Ciągła walka o środki, bo bez nich w Formule 2 utrzymać się właściwie nie da. Dobry zespół, a więc i nadzieja na wyniki, które wzbudzą wokół niego więcej zainteresowania. Doświadczony partner w bolidzie obok. Ale przede wszystkim – przecieranie szlaków, bo nie było w historii polskiego motorsportu Polaka w F2. Aż pojawił się Roman Biliński, który pojedzie tam w przyszłym sezonie. Co czeka go na zapleczu Formuły 1? I czy może kiedyś trafić na sam szczyt tej piramidy?

Roman Biliński przed wielką szansą. Co go czeka w F2?
Formuła 2, czyli bez pieniędzy nie podchodź
Jeszcze w połowie tego sezonu Roman mówił, że nie wiadomo, co z jego przyszłością w motorsporcie. Problemem miały być pieniądze, brakowało nieco sponsorów – do dziś nie ma zresztą żadnego z Polski. Ostatecznie jednak potrzebną sumę udało się zgromadzić… a przynajmniej tak możemy zakładać, skoro Polak finalnie trafił do F2.
CZYTAJ TEŻ: PIERWSZY POLAK W FORMULE 2. DROGA ROMANA BILIŃSKIEGO
Bo bez środków poradzić mogą sobie co najwyżej kierowcy „dotowani” przez akademię konkretnych zespołów. Inni fotel muszą w pełni opłacić.
A o jakich sumach właściwie mówimy?
– Potrzeba 2,5, nawet 3 milionów euro, żeby mieć pieniądze i na sezon, i na testy. Czyli około 12 milionów złotych. Dużo. Ale to pozwoli ci na przejechanie całego sezonu – mówi Paweł Baran, komentator serii juniorskich w Eleven Sports, związany zawodowo z Kacprem Sztuką, innym polskim kierowcą. – Wydaje się, że Romanowi mógł pomóc… modeling. Był zaproszony na sesje do Mediolanu, możliwe, że na tym sporo zarobił.
Oczywiście, wypada tu dodać, że to sporo to zapewne ułamek całości, ale nawet jeśli – mógł pomóc dopiąć budżet. Każde euro – a tym bardziej kilka, kilkanaście czy kilkadziesiąt tysięcy – naprawdę się tu liczy.
Wyświetl ten post na Instagramie
Skąd by jednak pieniędzy nie miał – najważniejsze, że udało się je zgromadzić. Aktualnie w seriach „pod” F1 jest z tym bowiem spory problem. Wielu utalentowanych kierowców przepada z powodu braku środków. Królują za to na przykład Meksykanie, w których inwestują bogacze z tego kraju. Zresztą sam Roman się o tym przekonał, bo był taki moment, że niemal pewny fotel w jednym z zespołów został mu zabrany właśnie przez kierowcę z Meksyku. Bo ten miał pieniądze.
I co zrobisz? Nic nie zrobisz. Tak to działa.
Kariera poza znaną nam skalą
Polscy kierowcy przekonują się o tym zresztą regularnie. O środki pazurami wręcz walczą czy to Kacper Sztuka czy Tymek Kucharczyk, który niedawno pokazał się w słynnym Grand Prix Makau. Obaj są młodsi od Romana, mają jeszcze nieco czasu, ale ich kariery mogłyby już być na znacznie lepszym stopniu rozwoju, gdyby tylko mieli czym za nie zapłacić. Ich starszy kolega środki ostatecznie znalazł.
CZYTAJ TEŻ: „NAJLEPSZY TOR NA ŚWIECIE”. GRAND PRIX MAKAU, CZYLI WYŚCIG WYJĄTKOWY
Kariera Bilińskiego jak na polskie warunki, jest więc wyjątkowa.
– Gdy przychodzi okres jesienny i chłopaki muszą podejmować decyzje, to słyszysz cały czas, że nie mają budżetu, nie zepną ich, szukają sponsorów. Roman jest wychowany w Wielkiej Brytanii i nie ma żadnego polskiego sponsora, on swój kapitał buduje poza granicami Polski. Może teraz pojawi się ktoś nowy, bo polskie firmy lubią zainwestować w coś, co już się wydarzyło – gotowy produkt. Raczej nie lubią budować – mówi Baran.
Dodaje też, że dla Romana, który skończy 22 lata na wiosnę, był to wręcz ostatni dzwonek, by przejść do F2. I dobrze, że się udało. Bo są tam co prawda starsi od niego kierowcy, ale to zwykle tacy, którzy jeżdżą w tej serii któryś sezon. A przy tym jest też sporo młodszych. Dla debiutanta 22 lata to już nawet nieco zaawansowany wiek, ale jeszcze odpowiedni. Taki, że nadal można marzyć o sukcesach i awansie do Formuły 1 w przyszłości.
Biliński tego, oczywiście, chce. Choć nie będzie mu łatwo, bo pierwotnie planował sporo prywatnych testów, jednak już wiemy, że nie będzie ich dużo. Podkreślmy: prywatnych, a więc odbywanych w bolidach poprzedniej generacji – używanych do 2023 roku włącznie – ale jednak bardzo pomocnych. I kosztownych, bo tu znów wracamy do rozmowy o zgromadzonych środkach. Na przejechanie jednego dnia w takim samochodzie trzeba sporo wybulić. Ile?
– Jak masz pieniądze, to płacisz 30 czy 40 tysięcy euro i jedziesz na test – mówi Baran. – To stawka za dzień. Bardzo małe grono polskich kierowców może sobie pozwolić na dużo testów – Tymek Kucharczyk czy Kacper Sztuka testowali mało, co potem ich nieco kosztowało. A na przykład taki Arvid Lindblad [z Wielkiej Brytanii, jeździł w tym sezonie w F2 – przyp. red.] natrzaskał 30 dni. Roman to świetnie wykorzystał przed tym sezonem, bo miał też około 10 dni testowych przed Formułą 3. Potem wszedł do serii, do której dobrze się przygotował i od razu miał wyniki. Teraz będzie inaczej.
Inaczej, bo Roman przejechał jeden taki dzień testów… i to tyle. Na więcej po prostu nie ma pieniędzy, przynajmniej na razie. Zostają mu testy oficjalne.
Na co więc powinien nastawić się, gdy wsiądzie do obecnych bolidów F2?
Zespół pozwalający na walkę
Przede wszystkim – na prędkość. Od bolidu F2 szybsze na świecie są tylko te w japońskiej Super Formule i, naturalnie, w Formule 1. Ale to też samochody, które mają przygotować kierowców na to, by faktycznie – choć to wąskie sito – przejść do F1. W 2024 roku nastąpiły bowiem zmiany w bolidach F2, przybliżające je do aut, które jeżdżą w królowej motorsportu. Innymi słowy: to będą samochody pod wieloma względami inne niż te, w których Biliński jeździł do tej pory.
Istotne jest to, że Roman Biliński trafia do ekipy, która wie, co robi. DAMS Lucas Oil to czołówka Formuły 2. Od lat liczą się w walce o podia, choć w ostatnich kilku sezonach zajmowali raczej od 4. do 8. miejsca w stawce. Ale jeśli cofniemy się jeszcze trochę – choćby do 2019 roku – to zobaczymy, że bywali i mistrzami w klasyfikacji zespołów. W tym sezonie zajmują na razie czwartą pozycję (zostały jeszcze dwa weekendy, czyli cztery wyścigi).
Ale ich kierowca, Jak Crawford jest drugi w indywidualnej klasyfikacji – i wciąż ma szansę na mistrzostwo.
– Trzeba podkreślić, że Crawford jeździ w Formule 2 trzeci sezon, to też robi robotę. Zna się z tymi bolidami. Ten trzeci sezon daje mu ogromną przewagę. Co do DAMS to bardzo dobry zespół. Na poziomie F2 to ekipa, która powinna ci zawsze pozwalać na walkę o TOP 10 w każdym wyścigu. Jeśli tylko jesteś dobrym kierowcą, powinieneś dać radę – mówi Paweł Baran.

Jak Crawford w tegorocznym bolidzie DAMS Lucas Oil. Fot. Newspix
Ta ostatnia uwaga jest tu zresztą istotna.
Dlaczego? Bo w tym sezonie dla DAMS jeździ też Kush Maini z Indii, który co prawda wygrał jeden wyścig – sprint w Monako, przy odwróconej stawce – ale poza tym punktował na tyle kiepsko, że jest 15. w generalce. To w dużej mierze jego „zasługa”, że ta ekipa nie jest na podium w klasyfikacji generalnej. W każdym razie – w przyszłym sezonie go nie będzie, podobnie jak Crawforda.
W DAMS jeździć będą bowiem Roman Biliński i Dino Beganovic.
Kluczowa będzie współpraca… lub jej brak
Ten drugi to Szwed, rocznik Romana, choć starszy o kilka miesięcy. Kiedyś uważano, że ma spory talent, od wielu lat jest zresztą członkiem akademii Ferrari. Został zwerbowany przez ten zespół w 2020 roku, gdy jeździł w niższych seriach i jego kariera od tego czasu jest przez Ferrari finansowana. Sama akademia to inicjatywa mająca związać młodych, dobrze zapowiadających się kierowców z konkretnym zespołem. Wcześniej kierowcami tej prowadzonej przez Ferrari byli m.in. Sergio Perez, Lance Stroll czy Charles Leclerc. Aktualnie w ramach akademii jeździ – łącznie z Dino – dziewięciu kierowców, od kartingu do Formuły 2.
Jeśli o Beganovicia chodzi, to kolejne sezony pokazały, że nieco przeceniono jego potencjał. Bo przy sporym wsparciu, jakie otrzymuje, Dino nie osiągnął nic specjalnego do 2022 roku, gdy zdobył mistrzostwo Europejskiej Formuły Regionalnej. Ale ma jeden atut – w F2 jeździ od końcówki 2024 roku. Trwający sezon jest z kolei jego pierwszym pełnym.
Innymi słowy: nad Romanem będzie mieć przewagę doświadczenia. A w pewnym sensie obaj będą dla siebie rywalami. Choć wypada mieć nadzieję, że będą to rywale współpracujący.
– Ważne jest to, jak będzie wyglądała współpraca Romana z Dino. Są takie zespoły, w których jest duży nacisk na to, by kierowcy wymieniali się informacjami. Czasami jednak jest tak, że jest skupienie na samym sobie i kierowcy się tymi danymi nie wymieniają… i w sumie nie ma z tego korzyści dla ani jednego. A gdy to robią, to siadają razem przy telemetrii, wyciągają wspólne wnioski i obaj poprawiają swoje osiągi – twierdzi Baran.

Dino Beganovic. Fot. Newspix
Dino równocześnie będzie świetnym papierkiem lakmusowym dla Bilińskiego. Bo jeśli Polak będzie go blisko lub nawet zrówna się z nim wynikami czy osiągami, to znaczy, że jest dobrze, naprawdę dobrze. Tym bardziej, że Beganovic – jako się rzekło – nadal jest kierowcą akademii Ferrari. A pokonywanie kogoś, kto w tej akademii jest (i to od lat), to coś, co wyglądałoby ładnie na nagłówkach gazet czy portali internetowych.
Prawda jest jednak taka, że Biliński przede wszystkim będzie jeździć dla siebie. Kluczowe będzie to, by zanotował co najmniej kilka dobrych wyników. Po pierwsze po to, by skusić kolejnych sponsorów, bo – jak już ustaliliśmy – bez pieniędzy w tym sporcie ani rusz. Po drugie, by przypadkiem nie stracić fotela jeszcze w trakcie sezonu – bo w F2 takie zmiany to nic niezwykłego. Jeśli dany zawodnik nagle utraci środki albo po prostu jeździ bardzo słabo, to mniej więcej po Monzy (powiedzmy, że w dwóch trzecich sezonu) może zostać zmieniony.
Nam pozostaje liczyć, że taka zmiana nie będzie udziałem Romana Bilińskiego. Wręcz przeciwnie – trzymajmy kciuki, by ten pokazał się z bardzo dobrej strony.
Czy jest tu szansa na F1?
Roman Biliński w przyszłym roku będzie mieć 22 lata. Wygrał do tej pory tylko jedną serię, w której jeździł, choć w kilku pokazywał się z dobrej strony. Na pewno jest ceniony i zauważany, inaczej nie zostałby zatrudniony w F3 po poważnym wypadku, a potem nie przeszedłby tak szybko do Formuły 2. Jednak przejście o jeszcze poziom wyżej, do królowej motorsportu, to coś zupełnie innego. Sito jest niesamowicie wąskie, nawet z wchodzącym do stawki nowym zespołem (Cadillac), to tylko 22 fotele do jazdy. I kilkanaście rezerwowych.
Czy więc możemy liczyć, że Biliński pójdzie w ślady Roberta Kubicy i pojedzie w przyszłości w F1?
– Myślę, że tak – twierdzi, optymistycznie, Baran. – Trudno jednak na razie wskazać ekipę, która mogłaby zwolnić miejsce. Kluczowe będzie jednak to, żeby nawet jak nie będzie możliwości pójść do F1 na fotel kierowcy pełnoetatowego, to zająć fotel kierowcy rezerwowego.
Faktycznie, ten fotel rezerwowy to pewna opcja. Za dwa-trzy lata na pewno warta rozważenia.
Przede wszystkim dlatego, że w określonym wieku trudno pozostawać w F2 i trzeba się zdecydować na coś innego. A fotel kierowcy rezerwowego w F1, to jednak miejsce na szczycie. Jasne, miejsce niedające możliwości jazdy w wyścigach, ale jednak może się w takie zmienić w każdej chwili, o ile zespół się na to zdecyduje.
Różnie z tymi zawodnikami rozwojowymi bywa, wiadomo. Czasem są to kierowcy, którzy nie debiutują w F1, a czasem tacy, którzy w końcu wskakują do stawki i w niej rywalizują. Niektórzy kończą też w innych seriach. I w tym też nie ma nic złego, bo wyścigi długodystansowe, wspomniana Super Formula i dziesiątki innych to cenione na świecie serie.
Jaka przyszłość czeka Bilińskiego – przekonamy się z czasem. Ale naprawdę wiele powie nam sezon 2026, jego pierwszy w F2. I pierwszy jakiegokolwiek Polaka.
SEBASTIAN WARZECHA
Fot. Newspix