– Jeśli wygramy Ligę Mistrzów, zrobię naszym kibicom pizzę. Nie jedną, a tysiąc! – zapowiedział Gian Piero Gasperini przed decydującym turniejem w Lizbonie. Ostatni włoski przedstawiciel na najważniejszej scenie na Starym Kontynencie nie cofnie się przed niczym. Atalanta Bergamo ma za sobą sezon prawie idealny – oczywiście jak na swoje możliwości. Miażdżyła kolejnych rywali. Zdobyła drugi z rzędu medal mistrzostw Włoch. Zachwyciła Europę. Zaraz, skoro tak, to dlaczego prawie? Czy od “Królowej Prowincji” można wymagać czegoś jeszcze?
Tak, można. I zanim weźmiecie nas za szaleńców, wytłumaczymy dlaczego. To prawda, Atalanta zanotowała historyczny sezon, zapewne niepowtarzalny, bo trudno sobie wyobrazić, żeby raz jeszcze zdołała w aż 10 meczach strzelić przynajmniej cztery gole. Z drugiej strony jednak pozostaje pewien niedosyt, bo w końcówce La Dea wyhamowała i na ostatniej prostej straciła szansę na przełamanie bariery 100 goli w Serie A. Licznik zatrzymał się na 98 trafieniach, co było o tyle bolesne, że tylko w jednym z pięciu ostatnich meczów udało się strzelić więcej niż jednego gola. To prawda, Atalanta drugi raz w historii stanęła na podium ligi. Ba – tak jak wspomnieliśmy – drugi raz z rzędu. Jednocześnie jednak brązowemu medalowi może towarzyszyć poczucie niedosytu, bo spotkanie z Interem było meczem o wicemistrzostwo. Wygrana dałaby bandzie Gian Piero Gasperiniego jeszcze większy sukces.
I znów – był on na wyciągnięcie ręki, a jednak pozostał niespełnionym marzeniem.
Ofensywa ponad wszystko
Nie zrozumcie nas źle, bo na Atalantę nikt nie ma zamiaru narzekać. Ale wiadomo – apetyt rośnie w miarę jedzenia. Dlatego gdy drużyna z Lombardii wjechała w post-wirusową rzeczywistość z drzwiami i futryną, spodziewano się nawet, że może zagrozić Juventusowi. Wystarczyłoby przecież pokonać “Starą Damę”, utrzymać formę do końca i można było zastąpić Lazio w roli lidera peletonu. A że skończyło się na brązie – nastąpiło delikatne rozczarowanie. Teraz jednak szybko można je sobie powetować. Bo w zmienionej formule Ligi Mistrzów, w której liczy się tylko jedno spotkanie, “Królowa Prowincji” może się okazać czarnym koniem turnieju.
– Atalanta to zespół, który z przyjemnością wpadnie do Lizbony i ogra rywala w 90 minut. Bez konieczności troszczenia się o wynik, bez asekurowania się i ostrożności. To prawda, akurat PSG nie wygląda najlepiej w dwumeczach. Ale gdy odpada zasada bramek strzelonych na wyjeździe, nie trzeba się martwić o to, co stanie się w rewanżu – pisze Michael Cox z “The Athletic”. Dziennikarz przypomina też, że gdy ostatnim razem Liga Mistrzów przyniosła nieoczekiwane rozstrzygnięcie, czyli wygraną Porto, rozgrywki także przechodziły gruntowne zmiany.
Takie smaczki i podobieństwa to woda na młyn dla tych, którzy trzymają kciuki za La Deę, która faktycznie sporo zyskuje. Jaka myśl przyświeca Gian Piero Gasperiniemu? Silvio Berlusconi powiedziałby: attacare! Ofensywna, atrakcyjna gra, próba stłamszenia rywala pressingiem, zabranie mu szansy na strzelenie bramki. O wiele łatwiej stosować tę nonszalancką taktykę, gdy nie trzeba kalkulować, czy przypadkiem nie roztrwoni się przewagi w rewanżu. O wiele łatwiej jest grać na neutralnym gruncie – Atalanta jest do tego przyzwyczajona, bo w Lidze Mistrzów gra w Mediolanie – niż męczyć się w Paryżu czy na jakimkolwiek innym wrogim terenie.
“To oni muszą bać się nas”
A przede wszystkim: o wiele łatwiej jest znieść trudy miniturnieju, gdy jest się drużyną perfekcyjnie przygotowaną fizycznie. To cechowało bandę z Bergamo nie tylko po pandemii, lecz przez cały sezon. Panuje przekonanie, że dla piłkarzy Atalanty mecz jest odpoczynkiem. Marten de Roon w rozmowie z “The Athletic” mówił, że po wyczerpujących treningach nie “umierają” na boisku tylko dlatego, że gdy widzą silniejsze i bogatsze kluby, które drżą przed nimi jak angielskie wioski przed wikingami, nakręcają się, żeby sprać ich jeszcze bardziej. Ale Gasperini potrafi dokręcić śrubę.
– Dla niego możesz mieć intensywny trening nawet dzień przed meczem. Dzięki temu, że nie zwalniamy tempa, robimy różnicę. Zobacz, że wiele drużyn jest dobre przez 60-70 minut, a potem cierpią. My przez ten czas możemy być na tym samym poziomie. Ale kiedy oni cierpią, my potrafimy utrzymać ten sam poziom przez kolejne 20 minut – tłumaczy Holender we wspomnianym wcześniej wywiadzie. – Nie mamy zbyt wielu “luźnych” treningów. Mamy być cały czas pod prądem. Ciągle iść do przodu, nie skupiać się tylko na posiadaniu piłki dla nabijania statystyk. Gasperini nienawidzi rozciągania gry, wycofywania piłek, nawet na treningach. To rywal ma się cofać i obawiać, my mamy napierać.
Podobnie o tym, jak poradzić sobie z Neymarem, mówił sam Gian Piero. – To jeden z najlepszych piłkarzy świata, więc jak go zatrzymać? Sposób jest prosty. Trzeba zepchnąć go do defensywy, żeby to on bronił się przed nami, a nie my przed nim.
To wszystko potwierdzają liczby. Niezwykłe liczby, bo klub, który jeszcze niedawno balansował na krawędzi ligi, teraz staje ramię w ramię z wielkimi markami. Manchesterem City, Bayernem, czy Liverpoolem.
- xG 82.1 – 2. wynik w czołowych pięciu ligach
- średnio 18.45 strzałów na 90 minut – 2. wynik
- średnio 15 minut i 16 sekund w posiadaniu piłki na połowie rywala – 3. wynik w Serie A
- 1268 kontaktów z piłką w polu karnym rywala – 4. wynik w Europie
Obrońcy, którzy atakują
Styl drużyny z Bergamo jest szalony. Jeśli ktoś nie oglądał jej regularnie, a zamierza dziś włączyć mecz z PSG, może się momentami łapać za głowę. Na przykład wtedy, gdy w pole karne wjeżdżał będzie Rafael Toloi, jeden z trójki stoperów. Nie, nie będzie to taktyka “laga na stopera” rodem z polskich boisk w końcowych minutach meczu, który koniecznie trzeba wygrać. Nie, nie będzie to jednorazowy, szalony rajd środkowego obrońcy. To właśnie część taktyki Gasperiniego, w której obrońca pełni rolę… atakującego. Zerknijmy na liczby tego stopera.
- 13. miejsce w lidze pod względem xGBuildup (xG dla wszystkich sytuacji oprócz strzałów i kluczowych podań). Wynik 12.56 jest lepszy niż wynik uchodzącego za klasowego rozgrywającego Miralema Pjanicia
- 300 kontaktów z piłką w środkowej strefie więcej niż w strefie obronnej – zwykle obrońcy mają zbliżone wyniki lub przeważają kontrakty w strefie obronnej
- 6 asyst, niecodzienny wynik jak na stopera
To, jak ewoluuje w trakcie meczu linia defensywna Atalanty, ciężko pojąć komuś, kto nie uczestniczył w żadnym trenerskim szkoleniu. A i na tych, którzy w nich uczestniczyli, pomysły szalonego “Gaspa” mogą robić wrażenie. W Mediolanie na przykład byli mocno zaskoczeni, gdy uchodzący za wielki talent w Bergamo Mattia Caldara, nie zaprezentował nawet połowy swojego potencjału. Okazało się, że gdy gość wypadł z perfekcyjnej układanki trenera La Dei, jego umiejętności poleciały na łeb, na szyję. Okazało się, że system stworzył piłkarza, a gdy system go porzucił, piłkarz zniknął wraz z nim.
-
Przeczytaj także: Gian Piero Gasperini – kim jest ojciec sukcesu Atalanty i jaka jest jego filozofia?
Liderzy, którzy zachwycają
Odwrotnie jest natomiast z Josipem Iliciciem. Słoweniec, który obok Papu Gomeza, jest kluczowym elementem taktyki Atalanty. Gomez ma w sobie coś z geniusza, bez dwóch zdań. Trequartista pełną gębą, człowiek, który znalazł sposób na szybkie odnajdowanie wolnych przestrzeni na boisku. Argentyńczyk szuka… sędziego. “Bo sędzia przecież biega tam, gdzie nie ma piłki”. Papu wybrano najlepszym pomocnikiem Serie A. Zaliczył 106 kluczowych podań (2. wynik w lidze) i 16 asyst (tu był już najlepszy). To lider, ale gdy tylko zabrakło przy jego boku Ilicicia, “Królowa Prowincji” wyraźnie zwolniła tempo w ofensywie. Przypadek? Wątpliwe. Nie bez powodu Gomez czyścił mu buty, gdy Ilicić zrobił to.
Nie przez przypadek gość, który zadebiutował w Lidze Mistrzów w wieku 32 lat, potrafił okrasić debiutancki sezon czterema bramkami w 1/8 finału. Słoweniec to zresztą wybitny specjalista od hat-tricków – dla Atalanty zebrał ich już pięć, a przecież mówimy o pomocniku. Ilicić strzela i dogrywa. To piąty najlepszy piłkarz ligi włoskiej pod względem liczby podań w pole karne. To najlepszy zawodnik we Włoszech pod względem liczby stworzonych okazji bramkowych na 90 minut (1.19) oraz stworzonych okazji do oddania strzału (7.09). Jednocześnie jest to także człowiek. Kropka, bo słowo “człowiek” jest w tym przypadku najważniejsze. Ilicić, autor awansu do ćwierćfinału, najważniejszy etap sezonu obejrzy sprzed telewizora.
Josip Ilicić, gwiazda, którą zabrała depresja
Ten sam gość, który miał udział przy 24 bramkach w Serie A przed restartem sezonu, po nim był cieniem samego siebie. Dosłownie, bo włoskie media informowały, że Ilicić sporo stracił na wadze, nie był skoncentrowany na futbolu i nie potrafił grać na równie dobrym poziomie. Klub dał mu wolne. Bezterminowo. Powód? Depresja. Ilicić, gwiazda, którą zachwyca się cały świat, panicznie boi się śmierci. Słoweniec nigdy nie poznał ojca, który zmarł, gdy Josip był jeszcze młody. Nie chce, żeby to samo spotkało jego rodzinę, która – wbrew doniesieniom bulwarówek – ma się bardzo dobrze. Nie jest to pierwszy raz, gdy Ilicić martwi się o przyszłość familii. Kiedyś dopadła go paskudna infekcja, której powikłania mogły odebrać mu życie. Było to świeżo po śmierci Davide Astoriego, więc słoweński piłkarz nie mógł nawet zmrużyć oka, bojąc się, że już się nie obudzi.
Teraz dopadło go to samo. Bergamo, centrum pandemii koronawirusa, zasypane było nekrologami. Wycie karetek, wojsko sprzątające ciała – to było za dużo. Ilicić znów wpadł w panikę: a co, jeśli ja też się zarażę i zostawię rodzinę? – To silny chłopak, ale wrażliwy. Jest kruchy, jak pnie starożytnych drzew – tak opisał go jeden z byłych kolegów z Fiorentiny w “La Repubblice”. Dwaj genialni piłkarze. Ilicić i Papu Gomez. Podczas gdy jeden z nich urządzał podczas pandemii sesje karaoke na Instagramie, drugi pogrążył się w chorobie, która ukradła mu najważniejszy moment w piłkarskiej karierze.
Zaskakujące, jak różni mogą być ludzie, którzy na boisku – mimo znaczącej różnicy wzrostu – wydają się być tacy sami.
Dziś Włochy to Atalanta
Ale nawet bez Ilicicia i bez Pierluigiego Golliniego (bramkarz Atalanty, który doznał kontuzji) banda Gasperiniego ma szanse na sprawienie niespodzianki i zameldowanie się w półfinale Ligi Mistrzów. Kto by pomyślał, że drużyna, która po czterech kolejkach fazy grupowej miała na koncie trzy porażki i remis, zajdzie najdalej ze wszystkich włoskich drużyn? Nic dziwnego, że kciuki za La Deę trzyma cała Italia. “Corriere dello Sport” na okładce umieściło dziś hasło: “Dawaj Atalanta, dziś Włochy są tobą”.
Nie trzeba mówić, ile to spotkanie znaczy dla mieszkańców Bergamo, dla których obecny rok jest koszmarem, a ich drużyna jedyny posłańcem dobrych wieści. – Trzymamy w sobie uczucia tych ludzi. Chcemy sprawić, że będą z nas dumni i jeśli to możliwe, podarować im uśmiech – mówił na konferencji prasowej Gasperini.
A co z resztą świata? Ona patrzy z zaciekawieniem na to, czy “Królowa Prowincji” pokaże obrzydliwie bogatemu Paryżowi, że pieniądze w piłce to nie wszystko. Znowu.
SZYMON JANCZYK
Fot. Newspix
Calcio w pigułce – inne teksty o włoskim futbolu:
Życie w stylu “Rock & Gol”. Wszystkie szaleństwa Pablo Osvaldo
Andrea Pirlo, czyli zagadka dla analityków. Co wiemy o nowym trenerze Juventusu?
Złodzieje z Juve i transfery z albumu Panini – jedyne mistrzostwo Hellasu
“Spójrzcie na mapę, a dowiecie się, co myślą o nas Włosi” – historia Scudetto Cagliari
Własne piwo, korupcja i objawienie Serie A. Pokrętna historia Francesco Caputo