Reklama

Gospodarze pokonani. Polacy lepsi od USA w Lidze Narodów

Sebastian Warzecha

29 czerwca 2025, 04:26 • 3 min czytania 6 komentarzy

Po porażce w tie-breaku z Włochami i trudnym, choć wygranym meczu z Kanadą, polscy siatkarze grali dziś w Chicago z gospodarzami drugiego turnieju Ligi Narodów, czyli reprezentacją Stanów Zjednoczonych. I wygrali, zaskakująco łatwo, bo trzech setach. Tym samym wrócili na pozycję liderów całych rozgrywek.

Gospodarze pokonani. Polacy lepsi od USA w Lidze Narodów

Polscy siatkarze lepsi od Stanów Zjednoczonych

W pierwszym turnieju Ligi Narodów Polacy stracili tylko dwa sety – po jednym w meczach z Holandią i Japonią. Ale już Turków i Serbów ograli do zera, choć grali trzecim garniturem, z wieloma młodymi zawodnikami, dopiero debiutującymi w kadrze. Do Chicago przyjechali częściowo w podobnym składzie, ale wzmocnieni między innymi Kamilem Semeniukiem i – choć z konieczności, po kontuzji Rafała Szymury – Aleksandrem Śliwką. Szczególnie ten pierwszy znakomicie zdążył się w USA pokazać.

Reklama

Ale nawet on nie pomógł nam wygrać spotkania z Włochami. Z wciąż aktualnymi mistrzami świata Polacy przegrali w pięciu setach i była to ich pierwsza porażka w tegorocznej Lidze Narodów. Odbili się w meczu z Kanadą, choć potrzebowali do tego powrotu ze stanu 0:2. Pierwszego seta przegrali bowiem po kapitalnej walce, 30:32, a w drugim… nie istnieli, rywale wygrali do 14. Tym większe słowa uznania należą się Polakom za kolejne trzy partie, które wygrali i doprowadzili do triumfu w całym spotkaniu.

Przed meczem z USA mogliśmy jednak mieć pewne powody do obaw.

Choć Amerykanie też szukają. Sezon poolimpijski – z Karchem Kiralym, legendarnym szkoleniowcem, który przez wiele lat prowadził kadrę kobiet, u steru – postanowili poświęcić na testowanie zawodników, a do tego dać odpocząć liderom z poprzednich lat, takim jak Matthew Anderson, który w tym sezonie w kadrze ma nie występować i opuścić MŚ. Mimo wszystko jednak reprezentanci USA grali dziś u siebie. Choć jako że to Chicago, można by napisać, że Polacy po części też.

I wychodzi na to, że to oni czuli się dziś na parkiecie lepiej. W pierwszej partii kilkukrotnie odskakiwaliśmy rywalom, a ten decydujący atak przypuściliśmy na początku drugiej połowy seta. Świetnie grał wtedy między innymi Szymon Jakubiszak, który i dobrze blokował, i atakował w boisko. Do tego doszły błędy własne rywali i zrobiło się sześć punktów przewagi Biało-Czerwonych. Seta wygraliśmy za to pięcioma, spokojnie pilnując przewagi.

Druga partia? Uciekliśmy na początku po dwóch blokach Marcina Komendy i asie Kewina Sasaka. Ale Amerykanie walczyli, zbliżyli się do nas na dwa punkty, a w końcu – po dobrych zagrywkach, z których przecież słyną – nawet wyrównali stan rywalizacji na 17:17. Kolejne trzy punkty powędrowały jednak na konto Polaków i choć reprezentanci USA złapali jeszcze kontakt, to w końcówce znów nie wytrzymali ciśnienia. Zrobił to za to Michał Gierżot, który najpierw skutecznym atakiem wyprowadził nas na dwupunktowe prowadzenie, a potem zamknął seta dwoma asami serwisowymi.

Trzeciego seta lepiej zaczęli Amerykanie, ale szybko stracili prowadzenie i po chwili to Polacy mieli najpierw dwa, a potem trzy punkty przewagi. My też jednak potrafiliśmy takie prowadzenie roztrwonić i z czasem zrobiło się 11:11, a gdy kilka punktów później Olek Śliwka trafił w antenkę, to USA nawet znów prowadziło. Czy nasi rywale jakoś z tego skorzystali? Nie. Dziś absolutnie nie byli do tego zdolni, za to Polacy wykorzystywali znakomicie ich momenty słabości. Również w trzeciej partii, w której ostatecznie triumfowali do 22 punktów.

A cały mecz wygrali w trzech setach. W efekcie z 6 wygranymi i 1 porażką prowadzą w Lidze Narodów. Taki sam bilans meczów ma też Brazylia, ale zdobyła o jeden punkt mniej. Polacy turniej w Chicago zamkną meczem… właśnie z Brazylijczykami. Już dziś o 23 polskiego czasu.

Polska – USA 3:0 (25:20, 25:21, 25:22)

Fot. Newspix

Czytaj więcej o siatkówce:

6 komentarzy

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Polecane

Reklama
Reklama