Czwartkowa prasa jest bardzo przeciętna. Nie ma jakiegoś wyjątkowego materiału, wybijającego się ponad resztę.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Rozmowa z trenerem Cracovii, Jackiem Zielińskim.
W jakiej formacji widzi pan najwięcej do poprawy? Którą by pan usprawnił?
Uważam, że w każdym klubie uważam jest coś do usprawnienia. Wszystko jest dobre, gdy zgadza się wynik ostatniego meczu, natomiast nie ukrywam, że Cracovia nie ma takiej klasycznej dziewiątki, zdobywającej regularnie bramki. To jest spory problem. Myślę, że to jest najpilniejsza pozycja do uzupełnienia. Wiele klubów w naszej lidze się z tym boryka. Sporej części typowych napastników w ekstraklasie już nie ma.
Karol Niemczycki wrócił pod pana wodzą do wyjściowego składu. Przykładowo z Legią zagrał dobry mecz, zanotował kilka ważnych interwencji. Czy może czuć się pewnie, że w najbliższym czasie będzie grał regularnie?
Uważam, że rywalizacja w bramce się przyda. Mamy dwóch bardzo dobrych bramkarzy, młodego Niemczyckiego i Lukaša Hroššo, który jest naprawdę dobrym zawodnikiem. W tym momencie postawiłem na Karola również dlatego, że Lukaš w tym czasie był chory, więc o tę decyzję było mi łatwiej. Jak na razie Karol wskoczył do bramki, nie oddał miejsca, ale już za niedługo kończymy rundę, na wiosnę rywalizacja zacznie się od nowa. To, kto będzie grał w pierwszym meczu nowego roku, będzie zależało tylko od formy każdego z bramkarzy.
Jak wygląda sytuacja zdrowotna Marcosa Alvareza? Czy narodziny syna to jedyny powód jego braku w składzie, czy jednak kontuzja, którą miał, daje o sobie znać?
Marcos od dłuższego czasu zmaga się z urazem przywodziciela, ostatnio mu się on odnowił. Teraz urodził mu się syn, myślę że z tego powodu jest szczęśliwy i spokojny, bo jest to już za nim. Będzie mógł skupić się już tylko na treningu, ale myślę, że ta kontuzja jest dokuczliwa. Sądzę, że Marcos będzie do pełnej dyspozycji od stycznia. Jak na razie nie będziemy ryzykować jego zdrowiem.
Jak „czeski Fryzjer” myślał, że wpłynął na szefa polskich sędziów przed meczem el. Ligi Mistrzów Slavia – Cluj w 2019 roku. Dotarliśmy do stenogramów z podsłuchów.
Od kilku dni Czesi żyją fragmentami stenogramów podsłuchów, które założyła policja, by rozpracować grupę ustawiającą mecze. Na jej czele stał Roman Berbr, były już wiceszef czeskiej federacji. W ubiegłym roku został zatrzymany i spędził kilka miesięcy w areszcie. Jako główny rozgrywający wpływał na sędziów, kontaktował się z przedstawicielami klubów (a oni z nim), decydował o losach rozgrywek w czeskich ligach. Jak wyglądało to dokładnie, widać teraz, bo na światło dzienne wypłynęły stenogramy. Fragmenty rozmów telefonicznych prowadzonych od wiosny 2019 do jesieni 2020 roku pokazują, że czeska liga nie była uczciwa. Do całości stenogramów – liczących blisko dwa tysiące stron – dotarł „Przegląd Sportowy”. Na jednej ze stron jest polski wątek.
Chodzi o rozmowę przeprowadzoną przez Berbra z Dagmar Damkovą, działaczką czeskiej federacji, ówczesną członkinią Komitetu Sędziowskiego UEFA, a prywatnie partnerką Berbra. Toczyła się 28 sierpnia 2019 roku w dniu rewanżu IV rundy eliminacji Ligi Mistrzów pomiędzy Slavią Praga a CFR Cluj.
Berbr: – Wczoraj było dobrze?
Damkova: – Wczoraj tak, w porządku, dziś zobaczymy. Będziesz na stadionie? Bo jest jasne, że ja będę.
B.: – Zatrzymaj się z nimi na chwilę, tam na nas będzie czekać Nezmar (Jan; wtedy dyrektor sportowy Slavii – przyp. red.). Kto jest delegatem?
D.: – Polak, jego też znam, on jest normalny, dobry.
B.: – Też był tam wczoraj?
D.: – Tak, też tam był. Za żonę ma asystentkę międzynarodową.
B.: – Tak?
D.: – To było dobre.
B.: – Jeszcze go sprawdzimy.
D.: – No, to klasyka.
SPORT
Po przegranym meczu z Wartą Poznań dwóch piłkarzy Śląska oddało swoje koszulki „kibicom”.
Po ostatniej wpadce nie zdzierżyli kibice Śląska, którzy dość licznie wybrali się do Grodziska. Po końcowym gwizdku sędziego Tomasza Wajdy „wezwali” piłkarzy do siebie. Pierwszy podszedł do nich kapitan drużyny Wojciech Golla, wkrótce dołączył do niego Waldemar Sobota. Krótka rozmowa ostrzegawcza pod płotem zakończyła się tak, jak się tego można było spodziewać – obaj piłkarze oddali kibolom „swoje” koszulki.
To bardzo niepokojący sygnał, gdy zawodnicy ulegają presji tzw. kibiców i bez szemrania wykonują ich polecenia. W tej sytuacji zdecydowane stanowisko powinien zająć klub, który jest przecież pracodawcą piłkarzy i to on może wydawać im polecenia. Brak reakcji władz klubu na incydent w Grodzisku Wielkopolskim może być zachętą dla kibiców na bardziej radykalne zachowania. Co, po następnej porażce Śląska „poproszą” trenera Jacka Magierę o oddanie marynarki? Albo lepiej – zacznie się gonitwa i łapanka na ulicach Wrocławia? Całe szczęście, że następny mecz ligowy z Cracovią piłkarze Śląska rozegrają na własnym boisku…
GKS Jastrzębie jesienią wypadł bardzo blado, odnosząc zaledwie dwa zwycięstwa. Szanse na utrzymanie wydają się nikłe.
Nie do zaakceptowania jest liczba (33) straconych bramek przez podopiecznych trenera Jacka Trzeciaka, bo więcej goli straciły tylko Górnik Polkowice i Stomil Olsztyn. Świadczy to źle o grze w defensywie całego zespołu, chociaż obrońcy mają swoje za uszami. Katastrofalny bilans bramkowy to wydeptywanie ścieżki do II ligi…
Jakby kłopotów na boisku było mało, dochodzą do tego problemy finansowe. W ubiegłym tygodniu do Piłkarskiego Sądu Polubownego trafił pozew byłych trenerów i piłkarzy GKS-u, którzy domagają się wypłaty zaległych premii meczowych. W przypadku Jarosława Skrobacza dochodzi jeszcze nieuregulowana trzymiesięczna pensja… Teraz też wypłaty piłkarzy (o pracownikach klubu nie wspominam) nie są regulowane na bieżąco. Poślizg podobno urósł do czterech miesięcy…
Rozmowa z Jackiem Trzeciakiem, byłym trenerem GKS-u Jastrzębie.
Gdzie szukałby pan przyczyn anemii strzeleckiej swojej drużyny? Goli strzeliła tyle, co na lekarstwo.
– Winny był brak skuteczności. W niektórych meczach stwarzaliśmy kilka stuprocentowych okazji, lecz nie potrafiliśmy ich zamienić na bramki. W jednym spotkaniu szliśmy w czterech na jednego i nie padł gol, bo jeden z moich zawodników wymyślił, że odda strzał z 20 metrów, zamiast podać piłkę lepiej ustawionemu koledze. Kiedy w szatni miałem do niego o to pretensje, z rozbrajającą szczerością powiedział, że przecież oddał strzał na bramkę. Że niecelny? Przecież będą następne okazje. Biedak zapomniał, że to nie III liga, tylko pierwsza. Zgubił go nie egoizm tylko brak wyobraźni.
W ilu meczach pańscy podopieczni zagrali tak, jak pan oczekiwał?
– Myślę, że w 7-8 spotkaniach. Były wśród nich mecze przegrane, ale widziałem w nich progres, że idziemy w dobrym kierunku. Po dobrej serii przychodził potem mecz, w którym nie poznawałem drużyny, poszczególnych zawodników. Nie wiedziałem, co chcą zrobić na boisku, byli indywidualistami, nie grali zespołowo.
Był taki mecz jesienią, po którym chciał pan postawić drużynę przed plutonem egzekucyjnym?
– Z Widzewem Łódź. Prezentowaliśmy się jak grupa straceńców. Jeden nie podał drugiemu, tylko zaczął dryblować itp. Pod murem chciałem postawić chłopaków również po spotkaniu w Tychach, chociaż tam w grę wchodziły jeszcze inne czynniki.
Podbeskidzie zatrudni bramkarza z Estonii z dobrym CV.
Matvei Igonen, 25-letni bramkarz z Estonii, przechodzi badania medyczne przed transferem do Podbeskidzia – poinformował wczoraj portal bielsko.biala.pl, a potwierdzenie tych doniesień można odszukać w estońskich mediach. Ich zdaniem zawodnik, który ma na swoim koncie 10 występów w reprezentacji swojego kraju, zwiąże się 1,5-roczną umową z „góralami”.
Igonenowi kończy się z upływem tego roku umowa z dotychczasowym klubem, Florą Tallin. W ubiegłym sezonie (system rozgrywek wiosna -jesień) ze swoją drużyną zdobył mistrzostwo kraju i występował w eliminacjach Ligi Mistrzów, m.in. przeciwko Legii Warszawa. Później Flora występowała w eliminacjach Ligi Europy, by ostatecznie wylądować w Lidze Konferencji. W fazie grupowej tych rozgrywek Igonen wystąpił we wszystkich 6 meczach, a także zagrał 28 razy w estońskiej ekstraklasie. Florze nie udało się obronić tytułu mistrza Estonii.
Jak w powszechnej biedzie i rosnącym bezrobociu wśród mieszkańców Wielkich Hajduk wykuwał się wielki piłkarski klub – 2. część wydanej
właśnie „Historii Ruchu Chorzów”, traktującej o latach 1930-33, zabiera kibiców „Niebieskich” w fascynującą podróż w czasie.
Światowy wielki kryzys. Bieda dotykająca mieszkańców Górnego Śląska, a więc i Wielkich Hajduk. Lawinowo rosnące bezrobocie. Ruch borykający się z problemami finansowymi, bo i infrastrukturalnymi, rozgrywający domowe mecze nie zawsze na „swojej” Kalinie, ale też w katowickim Parku Kościuszki. Ten krajobraz lat 1930-33, zakończonych zdobyciem pierwszego tytułu mistrza Polski i rozpoczynającego wspaniały okres dziejów „Niebieskich”, opisuje wydana właśnie 2. część I tomu „Historii Ruchu Chorzów”, której uroczysta premiera miała miejsce w tym tygodniu w klubowej kawiarence przy Cichej 6. Na ponad 500 stronach możemy wczuć się w klimat tamtych dni, obejrzeć wiele unikalnych zdjęć, skanów dokumentów, wycinków z prasy, kolejka po kolejce śledzić poczynania drużyny z Wielkich Hajduk i jej sytuację w tabeli.
– Gdybym miał wehikuł czasu, to pierwszą datą, którą bym wybrał, byłby 20 kwietnia 1920 roku – mówi Grzegorz Joszko, wydawca książki, od lat badający dzieje chorzowskiego klubu. Kołem zamachowym do tego procesu było odkrycie, jakiego dokonano latem 2019 w jednej ze świętochłowickich piwnic, w której znaleziono zaginione klubowe archiwum. Za kilkanaście tysięcy złotych zakupiło je stowarzyszenie kibiców „Wielki Ruch”. Dzięki temu „Historia Ruchu…” może być spisywana. Pierwsza część ukazałam się przed rokiem, druga ma czterech autorów: historyków Tomasza Buję, Andrzeja Godoja, Piotra Kowalika i Damiana Sifczyka.
– Pracują pro bono. Zbierają materiały, siedzą po nocach, czytają, piszą… Od jakiegoś czasu jestem już kojarzony z piwnicami, strychami, ale po odkryciu znaleziska uznałem, że potrzebny jest duży zespół, który będzie w stanie to wszystko obrobić, zebrać w całość, przeczytać, poskanować, spisać – mówi Joszko, a fakt, iż wydanie dwóch książek wystarczyło do opisania ledwie pierwszych 13 lat działania Ruchu pokazuje, z jak dużą partią materiału mamy do czynienia.
SUPER EXPRESS
Organy ścigania zajęły się sprawą Zbigniewa Bońka.
W listopadzie „ Super Express” informował, że do Prokuratury Okręgowej w Warszawie wpłynęło zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa przez Zbigniewa Bońka (65 l.), a sprawa dotyczyła okresu, gdy był on prezesem PZPN. Teraz PAP informuje, że prokuratura wszczęła śledztwo ws. wyrządzenia PZPN znacznej szkody majątkowej wynoszącej ponad 350 tys. zł.
Zbigniew Boniek wytoczył proces Piotrowi Nisztorowi, który opublikował serię artykułów sugerujących m.in. konflikt interesów związany ze sprawowaną przez niego wówczas funkcją oraz powiązania z SB. Według medialnych doniesień były prezes PZPN za obsługę prawną sporu miał zapłacić około 380 tys. zł, a pieniądze miały pochodzić ze związkowej kasy. Właśnie w tej sprawie wpłynęło zawiadomienie do prokuratury.
Piotr Czachowski o sytuacji w Legii jeszcze przed meczem z Zagłębiem Lubin.
– Do Legii wrócił trener Aleksandar Vuković. To dobry pomysł?
– Tak, ale ubolewam tylko nad tym, że nie stało się to wcześniej. Inna sprawa, że niepotrzebnie został zwolniony… W ogóle te zmiany w Legii… Ktoś nad tym panuje?
– Serb ogarnie ten bałagan?
– Bałagan to delikatne słowo. Przepraszam za określenie, ale „burdel” byłby najbliższy temu wszystkiemu, co się dzieje w Legii. „Vuko” powinien sobie z tym poradzić, bo jemu charakteru nie brakuje. Niech ratuje to, co się tylko jeszcze da. Oby nie połamał sobie na Legii zębów.
– Legia dość długo nie zajmowała stanowiska co do niedzielnych wydarzeń…
– Dziwi mnie to, że tak długo czekano z wydaniem komunikatu. Powinien być konkretny przekaz. Wierchuszka powinna zareagować od razu.
Fot. Newspix