Był blisko. Bardzo blisko. Po siedmiu porażkach z rzędu, Hubert Hurkacz mógł wygrać z Novakiem Djokoviciem, a w bonusie zdobyć tytuł w Genewie. Przegrał jednak i drugiego, i trzeciego seta w tym meczu po tie-breakach. I ostatecznie to Serb triumfował w Genewie. A tym samym jako trzeci tenisista w historii zdobył sto tytułów rangi ATP w karierze. Novak, jak to Novak, nie przestaje zapisywać historii.

Hubert Hurkacz minimalnie gorszy od Novaka Djokovicia
Hubert Hurkacz kilkukrotnie toczył w swojej karierze naprawdę wyrównane mecze z Novakiem Djokoviciem. Urywał Serbowi sety, walczył do końca poszczególnych spotkań. Ale nigdy nie wygrał. Siedem prób zakończyło się siedmioma porażkami, niezależnie od turnieju, nawierzchni czy stawki meczu. Choć nigdy wcześniej nie grali przeciwko sobie w finale – a w Genewie mieli się zmierzyć właśnie w starciu o tytuł. Starciu z wielu względów szczególnym. I dla jednego, i dla drugiego z nich.
Novak. W poszukiwaniu utraconej formy
Novak Djoković w zeszłym sezonie przeszedł tenis. Dosłownie. Niedługo po tym, jak doznał kontuzji kolana na Roland Garros wrócił i niespodziewanie zagrał w finale Wimbledonu, gdzie jednak z łatwością ograł go Carlos Alcaraz. Gdy więc obaj spotkali się ponownie w finale igrzysk olimpijskich, wydawało się jasne, że to Hiszpan będzie faworytem. I co? I wyszło, że kto jak kto, ale Novak jest nieobliczalny. Serb zagrał najlepszy mecz w całym tamtym sezonie i po dwóch tie-breakach zdobył upragnione złoto. Jedyne, czego mu brakowało w karierze.
CZYTAJ TEŻ: CZY NOVAK DJOKOVIĆ TO NAJLEPSZY SPORTOWIEC WSZECH CZASÓW?
A potem jego forma zaginęła.
Pod koniec poprzedniego sezonu dało się to zrozumieć. W końcu po takim sukcesie można pozwolić sobie na nieco rozluźnienia. Więc nie budziło wątpliwości to, że szybko wyleciał z US Open, czy że w Szanghaju – gdzie co prawda doszedł do finału – stosunkowo łatwo pokonał go Jannik Sinner. Ale im dalej w rok 2025, tym więcej jest wokół Novaka pytań. Serb nie wygrał jak na razie żadnego turnieju. Przed tym w Genewie tylko raz był w finale – w Miami, ale tam ograł go rewelacyjny Jakub Mensik. Mało tego – w Dausze (z Matteo Berrettinim), Monte Carlo (Alejandro Tabilo) i Madrycie (Matteo Arnaldi) odpadał w swoim pierwszym meczu.
I tu trzeba dodać coś bardzo istotnego. Przed dzisiejszym meczem było wiadomo, że każdy tytuł, jaki zdobyłby Djoković, byłby dla niego szczególny. Nieważne, czy miałby to być triumf w Wielkim Szlemie, turnieju rangi ATP 1000, czy jak w Genewie – 250, a więc najniższym możliwym w Tourze. Serb polował bowiem na setkę. W karierze zdobył wcześniej 99 trofeów, do magicznej bariery, którą wcześniej przekroczyli tylko Jimmy Connors (109) i Roger Federer (103) brakowało mu jednego turniejowego zwycięstwa. Ale ten stan rzeczy utrzymywał się od sierpnia i końca olimpijskiego turnieju.
I Novak to widział. Widział też, że na korcie nie był w stanie grać tak dobrze, jak w przeszłości. Był bardziej niedokładny, łatwiej było rywalom zepchnąć go do głębokiej defensywy, nie radził sobie tak dobrze na returnie. Efektem tego wszystkiego jest to, że w tym sezonie ma na koncie już 7 porażek. Dla porównania: w całym poprzednim, przecież stosunkowo kiepskim, roku zanotował ich 9.
Wiele mogło się jednak zmienić w Genewie. Było oczywistym, że gdyby tam triumfował, mogłoby go to nakręcić na rozpoczynające się jutro Roland Garros.
Powstrzymać go miał w Szwajcarii Hubert Hurkacz.
Hubert. Powolny powrót
Hubert Hurkacz odniósł kontuzję kolana w tym turnieju, w którym Novak Djoković wracał po swoim urazie i zabiegu. Obaj zresztą się znają i rozmawiali o tym, Serb dzielił się z Polakiem swoimi doświadczeniami. Wydaje się jednak, że Hubi wrócił na kort zbyt szybko. Początkowo nie był bowiem w stanie wznieść się na odpowiedni poziom. I po tym, jak odpadł z US Open w II rundzie, zdecydował, że potrzeba dać sobie czas, ale i wypadałoby pomyśleć o zmianach.
Zdecydował się więc na zatrudnienie nowego trenera. Craiga Boyntona, z którym współpracował od kilku dobrych lat, ostatecznie – bo nieco czasu minęło przed ogłoszeniem tego faktu – zastąpił Nicolas Massu, mistrz olimpijski z Aten w deblu i singlu, a w roli szkoleniowca – były trener Dominica Thiema. To on doprowadził Austriaka do tytułu w US Open. Dodatkowo Huberta miał wspomagać legendarny Ivan Lendl, jeden z najlepszych tenisistów w historii, ale i uznany trener.
Efekt? Początkowo niewielki.
Ale gołym okiem było widać, że to jeszcze w dużej mierze kwestia przygotowania Huberta do sezonu i doznanej w zeszłym roku kontuzji. Polak momentami ruszał się jakby ociężale, brakowało mu energii, było też widać, że może podświadomie, ale jednak obawia się konkretnych ruchów. Stąd raczej przegrywał i niewiele zwiastowało nagłą poprawę. A ta jednak przyszła. I to, niespodziewanie, na mączce. Niespodziewanie, bo dla Huberta to rokrocznie najgorsza nawierzchnia. Owszem, przez lata znacząco się na niej poprawił. Jednak wciąż – to tam gra najsłabiej, dużo gorzej od trawy i kortów twardych.
Może jednak liczy się to, że mączka jest miękka? Może lepiej Hubertowi biegać i poruszać się, bez strachu o kolano? Trudno stwierdzić. W każdym razie pierwsze sygnały lepszej gry dostaliśmy w Rzymie, gdzie dotarł do ćwierćfinału, po drodze pokonując przywoływanego już w tym tekście Mensika po naprawdę wymagającym meczu. Potem przegrał co prawda z Tommym Paulem, ale to i tak był pozytywny sygnał. I na jego fali Hubert wybrał się do Genewy.
A w Szwajcarii już poszalał. Do finału doszedł bez straty seta, pokonując po drodze między innymi Taylora Fritza, numer cztery rankingu ATP. I ustawił sobie tym samym mecz z Novakiem Djokoviciem.
Na pewniaka, czyli Hurkacz po swoje
Zastanawialiśmy się, jak będzie wyglądać ten mecz. Hubert w przeszłości lubił się w takich spotkaniach wycofać, oddać pole, co było błędem. Ale dziś Hubert ma w boksie Nicolasa Massu, który potrafi do niego dotrzeć, gdy namawia go do ofensywnej gry. I tak, jak robił to już w poprzednich rundach, tak i w meczu o tytuł nie było widać śladu dawnego Hurkacza. Grał ofensywnie, grał z wiarą w zwycięstwo, atakował Novaka, walczył o punkty, a nie tylko czekał, aż zostaną mu podarowane.
I owszem, zdarzało się, że to się po części mściło, gdy przegrywał niektóre punkty, bo piłkę wyrzucił. Ale ogółem dawało świetne rezultaty.
Hubert grał bowiem niezwykle pewnie przez całego pierwszego seta, ale szczególnie – w najważniejszych momentach. Gdy przegrywał 15:40 przy swoim podaniu, zanotował dwa doskonałe zagrania, a potem doprowadził do wygrania gema. Gdy Novak naciskał i było 40:40, Hubert wyciągał asy. Korzystał przy tym po części z tego, że Genewa leży stosunkowo wysoko nad poziomem morza, a to sprzyja mocnym podaniom. Przy tych najlepszych ze strony Huberta, Djoković mógł tylko rozłożyć ręce.
Fierce battle for the Geneva title 🔥@HubertHurkacz #gonetgenevaopen pic.twitter.com/Ulgu78cWJb
— Tennis TV (@TennisTV) May 24, 2025
Inna sprawa, że sam Serb też doskonale prezentował się we własnych gemach. Przez pięć pierwszych z nich stracił tylko cztery punkty! Wszystko wskazywało więc na to, że będzie to klasyczny mecz Huberta Hurkacza i dojdzie w nim do tie-breaka. I wiecie co? Nie doszło! Djoković kompletnie niespodziewanie wpuścił bowiem Huberta do gry przy swoim serwisie, po czym popełnił dwa ogromne błędy. Najpierw w stosunkowo łatwej sytuacji uderzył piłkę tak, że ta zahaczyła o siatkę i wyszła na aut. Po chwili zanotował podwójny błąd serwisowy.
Set, Hurkacz.
Tym razem tie-break
Im dalej w mecz, tym więcej było po stronie Novaka Djokovicia gestykulacji. Irytował się, podnosił wzrok ku niebu, ale też – gdy akurat wyszło mu bardzo dobre zagranie – ironicznie podnosił kciuk w górę, jakby pytał, czemu nie może tak za każdym razem. Bo faktycznie, nie mógł. Wyraźnie było widać, że nie jest to Serb w swojej najwyższej formie, ale też – że w lepszej, niż w kilku poprzednich turniejach. Był w stanie toczyć długie wymiany, świetnie poruszał się w defensywie (jak to on), dobrze funkcjonował jego serwis.
Nie zwolnił też, ani na moment, Hubert Hurkacz.
Choć więc było w tym secie kilka wyrównanych gemów, to ostatecznie mieliśmy tylko jednego break pointa – w pierwszym gemie, wybronił go wtedy Polak. A potem wszystko szło już do tie-breaka. I w nim, wydawałoby się, przewagę powinien mieć Hubert, który doskonale serwował. Ale wyszło inaczej. To Djoković z miejsca zgarnął mini breaka. I choć Hubert tę stratę początkowo odrobił, to po chwili ponownie dał sobie odebrać punkt przy swoim serwisie.
A kluczowe zagranie miało chyba miejsce przy 2:3 z perspektywy Polaka. Novak wtedy zaryzykował, poszedł do siatki po ataku. Hubert złapał piłkę na backhand, wydawało się, że będzie mijać po linii, bo doskonale operuje tym konkretnym zagraniem. Wybrał jednak uderzenie po przekątnej, Djoković piłkę złapał i zagrał idealnego woleja. Zrobiło się 4:2 dla niego, a po zmianie stron Serb nie oddał już Hubertowi żadnego punktu. Zresztą Polak trochę mu w tym pomagał. Nie działał jego serwis, on sam grał nieco pasywniej, za to Novak postawił po prostu wszystko na jedną kartę.
I opłaciło się. Wyrównał stan rywalizacji. Jak to on.
Typowy Hubert
Trzeci set zaczął się od trzęsienia ziemi. Hubert przełamał bowiem rywala. I zrobił to, dodajmy, po kilku znakomitych akcjach – choćby tej otwierającej całą tę partię, a także tej kończącej gema, gdy obaj z Novakiem pograli znakomicie, aż to Serb minimalnie wyrzucił piłkę. A potem Novak znów robił swoje, bo przy okazji zmiany stron gestykulował i wdawał się w dyskusje ze swoim teamem, wyraźnie podirytowany tym, jak moment wcześniej zaprezentował się na korcie.
Jak zareagował na to Hubert? Najlepiej byłoby napisać, że w ogóle. Poszedł serwować i do zera – z dwoma asami po drodze – wygrał swojego gema.
Djoković szybko się opanował i spokojnie zgarnął następnego gema. Ale to tak naprawdę niewiele znaczyło – kluczowe dla Serba było to, że tracił przełamanie, a po drugiej stronie siatki stał jeden z najlepiej serwujących gości na świecie, który w dwóch pierwszych setach nie stracił jeszcze podania. Dla równowagi jednak napisać trzeba, że Nole to z kolei najlepiej returnujący tenisista w historii. Stąd jeśli czegoś mogliśmy być pewnymi, to tego, że Hubertowi wcale nie będzie łatwo doprowadzić to spotkanie do końca.
Choć początkowo tak to wyglądało. Kolejnego gema ponownie wygrał bowiem gładko, bo doskonale wprost serwował. Djoković zresztą też – większość punktów w swoich gemach zaczął wygrywać właśnie podaniem. Przy kolejnej zmianie stron było więc 3:2 dla Polaka. Kolejny gem serwisowy Huberta? Cztery punkty: as, as, punkt wygrany po bardzo dobrej akcji, wygrywający serwis. Znakomicie wprost wyglądała na tym etapie meczu gra Hurkacza. Błagaliśmy go wręcz w myślach, by tak było do końca. Bo historia pokazywała nam, że w meczach z tymi najlepszymi tenisistami, Hubi potrafił mieć momenty zawahania, przez to kilkukrotnie przegrywał choćby z Carlosem Alcarazem.
No i właśnie…
Przyszedł gem przy prowadzeniu 4:3. Najpierw Hubert uderzył prosto siatkę, gdy miał otwarty właściwie cały kort. Po chwili popełnił podwójny błąd serwisowy. Poprawił sytuację asem, ale po chwili – po długiej akcji – wyrzucił piłkę. 40:15 dla Novaka, dwa break pointy. Pierwszego obronił znakomitym drugim podaniem, po którym Djoković nie zdołał skontrolować returnu i wyrzucił piłkę. Przy drugim fenomenalnie obronił się Novak Djoković i ostatecznie zdobył punkt. Przełamanie, 4:4.
Znów to samo
Jasne, to jeszcze nie była tragedia, Hubert wciąż był w meczu. Ale niepokoiło, że wpuścił Djokovicia do niego nie tylko pod kątem wyniku, ale i gry. Novak zaczął dużo lepiej grać, poruszać się po korcie, nakręcał się kolejnymi punktami. Pierwszego w kolejnym gemie zdobył po świetnej akcji w defensywie. Drugiego – bardzo dobrym drugim podaniem. Hubert powalczył, wygrał dwie kolejne piłki, ale potem dwa razy trafił w siatkę. Było 5:4 dla Djokovicia.
Kolejne trzy gemy? Bez większej historii. Dość spokojnie wygrywali je serwujący. A to oznaczało drugi w tym meczu tie-break.
Po dwóch pierwszych punktach tie-breaku było 1:1, a na zegarze wybiły równo trzy godziny gry. Tę czwartą lepiej zaczął Djoković – od mini breaka, po wyrzuconym przez Huberta forehandzie. Kluczowe w tym momencie meczu wydawało się głównie to, że Nole lepiej returnował, a Hubert nie był już tak pewny z głębi kortu. Gdy więc Serb utrzymywał piłkę w grze, mógł liczyć na to, że dostanie w zamian kilka punktów. Ale sam też musiał uważać, by ich nie tracić – bo Hubert małe przełamanie z miejsca odrobił, po świetnie rozegranej akcji, zakończonej przy siatce.
Strony zmieniali przy 4:2 dla Novaka, bo Hurkacz po raz kolejny wyrzucił forehand. Tym razem dużo prostszy, w dobrej sytuacji. Zmęczenie, presja, chęć zagrania idealnie – to wszystko dawało mu się we znaki. I wiecie co zrobił po chwili? Wyrzucił kolejny forehand. Trzeci w tym tie-breaku. Po chwili czwarty.
A mecz skończył się asem. Djokovicia.
109 – Connors
103 – Federer
100 – Djokovic 🆕@DjokerNole joins the 100 club as the third man ever to win 100+ singles titles! pic.twitter.com/mR8a3t5FIq— Tennis TV (@TennisTV) May 24, 2025
Novak ma więc swój setny tytuł, choć nie świętował go przesadnie, jedynie się uśmiechnął. Hubert do siatki też poszedł z uśmiechem, ale potem skrył twarz w dłoniach. Bo kto jak kto, ale on najlepiej zdawał sobie sprawę z tego, jaka szansa przeszła mu koło nosa. Mimo wszystko – ten mecz i ten turniej to coś, na czym trzeba budować. Po kilku kiepskich miesiącach, Hubert grał znakomite zawody. A że za jakiś czas sezon gry na kortach trawiastych, to w przyszłość Hubi może patrzyć naprawdę z optymizmem.
Hubert Hurkacz – Novak Djoković 7:5, 6:7 (2), 6:7 (2)
Fot. Newspix