią składową sportu – nawet, jeżeli czasem trudno się z nimi pogodzić. Wciąż ma swój styl, ale nie jest już dziewczyną, którą każde zdanie może zaboleć.
– Mam swój charakter, jestem inna. Ludzie nie lubią “inności”. Nie mam też regularnych kształtów – chociaż sprinterki z Jamajki czy USA też nie są super chude. Teraz wiem, że krytyczne opinie trzeba olać. Jak ktoś cię nie lubi – niech nie ogląda – mówiła w wywiadzie udzielonym na kanale YouTube “Za Linią Mety”.
Skoro już jesteśmy przy jej “nieregularnych” kształtach, to warto poświęcić temu tematowi parę słów. Rzeczywiście Ewa posiada bardzo krępą budowę ciała. Ale trudno w przypadku biegaczki mówić o tym, że uda o sporej objętości są jakąś przeszkodą. Istotnie, jak sama zauważyła, zawodniczki zza Oceanu również mają podobną posturę. A są najszybsze na świecie.
Jakiś czas temu pojawiały się też głosy, że Swoboda jest… za niska. Rzecz w tym, że sprinty są grupą konkurencji w których sportowcy o diametralnie różnych warunkach fizycznych mogą odnaleźć się tak samo dobrze. Chociażby przed erą Usaina Bolta uważano, że wysocy sprinterzy nie mają szans z bardziej “kompaktowymi” zawodnikami. Dopiero Jamajczyk zadał kłam tej bzdurnej teorii. Z kolei jego rodaczka, Shelly-Ann Fraser-Pryce, która była nazywana Boltem w spódnicy, mierzyła zaledwie 152 centymetry wzrostu. Sha’Carri Richardsson, amerykańska gwiazda sprintu, urosła zaledwie na 155 centymetrów. Zatem 164 centymetry Ewy Swobody nie stanowią żadnego problemu.
O opinię na temat polskiej sprinterki poprosiliśmy Tomasza Spodenkiewicza, twórcę twitterowego profilu Athletics News, będącego jednym z najlepszych polskojęzycznych źródeł informacji na temat wyników z lekkoatletyki:
– Ci, którzy śledzili polską lekkoatletykę, wiedzieli, że Ewa ma ogromne możliwości, ale w poprzednich sezonach ten potencjał nie zawsze udawało się przełożyć na bieżnię. Ewa sama mówiła, że zgubiła kilka kilogramów, poukładała sporo spraw w głowie – to wszystko ma wpływ na wynik. W zeszłym roku Polka na stadionie pokazała się tylko raz. Miało to miejsce podczas ORLEN Memoriału Kusocińskiego. Opuściła igrzyska i jestem ciekaw, czy gdyby wzięła w nich udział, to bylibyśmy świadkami bardzo dobrego czasu. Niestety, zdrowie ją zatrzymało. Jeżeli ono będzie dopisywać, to Ewa jeszcze da nam dużo powodów do radości.
TEN ROK JEST SZTOSEM!
Istotnie, na początku tego sezonu kibice mogli poczuć się tak, jakby gdzieś to już widzieli – ale w pozytywnym sensie. Bo po słabym 2021 roku, Polka kolejny raz powróciła w wielkim stylu. Mało tego, jest jeszcze bardziej doświadczona, przez co też jeszcze silniejsza – również psychicznie. Wciąż ufa Iwonie Krupie – swojej wieloletniej trenerce, która po każdym niepowodzeniu Ewy również musiała mierzyć się z falą krytyki, że nie potrafi rozwinąć ogromnego talentu swojej podopiecznej.
– Słyszałam takie komentarze [na temat trener Krupy]. Uważam, że trenerka ma łeb do prowadzenia zawodników. Na początku współpracy nie robiliśmy dużo siły, czy odcinków biegowych. Trenerka podnosi intensywność treningu z roku na rok, wprowadza nowe rzeczy, ale robi to z głową. Po co miałabym czynić szybki postęp, żeby stanąć w jednym miejscu przez następne pięć lat? Albo biegać przykładowe 11.20 do końca kariery? Uważam, że na wszystko trzeba czasu i cierpliwości – mówiła Swoboda w “Za Linią Mety”.
To doświadczenie, zmiana mentalności i otaczanie się zaufanymi ludźmi – również w życiu prywatnym – przekłada się na bieżnię. Swoboda od początku sezonu pokazuje, że jest w genialnej dyspozycji.
Weźmy jej pierwszy start sezonu, który miał miejsce 11 lutego podczas ORLEN Cup w Łodzi. Już w biegu eliminacyjnym pokonała 60 metrów w czasie 7.04 – czyli poprawiła życiówkę. A to była swoista rozgrzewka. W finale Polka pokazała prawdziwą moc, wykręcając równe 7 sekund! Choć zegar na początku wskazywał nawet 6.99, to później dokonano korekty o tę jedną setną sekundy. Ale co się odwlecze, to nie uciecze…
Polka wygrała każdy z ośmiu biegów, w których brała udział w tym sezonie. Tylko raz pobiegła w czasie gorszym, niż 7.10. Podczas ORLEN Copernicus Cup pokonała w bezpośredniej rywalizacji samą Elaine Thompson-Herah. Aż wreszcie przyszły halowe mistrzostwa Polski. A w nich – trzęsienie ziemi. Swoboda w finale biegu na 60 metrów wykręciła czas 6.99! Jest dopiero dziesiątą zawodniczką w historii, której udała się ta sztuka.
– To jest niemożliwe – 6.99. Utrzymywało się 7.00 – teraz przynajmniej skorygowali wynik w dobrą stronę. Nie tak, jak podczas zawodów w Łodzi, kiedy mi dodali! – żartowała po biegu przed kamerami TVP Sport.
Wyczyn Swobody odbił się w środowisku szerokim echem, o czym mówi nam Spodenkiewicz: – Bardzo lubię konkurencje techniczne, ale sprinty mają swoją magię – najlepsze wyniki niosą się po całym świecie. Jeżeli ktoś uzyskuje najlepszy rezultat na przykład w pięcioboju, to media z drugiego zakątku globu o tym nie mówią. O dokonaniu Ewy mówili wszyscy. Świetnie, że to Polka osiągnęła taki rezultat.
Swoboda złamała barierę siedmiu sekund na dwa tygodnie przed docelową imprezą sezonu halowego – mistrzostwami świata. Te odbędą się w Belgradzie. Tym samym mieście, w którym Swoboda pięć lat temu tak świetnie weszła (a raczej, wbiegła!) do seniorskiej rywalizacji, zdobywając srebrny medal w sprincie na 60 metrów. Jednak Polka już nie jest nikomu nieznaną nastolatką z Żor. Do stolicy Serbii jedzie jako liderka światowych list, z czasem o pięć setnych lepszym od drugiej Marybeth Sant-Price.
MEDAL? ZŁOTO? REKORD ŚWIATA?
Wyniki mówią jasno – Swoboda nigdy nie była tak szybka na 60 metrów, jak jest w tym momencie. Oczywiście, rezultat z szóstką z przodu najbardziej przyciąga uwagę. Jednak nas równie mocno cieszy to, że bieg z halowych mistrzostw Polski nie był pojedynczym wystrzałem sprinterki. Ona pokazuje moc praktycznie w każdym starcie. Spójrzcie tylko na to, jak wygląda lista najlepszych czasów na 60 metrów w tym sezonie.
To nie jest żadne pompowanie balonika z naszej strony. Opierając się na rezultatach osiąganych przez poszczególne zawodniczki, możemy stwierdzić, że Ewa Swoboda jedzie do Belgradu jako pewniaczka do medalu. Zwłaszcza, że z powyższej listy, w Serbii nie zobaczymy Elaine Thompson-Herah oraz Julien Alfred.
Swoboda z pewnością jest uważana nie tylko za główną kandydatkę do zdobycia medalu, ale w ogóle do zwycięstwa. I chociaż sama jeszcze nie posiada krążka z seniorskich mistrzostw świata – zarówno w hali jak i na stadionie – to trudno dziwić się takiej narracji. Oczywiście, pamiętajmy o jakiej konkurencji mowa – w finale podział krążków rozstrzygnie się w około siedem sekund. Tam nawet najmniejszy błąd może odebrać szansę na sukces.
Jednak Tomasz Spodenkiewicz zwraca uwagę na aspekt, który w kontekście występu Swobody może napawać kibiców jeszcze większym optymizmem. Według naszego eksperta, Polka nie pokazała jeszcze maksimum swoich możliwości.
– Bieg z halowych mistrzostw Polski, w którym Ewa złamała magiczną barierę siedmiu sekund, nie był idealny w jej wykonaniu. Chociażby pod względem reakcji startowej. Oczywiście, na poziomie mistrzowskim każda setna sekundy stanowi różnicę, którą coraz ciężej zniwelować. Ale tu kilka setnych jeszcze jest do urwania. A to już ociera się o rekord świata – twierdzi Spodenkiewicz.
Taki scenariusz wcale nie wydaje się nieprawdopodobny. Rekord świata w biegu na 60 metrów kobiet wynosi 6.92. Jego autorką jest Irina Priwałowa, która uzyskała ten czas w 1993 roku w Madrycie. Zatem jest to rekord z brodą, któremu za rok może stuknąć trzydziestolecie ustanowienia.
Biorąc pod uwagę formę Ewy oraz jej rezerwy – Polka może poprawić swój najlepszy rezultat. A wtedy rekord świata będzie w jej zasięgu. Na temat występu Ewy w halowych mistrzostwach, oraz oczekiwaniach w całym sezonie, porozmawialiśmy z Marianem Woroninem, srebrnym medalistą z igrzysk olimpijskich w Moskwie i rekordzistą Polski w biegu na 100 metrów. Woronin w swoich czasach był jednym z największych specjalistów w sprintach halowych – pięć razy wywalczył tytuł halowego mistrza Europy. Zwraca on uwagę na to, że pozytywny wpływ na rezultat będzie miała również sama ranga imprezy.
– Mistrzostwa świata wyzwalają w zawodnikach dodatkową energię. Jeżeli Ewa utrzyma formę z poprzednich startów – a zakładam, że przygotowywała ją właśnie na mistrzostwa w Belgradzie – to jest szansa, że jeszcze troszkę ten wynik poprawi. Nie dużo, bo to już granice rekordu świata. Ale jeżeli jest skoncentrowana na zwycięstwie, to myślę, że powinna nabiegać wynik poniżej siedmiu sekund – mówi nam Woronin, po czym dodaje:- Nie szedłbym w daleko idące porównania do konkretnych zawodniczek, ale jeżeli już miałbym z kimś zestawić Ewę, to z Nelli Cooman. Holenderka wygrała wiele międzynarodowych startów w biegach na 60 metrów. Była bardzo mocno zbudowana – aczkolwiek Ewa dziś posiada już cechy typowej sprinterki. Widać, że wydoroślała.
Warto też zwrócić uwagę na to, że rekord na 60 metrów pań, chociaż dość stary, to nie jest najbardziej wyśrubowanym rekordem świata w historii. W kolejnych sezonach – niestety dla Ewy – będą pojawiały się zawodniczki, które z pewnością zdołają go pobić. Dostęp do coraz lepszej technologii oraz większa wiedza z zakresu treningu sprawią, że ten wynik w końcu padnie. Z tego względu mamy nadzieję, że Polka będzie tą pierwszą, która rozprawi się z rekordem Priwałowej.
Lecz chociaż bardzo byśmy chcieli zobaczyć Swobodę w tak historycznym momencie, to nie mamy zamiaru od razu wymagać od niej biegu na rekord świata. Złoty medal halowych mistrzostw świata również będzie ogromnym sukcesem. W całej historii polskich występów na tych zawodach, nasi reprezentanci wywalczyli tylko pięć takich krążków. Gdyby po szóstce, która pojawiła się przy życiowym wyniku Ewy w halowym sprincie, Polka dołożyła kolejną szóstkę, tym razem w liczbie polskich złotych medali, chyba nikt nie narzekałby na taki scenariusz. Nawet jeżeli Swobodzie nie udałoby się pobić rekordu świata.
A MOŻE REKORD POLSKI NA 100 METRÓW?
Jednak istnieje grupa kibiców, która uważa halowe mistrzostwa świata za imprezę drugiej kategorii. Głoszą oni, że wielu zawodników traktuje ją po macoszemu, jako swoiste przygotowanie do najważniejszych występów w letnim sezonie. Czyli na stadionach. Jako dowód na poparcie swojej teorii podają, że nie wszyscy najlepsi sportowcy uczestniczą w halowym czempionacie.
Naszym zdaniem, takie podejście do tematu nie jest do końca słuszne. Wszak pierwsza edycja halowych mistrzostw świata została rozegrana w 1985 roku – dwa lata po tym, jak swój debiut miał ich stadionowy odpowiednik. Zatem halowe zmagania posiadają równie długą i piękną tradycję. To prawda, że nie każdy zawodnik z czołówki decyduje się na nich wystartować, lecz powód absencji jest o wiele bardziej prozaiczny. Robienie dwóch szczytów formy w jednym roku to bardzo trudne zadanie, z tego względu nie każdy się go podejmuje. Natomiast sam prestiż imprezy wciąż jest bardzo wysoki, a zdecydowana większość gwiazd lekkoatletyki rywalizuje w halowym czempionacie.
Jednak istotnie, stadionowe lekkoatletyczne mistrzostwa świata czy kontynentu cieszą się większym prestiżem i popularnością. Z tego względu warto – nomen omen – wybiec nieco dalej w przyszłość i zastanowić się nad tym, czego możemy oczekiwać po występach Ewy Swobody w lecie.
Przede wszystkim, pomiędzy kolejnymi wynikami Ewy w hali i na stadionie wciąż widnieje dość duży dysonans. Polka potrafi świetnie przebiec pierwsze sześćdziesiąt metrów, lecz na królewskim dystansie stu metrów, pod koniec zwykle zaczynało brakować jej wytrzymałości. Przynajmniej w porównaniu do rywalek z topu, które lepiej rozkładają siły. To było widać było nawet w obecnym sezonie, podczas ORLEN Copernicus Cup. Swoboda wprawdzie wygrała bieg z mistrzynią olimpijską Elaine Thompson-Herah, ale widać było, że pod koniec dystansu Jamajka ją dogania. Możemy się tylko domyślać, że gdyby obie miały do pokonania jeszcze czterdzieści metrów, to Elaine dobiegłaby pierwsza na linię mety.
Ale spokojnie – to, że Ewa jest słabsza od jednej z najlepszych sprinterek w historii nie znaczy, że Polka na stadionie nie ma czego szukać. W popularnej setce Swoboda wciąż ma sporo do udowodnienia. Jej rekord życiowy wynosi 11.07. W obliczu formy którą Polka prezentuje, nie wyobrażamy sobie tego, by w obecnym sezonie nie była w stanie złamać kolejnej bariery. Czyli pokonać stu metrów w czasie krótszym niż jedenaście sekund.
Spodenkiewicz: – Nie widzę żadnych argumentów przeciwko temu, by Ewa miała pokonywać dystans pomiędzy sześćdziesiątym a setnym metrem w czasie powyżej czterech sekund. Sześćdziesiąt potrafiła przebiec w czasie 6.99. Plus cztery sekundy, to daje akurat 10.99. To nie są czasy, które zapewniają medale mistrzostw świata. Ale może finały? A może dobry wynik w Europie?
Właśnie, jakie cele w sezonie letnim wydają się realne do osiągnięcia przez Swobodę?
– Mam nadzieję, że po tym treningu, który jak widać przynosi efekty, powinna znaleźć się w biegu finałowym mistrzostw świata na stadionie. Ewa jest naładowana, ma w sobie chęć zwyciężania, bicia rekordów. Jej bieg jest bardzo dobry pod względem technicznym – porusza się w idealnie prostej linii. Bardzo mocjo odbija się z nogi, która znajduje się na tartanie, pcha ją do przodu. To bardzo dobry prognostyk zarówno do sześćdziesięciu jak i stu metrów – mówi z kolei Marian Woronin.
I rzeczywiście, gdyby Polce udało się zejść z czasem poniżej jedenastu sekund, występ w finałowym biegu mistrzostw świata byłby bardzo prawdopodobny. Jeżeli chodzi o medal, bieg musiałby się okazać wybitnie wolny, by Swoboda mogła zdobyć krążek pokonując sto metrów w przykładowym czasie 10.99. A biegi w Eugene, gdzie odbędą się tegoroczne mistrzostwa świata, z pewnością nie będą należały do wolnych.
Po pierwsze, nie pozwoli na to stawka, której przewodzić będzie wspomniana już Thompson-Herah, a także Sha’Carri Richardson – dwudziestodwuletnia ulubienica gospodarzy. Swoją drogą, Amerykanka prezentuje równie oryginalny styl, co Swoboda, a przy tym jest jeszcze bardziej niepokorna. W Tokio nie zobaczyliśmy jej, gdyż na testach antydopingowych po amerykańskich próbach olimpijskich… wpadła na zażywaniu marihuany.
Jest też druga kwestia, przez którą biegi w Stanach Zjednoczonych będą bardzo szybkie. To wspomniana przez nas na początku nawierzchnia tartanowa firmy Mondo. Ta sama, która była położona na stadionie olimpijskim w Tokio. Zatem może okazać się, że przy dobrze obsadzonym biegu półfinałowym nawet zejście poniżej jedenastu sekund nie zapewni Swobodzie występu w finale. Ale taka nawierzchnia będzie miała swoje plusy w kontekście osiągnięcia innego historycznego rezultatu. W takich warunkach przed Swobodą otworzy się realna szansa na pobicie rekordu Polski w biegu na 100 metrów, który w 1986 roku ustanowiła jej imienniczka – Ewa Kasprzyk.
– Rekord Polski Ewy Kasprzyk wynosi 10.93. Ona była zawodniczką, która lepiej wytrzymywała dystans, ale myślę, że jej wynik jest zagrożony. I to już świadczyłoby o tym, że Swoboda znajduje się na znakomitym poziomie – nawet jeżeli taki rezultat nie gwarantowałby czołowych pozycji. Świetnych sprinterek obecnie jednak trochę jest na świecie. Ewa nie biega źle pomiędzy sześćdziesiątym a setnym metrem. Perspektywę zakrzywia to, że ona pierwsze sześćdziesiąt metrów ma wybitne. A pamiętajmy, że na stadionie dojdzie jeszcze wiatr, przy czym bieżnie ustawiane są zwykle tak, by ten wiatr zawodnikom pomagał. W takich warunkach są duże szanse na pobicie rekordu Polski – analizuje Spodenkiewicz.
Dodajmy, że przez pandemię koronawirusa w tym roku odbędą się dwie duże imprezy na stadionie. Po mistrzostwach świata w Eugene, które zostaną rozegrane w lipcu, w połowie sierpnia nasze oczy będą skierowane na Monachium. W stolicy Bawarii odbędą się wówczas mistrzostwa Europy. Bez sprinterek ze Stanów Zjednoczonych czy też państw karaibskich, siłą rzeczy będzie o wiele łatwiej wywalczyć medal na tej imprezie.
Nikt nie narzekałby na scenariusz, w którym polska sprinterka zdobywa dwa medale – jeden podczas halowych mistrzostw świata, a drugi na rozgrywanych na stadionie mistrzostwach Europy. Natomiast po niemalże całkowicie straconym poprzednim sezonie chyba nawet najwięksi optymiści nie zakładali wariantu, w którym Ewa Swoboda zdobywa dwa krążki, w tym jeden złoty. A przy okazji zbliża się do rekordu świata na 60 metrów i ustanawia nowy rekord Polski na 100. Dziś taki przebieg wydarzeń wydaje się bardzo prawdopodobny.
SZYMON SZCZEPANIK
Fot. Newspix
Czytaj także: