„Wolfsburg to nie jest kraina fantazji”, lubi mawiać Jörg Schmadtke, dyrektor zarządzający w klubie z miasta Volkswagena. Dlatego też nie dajcie się zmylić tabeli Bundesligi. A można się nią zachłysnąć. Po czterech kolejkach popularne Wilki liderują stawce z kompletem punktów. Mają młody, ale zgrany zespół, nie tracą goli, swoje strzelają, ugruntowują miejsce w niemieckiej czołówce i ostrzą sobie zęby na namieszanie w Lidze Mistrzów. Mark van Bommel, nowy trener Wolfsburga, zalicza wymarzony start w swojej wymarzonej Bundeslidze. Problem w tym, że Niemcy podchodzą do tego niezwykle ostrożnie. To właściwie jedno wielkie oczekiwanie na pierwszy kryzys tożsamościowy.
Rewolucje trenerskie
Zbudujmy kontekst.
Przed sezonem w Bundeslidze doszło do dziewięciu zmian na ławkach trenerskich. Sterników wymieniła praktycznie cała ligowa czołówka – od Bayernu Monachium i Borussii Dortmund, przez RB Lipsk i Borussię Monchengladbach, po Bayer Leverkusen, Eintracht Frankfurt i właśnie Wolfsburg. Wiele klubów porozrzucało między sobą szkoleniowców. W większości były to przemyślane, logiczne ruchy. Pokończyły się cykle, etapy, filozofie. Rozpoczęte zostały nowe rozdziały – ewolucje, a nie rewolucje, poprawki i świeże spojrzenia w wypracowywane przez lata systemy.
Tak odbyło się to na szczycie, gdzie Julian Nagelsmann zastąpił Hansiego Flicka, a władze Bayernu od razu zapowiedziały, że to jedyny kandydat na to stanowisko i nikogo innego nawet nie brały pod uwagę. Tak odbyło się to też w Lipsku, gdzie na stołek Nagelsmanna wskoczył przygotowywany do tej roli przez wiele lat w stajni Red Bulla – Jesse Marsch. I tak też było w kolejnych kilku czołowych organizacjach, które wrzuciły na rynkową trenerską karuzelę parę nazwisk obiecujących trenerów nowej generacji, żeby potem wybrać sobie tego najlepiej pasującego do wizji przyszłości – Marco Rose trafił do BVB, Adi Hütter do Borussii Monchengladbach, Oliver Glasner do Eintrachtu Frankfurt.
Wolfsburg pokona Lille – kurs 2.65 na Fuksiarz.pl
A potem władze Wolfsburga ogłosiły, że zatrudniają Marka van Bommela. I było to już mniej spodziewane, mniej racjonalne, mniej zrozumiałe. Przynajmniej na pierwszy rzut oka bez uprzedniego wyjaśniania i argumentowania przez klubowych speców od PR-u. Ale o tym sobie jeszcze opowiemy. Teraz zróbmy szybki przeskok o kilka tygodni. Mamy połowę września. Glasner przejmował Eintracht po 1095 dniach pracy Hüttera, Marsch przejmował Lipsk po 730 dniach pracy Nagelsmanna, Hütter obejmował Borussię Monchengladbach po takiej samej liczbie dni pracy Rose’a i Van Bommel zaczynał w Wolfsburgu po takiej samej liczbie dni pracy Glasnera. Każdy z nich dotychczas poprowadził nowy zespół w pięciu meczach. Efekt? Rzut oka na średnią punktową.
- Mark van Bommel (Wolfsburg) – 2.40
- Adi Hütter (Borussia Monchengladbach) – 1.40
- Jesse Marsch (RB Lipsk) – 1.20
- Oliver Glasner (Eintracht Frankfurt) – 0.60
Ba, co więcej: z nowozatrudnionych latem trenerów w lidze niemieckiej, tylko Julian Nagelsmann wykręca na razie lepszą średnią – 2.67. Mało? Mark van Bommel wcale nie musi czuć wielkich kompleksów wobec szkoleniowca Bayernu, bo gdyby na wyniki składało się tylko boisko, to jego średnia punktowa wskazywałaby na piękne, nieskazitelne 3.00. Dlaczego nie wskazuje? Tu zaczynają się schody, tu zaczynają się rysy.
Mark van Bommel w Wolfsburgu. Fatalny start
Jest 8 sierpnia. Zbliża się pierwszy mecz sezonu – Puchar Niemiec z czwartoligowym Preußen Münster. Jörg Schmadtke i Marcel Schäfer, najważniejsze osoby w pionie sportowym klubu, są nieco zaniepokojeni letnią formą zespołu. Niby Mark van Bommel na pierwszej konferencji prasowej w roli pierwszego trenera klubu chwalił się, że przez ostatnie półtora roku odrzucił mnóstwo propozycji z topowych lig i z narodowych reprezentacji, ale jednak widać, że pewne trudności sprawia mu początek codziennej pracy po osiemnastomiesięcznej przerwy od regularnej klubowej roboty. Najlepiej obrazują to sparingi.
- Egrzebirge Aue – 1:2
- Hansa Rostock – 0:3
- Holstein Kiel – 0:1
- Olympique Lyon – 1:4
- AS Monaco – 1:2
- Atletico Madryt – 1:2
– Przed zgrupowaniami zadaliśmy sobie pytanie: bierzemy na sparingpartnerów drużyny z piątej ligi i opędzlowujemy je 5:0 czy kluby Ligi Mistrzów i walczymy z nimi na uczciwych zasadach? Zdecydowaliśmy się na druga opcję, wyniki były złe, ale nie miarodajne – przekonywał holenderski trener Wolfsburga.
Wolfsburg zremisuje z Lille – kurs 3.25 na Fuksiarz.pl
Skoro jednak nie szło z rywalami z europejskiej półki, to wypadałoby pyknąć Preußen Münster. Problem w tym, że na boisku nie wyglądało to dobrze. Preußen Münster prowadziło 1:0 na piętnaście minut przed końcem meczu. Josip Brekalo wyrównał w doliczonym czasie gry. Do wyłonienia zwycięzcy potrzebna była dogrywka. Tam błysnęli Wout Weghrost i Ridle Baku, skończyło się 3:1, ale delikatny niesmak pozostał. Niedługo później okazało się, że „delikatny niesmak” to zbyt łagodne określnie. Mark van Bommel przeprowadził bowiem sześć zmian, a na boisko weszli – Josip Brekalo, Maximilian Arnold, Kevin Mbabu, Yannick Gerhardt, Sebastiaan Bornauw i Admir Mehmedi. Przeliczył się w obliczeniach. Regulamin pozwala na pięć. DFB zweryfikowało wynik. Preußen Münster z awansem, Wolfsburg za burtą. Kompromitująca głupota.
Fragment rozmowy z Markiem van Bommelem w Sport1.de.
Ta historia była naprawdę głupia. Byłem zirytowany, wściekły, rozczarowany. Nie wiem, co stałby się, gdybyśmy nie wygrali pierwszych meczów w lidze.
Teraz pewnie trzyma pan pod poduszką przepisy DFB…
Nie, ponieważ coś takiego już mi się nie przydarzy. To była kompromitacja.
Mark van Bommel w PSV. Słodko-gorzka przygoda
Do głosu doszli sceptycy. Ludzie, którzy pamiętali czarne chwile Van Bommela w PSV. Bo wcale nieprzypadkowo Holender pozostawał bez samodzielnej pracy od grudnia 2019 roku. Pewnie – powtórzmy: również według tego co sam mówi – pojawiały się oferty z mniejszych organizacji, ale nie miał żadnej powyżej propozycji z lig top pięć. A niewiele wcześniej, jeszcze przed jego objęciem PSV, niemiecki Bild umieścił na swoich łamach takie zestawienie:
Prawdopodobieństwo prowadzenia Bayernu w sezonie 2018/19 przez konkretnych trenerów:
Niko Kovac – 45 proc.
Mark van Bommel – 20 proc.
Erik ten Hag – 10 proc.
Ralf Rangnick – 10 proc.
Julen Lopetegui – 5 proc.
Arsene Wenger – 5 proc.
Max Allegri – 4 proc.
Jose Mourinho – 1 proc.
Media mediami, ale drugie miejsce w takim zestawieniu, przy towarzyszących nazwiskach znacznie większych od siebie trenerów, musiało robić wrażenie. Tym bardziej, że Mark van Bommel kilka lat wcześniej odrzucił propozycję pracy jako trener rezerw Bayernu, bo wolał uczyć się jako asystent pod okiem swojego teścia Berta van Marwijka w reprezentacjach Arabii Saudyjskiej i Australii. Wszystko zmieniła jego przygoda w PSV. Zaczęło się cudownie. Jego zespół wygrał szesnaście z pierwszych siedemnastu meczów w Eredivisie. Odważnie stawiał na młodych. Rozwinęli się u niego chociażby Steven Bergwijn, Denzel Dumfries, Donyell Malen czy Angelino. Był nawet taki moment, że w Holandii zapanował szał na Marka van Bommela. Wieszczono, że w PSV rodzi się kolejne wielkie nazwisko tamtejszej myśli szkoleniowej.
DENZEL DUMFRIES – CZŁOWIEK W OGNIU PODBIJA EURO 2020
Van Bommel kreował się na innowatora. Obsesyjnie zbierał dane poprzez drona ciągle latającego nad boiskiem treningowym. Każdy jeden trening kończył meczem jedenastu na jedenastu, żeby podgrzewać atmosferę rywalizacji, żeby wprowadzać bojowy klimat, żeby oddzielać wygranych od przegranych. Wprowadził dłuższe i bardziej wyczerpujące sesje taktyczne. Podczas całych zajęć, od początku do końca, stał w centrum wydarzeń – dyrygował, podpowiadał, przegrupowywał. Na boisku jego PSV miało długo utrzymywać się przy piłce, ale atakować nie stopniowym przesuwaniem gry pod pole karne drużyny rywala, ale błyskawicznymi crossami i przerzutami.
Opisywał swój styl jako dominujący, łapczywy, nieznoszący kompromisów, w którym jego drużyna dyktuje warunki, niezależnie od tego, czy akurat posiada piłkę, czy gania za rywalem. Często podkreślał, że działa w kontrze do Phillipa Cocu i że wręcz brzydzi go zaszczepione w piłkarzach PSV przez jego poprzednika podejście, zakładające powrót do szczelnej defensywy w momencie straty piłki. On wyznawał inny sposób nacisku. Jeśli czterech piłkarzy drużyny rywala PSV wyprowadzało piłkę z własnej połowy, czterech piłkarzy drużyny Van Bommela biegało po połowie rywala. I ta liczba zwiększała się odpowiednio proporcjonalnie do wzrostu liczby piłkarzy przeciwnika uczestniczących w fazie konstrukcji akcji.
Momentami wyglądało to imponująco.
Momentami – to słowo klucz.
Przenosimy się w czasie, jest jesień 2019. Genialny początek sezonu 2018/19 na nic się zdał – mistrzostwo zgarnął Ajax, ekipie Marka van Bommela pozostało wicemistrzostwo ze stratą trzech punktów do lidera. Władze PSV były niepocieszone, ale wyznaczyły kolejne priorytety – awans do Ligi Mistrzów poprzez eliminacje i ponowne podjęcie walki o mistrzostwo Holandii. Rzeczywistość była smutna. PSV poległo w dwumeczu z FC Basel (3:2, 1:2) w drugiej rundzie kwalifikacji LM, a jesienią fatalnie zaprezentowało się w fazie grupowej Ligi Europy, którą przegrało z kretesem ze Sportingem Lizbona, Rosenborgiem i LASK-iem. Liga? Ostatnie osiem meczów kadencji 79-krotnego reprezentanta Holandii to zaledwie dwie wygrane przy czterech porażkach i dwóch remisach. Nie broniły go wyniki. Musiał wylecieć.
Wolfsburg przegra z Lille – kurs 2.75 na Fuksiarz.pl
Toon Gerbrands, dyrektor generalny PSV, grzmiał: – Te wyniki, ta gra, to był proces niegodny PSV.
Van Bommel był wyraźnie zagubiony, szedł na wojnę ze wszystkimi: – Nie poddam się. Chociaż miałbym walczyć z całym światem, z całym zarządem, z kibicami, nie poddam się, nie ma opcji, to nie w moim stylu. Według mnie graliśmy dobrze, tylko wyniki ostatnio były bardzo złe i bardzo niesprawiedliwe.
Dlatego też niewielu podchodziło entuzjastycznie do jego powrotu do samodzielnej pracy. I to od razu do Bundesligi, od razu do czwartej ekipy minionego sezonu Bundesligi, od razu do Wolfsburga, w którym Oliver Glasner zbudował bardzo zgraną, bardzo kompetentną i bardzo zorganizowaną ekipę, której największym atutem wcale nie była elastyczność taktyczna, wcale nie były młode gwiazdy, a wielka mądrość defensywna – tylko RB Lipsk (32 stracone gole) stracił mniej goli w sezonie 2020/21 niż Wolfsburg (37 straconych goli).
Mark van Bommel zapowiada, że będzie wdrażał swój pomysł. Podobny do tego z czasów pracy w PSV. W Wolfsburgu ma do tego wykonawców. Chwali Ridle Baku, chwali Wouta Weghorsta, komplementuje Koena Casteelsa, Maximiliana Philippa i Xavera Schlagera, przyrównuje Maxiego Arnolda do samego siebie, odważnie stawia na młodych, czego ewidentnie wymaga od niego też Jörg Schmadtke, któremu spodobało się, że Van Bommel nie wymagał od niego transferów, nie wymuszał od niego konkretnych ruchów, czego nie można było powiedzieć o Oliverze Glasnerze, który zdawał się nie rozumieć, że odkąd Volkswagen obciął inwestycje w klub o kilkadziesiąt procent, możliwości organizacji znacznie się zmniejszyły i nie było mowy o rynkowym szaleństwie.
Jaki jest ten Wolfsburg?
Problem w tym, że eksperci twierdzą, że dobry początek Wolfsburga wynika bardziej ze zorganizowania taktycznego wypracowanego jeszcze za czasów kadencji Olivera Glasnera niż z jakiegoś ciekawszego pomysłu Marka van Bommela. W każdym meczu Wolfsburg był stroną przeważającą, bardziej przekonująca, ale raczej w zorganizowany, ściśle pragmatyczny glasnerowski sposób.
Bochum – słupek, poprzeczka, dwie stuprocentowe sytuacje, powinno być wyżej.
Hertha – dwie bardzo dobre sytuacje Weghorsta, akcje po szybkich przecinających linie podaniach, strata bramki po karnym.
Lipsk – ekipa Jesse Marscha swoje sytuacje wypracowała po stałych fragmentach gry, Wolfsburg był konkretniejszy w ataku pozycyjnym.
Greuther – 72% posiadania piłki, ale też tylko trzy celne strzały przy czterech rywala.
Nie ma tu za wiele sznytu Marka van Bommela, choć on sam chwali się – ponownie – innowacyjnymi metodami treningowymi, które wprowadził do Wolfsburga. Taktycznie ponoć szykuje rewolucję. Filozofię przedstawia krótko: czterech graczy z przodu, jak najwięcej ruchu, roszad, zmian, ciągłe czajenie się na linii spalonego, a następnie schodzenie w głąb pola karnego lub tworzenie przestrzeni szybkimi kombinacjami za pomocą kilku podań. W fazie ataku ma to wyglądać jak ustawienie 1-4-2-4. Do swojego nowego systemu dostał paru graczy – Lucę Waldschmidta, Dodiego Lukebakio, Lukasa Nmecha i Maximiliana Philippa. Wszyscy, jak sam mówi, pasują mu idealnie.
Ale to na razie plac budowy.
Van Bommel miesza w wielkim kotle. To finalnie ma być zupełnie inne danie niż teraz, na starcie Bundesligi, kiedy wszystko wydaje się ładne, piękne i kolorowe. Dlatego nie należy przywiązywać wagi do tych dwunastu punktów w czterech meczach. Sam Van Bommel ma tego świadomości i mówi, że kolejność jest jasna: pierwszy Bayern, drugi Lipsk, trzecie BVB. On musi się jeszcze zdefiniować, określić, przeżyć pierwszy kryzys, czyli coś zabiło go w PSV. Mówi:
– Ze mną nigdy nie powinno być nudno. Nigdy nie będę kompletnym trenerem i nigdy nie będę prowadził kompletnego zespołu. Niech ludzie sobie krytykują. Już nie śledzę tego wszystkiego. W mediach społecznościowych jest za dużo złych emocji, negatywności, nienawiści, złości, złośliwości. Ludzie chowają się ze swoją opinią za zdjęciem Ala Capone czy kogoś takiego takiego, bo jeśli daliby swoją twarz, pewnie straciliby swoją pracę. Ja robię swoje, robię swoje innowacyjnie, z otwartą głową i to mi wystarcza.
A jego Wilki niech tańczą. Bo złoty moment może nie potrwać jakoś specjalnie długo.
Fot. Newspix