Jedna z portugalskich telewizji wyemitowała wczoraj kapitalny materiał, który powoli staje się viralem. Gdzieś w Lizbonie wypatrzyli Anglika, pytają go: jesteś fanem Cristiano Ronaldo? Nie, nie, jestem fanem Arsenalu. Okej, ale w takim razie Ronaldo będzie teraz piłkarzem waszych rywali, co ty na to? Tak właściwie naszymi rywalami jest obecnie raczej Brighton niż United.
Przesada kibica zdesperowanego rosnącą mizerią? Niekoniecznie. Arsenal wyglądał podczas dzisiejszego meczu z Manchesterem City jak ekipa, dla której Brighton nie jest rywalem. Jest niedoścignionym wzorcem.
Manchester City – Arsenal, czyli w pierwszej tragedia…
Trudno było nam sobie wyobrazić gorsze 45 minut niż to, które Arsenal zaprezentował w pierwszej odsłonie dzisiejszego meczu. Początek wydawał się obiecujący – Arsenal dwa razy zaatakował na wejściu, dośrodkowania były minimalnie za mocne, fani, ktorzy przyjechali za swoim zespołem z Londynu mogli pomyśleć, że być może plotki o śmierci “Kanonierow” były nieco przesadzone.
Ale Manchester City na więcej już Arsenalowi nie pozwolił. To była piąta minuta meczu, a goście zaprezentowali już pełnię swoich umiejętności, już nic więcej dobrego na nich w tym starciu nie czekało. Dwa nieśmiałe ataki, a potem 85 minut powolnej agonii.
Bo Citizens napoczęli Arsenal bardzo wcześnie, jakby byli rozsierdzeni tym nie do końca udanym początkiem meczu. 7. minuta, piłkarze City po kolei kompromitują obrońców Arsenalu. Na boku ograny jest Tierney, bawi się tam Jesus, potem idzie centra, Chambers nie trafia w piłkę, źle obliczył jej lot. Gundogan nie daje szans bramkarzowi, robi się 1:0. Nie mija pięć minut, a Ferran Torres podwyższa na 2:0, zresztą znów po jakimś kompletnie idiotycznym zachowaniu obrońców, kompletnie nieprzygotowanych na dośrodkowanie z rzutu wolnego w trzecie tempo. Tak, powtórki pokazały, że prawdopodobnie faulowany był Chambers, ale to nie usprawiedliwia braku krycia, nie usprawiedliwia Cedrica, który nie trafił w piłkę. Manchester City rozegrał tego wolnego w nietypowy sposób, natomiast to nie jest żadne usprawiedliwienie dla któregokolwiek z “Kanonierów”.
Granit Xhaka, czyli jak nie pomagać w pogoni za wynikiem.
To oczywiście nie był koniec cierpień kibiców z Londynu. W 35. minucie na fenomenalny pomysł wpadł Granit Xhaka, który chyba wymyślił, że jedynym sposobem na odrobienie straty jest “podostrzenie”. Tak “podostrzył”, ze wjechał wślizgiem na dwóch wyprostowanych nogach w kostkę rywala. Momentalny wyjazd z boiska, Arsenal miał od tej pory już tylko jedno zadanie: spróbować przetrwać.
Jeszcze przed przerwą goście pokazali, że próba przetrwania w ich wykonaniu to prawdziwy kabaret. Gol Jesusa na 3:0 to przecież jakiś mem. Citizens wykonali w tej akcji trzy podania po ziemi. To jest ważny szczegół, bo zdarzają się gole typu “laga na bałagan, przypadkowa przebitka, wyścig biegowy i bramka”. To nie był ten przypadek – mieliśmy mocne podanie od bramkarza do środka pola, piłkarze Arsenalu w szoku. Potem oddanie na skrzydło do Grealisha, piłkarze Arsenalu nadal w szoku. Wreszcie płaska centra do środka, gdzie Jesus zdołał jeszcze sobie przed strzałem przyjąć piłkę. Totalna kompromitacja, totalna demolka.
Manchester City – Arsenal, czyli w drugiej jeszcze gorzej.
I gdy już byliśmy pewni, że niczego gorszego niż Arsenal przed przerwą nie zobaczymy, ujrzeliśmy Arsenal po przerwie. To była miazga, w pewnym momencie posiadanie piłki City dochodziło do 91%. “Kanonierzy” wisieli tak naprawdę na tym jednym Leno, który a to wygrał sam na sam, a to przeniósł nad poprzeczką mocny strzał Sterlinga. Gdyby nie on – tu mogło się zakręcić nawet koło dwucyfrówki. Bo też obok zmarnowanych sytuacji, były kolejne dwa gole, oczywiście po raz kolejny poprzedzone serią niewyjaśnionych zdarzeń w głowach piłkarzy w czerwonych koszulkach.
Co myśleli sobie obrońcy kryjący Torresa przy bramce na 5:0? Generalnie czy w ich poczynaniach dzisiaj istniała jakakolwiek przewodnia myśl? Albo w ogóle jakakolwiek myśl?
Arsenal został zdewastowany. Spoglądamy na kolejne statystyki w drugiej połowie – posiadanie 86/14, stzały 19/0, celne 7/0, rożne 9/0, podania celne 406/37. Chyba jedyny moment obecności Arsenalu w pobliżu bramki Edersona to nieudolna symulka z boku pola karnego.
Arsenal, czyli na ten moment dno.
Niech się na nas kibice “Kanonierów” nie obrażają, ale to po prostu fakty. Arsenal właśnie spoczął na samym dnie tabeli, gdzie znajduje się z dorobkiem: 0 punktów, 0 goli strzelonych, dziewięć straconych w trzech meczach. Jeśli Arteta – bądź ktoś, kto go zastąpi w roli trenera drużyny – nie znajdzie szybko recepty na odrodzenie, ten kibic Arsenalu z leadu może zostać wkrótce uznany za niepoprawnego optymistę. Wszak strata do Brighton to już 6 punktów, a Brighton ma jeszcze jeden mecz mniej.
Manchester City? Zrobił swoje. Metodycznie, kreatywnie, ze swadą. Można chwalić tutaj właściwie każdego piłkarza po kolei, łącznie z tymi, którzy weszli z ławki. Ot, Mahrez chociażby dał cudną piłkę do Sterlinga, ten z kolei był blisko pokonania Leno głową. Bernardo Silva, Jack Grealish czy Ferran Torres właściwie się bawili. Widać to w liczbach, widać po wyniku. Ale dzisiaj z Arsenalem trudno się nie bawić…
Manchester City – Arsenal 5:0 (3:0)
Gundogan 7′, Torres 12′, 84′, Jesus 43′, Rodri 53′
Fot.Newspix