Transfer Kaia Havertza na Stamford Bridge zapowiadał się smakowicie. Sky Sports i BBC umieszczały ten ruch w najlepiej zapowiadających się przenosinach letniego okienka transferowego w Premier League. Niemiec nie ustępował Hakimowi Ziyechowi, Rubenowi Diasowi, a nawet Thiago, konkurując głównie z Timo Wernerem. Tylko, że z czegoś, co wyglądało smakowicie, otrzymaliśmy niezbyt apetyczną papkę, odgrzewaną kilka razy w mikrofali i na dobitkę smażoną w zbyt głębokim oleju. Dotychczasowa kariera Havertza w Chelsea jest, krótko mówiąc, ciężkostrawna.
W zasadzie trudno jest jednoznacznie wytłumaczyć, dlaczego tak dobry piłkarz nie potrafił z buta wejść do Premier League. Tempo Bundesligi wcale nie jest tempem, które dyskwalifikuje zawodników stamtąd przychodzących. Ba! Zachodzą pewne podejrzenia, że intensywność jest naprawdę zbliżona i tylko końcówki stawki decydują o ewentualnych dysproporcjach. A jednak Havertz zupełnie w Anglii nie nadąża, wyglądając wprost rozpaczliwie.
To też jest dziwne, bo chociaż można mieć legendarne problemy z aklimatyzacją, to zwykle w takich sytuacjach walczy się o to, by zrobić jak najlepsze wrażenie. Spróbować wziąć na siebie ciężar gry, pokazać, że naprawdę nam zależy. Za przykład może służyć wspominany Timo Werner, który też ma kłopoty. Często pudłuje w doskonałych wręcz sytuacjach, a raz zdarzyło mu się nawet wybić piłkę z bramki rywala. A jednak były piłkarz RB Lipsk robi wszystko, by do tych sytuacji w ogóle dojść. W dużej mierze dzięki temu zdołał uzbierać osiem trafień i cztery asysty. Gdyby Havertz miał takie same „suche” statystyki, nikt w Londynie by na niego nie narzekał.
Niestety dla fanów Chelsea, młodszy z Niemców daje wszystkie powody do tego, by kręcić na jego grę nosem. Należy jednak pamiętać, że chociaż w dużej mierze taką sytuację zawdzięcza samemu sobie, to nie wszystko można zwalić na 21-latka.
Dlaczego to póki co wygląda tak miernie?
Bo… jest Mason Mount
Nie ulega wątpliwości, że Kai Havertz jest piłkarzem, który najlepiej czuje się w ofensywie. Formacja Chelsea, która przybiera kształt 4-2-3-1, premiuje ustawienie Niemca jako zawodnika ustawionego bezpośrednio za plecami napastnika, mającego po swoich bokach dwóch skrzydłowych. Problem w tym, że były zawodnik Bayeru Leverksuen, takich szans otrzymuje relatywnie niewiele.
Nie jest przypadkiem, że najlepsze mecze 21-latek rozgrywał właśnie będąc ustawionym jako ofensywny pomocnik, któremu znacznie bliżej byłoby do określenia jako „dziesiątka”, niż „szóstka” lub „ósemka”. Działo się tak między innymi dlatego, że Frank Lampard kombinował z optymalnym ustawieniem, a przede wszystkim dlatego, że Callum Hudson-Odoi nie otrzymał od trenera stuprocentowego kredytu zaufania i przesiadywał na ławce, zaś Christian Pulisić był kontuzjowany, przez co rola skrzydłowego przypadała Masonowi Mountowi. W rzeczonych spotkaniach – przeciwko WBA, Southampton i Crystal Palace – Havertz zdecydowanie był „jakiś”. Strzelił gola i zanotował dwie asysty. Stanowią one cały jego dotychczasowy dorobek na poziomie Premier League.
Gdy jednak Mason Mount został oddelegowany z roli skrzydłowego, zaczęły się kłopoty. Miejsce na skrzydle zajął wracający Pulisić oraz Hakim Ziyech, Anglik został przesunięty na pozycję Havertza, zaś główny zainteresowany trafił do środka pola, gdzie miał towarzyszyć N’golo Kante. I chociaż przy okazji transferu pojawiały się porównania 21-latka do innego niemieckiego piłkarza, który reprezentował kiedyś barwy Chelsea – Michaela Ballacka – to szybko wyszło na jaw, że Kai – w przeciwieństwie do starszego mentora – w roli „ósemki” czuje się cokolwiek niekomfortowo. Wydawać się wręcz może, że zupełnie nie panuje on wówczas nad futbolówką i tempem akcji.
Niemiec ma tylko 47% wygranych pojedynków. Każdy ze środkowych pomocników Chelsea dysponuje lepszym wynikiem – Mount 56%, Kante 70% i Kovacić z 82%. Chociaż Anglik też nie ma rewelacyjnego wyniku, to rozgrzesza go nieco fakt, że próby swe podejmuje znacznie częściej od wycofanego Havertza, grając przede wszystkim bliżej bramki przeciwnika.
W związku z tym rodzi się kolejna niepokojąca statystka – straty piłki. W ciągu 90 minut, Niemiec daje ją sobie odebrać blisko trzy razy. Dystans, który dzieli go od dobrej formy, najlepiej ilustruje Kovacić, który wykręcił wynik niemal trzy razy lepszy – 0.88.
Jakby tego było mało, niekoniecznie przydaje się swemu klubowi w destrukcji. Od bezpośredniego partnera Kante nie ma co oczekiwać wyniku na poziomie Francuza, ale pewnego rodzaju formę wypadałoby utrzymać. A Havertz znowu odstaje. 0.4 przechwytu na mecz. Trzy razy gorzej niż Kovacić oraz… Mason Mount oraz osiem (!) razy gorzej niż Kante. Przepaść, która dobitnie sugeruje nam, że Niemiec w gruncie rzeczy się po boisku snuje.
Nie broni go bowiem nawet gra w ofensywie. Wyłączając wspomniane trzy mecze, w których Kai potrafił ucieszyć swych posiadaczy w Fantasy Premier League, ze strony Niemca trudno spodziewać się konkretów.
Ze wszystkimi wspomnianymi wcześniej pomocnikami przegrywa pod względem podań na połowie rywala i podań do przodu. Mountowi nie jest w stanie sprostać, jeśli idzie o strzały na bramkę i wykreowane sytuacje, gdzie zresztą niemal dogonił go Kovacić. Dla skali porównania warto dorzucić Mateusza Klicha, który przeszedł odwrotną do Niemca drogę.
Nie ma zatem wiele przesady w tym, że Mason Mount zabrał Havertzowi sporo opcji. Gdyby Niemiec występował na swojej naturalnej pozycji, pewnie jego dyspozycja byłaby znacznie lepsza. A tak jest krucho.
Co więcej, Frank Lampard raczej nie myśli o tym, aby zmienić ustawienie z myślą o 21-letnim pomocniku, a raczej będzie dostosowywał formację pod to, by to Mount czuł się jak najbardziej optymalnie. Raz, że to wychowanek. Dwa, że dał trenerowi więcej pretekstów ku temu działaniu. Trzy, że to Anglik, reprezentant swojego kraju.
Havertz wygląda, jakby chciał wsiąść w pierwszy samolot do Berlina
Gdyby jednak Havertz biegał i się starał – o czym wspominaliśmy na początku – to jeszcze można by jego słabszą dyspozycję przeboleć. Ale na swoje nieszczęście Niemiec bardziej przypomina Pavola Stano w ataku, a – jak powszechnie wiadomo – nie mógł on tam grać, bo nie był dynamiczny.
No i Havertz też nie jest, czego najdobitniejszy przykład widzieliśmy w meczu z Wolverhampton, gdzie Niemiec… no cóż. Po prostu był.
W porównaniu do swojego odpowiednika po stronie Wilków – Rubena Nevesa – gracz Chelsea zaliczył blisko dwa razy mniej kontaktów z piłką. W dodatku w żadnej strefie nie zagościł na tyle, by pozostał po nim wyraźny ślad. Świadczy to także o specyficznej organizacji gry The Blues, która sprawia, że Havertz niepostrzeżenie wcielił się w rolę wolnego elektronu. Tylko takiego w negatywnym znaczeniu – był wszędzie, a jednocześnie nigdzie. W żaden sposób nie pomógł swoim kolegom w wywalczeniu chociażby jednego punktu przeciwko ekipie Nuno Espirito Santo, co uwypukla jeszcze mapa podań, zamieszczona na portalu The Athletic.
Jeśli nas wzrok nie myli, to posłał całe pięć zagrań do przodu. Naprawdę można się było grą Havertza w tym spotkaniu załamać.
Co gorsza, nie jest to żaden wyjątek od reguły. Podobną intensywnością Niemiec wykazywał się przeciwko Leeds United (49 kontaktów) oraz Evertonowi (42). W tej sytuacji jedynym, co tak naprawdę broni Havertza – poza mitycznym okresem aklimatyzacji – jest… COVID.
W listopadzie 21-latek zachorował i chociaż organizmy młodych ludzi powinny przechodzić infekcję zdecydowanie lepiej, to pomocnika Chelsea po prostu zmiotło. Był on przykuty do łóżka, przez co stworzyły się zaległości kondycyjne i fizyczne. Zarówno mecz z Wolves, jak i z Leeds oraz Evertonem, miały miejsce już po przebytej chorobie. Niewykluczone zatem, że postawiła ona w organizmie Niemca tak wyraźny stempel, iż Havertz jeszcze nie doszedł do siebie.
Z drugiej strony lekarze londyńskiego klubu raczej idiotami nie są i nie dopuścili do gry wyniszczonego zawodnika, a sam wychowanek Bayeru Leverkusen z meczu na mecz wygląda nie lepiej, a coraz gorzej. Ostatnie trzy mecze zaczął na ławce, wchodząc właściwie w końcówce spotkań i ponownie snuł się po boisku, niczym monstrualna zjawa po torfowiskach rodem z brytyjskich mrocznych opowiadań.
Gdzie jest ten chłopak, który dokładnie rok temu był w Bundeslidze drugi pod względem przebiegniętych kilometrów? Gdzie jest ten chłopak, który ładował w sezonie po kilkanaście goli? Gdzie jest ten chłopak, w którym kibice zakochali się, nim jeszcze Kai założył trykot Chelsea?
Kibice mają wobec niego bardzo duże oczekiwania
Można się z tego śmiać, ale nie sposób nie odnieść wrażenia, że Havertz po prostu nie dźwiga ciążącej na nim presji. Wydano na niego olbrzymie pieniądze – 80 milionów euro, drugi najwyższy transfer Chelsea w historii. Za tyle można kupić blisko ośmiu Jakubów Moderów, 53333333 lodów Kaktus (zostałaby reszta!), 2000000 biografii Jerzego Brzęczka lub dwóch i pół N’golo Kante. Taka odpowiedzialność zwykle nie pomaga młodym zawodnikom, a co dopiero takim, którzy borykają się z pewnymi problemami na początku przygody w swoim nowym klubie.
Nie wypada zatem dziwić się fanom The Blues, że przyglądają się poczynaniom Niemca z wielką dokładnością. Analizują jego mecze, oczekują więcej, niż od – dajmy na to – Billy’ego Gilmoura oraz popadają w ekstazę, gdy tylko Havertzowi uda się prosto kopnąć piłkę. Radość, jaka wybuchła po meczu Pucharu Ligi z Barnsley, który Chelsea wygrała 6:0, a Niemiec strzelił trzy gole, była trudna do logicznego wytłumaczenia. Trochę bagatelizowano fakt, że ekipa z Championship wyszła w zasadzie drugim składem, a The Blues puścili w bój wielu piłkarzy wyjściowego składu, a trochę byliśmy naocznymi świadkami tego, jak bardzo kibice pragną, by Kai sobie na Stamford Bridge poradził.
Oczywiście dalej tego chcą, bo przecież transfer Niemca miał iść bardziej w stronę Edena Hazarda, a nie Fernando Torresa czy Andrija Szewczenki. A symptomów było ku temu co nie miara, bo Havertz i przerastał fizycznie większość piłkarzy Bundesligi, i trafiał do jedenastki sezonu tych rozgrywek, i znajdował się na wszystkich możliwych listach największych talentów europejskiej piłki. Nie sądzono, że Premier League przerośnie Niemca, wyróżniającego się w innej topowej lidze, a już na pewno, że zrobi to w tak wyraźny sposób.
Jednocześnie zdecydowane skreślanie 21-latka byłoby przejawem czystej głupoty. To wciąż bardzo młody piłkarz, mający przed sobą ponad dekadę gry na największych piłkarskich arenach. Nawet jeśli teraz zawodzi, to niewykluczone, że zdoła odbudować się i wejść na poziom, jaki był od niego oczekiwany. Pytanie tylko, jak dużo cierpliwości będą mieli na Stamford Bridge.
Może bowiem zdarzyć się tak, że Havertz z Chelsea wyjedzie, zmieni otoczenie i do Premier League wróci okrężną drogą. Może też stać się tak, że Havertz w Londynie pozostanie, stając się przykładem tego piłkarza, któremu faktycznie potrzebny był czas do aklimatyzacji, a przede wszystkim zaufanie trenera i… modyfikacja formacji. Tanguy Ndombele był już skreślany w Tottenhamie, a Jose Mourinho sprawił, że Francuz wyrósł na jednego z obecnie najlepszych pomocników ligi angielskiej. Pytanie, czy Frank Lampard będzie potrafił zrobić to samo.
Fot. Newspix