Reklama

10 migawek z kariery Roberta Kubicy. Od Makau do Le Mans

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

16 czerwca 2025, 17:11 • 21 min czytania 20 komentarzy

Grand Prix na Dalekim Wschodzie, w którym potwierdził swój ogromny talent. Debiut w królowej motorsportu, gdy w pełni wykorzystał otrzymaną szansę. Dwie zupełnie różne chwile w Kanadzie. Mistrzostwo świata WRC-2, które pokazało, że nawet po wypadku stać go na wielkie rzeczy. No i sam wypadek, diametralnie zmieniający jego losy. A także i inne momenty. Wybraliśmy 10 najważniejszych wydarzeń z kariery Roberta Kubicy – od czasów sprzed Formuły 1, aż po wczorajszy historyczny triumf w 24h Le Mans.

10 migawek z kariery Roberta Kubicy. Od Makau do Le Mans

Robert Kubica i jego kariera. Najważniejsze momenty

Makau, czyli prezentacja talentu

To stare, naprawdę stare czasy – niedługo po tym, jak Kubica wyszedł z kartingu i przeszedł przez kilka niższych serii wyścigowych. Zaliczył starty w Europejskim Pucharze Formuły Renault 2000, wszedł do programu Renault Driver Development, przeszedł przez kilka odsłon Formuły 2000 w europejskich seriach, a jak – dla przykładu – pojechał do Brazylii, to wygrał tamtejsze mistrzostwa kraju. Po kilku latach odszedł też ostatecznie z programu Renault i wybrał się do Formuły 3.

Jego debiut opóźnił wypadek samochodowy, w którym był pasażerem. W dodatku źle złożono mu kości, nie był w stanie ruszać dłonią, potrzebna była rehabilitacja we Włoszech. Na chwilę zatrzymało to jego rozwój, ale do auta wskoczył szybko i to… mając 18 śrub w ramieniu i w momencie, gdy jego staw łokciowy był w takim stanie, że nie mógł w pełni go zginać. A i tak pojechał naprawdę niezłe zawody.

Potem wygrał kilka innych wyścigów. I wreszcie w 2003 roku trafił do Makau, na tamtejsze Grand Prix, uznawane za kuźnię talentów. Trudny, uliczny tor, z wąskimi zakrętami i bandami tuż przy nim. W skrócie: obiekt, który zdecydowanie nie jest łatwy do oswojenia. I Kubica się o tym przekonał – w swoim pierwszym starcie zderzył się z Lewisem Hamiltonem i nie dojechał do mety.

Reklama

Wrócił rok później i pojechał wspaniałe zawody. Jego partnerem z teamu był… wspomniany Hamilton. Kubica mu odjechał. Wygrał kwalifikacje, potem zajął 4. miejsce w kwalifikacyjnym wyścigu. We właściwym Grand Prix miał co prawda problemy z oponami, ale i tak dojechał na drugim miejscu, a lepszy okazał się tylko Alexandre Premat. Możliwe zresztą, że Polak dostałby szansę na wyprzedzenie go, gdyby Grand Prix nie zakończono o dwa okrążenia szybciej, niż to pierwotnie planowano.

Rok później Polak – po dobrym sezonie w Formule 3.5 (i, co naturalnie najważniejsze, zdobyciu tytułu mistrza Polski w… Colin McRae Rally 2005) – przyjechał do Makau po raz trzeci. I powtórzył wynik sprzed roku, bo po dłuższej neutralizacji, przed którą był liderem, wyprzedzić zdołał go Lucas di Grassi (a na niższych pozycjach dojechali między innymi Sebastian Vettel czy Romain Grosjean).


Niemniej – choć nie wygrał, to Robert potwierdził w Makau wielki talent. I w dużej mierze za sprawą tamtych rezultatów – w połączeniu z wynikami w innych wyścigach i seriach – otworzył sobie drzwi do Formuły 1.

Debiut w królowej

Do F1 Kubica zbliżał się stopniowo. Jeszcze w 2005 roku Minardi zaoferowało mu miejsce trzeciego kierowcy na Grand Prix Chin. Nic z tego nie wyszło, bo nie otrzymał superlicencji FIA, niezbędnej by startować na tym poziomie. Polak dobrze wypadł jednak na końcoworocznych testach – najpierw bolidu GP2, a potem u Renault, gdzie prowadził już samochód F1, zresztą w nagrodę za wygranie World Series by Renault.

Kontrakt z Robertem ostatecznie podpisało jednak nie Renault, a BMW Sauber. W 2006 roku Kubica jeździł dla tej ekipy jako trzeci kierowca i w tej roli po raz pierwszy wystąpił w czasie styczniowych testów na starcie kolejnego sezonu. Brał też udział we wszystkich piątkowych treningach w sezonie, co – jak na kierowcę testowego – było sporym wyróżnieniem.

Był już więc w bolidzie, był w zespole z królowej motorsportu. Ale brakowało udziału w Grand Prix.

Reklama

Polak nie czekał jednak długo, bo zaledwie do sierpnia. Wystartować w GP Węgier nie mógł wtedy Jacques Villeneuve, który odczuwał skutki doznanego kilka dni wcześniej wypadku. Jego miejsce miał zająć Kubica, a całą Polskę obiegła wieść o tym debiucie. F1 – już wcześniej całkiem popularna – nagle stała się sportem numer jeden. Wszyscy byli ciekawi, co pokaże utalentowany kierowca, o którym wcześniej być może słyszeli niewiele albo… nic. Ale debiut w królowej motorsportu to było wydarzenie historyczne.

Jeśli ktoś interesował się sportem, po prostu nie mógł go przegapić.

Kubica na Hungaroringu pokazał sporo talentu. W kwalifikacjach był dziewiąty, co już demonstrowało sporą szybkość i możliwości. Zaliczył świetny start, awansował na siódme miejsce. Ale potem popełnił błąd i spadł o dziewięć pozycji. Z czasem nadrobił kilka miejsc, ale tylko po to, by wymuszony zjazd do alei serwisowej – z powodu awarii przedniego skrzydła – skończył się kolejnym spadkiem. Kubica jednak błędami się nie załamywał, po prostu jechał swoje. W świetnym stylu wyprzedził między innymi Ralfa Schumachera i Felipe Massę. Ostatecznie dojechał siódmy.

A potem – o czym często się zapomina – wyszło, że jego bolid był za lekki. A tu kara może być tylko jedna – dyskwalifikacja. Początkowo wydawało się, że wyszła zła strategia zespołu i brak doświadczenia samego Kubicy, bo mocno zużyły się opony w bolidzie. Ale – po przeprowadzonych przez zespół badaniach – pojawiły się też sugestie, że winna była… gaśnica. Ta miała uszkodzić się w czasie jazdy, opróżnić i tym samym odpowiadać za brakujące kilogramy.

Tak więc pierwsze koty za płoty, ale Kubica pojechał na tyle dobrze, że miejsca w bolidzie BMW już nie oddał. W kolejnym Grand Prix – w Turcji – był 12., ale po świetnym wyścigu we Włoszech, w swoim trzecim (!) starcie w karierze, stanął na podium. To były jego jedyne punkty w tamtym sezonie, ale za to jakie.

Robert Kubica

Robert Kubica na podium w Monzy w 2006 roku. Brawo bije mu zwycięzca tamtego Grand Prix – Michael Schumacher. Fot. Newspix

Jeśli ktoś jeszcze wątpił w talent Polaka, musiał powiedzieć sobie, że niesłusznie.

Kanada. Bolid w strzępach

Sezon 2007 – pierwszy, w którym od początku był jednym z kierowców wyścigowych zespołu – zaczął kiepsko, bo najpierw nie ukończył Grand Prix Australii, a potem był dopiero 18. w Malezji. Od trzeciej rundy mistrzostw było już jednak dużo lepiej, bo kolejno zajął 6., 5. i 4. miejsce. A potem przyszło GP Kanady. Kubica, który w F1 jeździł od niespełna roku i na koncie wciąż miał jedno podium – to niespodziewane, z 2006 roku, mógł wierzyć, że zakręci się w jego okolicach za Oceanem.

Zamiast tego trafił do szpitala. A to i tak był cud.

Dziennikarze, eksperci i inni kierowcy mówili potem, że poziom obrażeń Roberta Kubicy po wypadku na Circuit Gilles Villeneuve to dowód na to, jak bezpieczne stały się bolidy F1. Bo i faktycznie, oglądając to wszystko w telewizji, można było drżeć nie tylko o zdrowie, ale i o życie polskiego kierowcy. Ten bowiem, po wyjściu z zakrętu numer 9, walczył o miejsce z Jarno Trullim. W czasie walki został minimalnie wypchnięty na tarkę, oddzielającą asfalt od pobocza. Po chwili wjechał na trawę, a przód jego samochodu minimalnie się uniósł.

Efekt? Kubica nie miał pola manewru. Choć siedział za kierownicą, był tylko pasażerem w swoim bolidzie. A jechał wtedy dobrych 240 kilometrów na godzinę. Gdy uderzył w betonowy mur przy torze, bolid odbił się od niego jak gumowa piłka i rozsypał jak domek z kart. To był makabryczny widok, a wiedzieliśmy, że w środku tego, co zostało z samochodu siedzi polski kierowca. Inżynierowie BMW łapali się za głowy i obawiali najgorszego. Wiele osób mówiło, że w tamtej chwili wróciły do nich wspomnienia z wypadku Ayrtona Senny na Imoli.

Ale już kilkanaście minut później nadeszła wiadomość, że Kubica jest przytomny, rozmawia z sanitariuszami i jest transportowany do szpitala. Finalnie okazało się, że Polak ma… skręconą kostkę i wstrząśnienie mózgu. Nic więcej. Bolid i jego kokpit okazały się cudem techniki. Wszystko przy wypadku Kubicy zadziałało jak należy. Polak ocalał, bo samochód F1 był konstrukcją gotową przyjąć nawet taki impet. Wyliczono później zresztą, że Robert w momencie zderzenia został poddany przeciążeniom wysokości 28G.

Czuję się bardzo dobrze. Miałem wielkie szczęście, że nie ucierpiałem. Pamiętam właściwie wszystko – mówił Polak. A eksperci dodawali, że dekadę wcześniej nie przeżyłby tego wypadku. W 2007 roku za to wyszedł ze szpitala w ekspresowym tempie i chciał nawet wystartować w kolejnym Grand Prix – w USA. Nie udało się, specjalna komisja orzekła, że nie jest gotowy. W bolidzie zastąpił go wówczas debiutant, czyli… Sebastian Vettel, późniejszy czterokrotny mistrz świata.

Ale Niemiec wtedy wskoczył tylko na to jedno Grand Prix. Robert wrócił bowiem do rywalizacji w kolejnej rundzie mistrzostw, we Francji.

Kanada odsłona druga. Wielki triumf

W 2007 roku Kubica ugruntował swoją pozycję w F1, ale… ani razu nie stanął na podium, choć punktował w 11 z 18 rund mistrzostw (a wtedy w punkty łapała się czołowa „8” Grand Prix). Do pudła zawsze czegoś mu brakowało, często po prostu nieco szczęścia. Mimo tego szybko jednak udowodnił, że po wypadku w Kanadzie nie zostało ani śladu – gdy wrócił do rywalizacji, to i we Francji, i później w Wielkiej Brytanii zajął czwarte miejsca.

Przed 2008 rokiem ewidentnie był gotowy na wykonanie kolejnego kroku w przód.

I choć zaczął tak jak sezon wcześniej – od nieukończonego Grand Prix Australii – to kolejne rundy pokazały, że i on, i bolid są w lepszej dyspozycji niż przed rokiem. W Malezji był drugi. W Katarze trzeci. Tuż za podium kończył wyścigi w Hiszpanii i Turcji, ale wrócił na nie w Monako, gdzie przegrał tylko z Lewisem Hamiltonem. A potem cały ten cyrk Formuły 1 wybrał się za Ocean, do Kanady. Kubica wracał na miejsce swojego najpoważniejszego wypadku.

I jaki to był powrót!

Już kwalifikacje pokazały, że Kubica jest szybki, bo choć wszystkim odjechał Hamilton, to Polak zajął drugie miejsce. Na starcie obronił tę lokatę, a gdy na 17. kółku na tor wyjechał samochód bezpieczeństwa, Robert znów znalazł się tuż za plecami Hamiltona, który w międzyczasie zdołał nieco mu odjechać. A niedługo potem stało się to, co w tym Grand Prix najważniejsze – Brytyjczyk zderzył się z trzecim do tej pory w wyścigu Kimim Raikkonenem. I to w najbardziej niespodziewanym miejscu – na wyjeździe z alei serwisowej.

W efekcie obaj wypadli z wyścigu. Kubica jeszcze nie został wtedy liderem, bo po pit stopie jechał na ósmym miejscu. Na to, by w Grand Prix prowadzić musiał poczekać do 42. okrążenia, gdy inni zawodnicy zaczęli zjazdy do alei serwisowej. Sam też zjechał, kilka kółek później, po supermiękką mieszankę opon. Ale to nie wpłynęło na jego lokatę, bo już wcześniej był najszybszym kierowcą na torze i jechał po końcowy triumf.

Polakom pozostało tylko trzymać kciuki, by nie przydarzył się żaden defekt, żaden pechowy wypadek, żadna niespodziewana okoliczność. Bo tylko to mogło zabrać mu wtedy zwycięstwo.

Tamtego dnia nic takiego się jednak nie stało. Kubica wywalczył pierwsze zwycięstwo w Formule 1 w karierze (i pierwsze dla BMW Sauber w ogóle), a także został liderem mistrzostw świata. I kto wie, czy gdyby jego zespół w pełni zaangażował się w pomoc Polakowi w rywalizacji o tytuł, ten nie byłby w stanie do końca o końcowy triumf w mistrzostwach rywalizować. Ale to już historia i można tylko gdybać.

W tamtym sezonie Robert jeszcze trzykrotnie stanął na podium, ale jego bolid z czasem tracił do rywali coraz więcej i trudniej było mu rywalizować z najlepszymi w każdym Grand Prix, choć i tak wyciągał z samochodu maksa. W 2009 roku z kolei BMW Sauber przygotowało słabą maszynę, a Kubica po sezonie odszedł do Renault. Tam spędził jeden rok i trzy razy stanął na podium.

Potem? Potem miał być jeszcze sezon w Renault, kontrakt z Ferrari i walka o wielkość. Miał.

Ta przeklęta barierka

6 lutego 2011 roku. Wszyscy fani motorsportu w Polsce znają tę datę. Kubica wystartował wtedy w Ronde di Andora. Rajdy zawsze należały do jego pasji, zresztą on tak naprawdę mógłby ścigać się i starym Polonezem, byle czuć tę nutkę adrenaliny i rywalizacji. Czy rozsądnie było jeździć w tego typu imprezach? Pewnie nie do końca, choć sam polski kierowca twierdził, że pomaga mu się to rozwijać.

No a poza tym samochody rajdowe są świetne zabezpieczone. Trzeba mieć niezwykłego pecha, by stało ci się coś poważnego.

Sęk w tym, że Kubica go miał. Jego Skoda Fabia uderzyła lewą stroną w przydrożną barierę. Ta nie wytrzymała impetu zderzenia, wygięła się i wbiła w samochód oraz Kubicę. O ile więc Jakub Gerber, pilot Roberta, wyszedł z samochodu o własnych siłach i nie miał widocznych obrażeń, o tyle kierowcę trzeba było wyciągać wycinając karoserię. Potem Kubicę wsadzono do helikoptera i przetransportowano do szpitala.

CZYTAJ TEŻ: WYPADEK, KTÓRY ZMIENIŁ WSZYSTKO. “GDYBY NIE TO, KUBICA BYŁBY MISTRZEM F1”

Po wypadku był przytomny, ale już w drodze do szpitala go zaintubowano i wykonano wszelkie niezbędne badania. Wyszło, że ma wielomiejscowe złamania prawej ręki i poważnie uszkodził kości dłoni. W czasie operacji zatamowano krwotok i złożono kości w ręce, a także nodze, która również ucierpiała. Cała operacja trwała siedem godzin, a Kubicę dopiero następnego dnia wybudzono ze śpiączki farmakologicznej. Z czasem okazało się jednak, że potrzebna będzie druga operacja, a potem kolejna i kolejna, i kolejna.

Łącznie zabiegów było kilkanaście.

Ze szpitala wyszedł dopiero 23 kwietnia. Ale to był nadal tylko początek żmudnej drogi do wyzdrowienia. 1 czerwca zaczął poruszać się bez kul. 28 sierpnia miała miejsce jego, teoretycznie, ostatnia operacja. 11 stycznia 2012 roku znów trafił na stół operacyjny, bo upadł i złamał piszczel – w tym samym miejscu, w którym kość uszkodzona była po wypadku. Ale to była już naprawdę ostatnia komplikacja. Po niej Polak mógł szykować się do tego, by wrócić do motorsportu.

Kubica. Andora, wypadek

Samochód Kubicy po wypadku w Ronde di Andora. Fot. Newspix

O wypadku przez wiele lat mówił niewiele. Otworzył się z czasem. W zeszłym roku w rozmowie z Przeglądem Sportowym Onet wspominał, jak wyglądała jego codzienność w czasie rehabilitacji.

– Był taki moment, że mój mózg i moje myśli nie akceptowały mojego ciała. Budziłem się w nocy i miałem poczucie, że moja prawa część ciała nie należy do mnie. Czułem, jakby nie była moja. Przyznam szczerze, że nawet teraz trudno mi dobrze to opowiedzieć. Były takie momenty, że wolałem nie mieć tej prawej części ciała. To były bardzo złe myśli – wspominał.

Nie może dziwić, że wielu nie wierzyło w jego powrót do motorsportu w jakiejkolwiek postaci. Tym bardziej, gdy pojawiły się informacje o tym, w jakim stanie jest jego prawa ręka. Ale on nie zrezygnował.

Pierwszy powrót

Kubica zdawał sobie sprawę, że do F1 nie wróci, a przynajmniej nie od razu. Nie będzie sezonu w Renault, nie będzie Ferrari. Po wypadku to były mrzonki, nie warto było w ogóle rozważać tego, czy jazda w królowej motorsportu jest możliwa. Trzeba było przeanalizować dostępne opcje. Wyszło, że w jego stanie fizycznym najbliżej jest mu do… rajdów. To paradoks, ale po wypadku wrócił do ścigania właśnie na trasach rajdowych, nie na torze.

Powrócił przy okazji Ronde Gomitolo di Lana. Jego pilotem był Giuliano Manfredi. To był wrzesień 2012 roku, ponad półtorej roku po wypadku.

Rajd nie był, oczywiście, żadnym wielkim wydarzeniem. Pewnie nikt w Polsce nie wiedziałby o jego istnieniu, gdyby nie obecność Roberta na trasie. Ale sama obecność to jedno. Drugie – że Polak okazał się tam absolutnie najlepszy. W swoim Subaru Impreza WRC wygrał wszystkie cztery odcinki specjalne i wyglądał znakomicie. Ale dla niego najważniejsze było nie tyle to, że wygrał, a że w ogóle jechał, że mógł znów cieszyć się rywalizacją.

– Czasami w życiu trzeba się pogodzić z tym, co los przyniósł, choć nie jest to to, czego by sobie człowiek życzył. Jestem bardzo szczęśliwy, że jestem tutaj. Chciałem poczuć adrenalinę wyścigu, zobaczyć pierwszy zakręt po wielu miesiącach w szpitalach i na fizjoterapii. W kolejnych miesiącach zobaczymy, co będę robić dalej – mówił na starcie wyścigu.

Dodawał też, że chciałby wrócić do Formuły 1… w 2014 roku. Jak wiemy, musiał trochę na to poczekać. Ale to nie znaczy, że próżnował.

Jeszcze w sezonie 2012 wziął udział w kilku kolejnych rajdach – z różnym skutkiem. W San Martino di Castrozza (gdzie jego pilotem był Jakub Gerber) doszło do niegroźnego wypadku i polska załoga się wycofała. W Rally di Bassano Kubica wygrał, podobnie jak w Trofeo ACI Como. W Rayllye du Var z kolei błąd popełnił Emmanuel Inglesi, pilot Polaka, przez co samochód wypadł z trasy i uderzył w drzewo. Skończyło się wycofaniem z rajdu.

Polak mógł być jednak pozytywnie nastawiony co do przyszłości. Pokazał, że jego możliwości – przynajmniej na rajdowych trasach – wciąż są naprawdę duże.

Mistrz świata

W kolejnym sezonie dostał kilka opcji. Kubica testował nawet Mercedesa pod opcjonalne starty w DTM, czyli jednej z bardziej prestiżowych serii wyścigowych w Europie. Serii rozgrywanej – co istotne – na torze, a więc tam, gdzie teoretycznie Polak chciał wrócić. Nie zdecydował się jednak podpisać kontraktu (choć w przyszłości jeszcze w DTM wystartuje i w jednym z wyścigów stanie nawet na podium), a zamiast tego pozostał na trasach rajdowych i w marcu ogłoszono, że będzie startować w WRC2, czyli tej „niższej” klasie Rajdowych Mistrzostw Świata, oraz niektórych runda mistrzostw Europy.

Samochodem Polaka został Citroen DS3 RRC. Kubica z miejsca się z nim „zaprzyjaźnił”, choć w czasie Rajdu Wysp Kanaryjskich – pierwszym starcie w mistrzostwach Europy i z Maciejem Baranem w roli pilota – polski kierowca miał sporą przewagę, ale musiał się wycofać po własnym błędzie. Tak naprawdę jednak mistrzostwa Europy miały być dla Kubicy przetarciem.

Przede wszystkim liczyły się bowiem starty w WRC2.

W pierwszych trzech rundach mistrzostw Kubicy nie było. Wystartował dopiero w Portugalii, gdzie zajął 19. miejsce w klasyfikacji generalnej, ale szóste w swojej klasie. Potem ominął jeszcze Rajd Argentyny, a gdy mistrzostwa na dłuższy czas zawitały do Europy, pojechał w czterech kolejnych rajdach – w Grecji, Włoszech, Finlandii i Niemczech.

Wygrał trzy z nich, tylko u Finów mu się nie udało. Tam był drugi.

W Niemczech w dodatku zajął 5. miejsce w klasyfikacji generalnej. Samochodem spoza WRC był bliski wdarcia się na podium całego rajdu. To był pokaz umiejętności Kubicy za kółkiem, który wcale się wtedy nie skończył. Polak odpuścił bowiem wylot do Australii, ale potem wystartował we Francji i Hiszpanii. I w obu tych przypadkach był najlepszy. Ostatecznie wygrał sześć z ośmiu rund WRC2, w których wystartował. W jednej był drugi, a tylko w debiucie zajął szóste miejsce.

Został mistrzem świata w swojej klasie. Niespełna dwa lata po wypadku, który mógł zakończyć jego karierę, a nawet życie. W klasyfikacji generalnej zresztą zbudował taką przewagę, że tytułu był pewien po przedostatniej rundzie mistrzostw. Dlatego w rajdzie Wielkiej Brytanii, na koniec sezonu, zadebiutował w samochodzie WRC, robiąc kolejny ważny krok.

Mistrzostwo nie było moim celem, ale wiedziałem, że jeśli szybko nauczę się jeździć na nawierzchni szutrowej, to osiągnę dobry wynik. Jednak jazda w klasie WRC to zupełnie co innego. Jestem szczęśliwy, ale przede mną jeszcze długa droga. W tym roku chodziło o to, żeby zdobyć trochę siły i doświadczenia. Nie kryłem nigdy, że któregoś dnia chciałbym wrócić do aut jednoosobowych, ale rajdy nie tylko pomogły mi w odzyskaniu sprawności, ale też zajmowały mi myśli – mówił wtedy Polak na antenie TVP Sport.

W tych myślach jednak niezmiennie przewijała się Formuła 1. Choć dwa kolejne sezony – bez sukcesów – spędził w WRC, to królowa motorsportu pozostawała największym marzeniem.

Owacja na stojąco

W 2016 roku Kubica nadal startował w rajdach, ale robił też to, co zapowiadał – wracał do samochodów jednoosobowych. W marcu zadebiutował w wyścigach długodystansowych i w Mugello zaprezentował się całkiem nieźle, choć szans na dobre miejsce tak naprawdę nie było, a ostatecznie awaria zmusiła zespół do wycofania się. Niemniej – pokazał sobie i innym, że i w takiej formule sobie radzi. A we wrześniu – w rundzie Renault Sporty Trophy na torze Spa – to potwierdził. Wraz z Christophem Hamonem zajął tam trzecie miejsce.

2017 rok przyniósł mnóstwo testów. Kubica próbował swoich sił w World Endurance Championship, ale ostatecznie nie zdecydował się na starty w tej serii. Testował też bolid GP3 zespołu Trident, miał również okazję przejechać się bolidem Formuły E.

Ale to co najważniejsze wydarzyło się 6 czerwca 2017 roku. Renault zorganizowało wtedy prywatne testy na torze w Walencji. Kubica po raz pierwszy od wypadku wsiadł wówczas do bolidu F1. Lotusa z 2012 roku, ale jednak było to przekroczenie kolejnej bariery. Tym samym samochodem miał okazję pojeździć jeszcze kilkukrotnie. A na początku sierpnia na Hungaroringu wsiadł do bolidu z trwającego wówczas sezonu.

Kubicą zainteresował się wkrótce również Williams, dla którego testował w symulatorze, a potem i na torze. Wypadł dobrze, ale… nie na tyle, by wsiąść na fotel kierowcy, które zajęli Lance Stroll i Siergiej Sirotkin. W styczniu poinformowano jednak, że Kubica zostanie kierowcą rezerwowym zespołu. Przy okazji obiecano mu nie tylko testy, ale też starty w trzech sesjach treningowych w sezonie. 11 maja 2018 roku wrócił. Po ponad siedmiu latach wziął udział w weekendzie Formuły 1. W czasie treningu przed Grand Prix Hiszpanii uzyskał 19. czas.

Wciąż wierzył, że znajdzie zatrudnienie w roli kierowcy wyścigowego. Dlatego, choć miał oferty z lepszych zespołów (na przykład Ferrari chciało go zatrudnić do pracy w symulatorze), czekał.

I się doczekał.

Williams zdecydował się – również za sprawą sponsoringu Orlenu – dać mu szansę. Robert Kubica po ośmiu latach miał wrócić do rywalizacji w Formule 1. I oczywiście, z czasem okazało się, że bolid Williamsa przypominał bardziej taczkę, niż faktyczny samochód, ale to nie było istotne. Ważna była opowieść o determinacji, o marzeniu i celu, którego Polak zdecydował się trzymać za wszelką cenę i który udało mu się wypełnić.

Jego historia obiegła wtedy cały świat. I nic dziwnego, w świecie motorsportu była jedną z najbardziej przejmujących. Gratulowali mu koledzy po fachu, rywale, dawni wielcy kierowcy czy członkowie trójki prowadzącej „The Grand Tour”, bo Jeremy Clarkson wspomniał o powrocie Kubicy w swoim programie.


Gdy Polak wziął udział w konferencji prasowej przed inaugurującym sezon Grand Prix Australii, inni kierowcy i dziennikarze zgotowali mu owację na stojąco.

Zasłużoną.

Ostatnie okrążenie

W Williamsie, wiadomo, szans na sukcesy nie było, a w międzyczasie pojawił się też konflikt z kierownictwem zespołu. Kubicy po tamtym sezonie zostało więc głównie to, że zdobył jedyny w całym roku punkt dla zespołu. I fajnie, bo w bolidzie, jaki wtedy przygotowano, był to sukces taki, jakby Lewis Hamilton w tegorocznym Ferrari wygrał wyścig. Niemniej: stało się dość oczywiste, że Kubica na kolejny sezon w roli kierowcy wyścigowego nie wróci.

W F1 został, ale jako rezerwowy w Alfie Romeo. I to w tej roli spędził cały sezon 2020. Z kolei w 2021 roku udało mu się wskoczyć do bolidu w miejsce Kimiego Raikkonena na dwa Grand Prix, bo Fin wypadł z nich przez pozytywny wynik testu na COVID-19. W Grand Prix Holandii Kubica był 15., a w we Włoszech ukończył wyścig o jedną pozycję wyżej.

To były jego ostatnie starty w F1.

W tym samym okresie zaczął jednak przerzucać się na poważnie na wyścigi długodystansowe. Już na początku 2021 roku miał wziąć udział w 24 Hours of Daytona, ale z powodu awarii skrzyni biegów zespół wycofał się z rywalizacji zanim Kubica wsiadł do samochodu. Niedługo potem podpisał jednak kontrakt z zespołem W Racing Team na starty w European Le Mans Series. Od razu wyszło, że radzi sobie w tej formule naprawdę dobrze, bo wraz z Louisem Deletrazem i Yifei Ye wygrali czterogodzinny wyścig w Barcelonie, a potem kolejną rundę mistrzostw – na Red Bull Ringu.

Tak naprawdę to wszystko prowadziło jednak do Le Mans. Dla Kubicy miał to być debiut w najbardziej prestiżowym wyścigu długodystansowym świata. I omal nie był to debiut doskonały. Z Deletrazem i Ye, w klasie LMP2, Polak jechał po wygraną. W boksie zespołu powoli rozpoczynało się świętowanie, bo do końca zostało tylko jedno okrążenie, a ekipa pozostawała liderami. Jednak nagle radość zmieniła się w rozpacz. W samochodzie nastąpiło zwarcie w sterowniku silnika.

W efekcie zespół Polaka nie dojechał do mety. I nie został nawet sklasyfikowany w wyścigu, nie mówiąc już o wygranej.

Kubica był więc o krok od wielkiego triumfu, ale się nie udało. I przez kolejne lata za tym triumfem właśnie gonił. W 2022 i 2023 roku w Le Mans – ponownie w klasie LMP2 – był drugi. W 2024 przeniósł się z klasy LMP2 do tej najbardziej prestiżowej – Hypercar. I tam, podobnie jak w debiucie w Le Mans, usterka zadecydowała o tym, że wraz z partnerami nie dojechał do mety. A też był na dobrej pozycji do tego, by powalczyć nawet o wygraną.

Robert więc czekał i pracował na kolejne triumfy. W międzyczasie odnosił spore sukcesy. W 2023 roku wraz z Team WRT został mistrzem świata FIA World Endurance Championship. Jego zespół wygrał trzy wyścigi, w trzech innych stał na podium i tylko na inaugurację sezonu wylądował tuż za pudłem. Dwukrotnie – w 2021 i 2024 roku – triumfował też w European Le Mans Series, w obu przypadkach w klasie LMP2.

Ale zwycięstwo w samym 24h Le Mans wciąż pozostawało wyłącznie marzeniem.

Duma

Wreszcie przyszedł rok 2025. Piąty start Kubicy w Le Mans – w latach 2022 i 2023 były dwa drugie miejsca w klasie LMP2, a rok temu nieukończony wyścig przez awarię samochodu. Drugi w tej najważniejszej klasie, a więc Hypercar. Polakowi w walce o triumf towarzyszyli Chińczyk Yifei Ye i Brytyjczyk Phil Hanson. To oni przejechali całe 24 godziny, pracując jako team.

I oni dowieźli do mety wygraną.

CZYTAJ TEŻ: ZROBIŁ TO! ROBERT KUBICA TRIUMFATOREM 24H LE MANS!

To świeża rzecz, pisaliśmy o niej więcej w podpiętym wyżej tekście. Stąd nie będziemy wam opisywać całego wyścigu. Co ważne – Kubica pokonał tu rywali, ale też strategię Ferrari, które długimi fragmentami zdawało się walczyć o to, by wyścig wygrał ich fabryczny bolid, a nie prowadzony przez Kubicę i jego partnerów samochód AF Corse. A jednak to Polak – który przejechał ostatnie 3,5 godziny, nie zmieniał się z partnerami, bo nie czuł potrzeby – wraz z kolegami okazali się najlepsi.

Kubica jechał zresztą znakomicie, zwłaszcza pod koniec. Utrzymywał przewagę wbrew przeciwnościom losu, nie popełniał najmniejszych błędów. I wreszcie osiągnął absolutnie historyczny dla naszego motorsportu sukces. Został pierwszym Polakiem, który wygrał w klasyfikacji generalnej 24h Le Mans, najbardziej prestiżowego wyścigu długodystansowego świata.

A potem mówił, że jest dumny. Z siebie, z zespołu, z tego sukcesu. I słusznie, bo to znakomity powód do dumy. Zwłaszcza po wszystkim, co przeszedł w swojej karierze i biorąc pod uwagę, ile na taki sukces pracował. W końcu się udało. W końcu zapisał się w historii.

Zasłużenie.

SEBASTIAN WARZECHA

Fot. Newspix

Czytaj więcej o motorsporcie na Weszło:

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Iga Świątek już kiedyś wygrała Wimbledon. O największym juniorskim sukcesie Polki

Sebastian Warzecha
1
Iga Świątek już kiedyś wygrała Wimbledon. O największym juniorskim sukcesie Polki
Live

LIVE: Legia wchodzi do gry. Czy będzie tak źle, jak się zapowiada?

Paweł Paczul
10
LIVE: Legia wchodzi do gry. Czy będzie tak źle, jak się zapowiada?
Ekstraklasa

Poważny transfer i nadzieja na spokojne utrzymanie. Wisła Płock wraca do Ekstraklasy

Wojciech Górski
2
Poważny transfer i nadzieja na spokojne utrzymanie. Wisła Płock wraca do Ekstraklasy

Formuła 1

Anglia

Paweł Wilkowicz o Viaplay: To był kosmos. Przez pierwsze miesiące praktycznie nie spałem [WYWIAD]

Wojciech Górski
38
Paweł Wilkowicz o Viaplay: To był kosmos. Przez pierwsze miesiące praktycznie nie spałem [WYWIAD]
Formuła 1

Klątwa przełamana. Nico Hulkenberg stanął na podium po ponad dwustu startach w F1!

Sebastian Warzecha
10
Klątwa przełamana. Nico Hulkenberg stanął na podium po ponad dwustu startach w F1!

Komentarze

20 komentarzy

Loading...