Reklama

Niesamowita metamorfoza Jagiellonii!

redakcja

Autor:redakcja

21 kwietnia 2018, 23:16 • 4 min czytania 49 komentarzy

Zdziwiliśmy się, gdy Ireneusz Mamrot desygnował do gry Dejana Lazarevicia kosztem Arvydasa Novikovasa. Jeżeli posadzenie go na ławce miało pobudzić pomocnika do cięższej pracy, sprawić, że będzie bardziej zdeterminowany, by wrócić do formy, którą prezentował jeszcze jakiś czas temu, to trener Jagiellonii trafił w dziesiątkę. Litwin wszedł, zrobił swoje – strzelił dwa gole, zaliczył asystę – i pozwolił swojemu zespołowi dotrzymać tempa uciekającemu Lechowi.

Niesamowita metamorfoza Jagiellonii!

A po pierwszej połowie nie było to tak oczywiste. Mówiąc wprost – Jaga prezentowała się w niej koszmarnie.

Jeżeli pierwsza część spotkania zostaje zdominowana przez szarpaninę, a najbardziej efektowne są powolne spacery po piłkę, by wrzucić ją z autu, wiedz, że nie oglądasz festiwalu fajerwerków i popisów technicznych. Nie oglądasz również meczu godnego drużyny, która ma szansę wskoczyć na płonący fotel lidera polskiej Ekstraklasy. Jagiellonia w pierwszej odsłonie nie oddała ani jednego celnego strzału. Więcej – długo nie potrafiła oddać nawet ani jednego uderzenia na bramkę w ogóle! Skupiła się przede wszystkim na zabezpieczaniu tyłów, ale nie tego oczekujemy przecież od drużyny aspirującej do miana mistrza Polski. Ktoś mógł powiedzieć, że Jaga jest w kryzysie, więc stara się nie wychylać, a i gra na trudnym terenie, z drużyną, która przegrywa u siebie bardzo rzadko. Jednak nie przesadzajmy – ekipa z Podlasia to nie pierwsza lepsza łapanka, co udowodniła już nie raz. Ona po prostu potrafi grać w piłkę, więc tym bardziej ten brak celnych strzałów w ciągu pierwszych 45 minut był powodem do wstydu.

Zaryzykujemy twierdzenie, że goście w pierwszej połowie nie najlepiej rozłożyli akcenty w ofensywie. Za rozgrywanie piłki bardzo często brał się Bartosz Kwiecień. Z całym szacunkiem dla Bartosza Kwietnia, ale daleko mu do techniki… no chociażby Martina Pospisila. Tyle tylko że Czech był schowany, kompletnie nie pokazywał się do gry. Piłki przez to bardzo rzadko trafiały na skrzydła, do Frankowskiego i często zagubionego jak dziecko we mgle Lazarevicia. Ostatnio poświęciliśmy mu nawet osobny tekst, dziwiąc się, dlaczego gra tak mało. No to już wiemy.

Paździerzowa, pasywna i agresywna inaczej drużyna Ireneusza Mamrota została całkowicie stłamszona przez Koronę. Która zdecydowanie lepiej weszła w to spotkanie, osiągnęła optyczną przewagę i przede wszystkim – to ważne – od czasu do czasu oddawała celne strzały na bramkę. Jeden z nich o włos nie zakończył się trafieniem. Cvijanović dośrodkował do nadbiegającego Jukicia, a niektórzy kibice po uderzeniu chorwackiego pomocnika już zaczęli cieszyć się z bramki, jednak ekwilibrystyczną interwencją popisał się Kelemen. Najpierw odbił piłkę ręką, a potem, już z samej linii, wybił ją… nogami. Konkretnie jakąś półprzewrotką. Utrzymał swój zespół w grze, bo strzał naprawdę był bardzo wymagający – mocny i oddany z bliskiej odległości.

Reklama

Sytuacji było jeszcze kilka. Korona często grała długie piłki, z pominięciem drugiej linii. Trochę cierpieli na tym jej pomocnicy, ale przynosiło to skutek. Generalnie udało się stłamsić Jagiellonie, ale bramek cały czas brakowało.

I wtedy nadeszła druga połowa. A w niej KOMPLETNA metamorfoza Jagiellonii.

Ekipa z Podlasia narzuciła swój styl gry, grała mądrze i rozważnie. W skrócie – prezentowała się wreszcie tak, jak przystało na zespół z ekstraklasowego topu. Na samym początku dwie świetne sytuacje miał bezbarwny w pierwszej połowie Lazarević. Przy pierwszej zbyt długo zwlekał ze strzałem, a przy drugiej… Sami nie wiemy, jak to opisać. Znalazł się w sytuacji sam na sam, biegł w kierunku bramki i nagle zaczął zwalniać. Wyhamowywał, wyhamowywał, w międzyczasie dwa razy zastanowił się, czy nie zostawił w domu włączonego żelazka, aż w końcu dogonił do Diaw.

Tak, Diaw.

Ten sam wolny Diaw, który – cóż za niespodzianka – maczał palce przy pierwszej straconej bramce przez Koronę, po której zresztą opuścił boisko. Wprowadzony chwilę wcześniej na plac gry Novikovas skręcił go na prawej stronie i dograł do nadbiegającego w pole karne Bezjaka, który skrzętnie wykorzystał swoją sytuację. W ogóle Litwin zagrał koncert, bo kilka minut później sam podwyższył na 2:0. Przede wszystkim wniósł do zespołu to, co brakowało mu w pierwszej połowie – jakość, dynamikę i skuteczność.

As z rękawa Ireneusza Mamrota w końcówce stanął przed szansą na dublet, ale chciał podciąć piłkę po uderzeniu z rzutu karnego – sprokurowanego bezsensownym faulem Kecskesa – co zakończyło się niepowodzeniem. Hamrol obronił, ale chwilę później już się nie popisał – odbił delikatnie na bok lekki strzał Świderskiego, a Litwin popędził ze skuteczną dobitką.

Reklama

Korona w drugiej połowie stworzyła sobie tylko jedną dobrą sytuację. Kaczarawa oddał strzał głową, ale świetną interwencją popisał się Kelemen. Generalnie jednak gospodarze przyjęli pozę Jagiellonii z pierwszej odsłony i zasłużenie przegrali to spotkanie.

[event_results 446326]

Foto. Newspix

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

49 komentarzy

Loading...