Czy Robert Lewandowski miał sesję dla “France Football” w dniu meczu z Węgrami? Jak Paulo Sousa i piłkarze zareagowali na porażkę? Czy ranga spotkania z Madziarami była dla wszystkich klarowna? Jakie mity krążą o reprezentacji? Czy Paulo Sousa ma problemy z komunikacją? Jak wkomponował się Matty Cash? Czemu nasza reprezentacja traci tyle bramek? Porozmawialiśmy o tym z Jakubem Kwiatkowskim, rzecznikiem PZPN, a tak naprawdę – człowiekiem od wszystkiego.
Jaka atmosfera panowała w kadrze po porażce z Węgrami?
Wiadomo, że było rozczarowanie. Eliminacje nie skończyły się tak, jak tego sobie do końca życzyliśmy. Oczywiście, cel podstawowy został osiągnięty – zajęliśmy drugie miejsce, zagramy w barażach, ale liczyliśmy na więcej, chcieliśmy być w gronie tych sześciu rozstawionych drużyn, więc oczywiste, że pojawił się smutek i rozczarowanie.
Wydaje się to dość naturalne.
I takie jest – przegraliśmy mecz na Stadionie Narodowym pierwszy raz od blisko ośmiu lat, więc atmosfera była daleka choćby od tej po meczu z Anglią. Zdecydowanie więcej rozczarowania niż zadowolenia.
Czy po którymś kadrowiczu najmocniej dało się odczuć negatywny wpływ wyniku?
Nie. Myślę, że podobny poziom rozczarowania był u każdego. Przeżyli to nie tylko zawodnicy, ale też członkowie sztabu. Wszyscy wiemy, że lepiej grać pierwszy mecz barażowy u siebie, na swoim stadionie, a nie jechać na wyjazd. Niestety, pokpiliśmy tę sprawę.
No właśnie – “pokpiliśmy”. Pojawia się mnóstwo spekulacji odnośnie tego, czy kadrowicze w ogóle wiedzieli o randze tego spotkania. Powinniśmy to chyba wyjaśnić.
Dla mnie to sytuacja absurdalna. Nie rozumiem na jakiej podstawie, poprzez migawkę z bloga, można wyciągać takie wnioski. Totalną bzdurą i nieprawdą jest to, że kadrowicze i sztab nie wiedzieli, o co grają z Węgrami. Każdy miał świadomość, jaki wynik jest nam potrzebny.
Powiem więcej, sam stworzyłem wirtualną tabelę drugich miejsc i od września po każdym meczu eliminacji aktualizowałem ją, by wiedzieć, na czym stoimy. Zaraz po meczu z Andorą, gdy czekaliśmy pod stadionem w autobusie, dokonałem szybkich zmian, poszedłem do Paulo Sousy i zobaczyliśmy realne scenariusze. Mieliśmy świadomość, że remis na 99% oznacza, że będziemy rozstawieni, a porażka komplikuje sprawę i każe się oglądać na Szkocję, Walię, Turcję, bo wyniki tych drużyn realnie nas interesowały. My nie potrafiliśmy zagrać swojego, im udało się osiągnąć wyniki, które pozbawiły nas rozstawienia.
A co z sytuacją z Robertem Lewandowskim? To właśnie jego zachowanie wywołało największe zamieszanie.
Normalną sprawą jest, że piłkarze nie mają przy sobie telefonów, gdy siedzą na ławce. Ma patrzeć na boisko, a nie siedzieć z nosem w komórce. Jedyną osoba, która korzysta wtedy z komórki jestem ja – patrzyłem zresztą na wyniki innych spotkań. Jakieś pięć sekund po końcowym gwizdku z Węgrami podszedł do mnie Robert i zapytał, co się musi jeszcze wydarzyć, żebyśmy byli rozstawieni. To, że powiedział wówczas o barażach, to przejęzyczenie, które jest nadinterpretowane przez kibiców i media.
Wyjaśniłem mu wówczas całą sytuację, ale też nie ma co się dziwić, że Robert, albo jakikolwiek inny piłkarz, nie interesuje się przebiegiem grupy Szkocji albo Walii. Od tego jesteśmy my, od tego jest sztab. Podkreślę jednak jeszcze raz – to bzdura, że piłkarze nie wiedzieli o wadze spotkania z Węgrami, rozmawialiśmy o tym od wielu tygodni.
Nie martwiły pana wpisy na Instagramie Tymoteusza Puchacza lub mowa ciała Roberta Lewandowskiego w rozmowie z Mateuszem Borkiem? Moim zdaniem ten mecz mocno się odbił na ich pewności.
Ja tak nie uważam. Wszyscy po kolei byliśmy bowiem przekonani, że my tego meczu z Węgrami nie przegramy. Nawet wiedząc, że nie będzie Roberta Lewandowskiego, Kamila Glika, Grześka Krychowiaka czy Piotrka Zielińskiego i tak liczyliśmy co najmniej na remis. Wiem, że się teraz narażam, ale naprawdę – nikt nie dopuszczał do siebie myśli o porażce. Wiedzieliśmy o co gramy, była odpowiednia motywacja i otworzyła się też szansa na to, by reprezentację poprowadzili ci, którzy liderami jeszcze nie byli. Mecz ułożył się jednak źle.
Co w takim razie najmocniej zawiodło?
Przede wszystkim błędy indywidualne. Nawet jeśli spojrzymy na bramki tracone podczas Euro 2020, to dojdziemy do takiego wniosku. Z San Marino – ponownie, sami sobie gola strzelamy. Z Andorą – po stałym fragmencie gry, niepotrzebnym faulu. Proste, indywidualne błędy i brak koncentracji – to nas gubi.
Nie uważa pan, że popełniamy ich za dużo? Większości bramek za kadencji Paulo Sousy dało się w prosty sposób uniknąć.
Oczywiście, powinniśmy tracić mniej goli, a zwłaszcza unikać tych, które sobie sami właściwie strzelamy. Na pewno nad tym trzeba popracować, ale też nie łączyłbym liczby błędów bezpośrednio z selekcjonerem. Jego winą może być to, że zagrał ten, a nie inny piłkarz, ale ostatecznie to właśnie zawodnik jest na boisku – decydują jego błędy lub brak szczęścia. Sytuacja w meczu ze Szwecją? Piłka odbija się od leżącego Isaka, dopada ją Forsberg i zdobywa bramkę.
Jak na to wszystko reaguje sam selekcjoner? Zawodnicy, rzecz oczywista, grają dla ojczyzny. Tutaj jest, mimo wszystko, nieco inaczej.
Myślę, że dla Paulo Sousy to był spory cios. Było to zresztą widać, choćby w wywiadzie dla TVP Sport. Nawet po tygodniu to gdzieś w selekcjonerze siedzi. Przyznał, że pewne rzeczy rozwiązałby jednak inaczej, gdyby tylko mógł cofnąć czas. Jednocześnie rozumiem to, co nim kierowało – zna swoich zawodników, ich potencjał. Liczył, że meczem z Węgrami zbuduje kilku przyszłych liderów reprezentacji. Patrzymy zawsze na tych samych graczy, a trener chciał sprawdzić resztę, sprawdzić to, jak poradzą sobie z odpowiedzialnością. Do każdego z nich podchodził, mówił, że to jest jego moment na to, by dzisiaj coś udowodnić. Chciał też pokazać, że rozwinęliśmy się jako drużyna – to niestety nie wyszło.
Paulo Sousa nie ma żadnych problemów z komunikacją z zawodnikami?
Uważam, że komunikacja jest bardzo dobra. Selekcjoner wiele rozmawia indywidualnie, więc nie różni się to specjalnie od tego, jakie interakcje mieli Jerzy Brzęczek i Adam Nawałka. Na dobrą sprawę odmienny jest tylko język, ale też należy rozwiać doniesienia o tym, że kadrowicze go nie rozumieją. To nieprawda – żaden z nich nie skarżył się na trudności, tym bardziej, że Paulo Sousa posługuje się czteroma językami, w tym włoskim i angielskim, co znacznie ułatwia sprawę.
Atmosfera w kadrze wydaje się być nawet luźniejsza niż za kadencji poprzedników Portugalczyka. Pokazał to choćby live Mateusza Klicha.
Nie będę udawał, że Paulo Sousa jest zamordystą. To profesjonalista, zawodnicy są w pełni skoncentrowani na treningach czy odprawach, ale selekcjoner nie ingeruje przesadnie w to, co robią zawodnicy w wolnym czasie, także podczas zgrupowania. Atmosfera – abstrahując od tego meczu z Węgrami – jest naprawdę dobra.
Wróćmy na chwilę do Roberta Lewandowskiego. Pojawiła się informacja o tym, że miał w dniu meczu z Węgrami sesję dla “France Football”. On sam starał się to później dementować, ale czy pan – jako rzecznik kadry – może potwierdzić, że faktycznie nic takiego nie miało miejsca?
Nic takiego nie miało miejsca. Żyjemy w takich czasach, gdy jak ktoś napisze coś na Twitterze, nawet jeśli jest to dziennikarz, to reszta przyjmuje to bezrefleksyjnie. Podaje dalej, komentuje – mało kto chce to faktycznie zweryfikować.
Nie było więc żadnej sesji specjalnie dla “France Football”. Faktem jest natomiast to, że redakcja dzień przed meczem poprosiła nas o akredytację. Już w dniu starcia z Węgrami zadzwonił do mnie jeden z ich dziennikarzy. Wytłumaczył, że ich przyjazd jest związany z Robertem – podążają za każdym piłkarzem liczącym się w wyścigu o Złotą Piłkę. Niestety, dowiedzieli się, że Robert w meczu nie zagra, więc zapytali, czy jest możliwość, żeby jeden z ich fotografów podszedł nieco bliżej, zrobił Robertowi jakiekolwiek zdjęcia. I faktycznie – przed meczem Robert stanął przy ławce, dziennikarz wykonał dosłownie kilka fotografii i na tym koniec. Wielkim nadużyciem jest nazywanie tego dedykowaną sesją.
Byłem zresztą zdziwiony, że ten fotoreporter miał jakiś malutki aparat, w dodatku na kliszę. Nie wiem nawet, czy wykorzystają zdjęcia, które zrobili Lewandowskiemu, bo dzień później poprosili nas o udostępnienie fotografii Roberta z meczu z Andorą.
Na kogo chciałby pan trafić w barażach?
Na Walię. Oczywiście można trafić znacznie gorzej na Włochy lub Portugalię. Gdybym miał jednak wybrać któregoś z tych rywali, to raczej wolałbym Portugalię. Nie dlatego, że Paulo Sousa jest Portugalczykiem, ale jak przeanalizujemy nasze ostatnie mecze z tym rywalem, to całkiem nieźle idzie nam z tą reprezentacją. Od 2006 roku graliśmy z nimi sześć razy i w regulaminowym czasie gry przegraliśmy tylko raz, 2-3 w Lidze Narodów. Wolałbym ich, rzecz jasna, uniknąć, ale generalnie nie załamywałbym rąk przed barażami, niezależnie od tego, na kogo trafimy. Jasne, skomplikowaliśmy sprawę, będzie znacznie trudniej, ale nadal jesteśmy w grze. Proszę też pamiętać, że w ostatnim czasie pokazaliśmy, że potrafimy grać z silnymi reprezentacjami.
Mecz z Anglią czy Hiszpanią na Euro 2020 – naprawdę dobre spotkania z naszej strony, w szczególności to drugie. Uważam nawet, że niewiele brakowało, żebyśmy ten mecz wygrali. Weźmy tylko sytuację z początku meczu i ewidentny faul na Piotrku Zielińskim. Powinien być karny – nie było niczego.
Nie wiem, czy ewidentny, ale podstawy niewątpliwie były.
Dla mnie ewidentny, oczywisty. Może nawet bardziej niż ten, którzy otrzymali Hiszpanie. Powiem panu więcej – widziałem się później z arbitrem tego spotkania, Danielem Orsato. Podszedłem, zapytałem, czy mnie pamięta i nawiązałem do tej sytuacji z meczu z Hiszpanią. Dalej byłem wściekły, że wtedy nic nie gwizdnął, a on… przyznał mi rację. Potwierdził, że należała nam się wtedy jedenastka, ale przegapili faul.
Cały zespół, łącznie z VAR-em?
Na to wychodzi. Dlaczego jednak o tym mówię? Czasami potrzebujemy tylko odrobinę więcej szczęścia.
Przejdźmy do nieco przyjemniejszego tematu niż atmosfera dookoła meczu z Węgrami. Z tego co wiem, miał pan swój wkład w ściągnięcie Matty’ego Casha.
To w ogóle jest śmieszna sytuacja. Kiedy pojawił się z nim wywiad, ten wrześniowy, rozdzwoniły się telefony, by dopytać o szczegóły sprawy. Natomiast wtedy, zgodnie z prawdą, odpowiadałem, że tematu być nie może ze względów prawnych – Cash nie miał wówczas przyznanego polskiego obywatelstwa.
Jednocześnie Zbigniew Boniek twierdzi, że zainteresowanie Cashem było w PZPN-ie od 2019 roku.
I to też jest prawda – Maciej Chorążyk, który odpowiada za całą bazę zawodników z polskimi korzeniami, miał Matty’ego Casha w swoim rejestrze. Nie mogliśmy jednak prowadzić oficjalnych rozmów z powodów prawnych. Później się to zmieniło i zaczęliśmy działać na linii Paulo Sousa – Matty Cash. Zdobyłem numer do naszego reprezentanta, umówiłem spotkanie w Londynie i cały czas pozostawałem z Mattym na łączach. Miał bardzo dużo pytań, właściwie nie było dnia, żebyśmy nie wymienili kilku wiadomości. Łatwo było się w tę sprawę zaangażować – to niezwykle otwarty chłopak.
W tę sprawę zaangażował się nie tylko pan, ale spora część polskiego społeczeństwa.
Wielkie słowa uznania należą się prezesowi Cezarowi Kuleszy, który pośredniczył w rozmowach z prezydentem Andrzejem Dudą. Chodziło o przyspieszenie formalności, by Matty mógł trafić do kadry już na listopadowe zgrupowanie. On tak czy inaczej dokumenty by dostał, ale całemu sztabowi zależało na tym, by móc go zobaczyć w starciach z Andorą i Węgrami. Nie zaliczył spektakularnego debiutu, ale lepiej, że testowano go teraz niż na przykład w barażach z Portugalią.
Paulo Sousa aprobował pomysł ściągnięcia Casha?
Tak i nie ma się czemu dziwić. Niewielu mamy reprezentantów, którzy są w stanie regularnie występować w Premier League, gdzie zbierają dobre noty.
A jak wyglądała adaptacja Matty’ego w kadrze? Może ktoś kręcił nosem, był przeciwny?
Nic takiego nie miało miejsca, wszyscy go świetnie przyjęli. Pomogła sama postawa Matty’ego, który jest otwartym, miłym chłopakiem. Jest dokładnie taki sam jak na materiałach wideo. To odmiana w stosunku do tego jaki był Ludovic Obraniak, którego każdy postrzegał jako skrytego, wycofywanego. Cash te bariery sam stara się przełamywać, ale reszta chłopaków też zachowała się w porządku – powitali go z otwartymi ramionami.
Czy Casha można rozpatrywać jako kolejny etap przemiany wizerunkowej PZPN?
Raczej jako znak czasów. Na spotkaniu w ambasadzie Londynie pojawiło się mnóstwo zawodników, którzy mają polskie korzenie, ale nie są związani z Polską poprzez miejsce zamieszkania. Nie da się wykluczyć, że część z nich kiedyś trafi do kadry, w końcu stajemy się społeczeństwem globalnym, multikulturowym i takie procesy są oczywiste. Rozmawiałem między innymi z czarnoskórymi chłopcami, którzy radzą sobie z językiem polskim – nie zdziwię się, jeśli kiedyś znajdą się na orbicie reprezentacji.
CZYTAJ TAKŻE:
- Czy Matty Cash jest potrzebny reprezentacji Polski?
- Jaka przyszłość czeka naszą kadrę?
- Wszystkie stracone bramki za kadencji Paulo Sousy [ANALIZA]
Fot.FotoPyk