Czasami słyszę utyskiwanie na polskie kluby, które masowo sięgają po zagranicznych zawodników, często anonimowych, z zaplecza najwyższej ligi, ostatnio zwykle z Portugalii. Gdy następnym razem ktoś będzie chciał wytknąć ekstraklasowym zespołom, że taka polityka nie ma sensu, niech włączy mecz młodzieżówek na słowackim Euro. Nie chodzi o wynik, lecz o to, jak to wyglądało. Jedni grali w piłkę, drudzy myśleli, że w nią grają.

Od razu zaznaczę — tak, sięganie po lepszy, gotowy produkt, to nie jest rozwiązanie idealne. Wzorcowo byłoby pozbyć się tego kłopotu poprzez szkolenie rodzimych piłkarzy, co kluby wciąż zaniedbują. Jeśli przynajmniej część z nich zainwestowała w to pieniądze, energię i po prostu musi kimś grać, zanim poznamy owoce ich pracy, to jakoś to będzie. Niestety mam obawę, że większość wybiera szczęście doczesne zamiast wiecznego.
To fatalne dla polskiego futbolu, natomiast część mnie rozumie takie podejście. Mam pod nosem klub, który rokrocznie ściąga zawodników z Portugalii i wciąż słyszy, że nie powinien tego robić. Ten sam klub ma jednak ograniczony budżet i myśli, jak pozyskać najlepszych piłkarzy, żeby utrzymać się w lidze. Kładzie na szali piłkarzy z podobnej półki finansowej, porównuje, co który potrafi i widzi, że chłopcy z drugoligowych portugalskich klubów biją naszych na głowę.
Bruno Baltazar opowiada o portugalskiej szkole trenerskiej. Jak wychować topowych fachowców?
Musicie mieć świadomość, że część tych chłopaków zarabia większe pieniądze niż Portugalczycy, którzy właśnie ich rozjechali. Myślę nawet, że spora część, nawet tych grających w Ekstraklasie, bo to liga potwornie przepłacona, wciąż źle lokująca pieniądze. Przykładowy Diogo Nascimento to filigranowa szóstka, najlepszy piłkarz drugiej ligi portugalskiej. Stamtąd do Polski regularnie trafiają zawodnicy, dla których jest to nie tylko awans sportowy, lecz i finansowy.
Portugalczycy, których znam, przyznają, że teoria o wyższych zarobkach jest słuszna, bo ich kadra składa się z wychowanków dużych akademii, ale grających już w zespołach stanowiących dla rzeczonych dużych klubów tło w ligowej stawce, gdzie w najlepszym przypadku zarabia się podobnie, jak w Ekstraklasie. Jak więc doszło do tego, że różnica sportowa oraz piłkarska była tak duża?
Portugalia pokazała Polsce, gdzie jesteśmy. Błędy w szkoleniu piłkarzy i trenerów
Polski półprodukt piłkarski jest notorycznie obnażany przez Europę. Widać to po spadku cen naszych zawodników, po zmianie kierunków transferowych — nas nie chcą już w wielkich ligach, bo się tam nie nadajemy. Jednocześnie nawet Portugalczycy, z którymi rozmawiam, spodziewali się, że mecz z naszą młodzieżówką nie będzie łatwy. Raz, że pod względem fizycznym mogliśmy rywala zdominować, postawić mu trudne warunki i narzucić wysoką intensywność. Dwa, że uważają, że nasi piłkarze jako jednostki nie są tak słabi, żeby dostać takie lanie.
Trener, który świetnie zna portugalską młodzieżówkę, mówi, że w kraju nie było wobec niej wielkich oczekiwań. Brakuje pięciu, sześciu najlepszych piłkarzy z danego rocznika. Geovany Quenda, największa gwiazda, to piłkarz znacznie młodszy. W zasadzie najmłodszy na całym turnieju. Inne nadzieje — jak Roger, Gustavo Sa — to też nie są rówieśnicy facetów, którzy zaczynali eliminacje do turnieju. Wiadomo, że dla nas dziwnie brzmi takie utyskiwanie, bo wciąż mówimy o kadrze, w której są przedstawiciele:
- Southampton,
- Wolverhampton (dwóch!),
- Celtiku,
- Wolfsburga.
To marki większe niż te, w których grają polscy odpowiednicy, wyeksportowani już z Ekstraklasy do lig zagranicznych. To my jednak poniekąd zsyłaliśmy piłkarzy z seniorskiej drużyny, żeby wzmocnić młodzieżówkę na Euro. Przynajmniej mówiło się o tym, że na tych i poprzednich zgrupowaniach często pojawiali się zawodnicy, którzy mogli już dzielić hotel z najlepszymi w kraju, lecz selekcjonerzy działali w porozumieniu, budując drużynę na turniej.

Geovany Quenda, przyszły piłkarz Chelsea, w meczu z Polską
Mistrzostwa Europy miały naszych piłkarzy wypromować, być solidnie przygotowanym projektem. Adam Majewski tuż przed turniejem tłumaczył mi zresztą, że nie powołał niektórych będących w formie zawodników, bo nie zdążyliby poznać starannie tkanego od początku eliminacji schematu funkcjonowania drużyny.
— Naszym najważniejszym sprawdzianem było zgrupowanie w Turcji, gdzie zagraliśmy z dwoma zespołami, które są na mistrzostwach Europy — Danią i Ukrainą. Tam wszyscy zaprezentowali się z bardzo dobrej strony. Nie chcieliśmy ryzykować, wprowadzać nowych ogniw, żeby skrócić czas przygotowań i nauki naszego sposobu gry, bo w klubach gra się w różnych ustawieniach — wyjaśniał.
Majewski przed Euro U-21: Jestem optymistą, ale realistycznym
Przekonywał, że zaufanie i powtarzalność są ważne, że wie, czego się po tych zawodnikach spodziewać. Finał projektu, ostatnie spotkania, w których młodzieżówka spotka się w takim składzie, brutalnie obnaża nasze braki. Uderza także w selekcjonera, któremu w nagrodę za awans sprezentowano nowy kontrakt. Każdy jego błąd rezonuje dwukrotnie właśnie z uwagi na to, ale też z uwagi na to, w jaki sposób Majewski opowiada o futbolu.
Po pierwszym meczu selekcjoner pokłócił się ze mną, że wcale nie było tak źle, bo trafialiśmy w słupki i ogólnie „okazje były”. Po drugim zgonił wysokość porażki na różnicę w indywidualnej jakości zawodników. Od Adama Majewskiego nie dowiesz się o futbolu niczego ciekawego. Nie usłyszysz konkretnych przemyśleń odnośnie tego, co stało się na boisku. Może inspiruje nimi piłkarzy, lecz szczerze — wątpię. Uważam, że moi portugalscy znajomi, opowiedzieli ten mecz w ciekawszy sposób, niż on kiedykolwiek byłby w stanie to zrobić, zauważając, że:
- nasz zespół był kompletnie nieprzygotowany do różnych faz gry, nie wiedział nawet, jak odbudować pozycje po nieudanym własnym stałym fragmencie gry,
- zawodnicy oraz formacje przemieszczały się bez ładu i składu, w żaden sposób nie utrudniając Portugalczykom gry w kluczowych strefach boiska,
- pressing młodzieżówki był zakładany w nieumiejętny i niechlujny sposób, stwarzając większe zagrożenie nam samym, niż rywalom,
- zawodnicy byli porozrzucani po pozycjach, na których nie czuli się komfortowo — szczególnym błędem było ustawienie prawonożnego obrońcy na lewym wahadle.
Wszystko to sprawia, że można podać w wątpliwość tezę, że Adam Majewski w ogóle zna kadrę, którą prowadzi. Nie potrzeba portugalskich podszeptów, żeby zorientować się, że wystawienie na niezwykle dynamicznych, eksplozywnych skrzydłowych piłkarza, który raz, że pół roku nie grał w lidze, dwa, że nie gra na swojej pozycji, to pomysł wybitnie kretyński — nie bawmy się w grzeczność.
Majewski to selekcjoner, który myśli, że prowadzi zespół klubowy. Ubzdurał sobie, że zbudował jakiś plan w trakcie eliminacji i teraz nikt i nic nie mogą tego zburzyć. Nawet na ławkę nie powołał szybkich, intensywnych stoperów, jak Jan Ziółkowski i Bright Ede, wiedząc, że z Portugalią i Francją gra będzie przecież niezwykle intensywna. Pomysłem na grę zabił najlepsze cechy Kacpra Kozłowskiego, posadził najlepszego biegacza w całym zespole — Antoniego Kozubala — na ławce, wpuścił niepotrafiącego bronić Kajetana Szmyta na wahadło.
Selekcjonerski gen sabotażu. Młodzieżówka przegrała, trener nie widzi błędów
Ten trener to chodzący chaos, który nie tyle nie pomaga, ile szkodzi swojej drużynie. Nawet gdy tłumaczył, że po przerwie chodziło głównie o to, żeby zachować twarz, zdawał się nie rozumieć, że i tak ją stracił, bo to, że Portugalczycy wcisnęli jedną bramkę, nie cztery kolejne, wynikało tylko i wyłącznie z faktu, że zaciągnęli ręczny, oszczędzali energię i zdjęli najlepszych zawodników. Nie ma większej kompromitacji dla zespołu niż to, że rywal obśmiewa twoją słabość, ściągając z placu swoich liderów, bo mecz i tak jest już wygrany.
Portugalczycy o problemach polskiej piłki. Polaków trzeba uczyć podstaw futbolu
Portugalczycy zwracali jednak uwagę nie tylko na błędy selekcjonera, bo trener w takim meczu może co najwyżej przykryć braki czy gorsze strony. Nie zmieni przecież tego, że dwudziestoletni Polak rozumie grę gorzej niż jego rówieśnik z Portugalii. To na tym poziomie występowała największa różnica, która pozwoliła zredukować różnice fizyczne, która odegrała nawet większą rolę niż różnice taktyczne.
Od zawodników z tego kraju często słyszę, że w Ekstraklasie doznają sporego szoku, patrząc i słuchając tego, jakie rzeczy trzeba tłumaczyć naszym zawodnikom. Portugalski piłkarz mówił mi kiedyś, jakim absurdem jest dla niego przepis o młodzieżowcu, bo widział na co dzień, jakie rzeczy musieli nadrabiać młodzi zawodnicy, których próbowano naprędce przygotować do tego, żeby nie utonęli w oceanie.
Wiele osób związanych z tamtejszym futbolem reaguje podobnie, zwraca uwagę na to, że nawet doświadczonym ligowcom z Polski trzeba wyjaśniać szczegóły dotyczące ustawienia ciała, zagrania na słabszą lub lepszą nogę, momenty skoku pressingowego, zajmowanie konkretnych przestrzeni na boisku. W Portugalii takie rzeczy tłumaczy się na etapie szkolenia dzieci, stąd dysproporcja w rozumieniu gry, rozmowie o futbolu.
Transferowani do Ekstraklasy zawodnicy dziwią się, że tak dużą uwagę przywiązuje się u nas do wytrenowania fizycznego, pracy nad siłą mięśni, wytrzymałością. Jeśli coś wyróżnia nawet przeciętnych portugalskich zawodników na naszym podwórku, to szybkość myślenia i podejmowania decyzji. Nawet gdy odstają fizycznie, nie widać tego, bo wiedzą, jak ukryć swoje mankamenty. Bardzo często podobny schemat widzimy u Hiszpanów, ale moim zdaniem Portugalczycy wznieśli „grę głową” – w znaczeniu myślenia na boisku, nie pojedynków powietrznych – na wyższy poziom.
Piątka przyjęta od Portugalii to kolejny sygnał wskazujący to, jak wiele czasu i możliwości straciliśmy. Potrafimy wyszkolić jednostki, które obronią się na europejskim poziomie, lecz niekoniecznie w zespole złożonym z samych polskich piłkarzy. Wielu osobom ciągle wydaje się, że możemy sprzedawać zawodników za miliony. Miliony są na zachodzie, Polska nie jest ciekawym rynkiem, to do Belgii przyjeżdża po trzydziestu skautów na mecz, to tam krążą prawdziwie duże pieniądze. U nas wciąż są to wybryki, wystrzały.
Jak wychować De Bruyne i Courtoisa? Genk — belgijska fabryka talentów [REPORTAŻ]
Tanio kupić, drogo sprzedać. Genk – jak zarobić ćwierć miliarda w małym klubie?

Ariel Mosór
Portugalscy rozmówcy przerazili się teorią Majewskiego o jakości indywidualnej, która rozstrzygnęła mecz. Mówią, że jeśli chodziło o jakość, to tylko w głowach. Ich rodacy nie są fenomenalnie wyszkoleni, ale wiedzą, jakie decyzje, w którym momencie podjąć. Zwracali uwagę na akcje bramkowe i na to, że zawodnicy myśleli na kilka kroków do przodu.
Słyszałem od komentatorów, że Portugalia była piekielnie skuteczna, do pewnego momentu co strzał, to gol. Portugalczycy wyjaśnili mi, że to właśnie efekt właściwych decyzji. Nikt nie szukał bramki sam dla siebie, zawodnicy mają wpojone zasady i zachowania, które sprawiają, że zagrywają piłkę w zasadzie w ciemno, bo wiedzą, że ich koledzy odczytają tę sytuację w taki sam sposób. Gdy polscy obrońcy próbowali interweniować, rozczytać ich zamiary, byli o tempo spóźnieni, rywale dopieszczali właśnie akcję w taki sposób, żeby oddać strzał z najlepszej możliwej pozycji.
Chico Ramos z Radomiaka o kulisach portugalskiego szkolenia [WYWIAD]
Nie bierzcie tego proszę za ojkofobię, to nie atak na polskość dla samego ataku. Przeraża mnie jednak, że wybitny polski piłkarz na młodzieżowym poziomie okazuje się słabszy od średniego portugalskiego. Jeszcze bardziej przeraża to, że wciąż brakuje nam wykwalifikowanych trenerów, którzy będą w stanie ten trend odwrócić. Moi portugalscy rozmówcy najmocniej chwalą Adriana Siemieńca i jego Jagiellonię, co zresztą nie zaskakuje. Bruno Baltazar powiedział mi kiedyś, że ten zespół gra „po portugalsku”.
Dyskusję tę przerabaliśmy jednak już kilkukrotnie, bez sensu się powtarzać. Streszczę i zamknę ją wracając na moje, radomskie podwórko. Wygląda na to, że Radomiak bardzo dobrze odczytał to, co się dzieje, nawiązując współpracę z Benfiką już na poziomie akademii, prosząc o pomoc w wyszkoleniu kadry trenerskiej oraz wdrożenie tamtejszej metodyki szkolenia. Portugalczyków po prostu trzeba słuchać, cenić i się od nich uczyć.
WIĘCEJ O REPREZENTACJI POLSKI U-21 NA WESZŁO:
- Filip Luberecki imponuje ciężką pracą. “Najgorsze to mieć dar, który się zmarnuje”
- Trelowski: Gdy wybrano Mrozka, czułem niedosyt. Mój sufit jest wyżej [WYWIAD]
- Antoni Kozubal: Chcę zdobyć drugie złoto w tym roku [WYWIAD]
- Bóg, skrzypce i wartości. Historia Sławomira Abramowicza
- Cukrzyca, śmierć ojca i mentalność lidera. Czy Patryk Peda to przyszłość reprezentacji Polski?
- „Odpłynął, dostał burę”. Jak Mariusz Fornalczyk został czołowym skrzydłowym ligi
- Bulterier bez twarzy Gattuso. Mateusz Kowalczyk w reprezentacji Polski
SZYMON JANCZYK
fot. 400mm.pl