Ta edycja Ligi Mistrzów będzie wyjątkowa dla polskich kibiców – 20 lat czekania, klęsk i wielkich nadziei w końcu zostało wynagrodzone. Na boiskach Champions League kluby znad Wisły nie gościły od dwóch dekad, co w końcu zmieni się już za kilkanaście dni. Okazuje się jednak, że nie tylko Legia, Wisła czy Lech miały w tym czasie ogromnego pecha. Chociaż nie, pech to w przypadku, o którym zaraz będzie mowa, zdecydowanie zbyt delikatne słowo. Pompowany gigantycznymi pieniędzmi i miażdżący krajową konkurencję austriacki RB Salzburg właśnie w spektakularny sposób oblał swoją dziewiątą z rzędu próbę awansu do Ligi Mistrzów.
W 2005 roku futbol w Salzburgu z jednej strony narodził się na nowo, z drugiej – otrzymał pocałunek śmierci. To właśnie wtedy Red Bull wkroczył na austriacką scenę i wpompował w lokalną piłkę potężne pieniądze stawiając jasne cele – regularnie zdobywane mistrzostwo Austrii oraz upragniony awans do LM. Wszystko to jednak kosztem mogącej pochwalić się wieloletnią historią Austrii Salzburg.
Eleganccy panowie w krawatach postanowili bowiem przeprowadzić bezlitosny reset, w miejscu pielęgnowanej od dziesięcioleci tradycji kreując nowy, syntetyczny twór. Modernfootballowy twór, który miał być skazany na sukces. Zmiana barw, nazwy i herbu klubu, podkreślanie na każdym kroku, że Red Bull nie ma nic wspólnego z Austrią Salzburg… Jednym słowem – Red Bull przepędził właściciela przechodzącego z pokolenia na pokolenie gospodarstwa, wyburzył mu dom, nie pozostawiając nawet fundamentów, i zaczął budowę wieżowca.
Jak łatwo się domyślić, fani Austrii dalecy byli od zgodnego odpalania fajerwerków i całowania po rękach nowych inwestorów. W Salzburgu nastąpił więc nieunikniony podział – część fanów, mamiona wizją sukcesów i wiecznej chwały, wybrała wygodny żywot pod skrzydłami Red Bulla, zagorzali kibice zaś doszli do wniosku, że od znajdowania się pod zaborem koncernu wolą sami zacząć wszystko od nowa. Tak oto pod starą egidą Austria Salzburg od sezonu 2006/07 w cztery lata zdołała awansować z siódmej do trzeciej ligi. Zeszły sezon spędziła nawet na zapleczu, jednak nie zdołała się utrzymać. By jednak przekonać się, że Red Bull nie był w stanie pozbawić Austrii duszy, wystarczy spojrzeć na kibicowską oprawę w ostatniej kolejce trzeciej ligi sezonu 2014/15:
Byki w tym czasie szybko mnożyły pieniądze na koncie i coraz bardziej odjeżdżały lokalnej stawce – od tamtego czasu aż siedmiokrotnie były mistrzem kraju, a ich budżet osiągnął poziom kilkukrotnie większy niż choćby czołowych klubów z Wiednia. Absolutna i niepodważalna dominacja. Zwieńczeniem realizowanego w Salzburgu „American Dream” w austriackim wydaniu miał być rychły awans do Ligi Mistrzów i ugruntowywanie pozycji RB Salzburg w Europie. Rzeczywistość rokrocznie okazywała się jednak bezlitosna.
Wczoraj, jeszcze na pięć minut przed końcem spotkania, wydawało się, że podopieczni Oscara Garcii nareszcie dopną swego. Na wyjeździe zremisowali z Dinamem Zagrzeb 1:1, a u siebie prowadzili po trafieniu Valentina Lazaro. Aż nadeszła 87. minuta… (od 1:45):
Rozpędzeni Chorwaci doprowadzili więc do dogrywki w której sieknęli jeszcze jednego gola i rzutem na taśmę wyrwali awans.
Salzburg tym samym idzie na rekord tracąc kolejną już szansę na to, by zagościć w elicie. Aktualnie ich bilans wygląda, co tu dużo ukrywać, katastrofalnie.
Przy czym uwagę zwracają także okoliczności. Trwonienie przewagi – jest. Dogrywka? Jest. Przejście od 2:0 do 2:3? Naturalnie. No i wreszcie perła w koronie – dwumecz z luksemburskim Dudelingen, czyli krystalicznie czysty, niezanieczyszczony żadną wymówką i usprawiedliwieniem eurowpierdol.
„Red Bull doda ci skrzydeł, ale zabierze duszę”, zwykli mówić kibice po zdeptaniu i opluciu historii Austrii przez koncern zajmujący się produkcją energetyków. W samym Salzburgu wśród działaczy i piłkarzy również coraz częściej przewija się słowo „klątwa”. Złowroga klątwa, która sprawia, że rokrocznie klub, który z pyszałkowatym uśmiechem na ustach może pozwolić sobie na palenie banknotów na oczach mniej możnych, gdy nagle przychodzi co do czego – już nawet po reformie Michela Platiniego – przegrywa z niewytłumaczalnym fatum. Z prężącego muskuły siłacza RB Salzburg w jednej chwili przeistacza się w zakompleksionego nastolatka w trakcie mutacji głosu. W niektórych przypadkach – szczególnie tych najświeższych – naprawdę trudno nie odnieść wrażenia, że przy kolejnych niepowodzeniach na szlaku do piłkarskiego raju nie zadziałał karzący palec boży.
Dla Salzburga kolejna utracona szansa może być o tyle bardziej bolesna, że z roku na rok maleć będą okazje do uzyskania następnej. Tak jak dotychczas w piłkarskim projekcie Red Bulla prym wiódł właśnie klub austriacki, tak teraz, stopniowo, nacisk przenoszony będzie na oddział w Lipsku. To właśnie beniaminek Bundesligi ma być oczkiem w głowie właścicieli, a wszystkie pozostałe projekty stanowić będą jedynie poboczną alternatywą. Cóż, business is business. Nie idzie w jednym miejscu, próbujemy gdzie indziej.