Reklama

Siatkarze przegrali ze sobą, a Grbić musi się wytłumaczyć [KOMENTARZ]

Sebastian Warzecha

27 września 2025, 15:37 • 6 min czytania 18 komentarzy

Nie napiszę, że polscy siatkarze zostali rozbici przez Włochów. Jasne, przegrali w trzech setach, ale to nie była demolka. Jeśli ktoś dziś rozbił Polaków, to… oni sami.  Rywale nie grali bowiem na swoim poziomie, wręcz byli od tego dalecy. Tyle że Biało-Czerwoni rozgrywali taki mecz, że jeśli jutro to powtórzą, to i z Czechami możemy mieć problemy. I to problem. Bo można mieć gorszy dzień. Ale wielka kadra powinna umieć przezwyciężyć słabości choćby na dystansie seta czy dwóch. A nam nic dziś nie wyszło.

Siatkarze przegrali ze sobą, a Grbić musi się wytłumaczyć [KOMENTARZ]
Reklama

Polscy siatkarze przegrali ze sobą. Taki to był półfinał

Włosi na parkiecie nie robili dziś niczego wybitnie. No, może jedynie serwowali w końcówkach setów na świetnym poziomie i całkiem nieźle bronili. Ale gdyby Polacy potrafili wykorzystać swoje szanse, dołożyć coś ekstra w ataku, to po pierwsze – to by nie wystarczyło. A po drugie – możliwe, że nawet gdyby rywale zdobyli ze trzy punkty z rzędu, to i tak by strat nie odrobili. Bo te powinny momentami być spore. Biało-Czerwoni w każdym secie zaczynali świetnie i prowadzili, nawet kilkoma punktami.

A potem się zaczynało. Błędy, nieporozumienia, nieskończone ataki, zepsute zagrywki. Siatkarskie bingo nieporadności.

Trudno jest krytykować kadrę, która jest w swojej dyscyplinie czołową ekipą świata. Nie możemy w tym momencie napisać, że najlepszą – nie zagramy w końcu o złoto mistrzostw świata i choć przewodzimy rankingowi FIVB, to jednak trzymamy się tego, co w bezpośrednim starciu z Włochami, którym musimy oddać ten tytuł, wywalczony wcześniej w czasie Ligi Narodów. Jak się okazało – wywalczony tylko na chwilę. Reprezentanci Italii zagrają o obronę tytułu i pewnie im się uda, choć Bułgaria może być całkiem groźnym przeciwnikiem.

Nam został mecz z Czechami, o brąz. I to rozczarowanie, nawet wielkie. Choć nie tyle sam fakt, że w nim zagramy – przegrać z rywalem takim jak Włochy to nie wstyd – ale fakt, że dziś zagraliśmy tak słabo, tak fatalnie, tak rozregulowani.

Ekipie na poziomie Polski to nie przystoi.

Nikola Grbić wzywany do tablicy

Serb jest wielkim trenerem i ma ogromne zasługi w prowadzeniu naszej kadry. Z każdej (!) imprezy przywozi medal. Cztery razy z rzędu staliśmy na podium Ligi Narodów, dwukrotnie ją wygrywając. Wygraliśmy z nim mistrzostwa Europy. Zdobyliśmy srebro mistrzostw świata i igrzysk olimpijskich. I w sumie to trudno go jakoś bardzo winić za tę porażkę sprzed trzech lat – zresztą też z Włochami – w finale MŚ. Jasne, graliśmy na swoim terenie, ale to był pierwszy sezon Grbicia, który w dodatku nie miał do dyspozycji Leona, a Włosi znajdowali się w swoim absolutnym szczycie.

Za tę tegoroczną jednak można już zadać Serbowi wiele pytań. Jak na przykład:

  • czemu w pierwszych meczach tak rzadko wpuszczał na parkiet Kewina Sasaka, wiedząc, że Bartosz Kurek jest w ostatnich latach podatny na urazy?
  • po co na mistrzostwa został zabrany Artur Szalpuk, skoro nawet nie wszedł na parkiet, gdy Polsce się dziś nie wiodło?
  • z jakiego powodu tak budowany wcześniej przez Serba Jakub Nowak nie otrzymał dziś szansy?
  • czemu Polacy w każdym secie dzisiejszego starcia tak łatwo wypuszczali wypracowaną przewagę?

Przede wszystkim jednak: czemu drugi rok z rzędu na docelowym turnieju nie gramy naszej najlepszej siatkówki? W zeszłym roku, na igrzyskach olimpijskich, cudem weszliśmy do finału. Bo tak, to był cud. Już w grupie skarcili nas wówczas Włosi, a wcześniej trudno było nam w rywalizacji z Brazylią. Potem udało się pokonać Słoweńców i przerwać klątwę ćwierćfinału, ale tylko nerwom Amerykanów i własnej determinacji zawdzięczamy fakt, że udało nam się wejść do finału.

Francuzi w meczu o złoto pokazali nam jednak, jaka była nasza faktyczna dyspozycja. Włosi dziś w pewnym sensie też to zrobili. Tyle że nie rozbijając nas tak, że nie mieliśmy nadziei na wygraną. Wręcz przeciwnie – reprezentanci Italii grali słabo, momentami bardzo. A i tak pokonali nas bez straty seta.

To wymowna sytuacja.

Trzeba budować. Znowu

Dzisiejsze spotkanie pokazało nam też, że za niedługo możemy zmagać się z jednym wielkim problemem – brakiem atakującego.

Bartosz Kurek swoje lata ma, coraz częściej łapie urazy. Kewin Sasak potrafi grać na znakomitym poziomie – pokazał to w Lidze Narodów – ale trudno uwierzyć, że będzie naszym podstawowym atakującym na kolejnych kilka lat. Gdzieś czai się Łukasz Kaczmarek, ale z nim i jego formą nigdy nic nie wiadomo, a do tego ma 31 lat. W odwodzie jest jeszcze Bartłomiej Bołądź, ale on z kolei jutro obchodzić będzie 31. urodziny, to też nie młodzieniaszek. Potencjał mają grający w tym roku w Lidze Narodów Bartosz Gomułka (rocznik 2002) oraz Aliaksei Nasevich (2003), jednak żaden z nich nie jest na razie gościem do grania pierwszych skrzypiec w reprezentacji.

Wypada więc zapytać: co jeśli Kurek nagle wypadnie? Za rok mistrzostwa Europy, za dwa kolejne mistrzostwa świata, za trzy igrzyska. Czy będziemy wtedy mieli gościa, który wejdzie w jego buty i będzie grać na najwyższym poziomie?

Bartosz Kurek

Bartosz Kurek jest siatkarzem wielkim, ale ma 37 lat i coraz częściej łapie urazy. Trzeba znaleźć jego następcę. Fot. Newspix

Na razie wygląda, że nie. Trzeba budować.

Zresztą wydaje się, że budowy trzeba więcej. Przede wszystkim – zbudować warianty, plany B czy C. W siatkówce da się wygrywać, grając prosto. Polacy często to robili, mamy do tego narzędzia. Ale dzisiejszy mecz pokazał, że nie potrafiliśmy długimi fragmentami znaleźć sposobu by dobić się do parkietu po stronie Włochów. Nieźle funkcjonował nasz blok, nie korzystaliśmy jednak z kontry. Marcin Komenda świetnie rozgrywał… no i co z tego? Brakowało nam siatkarzy, którzy potrafiliby znaleźć wolne strefy, zaskoczyć rywali.

A gdy do tego siadła zagrywka, to wyglądało to tak, jakby jeden element wywołał lawinę. Błędów.

Pytanie drugie brzmi więc: czy Nikola Grbić zdoła tę kadrę odmienić? Nie trzeba tu przecież dużych zmian, wystarczą kosmetyczne. W tym roku rozbiły nas też nieco kontuzje, trzeba to przyznać. Ale Grbić, gdy wszedł do kadry, był pochwalony za to, że nie chce trzymać się nazwisk z kadencji Vitala Heynena i kilka z nich odpuścił. A teraz wydaje się, że sam się do niektórych przywiązał, być może za mocno.

Nie chcę głosić, że to czas na zmiany, tym bardziej, że zdobędziemy zapewne kolejny medal. Ale przyszły rok, z mistrzostwami Europy, powinien być dla Serba czasem testów, poszukiwań i wypracowania nowych rozwiązań oraz zbudowania kolejnych siatkarzy.

Najważniejsze imprezy bez najlepszej Polski

Pytanie trzecie, ostatnie, jest w tym wszystkim być może najważniejsze: czy my potrafimy przygotować się na docelowe imprezy?

Fajnie jest wygrywać Ligę Narodów, doceniam to. Ale wiele reprezentacji traktuje ją ulgowo. A za kadencji Grbicia zdobywamy medale, owszem, ale oprócz LN wygraliśmy tylko mistrzostwa Europy, które są jednak trzecią najważniejszą imprezą. Nasze ostatnie złoto w globalnej stawce to mistrzostwa świata 2018, gdy zdobyliśmy je niespodziewanie. Z zaskoczenia, czyli tak jak w 2014 roku. Poza tym igrzyska w roku 2016 były zepsute, podobnie te w 2021. O 2024 już pisaliśmy – gra była średnia, wynik dobry, ale złota i tak nie wywalczyliśmy. Mistrzostwa świata w roku 2022 to finał, ale tam Włosi po pierwszym dobrym secie, w pozostałych trzech nas zdominowali. Teraz nasza gra znów nie zachwyciła i jeszcze raz nie zdobędziemy złota.

Jesteśmy wielką drużyną, widać to po tym, że nasz „poziom bazowy” wystarcza do tego, by zdobywać medale. Ale od dawna na tych wielkich imprezach nie widzieliśmy Polski w najlepszym wydaniu. W tym roku też nie.

To budzi niepokój.

I ten niepokój na razie będzie nam towarzyszyć. Przynajmniej do kolejnych mistrzostw świata, które odbędą się w Polsce. Tam marzenia o złocie będą wielkie, presja – szczególnie po tegorocznym wyniku – też. Zobaczymy, czy Polacy zdołają pokazać, że i na najważniejszej imprezie po prostu dowożą.

SEBASTIAN WARZECHA

Fot. Newspix

Czytaj więcej o siatkówce na Weszło:

18 komentarzy

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Polecane

Reklama
Reklama